» Blog » Niekończąca się radioaktywność cz. 2
23-05-2012 14:15

Niekończąca się radioaktywność cz. 2

W działach: opowiadanie, opowiadania, neuroshima, raport, RPG, różne | Odsłony: 12

Niekończąca się radioaktywność cz. 2
- No proszę proszę... - powiedział do siebie Bóg. Staruch skinął głową, a Koza zupełnie zapomniała o zakłopotaniu i niezręczności. Mruk stał przy niej, zaniepokojony, zupełnie jak dziewczyna.

- Trzeba to sprawdzić, nie? - rzucił Feniks w bliżej nieokreślonym kierunku, ale spojrzał na Dziada. Ten patrzył w zupełnie gdzieś indziej. Bóg podążył za jego spojrzeniem i już wiedział. Mogą być kłopoty.

Gangerzy właśnie dosiadali swych motocyklów. Sprawnie uruchomili silniki maszyn i odjechali.

- No to mamy raczej mało czasu - podsumował Prawodawca - Sprawdzamy wrak?

Starzec spojrzał na Kozę, która lekko skinęła głową, a Mruk szybko ruszył w kierunku dymiącego wraku. Wiedziała, że będzie ostrożny. Zawsze był.

Trójka długo nie czekała, pospiesznie sprawdziła rzeczy, zabezpieczyła torby i biorąc tylko to co niezbędne, podążyła na tygrysem.

- Idziecie tam? - dobiegł ich głos z góry. Na dachu obok swoich ludzi stał Tępy. - Jak przyniesiecie mi coś fajnego, zapłacę.
- Coś fajnego? - rzucił Dziadyga - A co konkretnie?
- Coś co będę mógł powiesić na ścianie. Lub nad wejściem. - zamyślił się na chwilę - No coś co przyozdobi mój lokal.
- Mhm - mruknął Dziad - A ile oferujesz? Bo wiesz, nie uśmiecha mi się ciągać czegokolwiek tylko po to aby usłyszeć, że całą sprawa nie była funta kłaków warta.

Właściciel lokalu zamyślił się. Szybko coś przekalkulował w głowie, oszacował wszystkie za i przeciw, i rzekł.
- Dobra. Dam minimum 100 gambli, ale to musi być coś, a nie byleco, rozumiemy się?
- Dobra.

Ruszyli zostawiając między sobą sporo przestrzeni. Początkowo szli szybko, ale w miarę skracania dystansu poziom ich uwagi wzrastał. Ciężko szło się po piachu osypującym się z każdym krokiem.

- Za tą wydmą - oszacował Bóg - Jak wejdziemy na szczyt wrak powinien być widoczny w pełnej krasie.

Coś wyskoczyło z za niej. Coś małego i szybkiego. "Szczur" pomyślał Dziadyga, ale to nie był szczur mimo, że był podobnej wielkości.

Mały mechaniczny stwór, nieco przypominający gryzonia. Poruszał się bardzo szybko, zygzakiem. Zatrzymał się kilka metrów od nich, znieruchomiał. Oni także. Coś zazgrzytało z wnętrza, zachrobotało i urządzenie zaczęło się jakby rozkładać, jednocześnie dobywając z siebie jakieś niewyraźne dźwięki. Zanim cokolwiek mogło się ustabilizować mechanicznego gryzonia dopadł Mruk, uderzył łapą, a potem zmiażdżył zębami. Po chwili odskoczył jak oparzony, dziwnie potrząsając łbem i mlaskając, śmiesznie zwijając język.

Koza bez słowa do niego podeszła i zajrzała mu w paszczę.
- Uuu... kolego - powiedziała cicho do kota - Cały jęzor masz w oleju czy co tam to metalowe cholerstwo miało w swoich żyłach.

Sięgnęła do manierki, nalała trochę wody na dłoń, wyciągnęła język z paszczy kota i zaczęła go oczyszczać. Kilka razy powtórzyła czynność. Kot stał nieruchomo i nawet mrugnięciem nie zaprotestował. Bóg z rozdziawionymi ustami przyglądał się całemu zajściu.

- Ona tak zawsze? - zapytał z niedowierzaniem w głosie swojego towarzysza.

Dziadyga skrzywił wargi w uśmiechu. Dobrze wiedział jakie wrażenie na nieobeznanych robią takie widoki. Drobna dziewczyna, ważąca nieco mniej niż 1/4 masy całkowitej kota, wkłada dłoń w paszczę i wyciąga jęzor na zewnątrz, robi z nim właściwie co chce, a niemal trzymetrowej długości potwór nawet nie mrugnie, nawet nie poruszy ogonem. Tak, Koza potrafiła zrobić wrażenie na mężczyznach. Tylko nie takie jak zazwyczaj kobiety mają na celu.

- No - potarmosiła Mruka za ucho - Bądź ostrożny następnym razem. Wiem, że zwierzaki rozpoznajesz instynktownie i wiesz co jeść a czego nie, ale takie rzeczy zdecydowanie nie są dla ciebie.

Kot zmrużył ślepia i odważnie spojrzał Bogu w oczy. Feniksowi aż ciarki przeszły po plecach.

- Dobra... - nieco spięty przeniósł wzrok na resztki urządzenia, ciesząc się w duchu, że ma dobry powód do nie patrzenia na tygrysa - ... zobaczmy to tałatajstwo.

Podeszli z Dziadem, przykucnęli. Po chwili dołączyła do nich Koza. Mruk gdzieś zniknął, co przyjął z niejaką ulgą.

Poskręcana kupa żelastwa nie przypominała czegokolwiek im znanego. Wewnętrzne płyny wsiąkły w piach i zostawiły ciemniejszą, tłustą plamę.

- Znasz się na tym? - zapytał Dziadyga.
- Tyle o ile - Bóg jednak nie odwracał spojrzenia - To wygląda jak głośnik.

Starzec tylko mruknął, mimo, że nie miał zielonego pojęcia którą część Feniks miał na myśli.

- Głośnik czyli to coś miało jakąś wiadomość - kontynuował Prawodawca - A skoro to posłaniec to znaczy w środku musi być ktoś, kto go wysłał.

W milczeniu spojrzeli na słup dymu unoszący się z za wydmy. Ruszyli ku szczytowi, który osiągnęli czołgając się.

Ich oczom ukazał się wrak potężnego samolotu transportowego. Jedno skrzydło było strzaskane, drugie sterczało w niebo. Kadłub pękł w połowie i lekko się rozszedł, ale nie nastąpiło zupełne przełamanie. Z uszkodzonych zbiorników wyciekało paliwo, sączące się po blasze nieustannie i powiększające ciemną plamę wokół kadłuba.

- Musimy na to uważać - powiedział cicho Bóg - Może i wsiąka ale opary nadal są niebezpieczne.

Starzec skinął głową i wskazał palcem wyłamany tylny luk. Nie odpadł całkowicie, raczej się przekrzywił, tworząc sporej wielkości szczelinę. Nie na tyle dużą aby zmieścić pojazd, ale dwóch ludzi obok siebie mogłoby przejść. Z niewielkim wysiłkiem.

Wnętrze samolotu pogrążone było w mroku, a ostre słońce tylko go pogłębiało. Wrak milczał. Po chwili, kilka metrów od ogona samolotu, pojawiła się pomarańczowo-czarna plama, ostrożnie i bezszelestnie zbliżająca się do otworu tylnego luku. Znieruchomiała na kilka chwil, zapewne nasłuchując.

- W środku coś jest - szepnęła Koza - Coś dużego.

Starzec wydobył swoją czterdziestkę czwórkę, sprawdził stan bębenka, kurek i mechanizm zatrzaskowy. Wszystko w najlepszym z możliwych stanie.

Mruk ostrożnie podpełzł do otworu i zaryzykował spojrzenie do środka. Nagle wyprysnął, sprężył się i pomknął za załom, a potem zniknął za wydmą. Jednocześnie coś wywaliło uszkodzoną tylną klapę i odezwał się ciężki terkot M60. Chmurki piasku eksplodowały pod łapami uciekającego kota, ale żaden z małych posłańców śmierci nie znalazł właściwej drogi. Stwór miał prawie 3 metry wzrostu i był niemal kwadratowy. Zwalistą sylwetkę zawdzięczał potężnej masie mięśniowej, rozrośniętej do gargantuicznych rozmiarów. Bóg przy nim wyglądał jak niedorozwinięty karzeł. W jednym ręku trzymał Świniaka, drugim podawał amunicję z pasa. Był nagi od pasa górę, a jego skóra połyskiwała zielonkawo w promieniach słońca.

Pojedynczy, inny strzał przeszył powietrze i uciszył terkot M60. Kula trafiła stwora prosto w oko, natychmiast pozbawiając go życia. Runął na piach wzburzając chmurę pyłu. Bóg spojrzał zaskoczony na Dziadygę. Ten tylko się skrzywił.

- Nienawidzę mutantów - zgrzytnął uzupełniając nabój w bębenku.
- Wszystkich? - zapytał Prawodawca.
- Nie - starzec spojrzał mu w oczy - Tylko tych co stoją na mojej drodze.
- Dobrze wiedzieć... - Bóg dodał pod nosem.

Leżeli w ciszy jakiś czas. Pojawił się Mruk, obwąchał ścierwo i ruszył do wnętrza samolotu.

- Pusto - powiedziała Koza wstając i otrzepując się z piachu - Ten tutaj był sam.
- Hmm... - zamyślił się Bóg - Nie wyglądał na rozgarniętego. A jeśli była wiadomość to ktoś musiał ją nadać.
- Skąd wiesz, że była? - zapytała Koza.
- W sumie nie wiem, to tylko założenie.
- No dobra, ale jak nie on - wskazała raz jeszcze powalonego mutanta - To kto?
- A może... - wtrącił Dziadyga - ...co?

Spojrzeli na niego.

- No co? - wzruszył ramionami - Skoro tamto zagryzione przez Mruka było mechaniczne to skąd wiemy, że w środku nie ma kolejnego ustrojstwa?

Popatrzyli po sobie.

- Jak jest - rzuciła Koza - To się nie rusza. Idziemy?
- Idziemy, ale ostrożnie. I uważajcie na wyciekające paliwo.

CDN
1
Notka polecana przez: Jaqob
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.