Nowa Fantastyka 09/2012 - omówienie numeru

Autor: Staszek 'Scobin' Krawczyk

Nowa Fantastyka 09/2012 - omówienie numeru
Kolejny miesiąc przejściowy – takie są moje wrażenia po lekturze wrześniowego wydania Nowej Fantastyki. Nie jest źle, ale bardziej ceniłem sobie numery z pierwszego półrocza. Cóż, pozostaje czekać na trzydziestolecie!

______________________


Publicystyka

Echa sierpniowego Polconu odzywają się w felietonie Jakuba Ćwieka, który twierdzi, że fantastyce nie zaszkodzi zapraszanie na konwenty "ufologów, kapłanów różnych religii czy polityków wizjonerów". Mniej kontrowersyjne, ale też podejrzane są teksty Rafała Kosika oraz Petera Wattsa. Pierwszy pisze dość niespójnie o ginących i słabnących językach, prawie wcale nie zwracając uwagi na procesy określane mianem lokalizacji czy glokalizacji. Drugi natomiast dowodzi nieracjonalności obecnego kształtu igrzysk olimpijskich, ale o ich długiej przeszłości ma do powiedzenia tylko tyle, że "tradycja […] to najlepszy powód, by robić coś, dla czego nie ma już innego powodu, by to robić". Bardzo to wąskie perspektywy, nawet jak na standardy felietonu. Lepsze wydają się wskazówki Michaela J. Sullivana dotyczące rozpoczynania tekstów literackich (choć i tutaj znalazła się dość kuriozalna interpretacja pierwszego zdania Opowieści o dwóch miastach Charlesa Dickensa), a także tekst Łukasza Orbitowskiego o filmie Horror Express, jak zawsze łączący elementy recenzji, wspomnień i nieoczekiwanych uogólnień.

A co z dłuższą publicystyką? Jan Żerański przedstawia najnowszą książkę Dana Simmonsa Drood, w której pisarz usiłuje wyjaśnić tajemnicę niedokończonej ostatniej powieści Karola Dickensa (dziwnie bliskiej fantastyce). Piotr Pieńkosz prezentuje przegląd motywu nawiedzonego domu w kinie grozy, a Marcin Zwierzchowski kończy rozpoczętą miesiąc wcześniej historię Pamięci absolutnej. Agnieszka Haska i Jerzy Stachowicz, którzy niedawno pisali o teorii pustej Ziemi, tym razem omawiają odrodzoną w dziewiętnastym wieku "ukrytą opcję płaską". Michał Chudoliński w kolejnym swoim tekście komiksowym analizuje współczesny proces tworzenia franczyzy opartej na Strażnikach Alana Moore'a. Andrzej Kaczmarczyk natomiast omawia adaptacje Diuny Franka Herberta w różnych mediach. Do tego mamy skrócony wywiad Joanny Kułakowskiej z Davidem Weberem, w pełnej formie dostępny na stronie internetowej czasopisma. Warto też odnotować obszerniejsze od typowych dla Nowej… króciutkich recenzji omówienie powieści Reamde Neala Stephensona (niezbyt przychylne: "Wszystkiego jest tu za dużo").

Proza polska

Zaczynamy od względnie długiego (piętnaście stron) tekstu Ewy Bury pod tytułem Khullé, zderzającego ze sobą postapokaliptyczne resztki nowoczesnego miasta i bohaterkę, która próbuje zrozumieć dawne technologie w przedindustrialnych kategoriach. Wychodzi to całkiem zajmująco, zarówno w mikroskali (na przykład w opisie lodówek: "Niektóre pudełka bywały niebezpieczne. Te białe i wysokie kryły w sobie mroźną przestrzeń. […] Trzymała w nich odtąd mięso jaszczurek i węży"), jak i na poziomie ogólniejszym. Przez jakiś czas czytelnik może być zagubiony niczym sama Khullé, ale potem niektóre rzeczy nabierają jasności w spotkaniach kobiety z innymi ludźmi. Niestety, tych ostatnich w końcu robi się za dużo, co skutkuje pewnym bezładem i powierzchownością przedstawienia. Cierpi na tym także bohaterka tytułowa, bo tekst prawie wcale nie prezentuje ani jej charakteru, ani zachodzącej w niej wewnętrznej przemiany (a można byłoby je pokazać właśnie w relacjach z nieco bardziej pogłębionymi postaciami drugiego planu). Szkoda, że autorka nie poświęciła więcej miejsca centralnemu składnikowi przedstawionego uniwersum, to jest połączeniu motywów miłości, baśni, bajarek (bajarzy), inicjacji oraz wędrówek między światami. Tutaj tkwił chyba największy potencjał tego opowiadania.

Opowiadanie Adama Synowca Do zwartego zaklęcia równie dobrze mogłoby nosić tytuł Inspektor Gadżet. Dużą część tekstu stanowią detaliczne opisy wynalazków, zwłaszcza tych tworzonych przez głównego bohatera, nadętego maga-inżyniera, podróżującego w tekście z punktu A do punktu B. Urządzenia takie mogą istnieć, ponieważ w świecie przedstawionym, z wyglądu przypominającym renesans lub późne średniowiecze, magia respektuje (mniej więcej) prawa fizyki. Niestety, realia poznajemy w prawdopodobnie najnudniejszy możliwy sposób, czyli poprzez wspomnienia i przemyślenia pierwszoosobowego narratora, których nie ożywiają ani komplikacje fabularne, ani stylistyczne. Bardzo mało tutaj dialogów i teraźniejszej akcji, nie ma też jakiegokolwiek istotnego narracyjnie konfliktu – ten pojawia się nagle na dwu ostatnich stronach, rozwodniony przez monologi bohaterów, cierpiących widocznie na okresowe ataki szczerości. W tych wszystkich niedoróbkach ginie literacki potencjał interesującej, choć nienowej tematyki: odchodzenia w niepamięć wieku czarów, zastępowanego przez epokę niemagicznych technologii. Gubią się także pojedyncze przejawy humoru ("Latencja" jako nazwa krainy, "wiek Parowa"). Rezultat? Przez te siedem stron niemało się namęczyłem.

Proza obca

Opowiastki o siedmiu dżinach dla odmiany przeczytałem z przyjemnością. Mike Carey razem z żoną Lindą i córką Louise napisał trzy krótkie historie, które łączy tematyka (spotkania ludzi z tytułowymi duchami) i osoba auktorialnego narratora. Motyw życzeń spełnianych przez dżiny to nic nowego, ale Careyowie mają dużo atrakcyjnych i czasami poruszających pomysłów na jego wykorzystanie. Na przykład mściwy mąż sprowadza na żonę i jej kochanka klątwę, która zespala ich w jeden byt – tam, gdzie ciała nieszczęśników stykają się "w pocie spełnionej żądzy", zostają nierozerwalnie połączone. Albo inaczej: kobieta, która poznała całą ludzką przeszłość i przyszłość, przepowiada śmierć słuchacza opowieści – czytelnika. Na uwagę zasługuje też sensowne wykorzystanie w narracji zarówno pierwszej, drugiej, jak i trzeciej osoby, tudzież lekka archaizacja tekstu ("braknie", "atoli", "wnet") oraz zawarta w nim metaforyzacja i obrazowanie ("miasta rozrastały się niczym nowotwory"; "byli to drapieżcy miasta, a nie pustyni, niepodobna tedy ich poznać po kłach i pazurach"; "dżiny […] wydawały się zarazem za bliskie i za dalekie, aby je dostrzec, to tracąc ostrość, to odzyskując"). Ogólnie nic pamiętnego, ale całość jest bardzo zgrabnie skrojona. No i jeszcze miły smaczek: właśnie w Nowej Fantastyce opowiadanie miało swoją światową premierę.

Najdziwniejszym tekstem numeru jest Sytuacja Jeffa VanderMeera. Oto pewien mężczyzna zatrudniony w futurystycznej firmie usiłuje pokonać przeszkody, jakie piętrzą się na jego drodze do realizowania projektów zawodowych. Nie jest jednak jasne, w jakich realiach to się dzieje – trzeba zbierać drobne szczegóły porozrzucane po tekście i z nich rekonstruować obraz świata przedstawionego. Niemniej z pomocą w lekturze przychodzą podziękowania, gdzie autor dedykuje opowiadanie "wszystkim […] wampirom emocjonalnym, […] niedojdom, […] socjopatom i niekompetentnym […] kierownikom, którzy obecnie czają się wszędzie pośród niczego nie podejrzewających pracowników biurowych". Do tego dochodzą nagłówki o tak uroczo urzędowym brzmieniu, jak "Zamieszanie spowodowane kontynuowaną degradacją procesów" – i już możemy z przyjemnością rozpoznawać w bohaterach różne biurowe wzorce osobowe, nawet jeżeli nie do końca odnajdujemy się w uniwersum opartym na dziwacznych biologicznych technologiach. W gruncie rzeczy zresztą nie trzeba ich w stu procentach rozumieć, aby docenić popis wyobraźni autora.

Mniej ma do zaoferowania Analk Floriana Hellera – niedługa historia o kulisach lądowania na Księżycu w 1969 roku. Tekst opiera się na założeniu, że Amerykanie wcale nie byli tam pierwsi; wyprzedzili ich Niemcy z RFN. Heller proponuje nie najgorszy humor związany z paranoicznym charakterem przygotowań do supertajnej misji, przebiegiem podróży, a w końcu wypadkami na powierzchni Srebrnego Globu. Dla przykładu: "paranoja istniała zawsze, ale została ożywiona dwa lata temu […]. Podczas budowy tajnej wyrzutni austriacko-niemieckiej pod Jeziorem Bodeńskim […] natknięto się na ekipy budowlane tajnej szwajcarskiej misji kosmicznej. […] Szwajcarzy zostali pokonani, a my mieliśmy w końcu porządną wyrzutnię rakietową". Całkiem zabawna jest też pointa, która zmienia w pewnej mierze odbiór całej fabuły. Chociaż jednak sto razy bardziej wolę absurdalny humor Hellera niż księżycowe (nomen omen) teorie spiskowe, to przypuszczam, że opowiadanie opuści moją pamięć równie łatwo, jak do niej trafiło.

Czekamy na październik

Jeszcze tylko niecały miesiąc pozostał do numeru, w którym Nowa Fantastyka będzie obchodzić trzydziestą rocznicę zaistnienia. Wrześniowe wydanie czasopisma zawiera dobrą literaturę zagraniczną i przyzwoite artykuły publicystyczne (trochę gorzej z felietonami i prozą polską), ale chyba wszyscy mamy nadzieję, że na okres świętowania redaktorzy przygotowali teksty znakomite. Nadal zatem odliczam dni do października.

Khullé: 6/10
Do zwartego zaklęcia: 4/10
Opowiastki o siedmiu dżinach: 7/10
Sytuacja: 7+/10
Analk: 6+/10