Nowe Przyszło #1
W działach: Nowe Przyszło, Plane poleca | Odsłony: 203Moi drodzy,
Pierwszy tydzień przychodzenia Nowego był naprawdę niezły. Dzielenie się z Wami wrażeniami skłoniło mnie do lepszego organizowania czasu, posunąłem się nawet do gamifikacji. Nie poznałem wszystkiego, co obiecywałem tydzień temu, bo w porywie podejrzanego wręcz rozsądku przeznaczyłem sporą część wydartego prokrastynacji czasu na naukę przed sesją, ale i tak jestem zadowolony. Zwłaszcza, że wyprawa do Budapesztu na Taniec Wampirów trochę zajęła, więc byłem gotowy mieć mało czasu na inne przyjemności.
Książki: Angielska powieść gotycka doby wiktoriańskiej, Sto Tysięcy Miliardów Wierszy
Filmy: The Nightmare before Christmas
Spektakl: Vampirók Balja
Angielska powieść gotycka doby wiktoriańskiej
Adam M. Rustowski
Cieniutka książeczka Wydawnictwa Uniwerstytetu Śląskiego poświęcona głównie dwóm autorom – Ainsworthowi i Bulwerowi – ale wspominająca też o żywiole gotyckim przenikającym twórczość wszelkich wiktoriańskich pisarzy, „realisty” Dickensa nie wyłączając. Najlepiej zapadło mi w pamięć omówienia Auriela Ainswortha, arcyciekawej powieści o pakcie z diabłem i podwójnej tożsamości oraz kolejny raz spotkana w literaturze uwaga, że gotycyzm doby wiktoriańskiej kładł coraz większy nacisk na dwoistość ludzkiej natury. Zawsze, gdy czytam coś takiego nabieram ochoty na sesję Rippers… - zresztą tym razem ochota się spełniła, prowadziłem dwa dni po przeczytaniu Powieści... i to była bardzo dobra sesja.
Raymond Queneau
„Maszyna” do generowania sonetów przez kombinowanie wersów dziesięciu utworów. Z chęcią przeczytałem wstęp autora i krótkie artykuły o Warsztacie Literatury Potencjalnej, do której należał, ale samych wierszy „stworzyłem” mało i bez szczególnej przyjemności. Niestety wydanie Korporacji Ha!Art, które widzicie obok jest moim zdaniem dość niewygodne, zwłaszcza, gdy – jak mój egzemplarz z biblioteki – jest trochę naddarte. Poza tym, że użyję wielkiego słowa, nie pasuje mi ideologicznie: wydruk na kolejnych pociętych, ale trzymających się w jednym kawałku kartkach zbyt mocno podkreśla jedność bazowych dziesięciu sonetów i czyni niektóre kombinacje mniej dostępnymi, co moim zdaniem nie pasuje do idei Queneau. Bardzo chciałbym zdobyć jedno z pierwszych wydań, w których Czytelnik dostawał paski z wersami w kopercie lub miał sam je wyciąć.
The Nightmare before Christmas
Henry Selick (reżyseria), Tim Burton (pomysł, produkcja)
Film niby nie przez Burtona wyreżyserowany, ale zrodzony w jego wyobraźni i chyba znany jako jedno z jego największych osiągnięć. Prawdę mówiąc spodziewałem się po nim odrobinkę więcej. Pociesznie horrorowi mieszkańcy Miasteczka Halloween przykuwają uwagę przez pierwsze kilka minut, gdy jednak się na nich napatrzyłem, pozostała dość banalna bajeczka zilustrowana piosenkami na bardzo różnym poziomie – od świetnych do byle jakich. Wyobraźnia Burtona miejscami mnie oczarowała, pewnie nieprędko zapomnę psa Zero ze świecącą dynią zamiast nosa czy Jacka śpiewającego na księdze trzymanej przez kamiennego anioła z cmentarza, ale całość nie robi zbyt imponującego wrażenia. Naprawdę śmiałem się tylko pod koniec, gdy Jack w przebraniu Mikołaja kompletnie pomieszał Święta z Halloween. Możliwe, że powinienem był obejrzeć The Nightmare Before Christmas po pierwsze w młodszym wieku, a po drugie w kinie – taka przyjemna groteska pewnie bardziej by mnie wtedy bawiła, a oglądany w lepszych warunkach ten film pewnie byłby ucztą dla oka. A tak zostało mi kilka ciekawych pomysłów – i piosenki, których od dwóch dni słucham na okrągło. Kidnap the Sandy Claws…
Michael Kunze (libretto), Jim Steinman (muzyka), Roman Polański (pomysł)
Kiedy kilka lat temu zaczynałem się udzielać w fandomie, nie było chyba drugiego musicalu równie kultowego dla fantastów, jak Taniec Wampirów*. Ja też słuchałem piosenek, podziwiałem je i czatowałem na nagrania, ale na żywo udało mi się zobaczyć Taniec Wampirów dopiero tydzień temu w Budapeszcie, jako Vampirók Balja (prawie jak tytuł filmowego pierwowzoru, Balu Wampirów Polańskiego).
Z jednej strony jestem oczarowany – formą, treścią i oprawą. Widziałem na scenie lustro, w którym wampiry się nie odbijają, ogromny transylwański zamek (geniusz fałszywej perspektywy!) i jego wnętrza gotyckie bardziej, niż podziemia w Diablo. Widziałem wampiry świetnie balansujące między arystokratycznymi potworami w starym stylu a cierpiącymi ziomkami Lestata – brawa zwłaszcza dla Somy Langera wcielającego się w Jego Ekscelencję von Krolocka, równie diabolicznego jak w filmie Polańskiego ale branego dużo bardziej na serio. No i widziałem mroczny wystrój foyer z krwistoczerwonymi żyrandolami oraz mosiężnymi nietoperzami. Cuda!
Z drugiej strony Vampirók Balja jest koszmarem inscenizatora. Niestety ten musical jest reżyserowany w całej Europie identycznie włącznie z tym, w której sekundzie która postać ma wykonać jaki gest. Poza kilkoma scenami miałem wrażenie, że oglądam replay ze wszystkich znanych mi nagrań naraz. Wiem, że takie replikowanie to norma przy wielkich produkcjach musicalowych, ale i tak trochę mnie to zabolało. Aż zwątpiłem, czy mogę to opisać jako przychodzące Nowe – ale potrzeba podzielenia się wrażeniami jest jednak zbyt silna.
Bo mimo częstych déjà vu warto było jechać do bratanków po jeden spektakl. Sceniczna rzeczywistość wytrzymała konfrontację z legendą Tańca Wampirów i obdarzyła mnie jednym z najlepszych teatralnych wieczorów w całym moim życiu, nocą zdecydowanie wartą zagarnięcia.
*No, może poza Doctor Horrible Sing-Along Blog.