____________________
Publicystyka
Jakub Ćwiek hipokrycieje, czy może raczej szuka wymówki dla stosowanego przez siebie prawa Kalego. Najpierw ogląda film ściągnięty z torrentów i jeśli ten był dobry, idzie na niego do kina albo kupuje DVD. Jeśli był słaby, to nie będzie przecież płacił twórcom za zmarnowanie jego czasu. Jest w tym pewna doza uczciwości i chyba wielu z nas robi podobnie. Co innego, kiedy autor miałby oddać czytelnikom swoją książkę za darmo, by potem zapłacili (lub nie) wedle własnego uznania. Tu już pojawiają się pewne obawy, czy aby nie zadziała mechanizm zagłuszający sumienie tych czytelników. Mamy w Polsce taką mentalność, że zawsze znajdziemy wymówkę, by nie zapłacić, by powiedzieć "no, nawet fajne, ale jednak liczyłem na coś innego (coś więcej)". Do takiej mentalności przyznaje się również sam Ćwiek i ponownie trzeba przyznać, że coś jest na rzeczy. Rzeczpospolita hipokrycka?
W pierwszym z artykułów "(około)hobbickich" Wit Szostak prognozuje, czym twórcy filmu wypełnią długie godziny swojej trylogii – bo przecież nie samą fabułą niespełna 300-stronicowej książeczki Tolkiena. Ciekawie się to czyta, będąc już po seansie – autor w kilku punktach trafił bezbłędnie, a w paru innych był dość blisko. Ciekawe też, czy sprawdzi się ostatnia prognoza i trzeci film będzie prawie w całości poświęcony Bitwie Pięciu Armii. Poczekamy, zobaczymy.
Marek Grzywacz pisze o stosowanych w USA kategoriach wiekowych dla filmów i ich ogromnym wpływie na celuloidowy przemysł. PG-13 to droga do masowej widowni – szczyty list najbardziej kasowych produkcji okupują tytuły z tym właśnie oznaczeniem, tak więc twórcy filmów obliczonych na zarobek robią co mogą, by nie otrzymać innej oceny. Mamy więc przemoc, ale bez krwi (czerwonej, bo np. zielona już może być), nagość, ale bez pokazywania miejsc strategicznych, przekleństwa, ale zagłuszane, wyciszane albo pomysłowo zastępowane bardziej erudycyjnymi odpowiednikami. Artykuł kończy informacja, że system MPAA, czyli rady przyznającej oceny, poddawany jest coraz częstszej krytyce, głównie za arbitralność decyzji, i być może należy spodziewać się zmian. Moim zdaniem raczej nieprędko.
Kontynuując wątek "(około)hobbicki", Bartosz Czartoryski prezentuje mikrobiografię Petera Jacksona. Dowiadujemy się o mniej i bardziej udanych filmach Nowozelandczyka i tak jak miesiąc temu w podobnym artykule (poświęconym Jimowi Hensonowi), znajdziemy tu kilka ciekawostek na temat tego reżysera, scenarzysty, montażysty, producenta, operatora i aktora. Ogółem tekst godny uwagi.
W listopadzie zmarł Borys, drugi z braci Strugackich, nadarzyła się więc okazja, by przypomnieć ich najbardziej chyba znaną powieść, czyli Piknik na skraju drogi. Ale Adam Rotter nie pisze tylko o tym. Książka zainspirowała bowiem Andrieja Tarkowskiego do nakręcenia filmu Stalker, a także twórców popularnej gry komputerowej. Autor tropi wpływy Pikniku… również w innych utworach. Choć w publikacji rozczarowuje pozostawanie przy najbardziej oczywistych przykładach, to i tak warto się z nią zapoznać, choćby dla paru ciekawych spostrzeżeń.
Przedwcześnie zmarły Janusz A. Zajdel w tym roku kończyłby 75 lat. Nowa Fantastyka inauguruje więc Rok Zajdla artykułem Michała Cetnarowkiego, który krótko przedstawia pięć ostatnich powieści pisarza i próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak się je czyta po latach. Ci z naszych czytelników, którzy regularnie odwiedzają polterowe blogi, pamiętają zapewne niejeden wpis i dziesiątki komentarzy zaświadczające, że autora Paradyzji po latach czyta się znakomicie. Wróćmy jednak do artykułu. Cetnarowski dzieli odbiorców prozy Zajdla na trzy grupy: mentalnych rówieśników z lat 80.; czytelników późniejszych, dla których w latach 90. pisarz był opiewaną w recenzjach legendą, której utworów wstyd nie znać; wreszcie dzisiejszych odbiorców, o uwagę których Zajdel musi walczyć z całą masą późniejszych twórców. Redaktor udowadnia, że proza "polskiej odpowiedzi na Dicka" zyskuje dziś nowe odczytanie, wskazując na obecną tam krytykę pędzącego kapitalizmu i konsumpcjonizmu, zmory naszych czasów. Jeżeli ten artykuł nie zachęci młodszych do czytania Zajdla, to ja już nie wiem…
W kolejnym odcinku pisarskich porad Michael J. Sullivan, jako Paulo Coelho, opowiada o głosie pisarza. Pada wiele banalnych albo ocierających się o metafizykę stwierdzeń ("Rozwijanie swojego stylu, własnego głosu, to coś, co przychodzi z czasem, nauką i doświadczeniem. To podróż w poszukiwaniu siebie w swoim pisaniu, a gdy już się odnajdziesz, należy przyjąć i zaakceptować to, co odkryłeś") oraz jedno co najmniej dyskusyjne ("Czytelnicy nie chcą czytać wciąż tego samego" – a co na to fani pewnego inkwizytora o inicjałach MM? Co na to inżynier Mamoń?). Cały wykład można sprowadzić do zaskakującego wniosku: Stoker pisał o wampirach po swojemu, po nim King pisał po swojemu, potem przyszła Rice i pisała po swojemu, a po niej Meyer, która pisze po swojemu – to i Ty, początkujący pisarzu, pisz po swojemu. Świetna rada, prawda?
Duet Haska-Stachowicz wyciąga mumię z lamusa, przybliżając wypadki towarzyszące odnalezieniu grobu Tutenchamona (słynna klątwa) i późniejszą prozę, którą pozwolę sobie nazwać fantastyką mumijną (nie mylić z muminkami, o których swoją drogą też należałoby w NF przypomnieć). Jak zwykle w cyklu Z lamusa, sporo tu ciekawostek, które jednak głębszego zainteresowania tematem nie wywołują, przynajmniej u wyżej podpisanego.
Rafał Kosik natomiast straszy robokalipsą. Może nie zaraz, może nie jutro, ale stale i w nie uznający sprzeciwu sposób władzę nad światem przejmują automaty. "Punkt bez odwrotu wyznaczą dwa zjawiska": zgoda na cyborgizację podyktowaną względami ulepszania ludzkiego ciała oraz przejęcie władzy przez układy nieożywione. To drugie w zasadzie już możemy zaobserwować, patrząc na korporacje albo próbując coś załatwić w urzędzie państwowym.
Peter Watts w kolejnym ciekawym artykule pokazuje, w jakim stopniu za naszą ludzką naturę, naszą chciwość i ksenofobię odpowiedzialna jest ewolucja. Jeśli nic się nie zmieniło od tysięcy lat, to i przez następne kilka najpewniej będzie podobnie. Będziemy walczyć o zasoby, nie przejmując się długofalowymi konsekwencjami. I jak tu fantastyka naukowa ma być czymś radosnym?
Jerzy Rzymowski przypomina amerykański serial telewizyjny z lat 90., Więzy krwi (znającym Świat Mroku więcej powie zapewne tytuł oryginalny – Kindred: The Embraced). Miałem okazję zapoznać się z tym tworem kilka lat temu i nie podzielam entuzjazmu redaktora. Liczę jednak, że potencjał Wampira: Maskarady zostanie dostrzeżony np. w HBO – mielibyśmy coś ciekawszego od coraz słabszych przygód Sookie Stackhouse.
Wreszcie trafiamy na kinową orbitę, gdzie Łukasz Orbitowski od ogólnych rozważań horrorowych przechodzi do konkretnego omówienia Sieroty. To film o nieletnim potworze w osobie dziewczynki Esther, będący zarazem duchowym następcą Omenu. Coraz bardziej podoba mi się styl, jakim Orbitowski pisze o tych wartych uwagi tytułach – publicystą, jak się zdaje, jest nie gorszym niż pisarzem.
Proza polska
Pierwsze polskie opowiadanie w numerze to Kuźnia, w której umierali Piotra Górskiego. Jest ono osadzone w świecie z nowej powieści fantasy, z którą autor wraca po latach. I to, niestety, widać. Dlaczego niestety? Tekst czyta się jak wyrwany z większej całości fragment. Jest jakiś książę, są jakieś wojska i tajemnicze, zakapturzone, złe kobiety. Akcja kręci się wokół tytułowej kuźni, w której pracuje kilku kowali z bujną przeszłością i dwóch młodych chłopców. Wszystko napisane dość marnym stylem – oprócz miałkich dialogów w tekście nie brakuje irytujących powtórzeń ("Wpadł specjalnie, by kupić nóż kuchenny robiony przez Pepe. Mógł wziąć podobny w którejś z kuźni, do których miał bliżej, ale wolał kupić u Pepe. Bo wszyscy wiedzieli, że Pepe jest mistrzem w nożach do kuchni. I w innych nożach też, ale te do kuchni były niezrównane i Elroy stracił mnóstwo czasu, aby tu przyjść, ale przyszedł, bo chciał jeden z takich noży"). Może miała to być próba stylizacji na sposób mówienia dziecka, została jednak użyta niekonsekwentnie i wypada nieprzekonująco. Sama historia jest dość prosta – mamy tu motyw zemsty i powoli odkrywane szczegóły: kto, kogo i dlaczego – ale kończy się nijako, brakuje konkluzji, znów powstaje wrażenie wyrwania z większej całości. Słabe opowiadanie, które jednak zwraca uwagę na świat przedstawiony. Jeżeli zapowiadana powieść znajdzie wydawcę, to może się okazać interesująca, pod warunkiem, że zostanie poddana solidnej redakcji (zakładam, że jest napisana podobnym stylem).
Piotr Malak natomiast pokazuje, jak wyglądałaby Gra Endera, gdyby napisał ją Andrzej Ziemiański. Tak można w skrócie określić Po obu stronach frontu, opowiadanie o nieletnich hakerach, mistrzach sieciowych strzelanek, których polskie wojsko werbuje do pomocy w walce z Unią Europejską. Szybka i prosta rozwałka, charakterystyka postaci ograniczona do jednozdaniowych opisów w stylu "Ruda za nic miała autorytety i lubiła przeklinać", powrzucane gdzieniegdzie na siłę nawiązania do Achai i Pani Dobrego Znaku Kresa (abyśmy tego nie przegapili, otrzymujemy stosowne wyjaśnienia w przypisach), nasycenie dialogów wulgaryzmami typowe dla Ziemiańskiego (Malak tak skutecznie podrabia jego styl, że gdyby przypadkiem tekst podpisano nazwiskiem autora Bomby Heisenberga, niewielu by się zorientowało), nieco kpin z UE, trochę nowomowy, czasem dziwnie zapisanej (noob to "niub" a pełna kultura – "ful kjulczer"). NF nie pozwala mi tutaj błysnąć oczytaniem, tak więc tylko powtórzę za redakcją, że opowiadanie sporo zawdzięcza wspomnianej już Grze Endera i Achai, a obraz Polski radzącej sobie z silniejszymi to ukłon w stronę Noteki 2015 Lewandowskiego. Choć powtórka z rozrywki nie każdemu przypadnie do gustu, to jak dla mnie ujdzie.
Dział prozy polskiej kończy Jeremi Rogalewski Ostatnim dniem w Cravenie. Jak się dowiadujemy z notki, autor interesuje się sword & sorcery, i do tego chyba podgatunku należałoby zaliczyć kolejną przygodę najemnika Etrika. Opowieść to prosta jak konstrukcja cepa: bohater przyjmuje zlecenie na dostarczenie zwłok pewnej niewiasty do pewnej jaskini (czasem zwanej pieczarą albo grotą, na co korekta zwróciła uwagę, pisząc, że to nie synonimy, ale już nikt sobie tym głowy nie zawracał), tam natomiast sprawy przyjmują niespodziewany dla Etrika, a spodziewany dla czytelnika obrót. Sam najemnik to postać wyjątkowo nijaka, nie posiada jakichkolwiek cech indywidualnych. Otrzymujemy więc drugie słabe opowiadanie (towarzyszy mu za to niezła ilustracja Piotra Rosnera), ale na tle Kuźni… przynajmniej nie razi ono stylem.
Proza zagraniczna
Otwierając pismo na samym środku, trafimy na pierwszy w Polsce utwór Samanthy Henderson, Poza Calais. Europa w przededniu I wojny światowej, szkoła lotnicza we francuskim miasteczku, nieopodal na pastwiskach żerują… samoloty. Tak, w opowiadaniu Henderson dawne maszyny latające to żywe stworzenia, choć ze śmigłami. Kołek do zawieszania niewiary bardzo trzeszczy, ale autorka zdaje się jasno dawać do zrozumienia, że chodzi o metaforę, symbol niepotrzebnego człowiekowi kawałka natury, który należy zniszczyć, by nie zabierał miejsca gatunkom udomowionym. Bowiem te z powietrznych bestii, które są zbyt dzikie lub zbyt małe, aby je wykorzystać w nadchodzącej wojnie, zostają skazane na odstrzał. Mamy też motyw miłości i tchórzostwa: ukochana bohatera ulega wypadkowi, ten zaś ucieka do Afryki, nie widząc przyszłości w dalszym związku. Wraca po latach, a widok kalekiej dziewczyny wywołuje wyrzuty sumienia. Czytelnikowi zaś udziela się smutny, tęskny nastrój tej krótkiej opowieści, ale nie oferuje ona wiele ponad to.
Partyzancki Mural Syreniej Pieśni to wyznanie szalonego artysty-malarza. Już sam początek tekstu brzmi jak narkotyczny bełkot obłąkańca, każąc się zastanowić, pod wpływem jakich ziółek był Ernest Hogan, pisząc to opowiadanie. Dalej robi się nieco normalniej i okazuje się, że to historia SF o kontakcie z obcymi istotami, do przetrwania którego zdolny jest tylko taki wariat, jak Pablo Cortez, wynalazca Bezgrawitacyjnego Ekspresjonizmu Abstrakcyjnego i nasz narrator. Rzecz jest pokręcona niczym obrazy, które tworzył André Masson, i na tym chyba zakończę, bo choć można popatrzyć i się podziwować, to jednak ten rodzaj sztuki do mnie nie trafia.
Jak miesiąc temu, tak i teraz najlepszy utwór w numerze umieszczono na końcu. Zasady przetrwania Nancy Kress to fantastyka naukowa, w której bohaterka o imieniu Jill zmaga się z postapokaliptyczną codziennością, żyjąc na granicy śmierci głodowej. Pomagają jej w tym tytułowe zasady oraz wyparcie wspomnień z przeszłości. W którymś momencie trafia na statek kosmitów, gdzie zmuszona jest szkolić psy (miła odmiana po nadreprezentowanych w fantastyce kotach). Bezinteresowna miłość, jaką ofiarowują jej zwierzęta, sprawia, że Jill wraca pamięć wydarzeń sprzed wielkiej wojny i w kobiecie dokonuje się przemiana. Kress napisała okraszoną niewymuszonym humorem, ciepłą, jednak nie wpadającą w przesłodzenie historię z pozytywnym przesłaniem, dla której warto było przebrnąć przez wszystkie wcześniejsze.
*
W styczniu Nowa Fantastyka trochę obniżyła loty. Nieznacznie w publicystyce, bardziej zaś w opowiadaniach, gdzie dostaliśmy sześć tekstów, z których tylko połowa nie wywołuje poczucia straconego czasu. Co prawda nastąpiła zmiana na stanowisku redaktora prozy polskiej, ale na jej efekty przyjdzie nam jeszcze poczekać.