» Biblioteka Jedynego » Księgi o Dominium » Niewolnicy i gladiatorzy

Niewolnicy i gladiatorzy


wersja do druku

Szara strona Dominium



Ilustracja: Michał 'Zielu' Zieliński
Tak, to na moich nadgarstkach to blizny po okowach. Nie, nie jestem zbiegłym więźniem, broń mnie Jedyny. (śmiech) To bardzo stare blizny. Kajdany założono mi, gdy byłem w twoim wieku. Chcesz o tym posłuchać? Hej ty tam, wina! Prędzej dziewko, bo każę twemu panu cię wychłostać! Co? Nie, w Kordzie nie traktujemy tak mieszczan. Sam jestem jednym z nich. Ta dziewczyna to niewolnica. Ha, ha, ha! Naiwny jesteś, panie. Przybywasz z Cynazji, tego "niezwykle oświeconego" państewka na zachodzie, ale niewiele wiesz o świecie. O takich sprawach nie mówi się głośno, to fakt. Oficjalnie nie ma przecież niewolników. Podobno ten wasz Prorok zabronił, by człowiek był własnością innego człowieka. U was, w Cynazji, macie przecie chłopów pańszczyźnianych, nieprawdaż? My po prostu nazywamy rzeczy po imieniu... Nie krzyw się tak, panie! Chciałeś prawdy, oto i ona.

A zatem, skąd te blizny? Ech, to bolesne wspomnienia. Jak już mówiłem, miałem wtedy tyle wiosen, co ty, panie, masz teraz. Pracowałem z ojcem w polu, próbowaliśmy zebrać plony przed mającymi wkrótce nadejść ulewnymi deszczami. Kiedy zobaczyłem zbliżających się jeźdźców, nie sądziłem, że to królewscy, przeprowadzający werbunek. Ktoś groził naszemu bogowi, mówili, ktoś ośmielał się rzucać wyzwanie staremu prawu i porządkowi! Nikogo nie obchodziły zbiory i mój stary, zniedołężniały ojciec. Ważne, bym wziął włócznię w dłoń i ruszył bronić granic! Nie miałem wyboru. I tak lepsze to, niżby mieli przyjechać kapłani w poszukiwaniu ofiary dla naszego boga. Na wojnie może ci się jeszcze poszczęścić, na ołtarzu masz na to niewielkie szanse...
br /> Kiedy stanąłem w szeregu razem z innymi straceńcami, poczułem jak serce podchodzi mi do gardła. Naprzeciw nas stały zakute w stal, błyskające ostrzami pik i halabard zastępy, huczące raz za razem muszkietowymi salwami i ciskające w nas ze stalowych, smoczych gardzieli armatnie kule. Smród prochu, bardziej duszący niż odór całopalnej ofiary, wypełniał powietrze... Już dobrze, dobrze, przechodzę do sedna. Rozbito nas tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy się zorientować kiedy to nastąpiło. Tych z nas, którzy, jak ja, przeżyli bitwę, zakuto w kajdany, połączone jednym łańcuchem i pognano w siną dal. Nie wiedziałem gdzie nas zabierają, ale czułem, że ojca i rodzinnego domu nie ujrzę już nigdy.

Prowadzono nas do innego świata. To, co widzieliśmy w rodzinnym kraju, nijak nie przystawało do obrazu Kordu. Widzę, panie, że i ty, jako nowoprzybyły, wciąż jesteś pod wrażeniem tej ziemi. To stolica, panie, ale dla mnie, od pługa oderwanego chama, nawet odległe krańce Kordu wydawały się krainą z baśni. Te domy, mosty, świątynie, zamki! Mimo, że szliśmy w kajdanach, nie mogliśmy powstrzymać zachwytu nad kunsztem naszych nowych panów. To było jak sen...

... i jak sen się skończyło. Rozkuto nas tylko po to, by posegregować w mniejsze grupki i rozesłać do nowych właścicieli. Tak, panie, właścicieli! Nie wiem czemu tak potrząsasz głową. To przecież naturalna kolej rzeczy - pokonani służą zwycięzcom. Powiedziano nam, że Cesarz w swej wspaniałomyślności oferuje wszystkim ludom możliwość przyłączenia się do wielkiego Kordu i wspólne budowanie przyszłości! Dołącz, buduj z nami świat! Na ruinach starego... nie, nic nie mówiłem... Gdzież to ja skończyłem? A, tak. Zabrano nas na plac budowy i kazano przenosić kamienne bloki, nauczono kłaść zaprawę i tak dalej. Wieczorami przychodził jakiś zasuszony staruszek w sutannie i wykładał nam słowa Proroka. Większość z nas odsypiała wtedy trudy dnia, więc i niewiele ta nauka wnosiła.

Mniej więcej po miesiącu dostaliśmy zapłatę za naszą pracę. Ledwie kilka miedzianych monet, ale jednak zapłata. Panie, nie mów takich rzeczy! To, że płacą ci za pracę, nie czyni z ciebie najemnika! Kiedy nie możesz odejść, a jeden człowiek decyduje o twoim życiu czy śmierci, a jeśliś niezwykle oszczędny to za dwadzieścia, trzydzieści lat uzbierasz pieniądze "na pokrycie kosztów nauki, szkolenia i utrzymania", ciężko nazywać to inaczej jak właśnie niewolnictwem. Kara? Nie, nigdy tam nie byłem... Ale wracajmy do mej opowieści. Interesowały cię bowiem nie tylko szramy na mych nadgarstkach, lecz także te na twarzy. Zaręczam, jest ich dużo więcej. Część pochodzi od bata, ale wiele z nich od ran zadanych bronią. Nie, nie bywałem na frontach. Wszystkie rany otrzymałem na arenie, czy, jak wolisz, w Amfiteatrze. Widzisz, dostatecznie wcześnie zrozumiałem, że wypruwając sobie żyły na budowie lub w kopalniach wolność wykupię kiedy będę już bardzo, bardzo stary... Jeśli w ogóle dożyję tej chwili. Tak się złożyło, że do majątku mego pana przybył jeden z "łowców talentów", jak ich nazywają. Szukał młodych, zdrowych i krzepkich mężczyzn, którym nieobca walka. Obiecywał złote góry w postaci doli od każdej walki. No i dałem się skusić. Mój właściciel chętnie się zgodził na odejście kilku z nas do szkoły gladiatorów - otrzymał zapłatę i więcej go nie obchodziło...

Jak tam jest? Ciężko to określić jednym zdaniem. Treningi są równie mordercze jak same walki, a o wypadek nietrudno. O, ta blizna na moim ramieniu, ta właśnie, jest przykładem próby uodpornienia nas na ból i strach. Raz na jakiś czas zbierano nas na głównym placu szkoły i przypalano rozżarzonym żelazem. Wzdragasz się, panie? Cóż... Taki już jest ten świat. Alboś twardy, alboś martwy. Uczono nas też walki starą bronią - mieczem, toporem, buzdyganem...

Nigdy nie zapomnę widoku krwi na piasku. Zabiłem tylu ludzi, że nawet ich wszystkich nie zliczę. Większość zdążyłem dobrze poznać... Wiesz, rozmawiałem o tym z żołnierzami powracającymi z ciężkich walk, toczonych gdzieś hen, na granicy z Valdorem. Mówili, że oni też uzależniali się od śmierci, że rozlew krwi był czymś normalnym, jak oddychanie lub jedzenie. Może nawet bardziej potrzebnym?

Walki gladiatorów:

Walki gladiatorów są w Cesarstwie nielegalne. Tak głosi oficjalna wykładnia. Od czasu, gdy arenami zaczęła interesować się rodzina cesarska, zmieniły status na półlegalne, gdyż władze przymykają oboje oczu na ten proceder. Jedyną instytucją, która próbuje zlikwidować walki, jest Kościół.
Amfiteatr

Na placu pomiędzy Rynkiem a katedrą św. Cyneusa znajduje się Amfiteatr. Ten olbrzymi budynek z jasnego kamienia zapełnia sobą prawie całą przestrzeń skweru św. Uliasa. Wysocy na niemalże osiem metrów atlanci - gladiatorzy z kamienia witają przechodzących przez szeroki portal widzów, którzy udają się na miejsca dla mieszczan lub balkony dla szlachty. Setki ław z drewna i kamienia tworzą półkole, z którego obserwować można olbrzymią arenę wysypaną najczęściej białawym piaskiem. Widzowie przybywają tam by zobaczyć występy, ale nie inscenizowane bitwy morskie czy najsławniejsze w historii potyczki, znacznie częściej odbywają się tam walki gladiatorów. To jedyne miejsce w Cesarstwie, gdzie ma to miejsce legalnie. Związane jest to z niezwykłymi, acz nie do końca jasnymi układami właściciela budynku, Armisto de Tyccatio, z cesarską rodziną. Najtańsze bilety do Amfiteatru kosztują po pięć kordinów, najdroższe, pozwalające usiąść w balkonie położonym tuż przy cesarskim, płaci się niekiedy we wsiach – nierzadko „pod stołem”, ale czyż nie warto pozbyć się nadmiaru bogactwa dla chwili blasku, jakim opromienia sama bliskość de Calante?
Czyni tak jednak nie z powodu rozlewu krwi, lecz domniemanych korzeni „rozrywki” kordyjskiej szlachty. Otóż najbardziej dociekliwi mnisi twierdzą, że zwyczaj pojedynków na śmierć i życie na oczach tłumu wywodzi się z pogańskiej tradycji przodków obecnych Cesarzy, którzy składali w ten sposób ofiary mrocznym bóstwom z czasów sprzed karianizacji kraju.

Igrzyska dzielą się na te sponsorowane przez magnaterię i te, na które sprzedawane są bilety, kupowane przez publiczność. Te drugie organizowane są jedynie wtedy, gdy żaden szlachcic nie pokusi się o wydanie odpowiedniej ilości gotówki (i oczywiście cieszą się mniejszą popularnością). Ceny biletów wahają się w zależności od sławy gladiatorów, którzy w nich uczestniczą. Ilość gotówki niezbędna by dostać się na widowisko jest też jasnym symptomem tego, czego możemy się po nim spodziewać. Jeżeli za wejście każą płacić w sztukach miedzi można spodziewać się, że „areną” będzie improwizowany placyk w jednym z magazynów położonych w dokach, „gladiatorzy” rzadko będą walczyli na śmierć i życie, za to na pewno nie będą walczyli czysto, a klientela śmierdzieć będzie rynsztokiem i kiepskim winem. Czasami spotkać można na takich widowiskach bogatych paniczów, którzy przychodzą tam dla adrenaliny związanej bardziej z obcowaniem z motłochem niż samym widowiskiem. Niekiedy spotkać można również patrole straży miejskiej, ale w takich dzielnicach pojawiają się nader rzadko i tylko w celu zachowania pozorów.

Życie na arenie:

Gladiatorzy zarabiają znacznie więcej, niż niewolnicy zajmujący się mniej ryzykownymi zawodami. Są też lepiej żywieni i ubierani, ale nadal nie wolno im samodzielnie poruszać się po mieście, nosić poza areną broni i zawierać stałych związków. Najlepsi mogą liczyć na to, że ich „dola” (wypłata z tytułu wygranej walki) wyniesie więcej niż miesięczny żołd szeregowego żołnierza (dla porównania – pracujący w polu czy na budowie dostają ułamek zapłaty należnej służącemu). Wyzwoleńcy i ochotnicy walczący na arenach otrzymują nawet więcej. Oczywiście i w tym wypadku wszystko zależy od tego, jaką estymą darzony jest dany wojownik.

Po kilkunastu walkach zawodnik ma zazwyczaj dość pieniędzy, by móc wykupić się z niewoli. Niestety, większość nie dożywa dziesiątego starcia... Przeważnie gladiator, który ostatecznie zdoła się wykupić, jest nakłaniany przez właściciela szkoły do pozostania w niej za większą niż dotychczas dolę (do której dochodzi również procent z zakładów). Czasem też takie osoby obejmują stanowisko głównego nauczyciela, co nie musi oznaczać, że rezygnują one z uczestnictwa w walkach.

Bywa i tak, że właściciel danego niewolnika po prostu nie pozwala mu się wykupić poprzez podanie znacznie zawyżonej kwoty w stosunku do wartości „rynkowej” tegoż, bądź znajdując inne wygodne usprawiedliwienie.

Niewolnicy i wyzwoleńcy nie są jedynymi osobami, które można oglądać w Amfiteatrze, bądź jednej z pomniejszych aren. Często zdarza się, iż jakiś szlachcic, szukając wrażeń bądź krótkotrwałej sławy, decyduje się stanąć przeciwko wybranemu przez siebie gladiatorowi. Walki tego rodzaju często są farsą, gdyż mało który niewolnik ośmiela się podnieść rękę na arystokratę, a nieliczni, którzy odważają się zranić lub – co gorsza – zabić wysoko urodzonego oponenta, mogą spodziewać się tylko okrutnej i dyskretnej zemsty... Szlachta natomiast traktuje zabijanie niewolników na arenie jako sport – który, choć bardzo kosztowny (gdyż większość właścicieli szkół każe zapłacić sobie co najmniej tyle, ile według nich kosztuje wystawiany gladiator, słusznie zakładając, że szanse na jego przeżycie są niewielkie) cieszy się niesłabnącą popularnością.

Coraz częściej mówi się również o daniu więźniom skazanym na karę śmierci szansy na odkupienie swych win poprzez dobrowolne uczestnictwo w igrzyskach. Czy jednak dane im będzie skonać na piasku Amfiteatru, zamiast na stryczku czy szafocie, nadal pozostaje kwestią nierozstrzygniętą.

Szkoły gladiatorów:

Przeważnie należą one do mieszczan, nierzadko byłych gladiatorów, tylko nieliczne są własnością szlachty. Posiadanie szkoły nie przydaje jednak prestiżu, więc ich prowadzenie i opieka nad wojownikami powierzona jest zazwyczaj osobom trzecim.

Ostatnimi czasy zarówno wśród niższych jak i wyższych warstw Grande krążą plotki, że di Mercall sprowadził gladiatora wprost z agaryjskiego frontu. Podobno zapłacił za niego kilkanaście wsi i zamierza teraz użyć jako tajną broń w walce z Grakchusem. Co prawda ludzie di Mercalla milczą na temat nowoprzybyłego, ale jeden z nich „delikatnie” przepytany w ciemnej uliczce przez konkurencję wygadał, że „tajna broń” pochodzi z zachodniej strony Grzmiącej Rzeki, a także to, że jego rysy w księżycowej poświacie dziwnie przypominają, jak określił spowiadający się – orcze (choć wątpliwym jest, aby rozróżniał orka od krasnoluda). Oczywiście Grakchus Athaness tej samej nocy zawiadomił Urząd Inkwizycji, ale cóż może ręka jedynego, jeżeli najzamożniejsze rodziny w Grande obstawiły już najbliższą walkę nowoprzybyłego wojownika z pięcioma na raz gladiatorami. Cóż może ręka Jedynego, kiedy ludzi bawi Ciemność.
Szkolenie jest bardzo brutalne, w treningowych walkach poza areną ginie się równie łatwo jak na niej. Rotacja zawodników jest niezwykle dynamiczna i wielu właścicieli spędza dużo czasu na ciągłym poszukiwaniu nowych „talentów”.

Najsłynniejszymi szkołami są położone w Grande: Szkoła Walki Grakhusa Athanessa i Bolesna Droga, należąca do hrabiego di Mercall, prowadzona przez prawdziwego weterana areny, Damiusa Jermi. Obie prowadzą agresywną rywalizację zarówno w Amfiteatrze, jak i poza nim.

Ciekawostki:

Najsłynniejszy gladiator ostatnich stu lat, Sekano Arradil (od początku do końca swojej kariery niewolnik, zwycięzca rekordowej liczby sześciedzięciu dwóch walk), zginął w pojedynku z markizem von Helve, młodym kapitanem cesarskiej armii. Wspomniany markiz walczył konno przeciw uzbrojonemu jedynie w krótki miecz gladiatorowi. Sekano zranił konia szlachcica, jego samego powalając na ziemię. Spanikowany von Helve wyjął pistolet i wypalił do Sekano, łamiąc zasady walki i śmiertelnie raniąc mistrza. Postrzelony w brzuch Arradil umierał przez kilka godzin, a według opowieści ostatnie słowa wydobywające się spomiędzy rozciągniętych w bolesnym uśmiechu ust brzmiały: Bał się mnie...
Markiz za swoją „niezrównaną odwagę” został nagrodzony przez Cesarza dożywotnią pozycją zwierzchnika czarnoborskiej placówki dyplomatycznej Kordu. Od tamtej pory o rodzinie von Helve wszyscy zdążyli już zapomnieć...
O baronie Devedio Hen Maar mówi się, że jak nikt w Grande wie, czego człowiek potrzebuje do szczęścia. Nic więc dziwnego, że na organizowane przezeń hulanki szlachta zjeżdża tłumnie i ochoczo. Polowania, pijatyki, gry hazardowe, dzikie orgie – wszystko to jest dla stałych bywalców majątku Hen Maar niczym chleb powszedni. Jednak tylko najbardziej zaufani towarzysze barona wiedzą, co kryje się za olbrzymimi, pilnowanymi dniem i nocą drzwiami, odcinającymi dostęp do zachodniego skrzydła pałacu. Jedynie nielicznym Devedio pozwolił odwiedzić swoje sanktuarium: wysoką, przestronną salę o rozmiarach dorównujących niewielkiej rezydencji, pośrodku której znajduje się wysypana białym piaskiem, otoczona kratami arena. Teatr śmierci. Miejsce, gdzie pozbawieni wszelkich skrupułów, wyzuci z moralności dandysi oddają się najbardziej ekscytującej grze świata: walce o życie.
Raz na jakiś czas baron zarządza zmagania gladiatorów. Zmagania krwawe, okrutne i potajemne. O tej nieludzkiej rozrywce wie nie więcej niż trzydzieści osób, a karą przewidzianą za zdradzenie sekretu jest przytulna cela tuż poniżej areny.

Hen Maar skupuje gladiatorów z różnych zakątków Cesarstwa. W pałacu przebywa ich zwykle około stu, więzionych w ciemnych lochach głęboko pod poziomem ziemi, gdzie na nic zdają się jęki i wołania o pomoc. Są tu mężczyźni, kobiety i dzieci z oczami morderców. Są też dzikie zwierzęta: niedźwiedzie, wielkie koty z Czarnoboru i małpy z północnych prowincji. Nadejście dnia zmagań wyznacza kres życia większości z nich. Młodzi szlachcice nie chcą pojedynków do pierwszej krwi, nie cieszy ich miłosierdzie i oszczędzanie przeciwnika. Nie. Oni chcą śmierci i bólu. Ludzi tonących we własnych wnętrznościach, bezczeszczenia zwłok w sposób plugawy i chory, nierównej walki człowieka z bestią. Gwałtów, przedśmiertnych wrzasków, łez...

Niekiedy zdarza się, że któryś z odważnych arystokratów staje w szranki z niewolnikami. Tutaj jednak urodzenie i błękitna krew nie chronią przed śmiercią. Wielu gości barona doświadczyło tego na własnej skórze... Ostatnio ulubieńcem dandysów stał się zamaskowany wojownik, który wyszedł zwycięsko już z ośmiu starć. Wcześniej nie sądzono, że jakikolwiek człowiek może przetrwać choć trzy.

Baron trzyma swego czempiona w oddzielnej komnacie. Karmi go dobrze, a dwa razy w tygodniu sprowadza dlań drogie kurtyzany. Nigdy jednak nie spotyka się z niewolnikiem osobiście. Nie pozwala mu również zdejmować żelaznej maski, w którą jest zakuty.

Jedynie Devedio wie, że ów niewolnik to jego starszy brat, Kerben, zaginiony przed laty na agaryjskim froncie prawowity dziedzic fortuny możnego rodu Hen Maar. Na skutek odniesionej rany Kerben stracił pamięć i nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności trafił do szkoły gladiatorów Grakhusa Athanessa, skąd wykupił go Devedio. Choć niegodziwy i zepsuty, młody baron nie ma dość odwagi, by osobiście zamordować swego brata. Zamiast tego, każe mu brać udział w krwawych pojedynkach, z których Kerben jak dotąd wychodził nawet bez zadrapania. Jednak ile jeszcze walk może przeżyć? Jedną? Dwie? I kim są ci obcy-nieobcy ludzie, nawiedzający go w snach? Czy mają jakiś związek z obrazami wojny, które coraz częściej stają mu przed oczyma?
Plotka głosi, że w podziemnych, oświetlanych tylko światłem łuczyw salach, odbywają się całkowicie już nielegalne starcia z użyciem schwytanych stworów Ciemności. Jeden z naocznych świadków takich walk zaklinał się, że widział tam ludzi rzucanych do walki przeciw orkowi...
Mówi się, że organizatorzy tych walk obiecują wielkie sumy tym, którzy zdecydowaliby się dostarczyć im żywego, elfiego wojownika...

Mało kto wie, że Grakhus Athaness i hrabia di Mercall mają jednego spowiednika. Ów spowiednik – o ironio – jest jednocześnie bliskim przyjacielem rodziny de Cour, która ostatnimi czasy niezwykle trafnie odgaduje wyniki starć, zbijając krocie na zakładach. Wszyscy już orientują się, że nastąpił jakiś przeciek, nikt nie wie jednak gdzie. Obie największe szkoły obiecują obsypać pierścieniami tego, kto wyda im zdrajcę. Najlepiej żywego - wilki już dawno nie były karmione.

Walczący na śmierć i życie gladiatorzy, którzy stają w nielegalnych starciach – „tylko dla wtajemniczonych” rzadko modlą się do Jedynego. Czasami natomiast ich ciała pokrywają dziwne tatuaże. Tacy wojownicy wygrywają częściej i mają siłę kilku ludzi. Ale to tylko opinia kilku przewrażliwionych mnichów, nic co można brać na poważnie.

Wyzwoliłem się, panie, własną krwią i kunsztem. Czyż nie właśnie ludzi zdolnych pragnie Cesarstwo? Lud tej ziemi pokochał mnie, bo byłem ich godny. Tak, jestem z tego dumny.
Pytasz, czy mój syn poczuwa się do swoich korzeni? Panie, on nie wie, gdzie leżą ziemie, z których pochodzi jego ojciec. Jest Kordyjczykiem pełną, że się tak wyrażę, gębą. Tam orałby, siał i czekał, aż przyjdą kapłani, demony, susza, albo wilki. A tu? Zdobył porządny fach, ma żonę, dzieci, poważanie i jest spokojny o przyszłość. A od czasu do czasu sam przychodzi do Amfiteatru. Nie, nie razi mnie to. Czasem przypomina mi o przeszłości... lecz cóż, to przypadłość wszystkich starców, czyż nie? Dość już na dziś tych wspominków. Robi się późno, a jutro rano walczy jeden z moich najlepszych gladiatorów... Po prostu muszę tam być. Przyjdź, panie, i przyprowadź tę młodą damę, z którą cię dziś widziałem. Blada jakaś, a nic tak nie dodaje rumieńców jak widok krwi...
Nowa Majętność: Szkoła gladiatorów

Jak doszło do tego, że zdecydowałeś się panie bogacić na cudzej śmierci? Co skłoniło cię do kupienia gladiatorskiej szkoły? Może to spuścizna po ojcu? Czy szkoła jest rodzinnym, przekazywanym z pokolenia na pokolenie interesem? Czy prowadzisz ją otwarcie, choć nie przysparza ci to popularności w kręgach towarzyskiej śmietanki, czy też masz kogoś zaufanego, kto robi to za ciebie? Wśród ludzi, którzy dla ciebie umierają na arenie przeważają niewolnicy, czy wyzwoleńcy? Może są tam nawet jacyś straceńcy, walczący dla chwały, pieniędzy, albo z prostej żądzy krwi? Czy masz u siebie kogoś, kto jest obecnym faworytem publiczności, mającym za sobą nieprzerwane pasmo zwycięstw? A może wprost przeciwnie – większość twoich gladiatorów nie przeżywa kilku pierwszych walk? Zniżasz się do tego, by walki ustawiać w porozumieniu z innymi właścicielami, czy też zawsze pilnujesz, by walka była uczciwa?

Koszt: Minimum 3 Wsie
Miesięczny dochód: 90+5K20 kordinów (+ 30 kordinów za każdą dodatkową zainwestowaną wieś powyżej trzech)
Uwagi: Jeśli na jednej lub dwóch z kości wypadnie „1”, zysk należy podzielić przez dwa. Jeśli jedynki wypadną na 3 kościach, porażki tego sezonu powodują, że zysku nie ma wcale. Jeżeli wypadnie większa liczba „1” niż trzy, szkoła upada (tracisz majętność). To ryzykowny interes...
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Lokacja do Monastyru
Na skalnej grani, czyli kilka słów o Bardanii

Komentarze


~Darclan

Użytkownik niezarejestrowany
    Z mojej strony...
Ocena:
0
...ogromne podziękowania dla Ballisa i Joseppe za wkład w ten artykuł i pracę edytorską. Dzięki wielkie!
10-03-2005 00:21
Gruszczy
   
Ocena:
0
Napisalem bym brzydko, jak fajny jest ten tekst, ale sie powstrzymam. Kurde, Darclan, tak trzymac! Czekam na wiecej tego typu teksciorow, wypas sprawa.
10-03-2005 00:34
~Bleddyn

Użytkownik niezarejestrowany
    OMG
Ocena:
0
Myślalem, że choć do Monka nikt nie będzie chciał wepchnąć gladiatorów i robić z cesarstwa drugiego Rzymu. Nie wiem jak to jest, ale jak ktoś widzi Imperium to od razu muszą być gladiatorzy (np. Nilfgaard w W:GW) Moim zdaniem niezbyt to pasuje do świata, a tym bardziej do Kordu. U mnie nie ma na to miejsca.
10-03-2005 00:47
Sting
   
Ocena:
0
Jestem rozdarty wewnętrznie. Tekst jest dobry, spójny i ciekawie się go czyta. Z drugiej strony nie podoba mi się pomysł gladiatorów w Dominium. Jak pisał Bleddyn zaczyna to być "lekkim" stereotypem we wszystkich fantasy. Ale jak kto lubi jak to mówią. :)

Pozdrawiam!
10-03-2005 08:21
~Darclan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Bleddyn: "Monastyr", str.247,prawa kolumna, wers 38-41; to tak tylko, żeby nie było, że to ja "na siłę" wciskam do Dominium gladiatorów... :/
10-03-2005 08:47
Ra-V
   
Ocena:
0
Swietna, masa pomyslow, zajawek i haczykow do wykorzystania na sesji, dobra robota!
10-03-2005 10:04
~Bleddyn

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Darclan,
OK, pamiętam ten "fragmencik" tekstu. W W:GW też gladiatorzy są w oficjalnym dodatku. Dlatego podtrzymuję to co napisałem. Oczywiście uważam, że tekst jest bardzo dobry (choć ten o Devończykach oceniam wyżej).

P.S.
Teraz czekam na arta o smokach w Dominium. ;)
10-03-2005 11:04
Joseppe
    Swietny art
Ocena:
0
Bleddyn - zebys sie nie zdziwil :)
10-03-2005 13:33
Ballis
    Bardzo
Ocena:
0
świetny art:-) Przygodogenny i napisany tak, że czyta się szybko i przyjemnie. Super sprawa.
10-03-2005 13:46
~Bleddyn

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Joseppe - bez obaw, już od jakiegoś czasu o nim głośno, więc z nie zdziwię się jeśli się pojawi. Proponuję jezcze dać Wolfgangowi gryfa, bo Karl-Franz juz takiego ma. ;)

P.S.
Bravo dla Ziela za ilustrację. :)

10-03-2005 14:42
~Laertes

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Tekst jest świetny. Poprostu mnie zachwycił i mimo początkowego sceptyzmu (jakoś mi średnio gladiatorzy pasują do Monastyru) zdołał mnie przekonać. Teraz zastanawiam się jak te nielegalne walki wyglądałyby w Cynazji przecież to właśnie to państwo jest najbardziej zepsute od środka. I w dodatku gdyby złapać jakiś "ochotników" z Ragady (kto by tam zauważył zniknięcie kilku ludzi) to dopiero byłyby ciekawe starcia. Chyba mam już pomysł na przygodę ;)
11-03-2005 10:48
~Albert

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nie pozostaje mi nic innego jak zgodzić się, co do tego, że tekst jest świetny. Czyta się bardzo przyjemnie, zawarte pomysły na przygody i fajny opis majętności. Czy ktoś będzie chciał przyjaźnić się z kimś takim?:)

Smoki są prawie gotowe. Już niedługo. Serio!:)
12-03-2005 21:04
~Feniks

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Gratuluje tekstu jest naprawde świetny. Napewno wykorzystam kiedyś w jakieś przygodzie chociaż część tego co napisałeś.
Jeszcze raz gratuluje.

14-03-2005 10:40
~Franz Josep

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Świetny tekst. Tyle że sama idea zupełnie mnie nie przekonuje. Jeżeli już szukam jakiś analogii historycznych to Kord kojarzy mi się raczej z Cesarstwem Habsburgów ery Złotego Wieku, kiedy to o Karolu V mówiono, że nad jego imperium słońce nigdy nie zachodzi..... Motyw walk gladiatorów kiedyś się u mnie pojawił, ale gracze byli w jednym z państw dalekiej północy a proceder ów dla ich cywilizowanych umysłów był wręcz odrażający:) Wydaje mi się że przeciętny Kordyjczyk też odebrałby to podobnie.
14-03-2005 13:19
Kot von Lyck
   
Ocena:
0
no niby w podręczniku jest o gladiatorach, ale mnie nie przekonuje taka postać rzeczy... bardziej mi odpowiadają semiformalne walki w karczmach (noże, pięści, freestyle), organizowane przez półświatek Dominium.
Poza tym, że mi się nie podoba konwencja to tekst niezły;)
15-03-2005 19:06
~

Użytkownik niezarejestrowany
    Nieźle
Ocena:
0
Fajny tekst, ale do mnie też nie przemawiają gladiatorzy i niewolnictwo w cywilizowanym bądż co bądż Kordzie. Może w Valdorze, lub wśród barbarzyńców z Południowych Rubierzy, ale nie w noweczesnym państwie.
16-03-2005 11:41
oddtail
    Nieco...
Ocena:
0
...inaczej wyobrażam sobie gladiatorów Kordyjskich. Ale artykuł bardzo ładnie napisany. Nie dla mnie, ale ładny.
17-03-2005 21:51
~monika

Użytkownik niezarejestrowany
    lala
Ocena:
0
jaka nuda nie lubie histori!!!!!!!!!!!!!!
11-11-2007 17:32
~Micia

Użytkownik niezarejestrowany
    co to?
Ocena:
0
to jest do kitu
09-12-2007 19:18

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.