Niepamięć & Mizantrop
W działach: Teatr, Łódź | Odsłony: 134W miniony weekend po raz pierwszy od baaardzo dawna zawitałem do teatru i to nie byle jakiego, bo najstarszego w Łodzi – Teatru im. Stefana Jaracza. Również pierwszy raz zamiast zasiąść na widowni skusiłem na boczną lożę, co okazało się strzałem z dziesiątkę, bo nie tylko byłem blisko sceny, ale również nieco ponad jej poziomem, więc wszystko było doskonale widać. Przy okazji na widowni wypatrzyłem Antka "Komisarza Orlicza" Pawlickiego, męża jednej z aktorek, która po zakończeniu spektaklu otrzymała bukiet białych kwiatów ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Natomiast po zakończeniu sztuki mieliśmy okazję porozmawiać z jednym z aktorów i przy okazji dowiedziałem się, że często aktorzy dodają coś od siebie, by każda sztuka była unikalna (w tym przypadku były to powitanie i przekomarzanie się głównych bohaterów w języku francuskim).
Wracając do samego przedstawienia – to opowieść o wybiórczość ludzkiej pamięci. Główny bohater, celebryta po 12 latach spotyka się z byłą żoną w towarzystwie nowej wybranki serca. Początkowo wygląda na to jakby "eks" nieudolnie chciała zaimponować "byłemu" tym w jaki sposób poukładała sobie życie. Jednak sielska atmosfera kończy się gdy z ust byłej żony padają poważne oskarżenia. Czy nasz bohater skrywa jakieś mroczne sekrety, czy może jego "eks" jest po prostu, cyt. "j*bnięta" (tak, podczas przedstawienia pada sporo wulgaryzmów). Ten dylemat widzowie muszą już rozstrzygnąć sami.
Ponadto reżyserowi udało się wpleść w sztukę takie smaczki jaki aferę podsłuchową "U Sowy" i glapującą galopującą inflację. Możliwe, że było jeszcze coś czego nie wyłapałem/nie zapamiętałem.
Aktualizacja 12.06.2022 r.: Mizantrop
Nie spodziewałem się, że tak szybko będę miał okazję po raz kolejny zawitać do teatru. Podobnie jak poprzednim razem, w minioną sobotę wybrałem się wraz z żoną do Teatr im. S. Jaracza w Łodzi na Mizantropa Moliera. Tym razem pogoda dopisała, a nasza baza wypadowa była położona bliżej teatru, więc postanowiliśmy wybrać się do niego pieszo. Po drodze mijaliśmy sporo osób z ukraińskimi flagami. Później okazało się, że na Stadionie Miejskim, na którym na co dzień swoje mecze rozgrywa ŁKS w sobotę został rozegrany mecz Ukraina-Armenia w ramach Ligi Narodów (Ukraińcy wygrali 3:0). Natomiast po samym spektaklu usłyszeliśmy "naszych", którzy skandowali nazwę klubu z naszego miasta, co wydaje się, dość ryzykowane w przypadku napotkania (równie podchmielonych) "lokalsów".
Sama Łódź jest miastem kontrastów − na jednej ulicy można natknąć się na nowoczesny "szklany" biurowiec, industrialne budynki i... zrujnowane kamienice grożące zawaleniem. Na mieście swoje piętno odcisnęła również (pseudo)piłkarska rywalizacja pomiędzy Widzewem a ŁKSem: budynki są upstrzone mnóstwem mniej lub bardziej koślawych graffiti i napisów (pseudo)kibiców (niemniej nie natknęliśmy się na prace Janusza III Wazy, które za pośrednictwem Kwejka i Demotywatorów zdołały przebić się do świadomości mieszkańców całego kraju). Poza tym jak chyba prawie każde większe miasto zmaga się z niekończącymi się remontami i przebudową infrastruktury (podczas drogi powrotnej trochę się nachodzić w poszukiwaniu przystanku tramwajowego, bo ten, który znajdował się najbliżej teatru był zamieszony z uwagi na remont; natomiast trzy tygodnie temu od taksówkarza dowiedzieliśmy się, że mądre głowy projektujące trasę tramwajową przy ustalaniu jej szerokości nie wzięły pod uwagę wielkości lusterek pojazdów w związku z czym trzeba było je wymienić na nieco mniejsze xD).
Sam spektakl trwał nieco ponad 1,5 h plus kwadrans przerwę, podczas której można była skorzystać z bufetu i skusić się kawę i ciasto (lub batoniki) lub skosztować włoskiego wina.
Głównym bohaterem jest Alcest (tytułowy Mizantrop), młodzian, który stawia na szczerość bez ogródek (nawet jeśli będzie mieć to dla niego opłakane konsekwencje) i brzydzi się obłudnymi grzecznościami wynikającymi z salonowych konwenansów. Z kolei jego najlepszy (jedyny?) przyjaciel, Filint przyjął zgoła inną filozofię życiową: chociaż podziela on poglądy dotyczące zakłamania ludzi na świeczniku, woli zamiast kruszyć kopie z byle powodu ugryźć się w język by nie robić sobie niepotrzebnych nieprzyjaciół. Co ciekawe, chociaż Alcest deklaruje bezkompromisowość w głoszeniu szczerości, jakoś zbytnio nie jest zrażony tym, że dziewczyna, na której mu zależy (Celimena) to taka typowa Julka-dajka skacząca z kwiatka na kwiatek, ucieleśniająca wszystko to z czym tak zawzięcie walczy. Jej urok osobisty pozwala zręcznie zbijać zarzuty Alcesta (nawiasem mówiąc postać Celimeny bardziej niż damę o arystokratycznym pochodzeniu przypomina kurtyzanę). Gdzieś w tle pojawia się Arsena, nieco podstarzała matrona-hipokrytka, która swoją "świętoszkowatość" (w zasadzie jej pozory) stara się wykorzystać do realizacji swoich niezbyt eleganckich planów.
W każdym razie nasz Mizantrop dopiero na sam koniec zdołał zauważyć dwulicowość swej wybraki serca. Jednak mimo wszytko zostaje największy "przegrywem" − przegrał proces, narobił sobie wrogów i musi uciekać sam na prowincję, bo i kobieta, którą darzył uczuciem okazała się zwykłą szmatą (ona sama również sporo straciła − grając na kilka frontów zraziła do siebie wszystkich potencjalnych adoratorów).
Atutem spektaklu było odświeżone tłumaczenie Jerzego Radziwiłowicza (znany ze szkoły przekład T. Boya-Żeleńskiego sprzed ponad 100 lat trącał już myszką). Niemniej należy podkreślić, że reżyser nie zdecydował się na przeniesienie sztuki do współczesności − miejscem akcji jest XVII-wieczna Francja, więc spokojnie, bohaterowie nie puszczają testów w stylu osiedlowego hip-hopowca. Niemniej muszę przyznać, że Mizantrop ładnie się zestarzał mimo upływu prawie czterech wieków od premiery i odniesienie sztuki współczesnych (internetowych) celebrytów toczących w sieci (często ustawiane) dramy o błahe sprawy nie byłoby trudne i świadczy o ponadczasowości dzieła Moliera. Wszakże obecnie nie brak zawistnych i obłudnych konformistów, a światem "rządzą układy" i fałszywa poprawność polityczna.