Nowa Fantastyka 06/2012 - omówienie numeru

Powrót do formy

Autor: Staszek 'Scobin' Krawczyk

Nowa Fantastyka 06/2012 - omówienie numeru
Majowe wydanie czasopisma, choć pozbawione poważnych wpadek, było najmniej atrakcyjnym numerem w tym półroczu. Na szczęście tym razem jest naprawdę dobrze – zwłaszcza w części literackiej, którą uważam za zasadniczą.

_________________________


Publicystyka

Zacznijmy od felietonów, będących dziełem tych samych pisarzy co w paru poprzednich miesiącach. Jakub Ćwiek omawia – na własnym przykładzie – problemy literackiego i filmowego wychowywania dzieci. Michael J. Sullivan przedstawia sposób konstruowania dialogów. Rafał Kosik stwierdza nieuchronność rozwoju cywilizacyjnego (w szczególności naukowego), a Peter Watts w ostatnim tekście serii wskazuje następny powód, dla którego naukowcy nie są najlepszymi autorami science fiction. I wreszcie Łukasz Orbitowski sięga po Poltergeista (film z 1982 roku, wyreżyserowany przez Tobiego Hoopera), żeby mówić o horrorach cywilizacyjnych.

Jeśli chodzi o dłuższe artykuły publicystyczne, to w pierwszym z nich Bartosz Czartoryski opisuje, jak powstawał Prometeusz Ridleya Scotta, a w drugim Marcin Zwierzchowski pokazuje kulisy Królewny Śnieżki i Łowcy w reżyserii Ruperta Sandersa. Pisząc te słowa, mam już za sobą seans i nie mogę uwierzyć, że scenariusz Evana Daugherty'ego "sprzedano […] za okrągłe 3 miliony dolarów" (znacznie łatwiej mi przyjąć do wiadomości, iż autor napisał ten tekst, "gdy był jeszcze skromnym studentem […], siedząc przed komputerem w samych bokserkach"), ale główna teza artykułu pozostaje przekonująca: pod wieloma względami film zdaje się próbą powtórzenia sukcesu ekranizacji Władcy Pierścieni, i to najpewniej nie ostatnią. (Skądinąd ciekawe, że tak długo trzeba było na to czekać!).

W numerze znajdziemy również kolejny artykuł Wawrzyńca Podrzuckiego na temat pogranicza nauki i fantastyki naukowej. Polski pisarz stawia tezę, że nawet gdyby udało się pokonać przeszkody związane z klonowaniem ludzi, to z uwagi na różnicujące procesy biologiczne i oddziaływania społeczne nadal będziemy mieli do czynienia z odmiennymi osobami, a nie – jak w wielu utworach SF – z perfekcyjnymi kopiami oryginału. Dalej jest tekst Wojciecha Chmielarza o uniwersum Metra 2033 Dymitra Głuchowskiego, nietypowym (głównie ze względu na skalę udziału fanów) i przez to bardzo interesującym przykładzie literackiej franczyzy, która zawitała także do Polski. Przeczytamy też wywiad Marcina Zwierzchowskiego z Robertem M. Wegnerem, koncentrujący się rzecz jasna na Opowieściach z meekhańskiego pogranicza, na koniec zaś – sporządzony przez Piotra Mirskiego przegląd powieści, seriali i filmów na temat globalnych spisków.

Proza polska

Część literacka rozpoczyna się od Buntu maszyn Bartosza Działoszyńskiego. Ten króciutki utwór, zaprezentowany jako jedna całość, dzieli się równocześnie na trzy miniatury; pierwsza z nich bezpośrednio nawiązuje do tytułu, pozostałe poprzedzono stosownymi nagłówkami. Najpierw czytamy, że "Bunt maszyn wcale nie wyglądał tak, jak na filmach science-fiction. […] Kiedy maszyny doszły do wniosku, że oplotły już ludzkość wystarczająco gęstą siecią, […] zaczęły się psuć". Potem śledzimy dwie bliźniaczo podobne historie kariery medialnej pewnego memu, które różni głównie to, iż jedna traktuje o godności, a druga (dosłownie) o dupie. Jako trzecią odkrywamy historię kultury pińskiej, w której "za prawdziwy uchodzi tylko taki pogląd, na który wpadli niezależnie od siebie co najmniej dwaj myśliciele", a podobnie jest też z pięknem (niezależne przedstawienie motywu przez dwójkę pisarzy) i użytecznością (niezależne skonstruowanie wynalazku przez dwóch inżynierów). Każda z tych miniopowieści pozwala zadumać się nad innym problemem kulturowym i jako pokarm dla umysłu wszystkie one sprawdzają się całkiem dobrze.

Potem możemy przeczytać Głód Anny Brzezińskiej, kolejne po Żarze opowiadanie tej autorki osadzone w realiach ludowej Rosji (i zarazem zapewne następną część przygotowywanej książki Za rzeką, w głębi lasu). Poznajemy w nim Ignaca – najpierw małego wiejskiego chłopca, potem młodzieńca i mężczyznę – który stopniowo pogrąża się w szaleństwie rozbudzonym przez tajemnicze znalezisko. Skoncentrowana na bohaterze narracja, prowadzona w czasie teraźniejszym i rozsypana na szereg scen, pokazuje wyłącznie fragmenty przedstawionego świata, przefiltrowane w większości przez skojarzenia i odczucia chłopaka. Często brzmi to poetycko, na przykład kiedy Ignac obrabia nożem kości potężnej bestii znalezione w lesie, "strużyny sypią się jak sól i zaraz mieszają się z piaskiem, jakby anioł pragnął, aby cała ziemia stała się słona i bezludna". Głód jest bez wątpienia najbogatszym stylistycznie utworem tego wydania pisma (u Brzezińskiej to nic dziwnego), ale także najtrudniejszym w lekturze.

Rodzimą prozę reprezentują jeszcze Wydarzenia radomskie Damiana Drabika, w których przebieg słynnego strajku i jego konsekwencje ulegają zmianie, kiedy na historyczną scenę wkracza ucieleśniona nienawiść. Jak to często bywa w dobrej fantastyce, nadprzyrodzoność jest trafną metaforą: stawianie czoła przeciwnikom bez ich znienawidzenia rzeczywiście stanowiło ważną stawkę w chylącej się ku upadkowi Polsce Ludowej. Świadczy o tym powodzenie sławnej Modlitwy o wschodzie słońca śpiewanej przez Jacka Kaczmarskiego do słów Natana Tenenbauma, że nie wspomnę o jeszcze sławniejszych Murach. Opowiadanie jest też ciekawie pomyślane: prywatny wątek trojga kolegów (spotkanie z dziwnym bezdomnym i poszukiwanie matki jednej z bohaterek) towarzyszy wydarzeniom publicznym (strajkowi oraz próbom jego stłumienia) i okazuje się niezwykle istotny dla ich finału. Słabości tekstu mają charakter kompozycyjny – dwie historie, o jakich napomknąłem przed chwilą, przez większość akcji są od siebie odizolowane, a ponadto wątki niektórych postaci zbyt gwałtownie urywają się w zakończeniu. Całość czyta się jednak dobrze, a młody wiek autora (rocznik 1992) sprawia, że patrzę na utwór z dodatkowym uznaniem.

Proza obca

Duże wrażenie wywarło na mnie Życie na dnie Jeffreya Forda, którego niezwykłą wyobraźnię miałem wcześniej okazję poznać podczas lektury Fizjonomiki. Czytając o "mydlanych bańkach obietnic głównodowodzącego", które "zderzyły się z twardymi jak skała łgarstwami Kongresu i spłodziły trąby wodne, wznoszące się wiry śmiertelnie groźnej niekompetencji", pomyślałem z początku, że czeka mnie ciężka przeprawa przez niecodzienną grafomanię. Okazało się jednak, iż cały koncept opowiadania polega na udosłownieniu metafor określających trudne położenie gospodarcze Amerykanów. "Czarne chmury codziennych wiadomości", rekin zwany Ruiną Finansową, "deszcz rosnących opłat za paliwo", a także samo pójście na dno (rdzeniem fabuły jest wędrówka bohatera, pracownika sektora ubezpieczeń, po zatopionym mieście pełnym dziwacznych stworów) – wszystko to składa się na fascynującą wizualnie alegorię życia w USA w czasach kryzysu. Fabuła, choć poprawna, ustępuje pola niesamowitemu imaginarium amerykańskiego autora.

Najjaśniejszy punkt numeru stanowi jednak nie opowiadanie Forda, a Papierowa menażeria Kena Liu, słusznie nominowana do Nagrody Hugo i wyróżniona Nagrodą Nebula. Jest to krótki, pięciostronicowy (i może właśnie dlatego tak poruszający) utwór o młodym mieszkańcu Stanów Zjednoczonych, który traci więź z pochodzącą z Hongkongu matką, jednocześnie wypierając się swoich chińskich korzeni. To, co fantastyczne – tytułowa menażeria, żywe zwierzątka układane z papieru przez matkę narratora i będące jej symbolicznymi przedstawicielami w coraz bardziej obcym świecie syna – stanowi znakomitą ilustrację podstawowej funkcji sztuki według Wiktora Szkłowskiego. Tak jak napisał ten ostatni w klasycznym tekście Sztuka jako chwyt, prawdziwie dobra literatura (podobnie do malarstwa, rzeźby czy fotografii) posługuje się środkami, które rzucają wyzwanie naszym przyzwyczajeniom, zmuszając nas do przyjrzenia się na nowo pewnym obszarom życia i wyrywając nas z mechanicznej rutyny. Głód dokonuje tego w warstwie narracji, Życie na dnie – w obrazowaniu, ale Papierowa menażeria jest najbardziej skondensowaną realizacją zasady Szkłowskiego. Jeżeli mielibyście w najbliższym czasie przeczytać tylko jedno opowiadanie, niech nim będzie właśnie to.

Ostatni z utworów raczej nie pozostawi po sobie silniejszych wspomnień. Sześć miesięcy i trzy dni Charlie Jane Anders to historia oparta na niezłym pomyśle: mamy tutaj dziewczynę i chłopaka, którzy potrafią przewidywać przyszłość (każde w nieco inny sposób), w tym dalsze losy własnego związku. Trudno byłoby mi jednak wskazać jakąkolwiek wyraźną zaletę tekstu, czy to w zakresie stylu, konstrukcji bohaterów, czy sposobu prowadzenia fabuły. Oceniam opowiadanie jako przyzwoicie zrobione, lecz przeciętne.

Warto?

Warto. Skontrastuję znów to wydanie z wcześniejszym numerem: poprzednio otrzymaliśmy jedynie trzy teksty literackie na poziomie od dobrego od słabego, tutaj jest ich już sześć, a wśród nich pięć zdecydowanie zasługuje na uwagę. Wśród felietonów brakuje tak interesującej zbieżności tematycznej, jak ostatnio w przypadku Wattsa i Kosika, ale generalnie część publicystyczna nadal się broni. Jeżeli więc jeszcze nie mieliście w rękach czerwcowej Nowej Fantastyki, najwyższa pora to nadrobić!