Nie tylko Watts Autor:
Staszek 'Scobin' Krawczyk
Sześć utworów literackich, pięć felietonów, pięć dłuższych artykułów publicystycznych i spora porcja recenzji. W lutowym wydaniu
Nowej Fantastyki uwagę przykuwa szczególnie nazwisko Petera Wattsa, ale również teksty kilkorga innych autorów zasługują na gorącą rekomendację. Co prawda dwa z opowiadań są słabsze, lecz pozostałe materiały – niezłe lub nawet dobre – wynagradzają to z nawiązką.
Na część publicystyczną składają się felietony Jakuba Ćwieka (o literackim naśladownictwie), Michaela J. Sullivana (o minihistoriach i zasadzie
show, don't tell), Rafała Kosika (o radzeniu sobie z globalnym przeludnieniem), Petera Wattsa (o wysoko postawionych psychopatach) i Łukasza Orbitowskiego (o kwestiach egzystencjalnych w filmie
Drzwi), a ponadto pięć artykułów. Przeczytamy w nich o historii oraz najbliższej przyszłości hollywodzkich baśni (Jerzy Rzymowski), poznamy zapomniane odmiany starogermańskich smoków (Artur Szrejter), odwiedzimy studio Asylum produkujące filmy klasy Z (Mateusz Albin). Szczególnie interesujące wydały mi się dwa teksty:
Doktor Jekyll i Mister Joker Michała Hernesa, przedstawiający karierę potworów – od Hyde'a do Shreka – na deskach współczesnych polskich teatrów, a także
Głównonurtowy coming out, w którym Jakub Winiarski prezentuje motywy fantastyczne w twórczości takich pisarzy, jak Cormack McCarthy, Wiktor Pielewin oraz Haruki Murakami. Warto zajrzeć do tych artykułów, ponieważ podział na fantastykę oraz
mainstream (być może nieistniejący w książkach, ale na pewno obecny w głowach) podtrzymujemy przecież i my sami, swoje czytając, cudzego nie znając.
Dział prozy polskiej tworzą trzy opowiadania oznaczone nagłówkiem
"Odkrycie ze strony www.fantastyka.pl" (teksty te nie były poprzednio publikowane – zostały specjalnie pozyskane od autorów, których wcześniejszy dorobek z witryny pisma zwrócił uwagę redakcji). Pierwsze z nich,
Konfrontacja Elaine Housemann Istvana Vizvaryego, zaczyna się jak klasyczna historia o pięknej kobiecie szukającej pomocy prywatnego detektywa, jednak szybko pokazuje, że jest czymś więcej. Na zaledwie sześciu stronach wytarty schemat kryminalny odnowiony został za pomocą psychologizacji i fantastyki, a końcowy dialog zarazem wyjaśnia istotę zdarzeń i pozostawia niepokojące niedopowiedzenia. Gdyby nie liczyć
Ambasadora Wattsa, pomysł na
Konfrontację… byłby najciekawszym konceptem literackim w tym numerze. (Aha, drobna sugestia: podobnie jak poprzednio w opowiadaniu Rafała Kosika, starajcie się nie oglądać ilustracji na stronie 21, zanim nie przeczytacie strony 20. Unikniecie spoilera).
Zniesmaczyło mnie z kolei opowiadanie Karola Mitki
Eustachy Soplica kontra półdemon, w którym pewien bernardyn otrzymuje od Boga zadanie walki ze złem. Tekst ten – napisany niewątpliwie dla zabawienia czytelnika – jest niezły stylistycznie i w paru miejscach całkiem dowcipny, ale zdominowała go tematyka, przy jakiej historie o Jakubie Wędrowyczu wznoszą się na wyżyny subtelności. Pozwolicie, że wskażę parę przykładów:
"[…] fantazjował o pani Kowalskiej, wychowawczyni z gimnazjum. Oczyma wyobraźni widział ją ubraną jedynie w stringi, biorącą do ust jego członka";
"Diabeł […] rzucił drgające truchło na ziemię i oszczał. Zielonkawy mocz spalił zwłoki na popiół";
"Pani Kowalska […] masturbowała się wibratorem przypominającym trąbę słonia";
"[…] do sypialni wpadł ogromny, cuchnący siarką osobnik. Powalił ją na podłogę i brutalnie w nią wszedł. […] Już prawie szczytował, gdy niespodziewanie ktoś zdzielił go czymś twardym w łeb". Rzeczywiście, boki zrywać.
Przyzwoity poziom literacki powraca w opowiadaniu Jarosława Sopińskiego.
Zapisane w snach to opowieść o spotkaniu z obcymi w pozaziemskiej bazie badawczej, będąca dziennikiem naukowca i malarza z XXV stulecia. Owszem, tekst ma swoje słabsze strony, do których należą: powierzchowność techniczna, psychologiczne anachronizmy (po bohaterach oraz ich otoczeniu zupełnie nie widać tego, że od naszych czasów minęło cztery i pół wieku), zdawkowo potraktowane relacje między postaciami. Niemniej fabuła utworu została bardzo sprawnie opracowana: napięcie stopniowo wzrasta, a w powietrzu od samego początku wisi parę strzelb Czechowa, które następnie jedna po drugiej wypalają. Sopiński posługuje się też umiejętnie motywem snu, wykorzystując chyba najważniejsze z tradycyjnych jego znaczeń: stan ten zarówno zbliża śniącego do śmierci, jak i stanowi bramę do innego świata. Cieszy również zakończenie, rozwiązujące większość wątków, ale uchylające się przed pokusą ostatecznego odsłonięcia tajemnicy. Klasyczny pomysł (w swojej strukturze utwór dość mocno przypomina
Solaris), nieco niedopatrzeń, ale ogólnie dobre wykonanie – całość na plus.
Literaturę zagraniczną reprezentują również trzy teksty, a pierwszym z nich jest
Dzień Niepodległości Sarah Langan. W Stanach Zjednoczonych trzysta lat po podpisaniu Deklaracji Niepodległości ludzie radzą sobie z nieznośną rzeczywistością, usuwając bolesne wspomnienia. Jednak u głównej bohaterki stosowana powszechnie aparatura medyczna nie do końca się sprawdza… Dystopijność przedstawionego świata ujawnia się zarówno w całym społeczeństwie (ogłupiające media, inwigilacja, skażenie środowiska), jak i w domu nastoletniej Triny (ojciec alkoholik i przegrany naukowiec, matka uzależniona od telewizji niczym Sara Goldfarb w
Requiem dla snu). Dramat rodzinny konsekwentnie łączy się z dramatem publicznym, oba prowadzą do kulminacji, w której bohaterka przekształca gniew na rodziców w nienawiść do systemu, naprawiając swoje wcześniejsze błędy – kompozycji opowiadania trudno cokolwiek zarzucić. Jego mocną stronę stanowi także narracja, obrazowa (
"Poczekalnia jest lśniąca i jasna, ale ludzie w niej są brudni") i żywa (
"Jej ojciec, damski bokser bez zasad. Kolejny powód, by go nienawidzić"), pełna pomysłów na zajmujące przedstawienie poszczególnych zdarzeń (najsilniej utkwił mi w głowie opis sceny, w której jedną z postaci wyprowadzają z mieszkania funkcjonariusze, ukazany w postaci nagrania puszczonego od tyłu). Ogólnie: pomysł dość standardowy, ale naprawdę świetne wykonanie.
We wspomnianym już
Ambasadorze Peter Watts zabiera nas na wyprawę w znacznie bardziej odległą przyszłość. Już inicjalne zdanie,
"Pierwszy kontakt miał wszystko rozwiązać", zapowiada, że nie ma co liczyć na optymistyczną wizję spotkania ludzkości z pozaziemską inteligencją. Ludzi zresztą narrator nazywa niedwuznacznie:
"te chaotyczne bestie, które mnie zbudowały", a wizja rozwoju cywilizacji, jaką kreśli w końcowej części tekstu, jest straszna, mimo że dwadzieścia stron później w felietonie Watts określi swoją twórczość jako
"dziecinnie optymistyczną w portretowaniu ludzkiej natury" (polecam zresztą łączną lekturę obu tekstów Kanadyjczyka, wyjątkowo dobrze ze sobą współgrają). Dodatkowo w
Ambasadorze mieści się radykalny zwrot akcji, skłaniający do powtórnej lektury. Szkoda tylko uproszczenia dotyczącego genezy religii (
"Bóg […] rodzi się ze strachu"), ale to jedyny zgrzyt w znakomicie obmyślanej i rozpisanej całości. A to wszystko na niecałych pięciu stronach.
Najbardziej problematyczny w dziale prozy obcej jest tekst S.L. Farrella
Bogowie co drugiej środowej nocy. Oparty na podobnym pomyśle co
Game Night Jonny'ego Nexusa, skupia się na relacji łączącej bohaterów gry fabularnej z graczami. Co by się działo, gdyby ci pierwsi mieli własne życie, w które czasami wtrącaliby się ci drudzy? I czy postać może się wyrwać spod kontroli tego, kto nią kieruje? Dla gracza
role-playing games taki eksperyment myślowy zapewne będzie zajmujący, ale nie mam pewności, czy zainteresuje niegrającego miłośnika literatury. Żałuję, że Farrell nie rozwinął analogii między czytaniem a grą w RPG – temat ten pojawia się dopiero w końcówce, gdzie poświęcone mu akapity stanowią jeden z dwóch najbardziej intrygujących fragmentów opowiadania. Drugim takim miejscem jest początkowa scena ze świata gry, przedstawiająca postacie, którym dopiero co pozwolono odzyskać władzę nad własnymi czynami. Reszta tekstu to dość porządnie spisana, niekiedy humorystyczna, ale ogólnie bardzo prosta historia, przeplatana komentarzami auktorialnego narratora. Urozmaicają one lekturę, lecz często powtarzają rzeczy oczywiste (
"Zauważyliście […] pewnie powtórzenie odnoszącego się do elfów słowa «dupki»";
"[…] dowiedzieliście się, czym elfy zasłużyły sobie na taką opinię"), moim zdaniem bez dostatecznego uzasadnienia. Jeżeli chcecie przeczytać o grach, sięgnijcie raczej po prześmieszne
Game Night czy też ambitne tematycznie
W magicznym królestwie Davida Molesa (tym razem o MMORPG) z listopadowego wydania
Nowej Fantastyki.
Jeżeli spuścimy zasłonę na tekst Mitki i darujemy Farellowi, że w jego opowiadaniu ciekawe są głównie wstęp i zakończenie, to lutowy numer
Nowej… okaże się satysfakcjonujący. Rarytasami są w nim bez wątpienia obydwa teksty Wattsa, które – choć krótkie – mogą stanowić niemałe wyzwanie światopoglądowe. Do tego jeszcze trzy dobre opowiadania oraz niezła publicystyka (zwłaszcza dwa teksty ważne dla rozumienia opozycji między fantastyką oraz tak zwanym głównym nurtem). Krótko mówiąc, następny porządny numer.