06-08-2010 23:53
Niedole mola książkowego
W działach: Eintopf | Odsłony: 6
Niewiele rzeczy w życiu mnie autentycznie przeraża. Jako klasyczny pesymista z malkontenckim zacięciem przyjmuję paskudztwo naszego świata nie zastanawiając się nad nim szczególnie, potrafię jednak docenić to, co czasem w nim dobre, jasne i piękne. Nie ma tego jak na moje oko wiele, ale dostrzec to trzeba, bo można sporo stracić.
Przeraża mnie to, że mogłabym nie poznać tych wszystkich książek, które jeszcze są przede mną. Z roku na rok ich ilość rośnie w tempie wprost zastraszającym, wręcz lawinowym. Mnóstwo jest tych, których "grzechem jest nie znać" a jeszcze więcej prawdziwych skarbów, dlatego za każdym razem, gdy zakończę seans z jakimś powieścidłem podłej maści lub srodze się zawiodę na książce, mam poczucie winy. Dlaczegóż? Dlatego, ze te 2-3 godzinki mogłam wykorzystać na pożyteczniejsza lekturę. Po której zostałoby coś więcej niż tylko zwyczajowa skrótowa recenzja w kolejnym kajecie, do użytku prywatnego i ku przestrodze. Jednakże i w powieścidłach zdarzają się ciekawostki, interesujące wyrazy, a nawet wiersze ( popadam w nową, niebezpieczną obsesję).
Niby człowieka niespecjalnie interesują spisy typu "1001 książek, które musisz przeczytać", bo swój gust literacki ma i lubi pływać pod prąd, ale... No właśnie. Coś w tych spisach jest, coś takiego lepkiego, ze przeglądając taki zastanawiam się, co znam a czego nie. Mimowolnie zapisuję co ciekawsze tytuły, a później szukam. Klasycznym przykładem jest taki wykaz z "Rękopisu znalezionego w smoczej jaskini" Sapkowskiego. Przez połowę LO i całe studia polowałam na zamieszczone w nim pozycje aż do momentu, gdy schwytałam prawie wszystkie. na krótko osiągnęłam stan napasienia fantastyką . O dziwo, tylko trzy pozycje z listy okazały się nędzne. przez co wzrósł mój szacunek do autora- nie dość, ze sam nieźle pisze, to jeszcze coś dobrego polecić. Tylko pozazdrościć.
Z wielości czekającej na mnie literatury zdałam sobie sprawę dnia dzisiejszego, kiedy to burza uwięziła mnie w przybytku bibliotecznym. Świadomość błysnęła, po czym uderzyła jak nie przymierzając broń Zeusa Gromowładnego a potem zaturkotało w szczelinach mojego jestestwa. Bo ich jest tak wiele, a czas ludzki z gumy bynajmniej nie jest. W dodatku, nie samą książka żyje człowiek, zwłaszcza jak ma za dużo zainteresowań a i zarabiać trzeba.
Nigdy nie żałuje, że do pewnych książek powracam raz, drugi, trzeci itd. itp.. Zawsze odkrywam w tak dobrze znanych tekstach coś nowego, wartego nie tylko prywatnej recenzyjki lecz również wpisania do rejestru cytatów, myśli, zaczynów nowych pomysłów na bazie tego, co ktoś już kiedyś..... Rzeczy, o których chętnie podyskutowałoby się z innymi molami książkowymi. Niestety, to jest kolejna rzecz wielce mnie przerażająca.
Otóż cierpię na notoryczny brak możliwości dyskusji o książkach, z pewnością nie tylko ja.W mojej familii sporo się czyta i o literaturze zawsze można pomówić, jednak moje menu jest szersze niż żelazny kanon członków rodziny ( biografie, historia, klasyka kryminału i w ogóle klasyka). Co gorsza, nie chce im się kanonu poszerzyć, nad czym ubolewam i staram się zmienić stan rzeczy. Z mizernym skutkiem.
Z rówieśnikami i znajomymi o książkach w ogóle jest ciężko, leniwe czytelniczo to istoty.
Cóż więc pozostaje? Kluby czytelnicze przy bibliotekach to zaraza, nie dość ze raz na miesiąc omawiają tam całą jedną książkę, to jeszcze jak omawiają.... Raz poszłam, posłuchałam, a na moją wypowiedź czasu nie starczyło. Okazało się także, ze wybrałam kompletnie nieznane towarzystwu dzieło ( a ja myślałam, że to klasyka, nie tylko ja zresztą). Ponadto odnoszę dziwne wrażenie, że ludzie o książkach mówić nie potrafią, tak "po ludzku". Bez popadania w pseudointelektualizm, marazm czy płaskie zachwyty. W szkole tego nie uczą, nie zmuszają do wydawania własnych sądów i ich odpowiedniego motywowania. Szkoda.
Jasne, można produkować się na rozmaitych internetowych ustrojstwach, a jakże. Mnie osobiście sprawia to mniejszą przyjemność niż "na żywo", martwię się formą, czasem zapominając o treści. A co jest istotniejsze w literackiej materii to chyba każdy wie.
I tak źle, i tak niedobrze. Malkontenctwu stało się zadość.
Plan sierpniowy idzie sobie powolutku do przodu, na razie za mną "Błogosławieństwo ziemi" Hamsuna ( prosty temat, prosty język, ale ileż treści.. Takie książki wprost uwielbiam), "Trawa śpiewa" Lessing ( kolejny przejaw geniuszu tej pani, powinni jej przyznawać Nobla co roku). Przeczytałam też "Śmierć Matuzalema" Singera ( wyobraźnia poszalała przy opowiadaniach z udziałem istot nadprzyrodzonych. Obrazy jak z Chagalla) . Po czym plan odkładam na półkę i przykrywam serwetką, gdyż czekają tomiszcza, w których mieści się mamona przeznaczona na niedoszły wyjazd na konwent. Mamona ma to do siebie, że powinna dostarczyć czasem czegoś innego, a zawsze przynosi książki. Najsłuszniejszy w sumie zakup.
Odkryłam też, ze pisanie notek i częstsze ich usuwanie niż wystawianie na widok publiczny to niekiepski poprawiacz humoru, prawie tak dobry jak emenemsy. A na pewno zdrowszy.
Na zdjęciu- nieposkromiony pęd czytelniczy fanki romansów, zalegający na zielonej kanapie rzeczywistości ( interpretacja własna, niekoniecznie właściwa).
Przeraża mnie to, że mogłabym nie poznać tych wszystkich książek, które jeszcze są przede mną. Z roku na rok ich ilość rośnie w tempie wprost zastraszającym, wręcz lawinowym. Mnóstwo jest tych, których "grzechem jest nie znać" a jeszcze więcej prawdziwych skarbów, dlatego za każdym razem, gdy zakończę seans z jakimś powieścidłem podłej maści lub srodze się zawiodę na książce, mam poczucie winy. Dlaczegóż? Dlatego, ze te 2-3 godzinki mogłam wykorzystać na pożyteczniejsza lekturę. Po której zostałoby coś więcej niż tylko zwyczajowa skrótowa recenzja w kolejnym kajecie, do użytku prywatnego i ku przestrodze. Jednakże i w powieścidłach zdarzają się ciekawostki, interesujące wyrazy, a nawet wiersze ( popadam w nową, niebezpieczną obsesję).
Niby człowieka niespecjalnie interesują spisy typu "1001 książek, które musisz przeczytać", bo swój gust literacki ma i lubi pływać pod prąd, ale... No właśnie. Coś w tych spisach jest, coś takiego lepkiego, ze przeglądając taki zastanawiam się, co znam a czego nie. Mimowolnie zapisuję co ciekawsze tytuły, a później szukam. Klasycznym przykładem jest taki wykaz z "Rękopisu znalezionego w smoczej jaskini" Sapkowskiego. Przez połowę LO i całe studia polowałam na zamieszczone w nim pozycje aż do momentu, gdy schwytałam prawie wszystkie. na krótko osiągnęłam stan napasienia fantastyką . O dziwo, tylko trzy pozycje z listy okazały się nędzne. przez co wzrósł mój szacunek do autora- nie dość, ze sam nieźle pisze, to jeszcze coś dobrego polecić. Tylko pozazdrościć.
Z wielości czekającej na mnie literatury zdałam sobie sprawę dnia dzisiejszego, kiedy to burza uwięziła mnie w przybytku bibliotecznym. Świadomość błysnęła, po czym uderzyła jak nie przymierzając broń Zeusa Gromowładnego a potem zaturkotało w szczelinach mojego jestestwa. Bo ich jest tak wiele, a czas ludzki z gumy bynajmniej nie jest. W dodatku, nie samą książka żyje człowiek, zwłaszcza jak ma za dużo zainteresowań a i zarabiać trzeba.
Nigdy nie żałuje, że do pewnych książek powracam raz, drugi, trzeci itd. itp.. Zawsze odkrywam w tak dobrze znanych tekstach coś nowego, wartego nie tylko prywatnej recenzyjki lecz również wpisania do rejestru cytatów, myśli, zaczynów nowych pomysłów na bazie tego, co ktoś już kiedyś..... Rzeczy, o których chętnie podyskutowałoby się z innymi molami książkowymi. Niestety, to jest kolejna rzecz wielce mnie przerażająca.
Otóż cierpię na notoryczny brak możliwości dyskusji o książkach, z pewnością nie tylko ja.W mojej familii sporo się czyta i o literaturze zawsze można pomówić, jednak moje menu jest szersze niż żelazny kanon członków rodziny ( biografie, historia, klasyka kryminału i w ogóle klasyka). Co gorsza, nie chce im się kanonu poszerzyć, nad czym ubolewam i staram się zmienić stan rzeczy. Z mizernym skutkiem.
Z rówieśnikami i znajomymi o książkach w ogóle jest ciężko, leniwe czytelniczo to istoty.
Cóż więc pozostaje? Kluby czytelnicze przy bibliotekach to zaraza, nie dość ze raz na miesiąc omawiają tam całą jedną książkę, to jeszcze jak omawiają.... Raz poszłam, posłuchałam, a na moją wypowiedź czasu nie starczyło. Okazało się także, ze wybrałam kompletnie nieznane towarzystwu dzieło ( a ja myślałam, że to klasyka, nie tylko ja zresztą). Ponadto odnoszę dziwne wrażenie, że ludzie o książkach mówić nie potrafią, tak "po ludzku". Bez popadania w pseudointelektualizm, marazm czy płaskie zachwyty. W szkole tego nie uczą, nie zmuszają do wydawania własnych sądów i ich odpowiedniego motywowania. Szkoda.
Jasne, można produkować się na rozmaitych internetowych ustrojstwach, a jakże. Mnie osobiście sprawia to mniejszą przyjemność niż "na żywo", martwię się formą, czasem zapominając o treści. A co jest istotniejsze w literackiej materii to chyba każdy wie.
I tak źle, i tak niedobrze. Malkontenctwu stało się zadość.
Plan sierpniowy idzie sobie powolutku do przodu, na razie za mną "Błogosławieństwo ziemi" Hamsuna ( prosty temat, prosty język, ale ileż treści.. Takie książki wprost uwielbiam), "Trawa śpiewa" Lessing ( kolejny przejaw geniuszu tej pani, powinni jej przyznawać Nobla co roku). Przeczytałam też "Śmierć Matuzalema" Singera ( wyobraźnia poszalała przy opowiadaniach z udziałem istot nadprzyrodzonych. Obrazy jak z Chagalla) . Po czym plan odkładam na półkę i przykrywam serwetką, gdyż czekają tomiszcza, w których mieści się mamona przeznaczona na niedoszły wyjazd na konwent. Mamona ma to do siebie, że powinna dostarczyć czasem czegoś innego, a zawsze przynosi książki. Najsłuszniejszy w sumie zakup.
Odkryłam też, ze pisanie notek i częstsze ich usuwanie niż wystawianie na widok publiczny to niekiepski poprawiacz humoru, prawie tak dobry jak emenemsy. A na pewno zdrowszy.
Na zdjęciu- nieposkromiony pęd czytelniczy fanki romansów, zalegający na zielonej kanapie rzeczywistości ( interpretacja własna, niekoniecznie właściwa).
10
Notka polecana przez: Alice Mae, Alkioneus, Dagobert, dzemeuksis, Kastor Krieg, Majkosz, Scobin, teaver
Poleć innym tę notkę