» Recenzje » Nieznajomi

Nieznajomi


wersja do druku

Kino krótkodystansowe

Redakcja: Iwona 'Ivrin' Kusion

Nieznajomi
Po wyjściu z kina w pamięci zachowam dwa zdania, wypowiedziane tuż po seansie przez pewnego nastoletniego widza: "E tam, co to za horror…? Kiedy bęczie nowa Piła?!". Powiem krótko, zatkało mnie. Może i reżyserski debiut Bryana Bertino z nóg nie zwala, ale i tak, na tle krwawych sieczek, pokroju wspomnianej wyżej serii o pewnym narzędziu tnącym, błyszczy jak brylant (aczkolwiek ma kilka skaz).

Przede wszystkim, zaczyna się nietypowo, niczym melodramat. Kirsten i James są parą; podczas wesela ich wspólnych znajomych, on się jej oświadcza, ale ona nie przyjmuje pierścionka, ponieważ uważa, że nie jest jeszcze gotowa. Sytuacja staje się niezręczna, gdyż pewny swego oblubieniec zgotował swej lubej romantyczną niespodziankę. Tak więc, gdy docierają do udostępnionego im przez przyjaciół domu letniskowego, gdzieś w leśnej głuszy, na Kirsten czeka wystawna kolacja, chłodny szampan, gorąca kąpiel i łóżko zasłane płatkami róż.


Przez dobry kwadrans mamy wrażenie, że trafiliśmy nie do tej sali kinowej. Zamiast sieczki i makabry, mamy w sposób genialny przedstawioną relację między odtrąconym i rozgoryczonym kochankiem, a przytłoczoną poczuciem winy, kochającą go kobietą. Mało słów, dużo gestów, wymownego milczenia, nastrojowych scen, z których aż bije napięta atmosfera. W tle świetna muzyka, odtwarzana na starym adapterze (służąca za jedyną oprawę muzyczną w filmie), co jakiś czas przebłyski retrospekcji, krok po kroczku rzucające więcej światła na wydarzenia z wesela, a do tego godna największych pochwał praca kamerzysty (którą później jeszcze trochę pochwalę). Taki wstęp wprawił mnie w osłupienie, zachwycił.

Gdy para w końcu zaczyna się godzić, rozlega się głośne pukanie do drzwi. James otwiera, w cieniu stoi jakaś młoda kobieta (nie widać jej twarzy) i pyta: "Czy jest Tamara?". Wtedy zaczyna się horror. Przez kolejne pół godziny napięcie dosłownie wciska w fotel (tytułowi Nieznajomi przemykają w cieniu, powoli osaczają swoje ofiary, skradają się, zacieśniają krąg), sprawiając, że niektórzy nie mogą powstrzymać wyrywającego się z gardła krzyku przerażenia (autentycznie, kilka pań piszczało ze strachu). Niestety, sił i inwencji (wizji?) Bryanowi Bertino na końcówkę już nie starczyło. Niczym amator biegnący w maratonie, zaczął świetnie, po mistrzowsku, ale na finiszu ciągnął już resztą sił, z wywleczonym ozorem, walcząc o to, by w ogóle dobrnąć do mety.


W pewnym momencie ten naprawdę dobry film po prostu przeistacza się w kolejny horror typu: Ktoś nas goni, a my uciekamy, czyli w krwawą zabawę w chowanego. Sromotnie psuje to bardzo dobre wrażenie, jakie pozostawia po sobie wstęp i środkowa część Nieznajomych, drażniąc jak zadra. Gdyby chociaż trochę ukrócić męczarnie Liv Tyler, nie kazać jej biegać w kółko i posapywać na każdym kroku przez dobre trzydzieści minut, może i byłoby lepiej. Tymczasem, w końcówce film popada w schematy; z ambitnego, świetnego kina grozy przenosimy się do durnowatych amerykańskich nastolatkohorrorów pokroju nowej wersji Teksańskiej masakry piłą mechaniczną, w której wielki i straszny morderca gania za swoją ofiarą jak skunks Pepe Le Pew za kotką.

Z grzechów, jakie popełnili twórcy tego filmu, należałoby wymienić jeszcze jeden, śmiertelny. Otóż, filmowcy, mając nadzieję na lepsze rozreklamowanie swojego dzieła, wszem i wobec (na plakatach, w zwiastunach, na stronie internetowej) rozpowiadali, iż fabuła oparta jest na autentycznych wydarzeniach, które miały miejsce w 2005 roku. Dodali także, iż szczegóły dotyczące makabry, jaka wtedy miała miejsce, do dzisiaj nie są znane (ergo, nie miał kto o nich opowiedzieć). W prostym tłumaczeniu: "Wszyscy bohaterowie zginą, a mordercy – bezkarni - zwieją, gdzie pieprz rośnie". Mistrzowski strzał we własną stopę (a jakby ktoś przeoczył materiały reklamowe, twórcy przypominają o tym we wstępnie Nieznajomych).


No dobrze, trochę pochwaliłem, trochę pomarudziłem, czas więc odpowiedzieć jednoznacznie, czy warto iść na ten film do kina? Otóż, uważam że tak. Wiem, sam pisałem, że Bertino całkowicie sknocił zakończenie, ale mimo wszystko, produkcja ta ma jeszcze kilka zalet (oprócz genialnego wstępu). Po pierwsze, postaci nie miotają się bezmyślnie (no, przynajmniej do czasu), ich działania mają jakiś sens (a ostatnimi czasy, w horrorach to rzadkość), przez co są wiarygodne (a i aktorzy, choć nie zachwycają – no, może we wstępnie – spisali się nad wyraz dobrze). Po drugie, bardzo podobał mi się pomysł, aby za ścieżkę dźwiękową służyły odtwarzane na adapterze stare hity, przez co oprawa muzyczna była jakby bardziej naturalna, bardziej integrowała się atmosfera filmu, potęgowała ją.

Jednakże największym atutem Nieznajomych jest pan Peter Sova, czyli operator. Przede wszystkim, nie mamy do czynienia z klasyczną pracą kamery. Obraz lekko drga, wydarzenia obserwujemy z różnych, niekiedy nietypowych perspektyw. Przypomina to przyjmowanie punktu widzenia podglądacza, który obserwuje cały ten dramat zza rogu, zza kanapy, skrada się, nagrywa domową kamerą. Stąd też nietypowe kąty, zbliżenia, dziwna atmosfera; zupełnie, jakbyśmy stali tuż obok – absolutnie mistrzowskie posunięcie.


Podsumowując, warto wybrać się do kina na Nieznajomych. Film ten, chociaż nie idealny, ma kilka naprawdę dużych zalet, jak chociażby genialny, nastrojowy wstęp, pełne napięcia i grozy rozwinięcie, oryginalną ścieżkę dźwiękową i pracę kamery… no i Liv Tyler (szczególnie w początkowych scenach, bardzo naturalna, urzekająca). Polecam, bo naprawdę może przestraszyć.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.5
Ocena recenzenta
8.25
Ocena użytkowników
Średnia z 2 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0

Dodaj do swojej listy:
chcę obejrzeć
kolekcja
Tytuł: The Strangers
Reżyseria: Bryan Bertino
Scenariusz: Bryan Bertino
Muzyka: tomandandy
Zdjęcia: Peter Sova
Obsada: Liv Tyler, Scott Speedman, Kip Weeks, Gemma Ward, Peter Sova
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2008
Data premiery: 12 września 2008
Czas projekcji: 90 min.



Czytaj również

Nieznajomi
- recenzja
Nieznajomi: Ofiarowanie
W objęciach śmierci
- recenzja

Komentarze


Panthera
   
Ocena:
0
I wszystko fajnie było by z tym filmem gdyby nie to, że zapomniano wypomnieć, iż wcześniej na podstawie tej "prawdziwej historii" lub tez faktycznie prawdziwej historii powstał już film. Bo oryginał także twierdzi, że wydarzenia te miały miejsce a główni sprawcy zostali złapani i przesłuchiwani... "Ils" aka "Oni" się to zwało.
02-10-2008 02:11

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.