Nowa Fantastyka 10/2012 - omówienie numeru

Autor: Staszek 'Scobin' Krawczyk

Nowa Fantastyka 10/2012 - omówienie numeru
Nadeszło trzydziestolecie Fantastyki, które możemy obchodzić z takimi autorami, jak Jeffrey Ford i Zbigniew Wojnarowski (w działach prozy) oraz Michał Cetnarowski i Tomasz Kołodziejczak (w publicystyce). Czy październikowy numer pisma sprostał rocznicowym oczekiwaniom?
 
____________________

 
Publicystyka
 
Pełne nazwisk i tytułów opracowanie Michała Cetnarowskiego Socjologicznie, religijnie, historycznie? Trzy dekady fantastyki w Polsce jest najlepszym artykułem tego numeru, Syntetycznie ukazuje zarówno poszczególne okresy, jak też przejścia pomiędzy nimi. Nie zabrakło także odrobiny futurologii. Potem znajdziemy jeszcze trzy inne teksty, oznakowane symbolem "30 lat". Pierwszy z nich to Nauka kontra fantastyka – stan gry Wawrzyńca Podrzuckiego, a więc rozliczenie z prognozami stawianymi w science fiction na początku lat osiemdziesiątych. Androidy, cyborgi, kolonizacja kosmosu, sztuczna inteligencja – artykuł przekonująco pokazuje, że twórcy SF nie są "prorokami i jasnowidzami". Następny tekst rocznicowy, Obrazy z księżyców Macieja Parowskiego, to opowieść o ilustracjach oraz ilustratorach w historii Fantastyki i Nowej Fantastyki. Krótsza od artykułu Cetnarowskiego, raczej wspominkowa niż syntetyczna, ale podobnie gęsta od nazwisk i zdarzeń – warto przeczytać. A na koniec Tomasz Kołodziejczak i Moje 30 lat z komiksem i "Fantastyką". Nauśmiechałem się przy tym tekście, napisanym z ironią i humorem ("Oto moje dokonanie w branży komiksowej – dziesięć metrów bieżących papieru"), a złożonym z parudziesięciu króciutkich historii, powiązanych mniej lub bardziej luźnymi skojarzeniami. Dobra, lekka rzecz.
 
W dłuższej publicystyce znalazł się również tekst Joanny Kułakowskiej o filmie Felix, Net i Nika oraz teoretycznie możliwa katastrofa, ekranizacji jednej ze znanych powieści młodzieżowych Rafała Kosika. Jest tutaj cenna analiza ról płciowych i gry ze stereotypem geeka w książkach autora, sporo ciekawostek z planu, a także wypowiedź samego pisarza o całym projekcie. Oprócz tego mamy trzy felietony, tym razem bez tradycyjnych tekstów Michaela J. Sullivana i Jakuba Ćwieka (choć ten ostatni widnieje w numerze jako scenarzysta komiksu Kłamca: Brand manager, opublikowanego jako reklama Kłamcy: Viva l'arte). I tu na początek trochę ponarzekam. Kiedy Rafał Kosik pisze, że fantastyka po 1989 roku "musiała opuścić salony", trudno nie spytać: kiedy na nich była? A gdy pada opinia, że niemądre stwierdzenie pewnego krytyka ("skoro nie ma cenzury i można pisać wprost, to sięganie w literaturze po fantastykę jest niepotrzebne") "oddaje postawę mainstreamowych elit intelektualnych", gdy jest mowa o "napuszonych krytykach", to myślę sobie, iż może już czas zejść z barykady. Chociażby przykład Nagrody im. Jerzego Żuławskiego pokazuje, że w literaturoznawczym środowisku miłośnicy fantastyki mogą znaleźć również przyjaciół, nie tylko wrogów. No i nie wiem, jak mam rozumieć opinię, iż początki fantastyki "leżą w literaturze popularnej", w dodatku poprzedzającą pytanie: "Czy […] [fantastyka] ma służyć tylko rozrywce?". Jak to się ma, na przykład, do twórczości Wellsa? Jeżeli zaś rozumiemy fantastykę szerzej, to co z Owidiuszem? Hezjodem? Homerem? I ze znaczną częścią dziedzictwa kulturowego Europy? No, ale podgryzam tak ten felieton, a mimo to nie zaszkodzi po niego sięgnąć – zajmująco opowiada Kosik o swoim stawaniu się pisarzem, daje także do myślenia słowami: "Dlaczego […] lubimy ambitną fantastykę? Bo rzeczywistość to za mało".

Zdecydowanie też trzeba zapoznać się z tekstem Petera Wattsa, przynajmniej jeśli oglądaliście serial Battlestar Galactica. Wbrew często spotykanym opiniom nie uważam, że zakończenie serialu było marne, ale pomysł Kanadyjczyka na alternatywny finał brzmi znakomicie. (Swoją drogą szkoda, że nie ma następnego odcinka minicyklu Jerzego Rzymowskiego SeriaLove zwJeRzenia). No i pozostał jeszcze Łukasz Orbitowski, który w felietonach chyba nigdy nie zawodzi, a na pewno nie zawiódł teraz. Na początku stawia pytanie "Czy dzieło może przestać należeć do twórcy?", a potem na nie odpowiada, porównując tekst Wattsa Rzeczy ze słynną Rzeczą Johna Carpentera. Wierność oryginałowi, powiada Orbitowski, wiąże się z nudną "kulturą powtórzeń". "Ekranizujesz książkę? Świetnie, odleć od niej jak najdalej. Nowelizacja filmu? Tak, ale na własnych zasadach".
 
Rozpisałem się bardziej niż zwykle, ale to nie przypadek – publicystyka w październikowym wydaniu Nowej Fantastyki jest przednia, dostarcza wiedzy i inspiruje. Dobra robota!
 

Proza polska
 
Zaczynamy od Grzegorza Janusza i jego XV miniatur na XXX-lecie. Po ich przeczytaniu wróciłem z ciekawości do poprzednich tekstów, które opublikował autor w Nowej Fantastyce w listopadzie zeszłego roku. Obecne miniatury są nieco dłuższe i nieźle im to służy, szczególnie Karlo, Najbliższej przyszłości oraz Wewnętrznemu głosowi (ten czarny humor!), a także Niejasności i Tabularazacji (które skłaniają do zastanowienia). Niestety, słowo "nieco" jest tu kluczowe – za najmniej wartościowe uważam teksty zajmujące najwięcej miejsca, czyli Siedmiu braci, Wiecznie w ruchu i Zbrodnię najdoskonalszą. W pierwszym z nich główny koncept nie ma w sobie żadnego dramatyzmu, w drugim – opiera się na powierzchownej grze słów, zaś w trzecim – zawiera podstawowy błąd logiczny. Dla miniatury każdy z tych grzechów jest śmiertelny. Jeśli dodamy do tego kilka mało wyróżniających się mniejszych tekstów, w końcowym rachunku prace Janusza ocenić wypadnie jako raczej przeciętne.
 
Lepszy jest Jad Marty Malinowskiej, czyli opowiadanie o siedmiolatce ze zdolnościami nadnaturalnymi, która trafia na ślad niebezpiecznego sekretu – niebezpiecznego, ale nie tak bardzo, jak ona sama. Utwór zaczyna się po bożemu, niczym prosta historia fantasy, szybko jednak zaczynają się do niego wkradać elementy horroru. Wszędobylskie pająki, dziwne głosy w ciemności, uwięzione dziecko… Konia z rzędem każdemu, kto spodziewałby się tego po pierwszych kilku akapitach. Mocno też może zadziałać na czytelników oddanie narratorskiego głosu małej dziewczynce. Końcówka jest jednak ironiczna i niemal pogodna, co nie najlepiej łączy się z wcześniejszym ciężkim nastrojem. Ta niespójność obniża ocenę, aczkolwiek ogólna nota nie będzie zła – na sześciu stronach autorce udało się zbudować całkiem zajmującą historię.
 
Bez wątpienia najlepszym utworem w dziale literatury polskiej jest Śmierć na chorągwi Zbigniewa Wojnarowskiego. Pisarz łączy dwie historie osadzone w polskich wiekach średnich (najpewniej w XIII lub XIV stuleciu): małego uciekiniera z pogańskiej osady zniszczonej przez chrześcijańskich wojów, a także dwudziestoletniego Taszka, poszukującego natchnienia poety, który trafia do wędrownej grupy aktorskiej i zakochuje się w córce jej przewodnika. Wydarzenia postępują powoli, dzięki czemu nie brakuje czasu na zbudowanie nastroju. A ten jest niebywały! Oprócz intertekstualnych mrugnięć do czytelnika (na przykład łątki w mieszku przywodzą na myśl fraszkę Jana Kochanowskiego O żywocie ludzkim, a wyraz "wiła" wydaje się żywcem wyjęty z początkowych wersów Rozmowy mistrza Polikarpa ze śmiercią) mamy sceny, na podstawie których można by uczyć historii społecznej rodzimego średniowiecza. Zaczyna się od masakry pogan, potem następuje spotkanie Taszka z wędrowną trupą, rozmowa o grzechach i pokucie, sztuka odgrywana przez jokulatorów… Wszystko opisał Wojnarowski smakowitą polszczyzną, z obfitym słownictwem (archaizowanym, lecz nie przesadnie), nie obawiając się obrazowości w przedstawianiu śmierci i erotyki, bliskich zresztą sobie nawzajem. Przeczytajcie koniecznie, a na zachętę jeden z moich ulubionych fragmentów:
 
Stęka, kąsa zapalczywie jędrną skórę Małuszy, pręży lędźwie, zapada się w dziewkę jak w kopę siana. I dopiero gdy zasypia, śni mu się płonący stos. Stoi po kolana w ogniu, krztusi się tłustym dymem, a dookoła dominikanie, stłoczeni jak widzowie na niedawnym przedstawieniu, śpiewają nabożne pieśni, unosząc natchniony wzrok ku niebu.
 

Proza obca
 
Chińska pisarka Xia Jia Nocną paradą duchów godnie otwiera dział literatury zagranicznej. Tekst opowiada o zapomnianej Ulicy Duchów, zamieszkanej przez jednego tylko żywego chłopca. Poznajemy jego opiekunów i lokalne tradycje, dosyć szybko też dowiadujemy się, że to miejsce odwiedzali kiedyś turyści. A potem wychodzi na jaw, czym naprawdę jest Ulica Duchów oraz kim są jej mieszkańcy, i robi się przeraźliwie smutno. Pozostaje jednak jeszcze inna tajemnica: czy narrator jest żywy, czy martwy? Trudno powiedzieć więcej, nie zdradzając zbyt wiele. Napiszę zatem jedynie, że konsekwentne ukazywanie zdarzeń z perspektywy duchów pomaga zbliżyć się do ich doświadczeń, wejść w ich świat, ale też, paradoksalnie, wystawia świadectwo – bardzo złe świadectwo – ludziom żyjącym poza Ulicą. To jest również tekst o nich, a może o nas. Warto go poznać.
 
Siódma mina Generała-Robota to kolejna, po niedawnym Życiu na dnie (Nowa Fantastyka 6/2012), okazja do wglądu w niesamowitą wyobraźnię Jeffreya Forda. Anonimowy narrator prezentuje historię maszynowego żołnierza, równie potężnego co dziwacznego. Opisuje okoliczności jego stworzenia, wojenne zasługi generała, lecz także pewne intymne szczegóły – zawarte na przykład w relacji kobiety, która podobno współżyła z głównym bohaterem. Cały tekst liczy zaledwie trzy strony i chociaż pod koniec akcja przyspiesza, to jednak utwór jest w znacznej mierze plastyczną charakterystyką tytułowej postaci. Postać to niewątpliwie ciekawa i przedstawiona z dużą pomysłowością ("jego najbardziej spektakularnym instrumentem była rakieta wbudowana w zad, która po uruchomieniu buchała słupem ognia, wynoszącym go w powietrze na dziesięć sekund"), niemniej gdyby tekst był bardziej nasycony fabularnie – a więc też pewnie nieco dłuższy! – oceniłbym go wyżej. I tak jest jednak co najmniej dobry.
 
A co z Chudziną Luciusa Sheparda? Co z opowieścią o fotografie, który zajmuje się zawodowo robieniem zdjęć martwym ludziom: "ofiarom strzelanin, uduszeń, zasztyletowań, wypadków samochodowych, dekapitacji, przypadkowych porażeń prądem i innych, osobliwych rodzajów zagłady"? Bohater opowiadania trafia do przestępczego półświatka i tam (w nie do końca metaforycznym sensie) spotyka się ze śmiercią. Podobnie jak u Wojnarowskiego, lęk przed kostuchą łączy się z namiętną miłością do niej – w utworze jest sporo elementów, które to podkreślają, w tym niedwuznaczny finał. Niemal do końca tekst pozostaje spójny i utrzymuje napięcie pomiędzy realizmem a fantastyką. Na ostatnich stronach jednak ta druga zdecydowanie przeważa i trudno mi się pozbyć poczucia, że jest przesadzona i oderwana od reszty tekstu. A to, niestety, trochę (trochę!) psuje wrażenia z wcześniejszej lektury.
 
Na koniec mamy jeszcze dwa teksty Nira Yaniva, izraelskiego pisarza hebrajsko- i anglojęzycznego (przy okazji kciuk w górę – dobrze, że Nowa Fantastyka publikuje opowiadania z bardzo różnych obszarów kulturowych). Pierwszym z nich są Spopielarze, opowiadanie o człowieku, który razem ze współpracownikami – a może sam? – inscenizuje sceny śmierci w płomieniach – a może naprawdę zabija? Dużo tu niejednoznaczności, z którymi czytelnik musi sobie jakoś poradzić. Tekst jest też nietypowy konstrukcyjnie: z czterech stron w przybliżeniu trzydzieści procent to wierne powtórzenia tego samego dialogu, różniące się tylko nieznacznymi szczegółami. Mnie taki zabieg nie przekonuje – zabiera zbyt wiele miejsca, które można byłoby wykorzystać w inny sposób. Może to głównie dlatego całość wydaje się dość chaotyczna i interesująca głównie pod względem formalnym.
 
W Słowie Bożym tego samego autora słowo literalnie staje się ciałem: wszystko, co wypowiedzą ludzie, natychmiast wydarza się w rzeczywistym świecie. Nietrudno powiązać ten koncept z żydowskimi tradycjami podkreślającymi siłę słów, na przykład z zakazem wymawiania imienia Boga albo z początkiem Ewangelii według świętego Jana. Wszystko to jednak traktuje Yaniv z dużym dystansem, serwując czytelnikowi szereg zabawnych, inteligentnie pomyślanych sytuacji, w których ludzie na całym świecie wykorzystują nową moc do swoich celów, czasem ze zgoła nieoczekiwanym skutkiem. Nie jest to symulacja wyobrażonego świata, lecz literacki żart, a może satyra na temat przyziemności ludzkich pragnień. Dopiero na koniec, skądinąd tuż po niezwykle lekkiej i pomysłowej scenie erotycznej, w opowiadaniu pojawia się powaga i paradoks. Tym razem szczerze polecam – gdyby istniał literacki wzorzec niegłupiej bezpretensjonalności, to Słowo Boże byłoby mu bliskie.
 
Spełnione nadzieje?
 
Tak jak pisałem w poprzednich omówieniach, czekałem na ten numer Nowej Fantastyki ze sporymi nadziejami. Publicystyka im sprostała, natomiast proza nie do końca. Pod tym względem październikowe wydanie jest niezłe, ale nie wyjątkowe. Już od pewnego czasu jednak wiadomo, że świętowanie rozłożono na więcej niż jeden numer. Zgodnie z zapowiedziami redakcji w listopadzie przeczytamy m.in. opowiadania Terry'ego Pratchetta i Catherynne M. Valente (że nie wspomnę o artykule Jacka Dukaja). A zatem nadal jest na co czekać!
 
XV miniatur na XXX-lecie: 6/10
Jad: 6+/10
Śmierć na chorągwi: 8/10
Nocna parada duchów: 7+/10
Siódma mina Generała-Robota: 7/10
Chudzina: 6+/10
Spopielarze: 6/10
Słowo Boże: 7+/10