Nigdy się nie poddawaj!
W działach: pilkanozna, nostalgia | Odsłony: 72Czasy, kiedy oglądałem praktycznie każdy mecz "Los Blancos" i na bieżąco śledziłem prasowe rewelacje dotyczące ekipy z Santiago Bernabeu już raczej nie powrócą. Niemniej nadal staram się śledzić wyniki i tabele na livescore'ach, a od czasu do czasu oglądam pomeczowe kompilacje bramek.
Wracając do drogi "Królewskich" do finału Ligi Mistrzów − była ona kręta i wyboista. Chociaż Madrytczykom udało się wygrać grupę w pierwszej fazie rozgrywek, nie obyło się bez blamażu. Przed własną publicznością "Los Merengues" dali się ograć 2:1 mołdawskiemu (naddniestrzańskiemu) kopciuszkowi z Tyraspolu.
Natomiast w pierwszym spotkaniu fazy pucharowej ulegli 0:1 PSG w Paryżu. Ta porażka była o tyle bolesna, że bramka dla francuskiego klubu na wagę zwycięstwa padła w doliczonym czasie drugiej połowy. Z kolei w rewanżu jeszcze przed przerwą Paryżanie zdołali wyjść na prowadzenie. Jednak w drugiej części meczu przebudził się Benzema, który niespełna 20 minut skompletował hat-tricka dającego madryckiemu klubowi awans do ćwierćfinału, w którym przyszło im zmierzyć się z londyńską Chelsea.
W pierwszej potyczce, na Stamford Bridge wygrali gładko 3:1, a kolejnym hat-trickiem popisał się Benzema. Wydawało się, że spotkanie rewanżowe na własnym terenie będzie tylko formalnością. Spokoju "Królewskich" nie zakłóciło nawet to, że goście po kwadransie gry objęli prowadzenie. Nerwowo zrobiło się dopiero, gdy na początku drugiej połowy piłkarze Chelsea strzelili drugiego gola (co oznaczało, że jeśli wynik nie ulegnie zmianie będzie potrzebna dogrywka). Natomiast, gdy Werner podwyższył wynik na 3:0 dla "The Blues" − zaczął się wyścig z czasem. Fortuna sprzyjała gospodarzom − Rodrygo zaliczył trafienie, które doprowadziło do dogrywki, a w niej nie kto inny jak Benzema po raz kolejny zapewnił ekipie z Madrytu awans.
W półfinale "Królewscy" zmierzyli się z Manchesterem City. W pierwszym, wyjazdowym meczu stracili gola w 2.minucie , a po kolejnych dziesięciu przegrywali już 0:2. Chociaż w pewnym momencie (obywatele) prowadzili już 4:1, ostatecznie "Los Blancos" udało się im zminimalizować straty i starcie na zakończyło się wygraną gospodarzy 4:3.
Natomiast we wczorajszym rewanżu rozegranym w stolicy Hiszpanii przez bardzo długi czasu był bezbrakowy remis. Aż do 72. minuty, gdy gościom udało sie wyjść na prowadzenie. Część zrezygnowanych kibiców zaczęła opuszczać stadiom, nie wierząc, że podopiecznym Carlo Ancelottiego uda się odwrócić losy spotkania. Jednak stało się coś niesamowitego. Wprowadzony do gry w drugiej połowie Rodrygo w przeciągu kilkudziesięciu sekund strzelił dwie bramki (w ostatnim minucie regulaminowego i pierwszej minucie doliczonego czasy gry), czym doprowadził do dogrywki, w której Benzema zamienił rzut karny na gola dającego awans do finału rozgrywek.
Na największego bohatera "Królewskich" wyrósł Benzema. dzięki 10 trafieniom w fazie pucharowej Ligi Mistrzów praktycznie zapewnił sobie tytuł króla strzelców tych rozgrywek (wyprzedził Lewandowskiego mającego na koncie 13 bramek, a Salah z Liverpoolu, który zagra również finale może pochwalić się "tylko" 8 golami) i nadal ma realne szanse na pobicie rekordu Cristiano Ronaldo, który w sezonie 13/14 strzelił 17 goli w LM. Francuz jest również zdecydowanym liderem klasyfikacji strzelców hiszpańskiej Primera Divison (26 goli, zawodnicy z drugiego miejsca mają po 15 bramek, a do zakończenia sezonu pozostały jeszcze cztery kolejki), w której Real Madryt zapewnił sobie już mistrzostwo Hiszpanii. W związku z powyższym 34-letni snajper wyrasta na murowanego kandydata do zdobycia Złotej Piłki.
Dekadę temu nie pomyślałbym, że Benzemie uda się dokonać takich osiągnięć. Przez pierwsze sezony spędzone w Madrycie raził nieskutecznością, można było wręcz odnieść wrażenie, ze potyka się o swoje nogi. Niewiele zmieniło się po sprzedaniu przez klub jego głównego konkurenta w linii ataku − Gonzalo Higuaina. Francuz, chociaż miewał przebłyski, cały czas znajdował się w cieniu CR7 i dopiero po opuszczenia przez Portugalczyka Santiago Bernabeu zaczął nabierać wiatru w żagle. Jego karierze nie pomagały również pozaboiskowe wybryki: bycie notorycznym piratem drogowym, wybór gry w reprezentacji Francji z pobudek "marketingowych", niechęć do śpiewania Marsylianki, korzystanie z usług nieletnich prostytutek, udział w szantażu reprezentacyjnego kolegi seks-taśmami (z tego powodu 6 lat był nie był powoływany przez selekcjonerów "Trójkolorowych"). Jednak teraz, gdy jest na sportowym szczycie to wszystko poszło w niepamięć.
Awans do "Los Blancos" do finału Champions League ma jeszcze jeden symboliczny wymiar – w pokonanym polu "Królewscy" zostawili PSG, Chelsea i Manchester City, kluby uznawane przez wielu za "sztuczne twory", które swoją wielkość zawdzięczają zasobnym portfelom swoich bliskowschodnich lub rosyjskich właścicieli. Oczywiście Real Madryt nie jest ubogim krewnym, lecz także potężną i prężnie działającą instytucją finansową generującą setki milionów euro przychodów, z których znaczna idzie na utrzymywanie i pozyskiwanie piłkarskich gwiazd. Niemniej mimo pękatego portfela w Madrycie myśli długofalowo – trzon zespołu tworzą gracze, którzy są związani z klubem od wielu lat (Kroos, Modrić, Casemiro, czy wspomniany wyżej Benzema), w tym jego wychowankowie (Nacho, Carvajal, Lucas Vázquez), dzięki czemu udało się stworzyć zgraną ekipę, która mimo tego, że wygrała wszystko co było możliwe do wygrania nie spoczęła na laurach. Co prawda nie wszystkie inwestycje okazują się trafione (Hazard, Jović, Vallejo), jednak prezes nie daje sobie wejść na głowę, o czym rok temu boleśnie przekonał się zasłużony weteran Sergio Ramos.
Patrząc na fetę po wczorajszej wygranej można było odnieść wrażenie, że zawodnicy i kibice Realu zapomnieli, że przed nimi jeszcze najważniejszy egzamin – finałowe starcie z Liverpoolem, które zostanie w Paryżu. "The Reds" na pewno będą chcieli się odegrać za przegrany 4 lata temu finał w Kijowie i kontrowersje z nim związane. Czy im się uda – przekonamy się w sobotę 28 maja.