» » Niebezpieczna misja

Niebezpieczna misja

Niebezpieczna misja
Trudność z jednoznacznym zakwalifikowaniem książki do jakiegoś gatunku zwykle nie stanowi wady. Jednak w przypadku Niebezpiecznej misji braki warsztatowe autora sprawiły, że miałem poważny kłopot z rozróżnieniem, czy mam do czynienia z nieudanym pastiszem, czy po prostu fatalną powieścią sensacyjną. I gdyby nie posłowie, do tej pory miałbym wątpliwości.

Fabuła książki skupia się wokół pomysłu prezydenta Stanów Zjednoczonych, by do walki z kartelami narkotykowymi i somalijskimi piratami porywającymi okręty zatrudnić pułkownika (w stanie spoczynku) Castillo i jego ludzi nazywanych Wesołymi Banitami, specjalistów od nieszablonowego rozwiązywania problemów. Pomysłem tym nie są zachwyceni ani sami fachowcy, ani rozmaici ważni ludzie w Waszyngtonie – co więcej, nabierają oni coraz mocniejszego przekonania, że prezydent oszalał. Jednak rozkaz Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych jest prawem, więc nie można zupełnie go zignorować. Tak rodzi się pomysł operacji, której kryptonim powinien brzmieć "Prokrastynacja".

Poważny tytuł, poważna okładka i równie poważny blurb, a do tego autor mający na koncie kilkanaście powieści sensacyjnych. Fakt, że sięgając po tę pozycję spodziewałem się czegoś zbliżonego do książek Toma Clancy’ego nie powinien budzić zdumienia. Szczególnie, że W.E.B Griffin już od pierwszych stron operuje bardzo podobnym stylem – napotkamy wiele akronimów, wojskowej terminologii, szczegółów dotyczących uzbrojenia i poznamy markę oraz model każdego wymienionego w treści pojazdu. A także, co bywa nieco uciążliwe, wzrost i wagę każdej postaci płci męskiej – czasem są to wręcz jedyne szczegóły wyglądu jakich się doczekamy. Szybko jednak okazuje się, że wszelkie podobieństwa, choć niewątpliwie zamierzone, są jedynie pozorne.

Przedstawiony powyżej zarys fabuły stanowi bowiem jedynie pozorację pola walki. Choć z początku wydaje się, że powieść przepełniona będzie akcją, to moment, w którym fabuła na poważnie się rozkręca mogę określić jedynie jako asymptotę fabuły – dąży tam ona nieustannie, ale nigdy nie dociera. Zamiast tego otrzymujemy ogromny pakiet dialogów, jedynie od czasu do czasu poprzetykanych jakimiś zdarzeniami popychającymi opowieść kawałeczek do przodu... lub w bok, albo do tyłu. Bowiem pomimo obecności asa amerykańskiego wywiadu wraz z ekipą zabijaków, wrażych agentów rodem z mateczki Rosji oraz Kuby, narkotykowych baronów, czy rozmaitych ważnych person knujących spiski, misja jest niebezpieczna tylko z tytułu, zaś w otoczeniu bohaterów zwyczajnie nic się nie dzieje. Powieść naszpikowana jest za to dygresjami (często piętrowymi), fragmentami pozbawionymi znaczenia dla fabuły (jak długa, zawiła i nieprawdziwa historia pewnego autentycznego ugrupowania, które ostatecznie zupełnie nie pojawia się w powieści), wątkami urwanymi w połowie i zwyczajnym laniem wody. Zakończenie zaś to istne arcydzieło bylejakości, sprawiające wrażenie, jakby autor po prostu zmęczył się pisaniem i postanowił jak najszybciej pozamykać wszystkie wątki, bez zważania na sensowność przyjętych rozwiązań.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Wszystko to powinien wynagrodzić czytelnikowi zdrowy śmiech podczas lektury, gdyż jak dowiedziałem się z posłowia (a czego sam w życiu bym się nie domyślił) Niebezpieczna misja ma być dla wywiadu tym samym, czym M.A.S.H. był dla armii. Niestety, owe perełki humoru miały pecha zostać rzucone przede mnie, jako tego przysłowiowego wieprza, który nijak ich nie docenił.

Od duchowego następcy Richarda Hookera oczekiwałbym ukazywania proceduralnych absurdów, tropienia rozmaitych paragrafów 22. i może na dokładkę trochę dobrej jakości humoru słownego. W.E.B. Griffin miał jednak nieco inną wizję. Komizm w powieści jest bowiem reprezentowany przez pojedyncze przykłady biurokratycznego bełkotu, będące kpiną z wojskowej administracji (co doceniam), okazjonalny slapstick pod postacią ludzi bitych na rozmaite sposoby oraz jeden bardzo spektakularny przypadek zbiorowej biegunki (co mogę zaakceptować) i, z ogromną przewagą wobec reszty stawki, humor słowny zawarty w dialogach. Jego jakość jest bardzo różna i zależy w głównej mierze od rozmówców. Kiedy obserwujemy wymianę zdań pomiędzy bohaterami pozytywnymi (pułkownik Castillo, jego rodzina, przyjaciele i współpracownicy oraz kilku wysoko postawionych urzędników państwowych), wszystko wygląda całkiem w porządku. Ich rozmowy wypadają naturalnie i są sprawnie napisane. Humorem błyskają wprawdzie jedynie z rzadka – objawia się on głównie pod postacią sarkazmu i słownych przepychanek, jednak stoi na przyzwoitym poziomie. Niestety, w przypadku konwersacji przebiegających z udziałem antagonistów (prezydent i jego świta oraz rozmaici wraży agenci) poziom – tak humoru jak ogólnie dialogów – gwałtownie spada. Ich kwestie są sztuczne, drętwe i wręcz boleśnie głupie. Obecność humoru często jest rzeczą dyskusyjną – nie raz się zastanawiałem, czy dany akapit miał być śmieszny i coś nie wyszło, czy po prostu został fatalnie napisany. Co gorsza, stanowią one zdecydowaną większość tego, co uchodzi za komizm w powieści, dramatycznie obniżając ocenę całości. Aby nie być gołosłownym, oto próbka:

- Panie prezydencie, przedstawiam panu doktora Aloysiusa Caseya – powiedziała sekretarz Cohen.
- Skoro jest doktorem, to gdzie ma biały kitel i to coś, co wkłada się do uszu, a co każdy lekarz, jakiego w życiu widziałem, nosi na szyi?
- Znakomite pytanie, panie prezydencie – pochwalił szefa Robin Hoboken – Jak może być doktorem, skoro nie ma tego czegoś do uszu?
- Nie jestem doktorem medycyny – rzekła Aloysius
- To dlaczego ona mówiła, że pan jest?

Powyższa rozbieżność w jakości wynika z różnic w sposobie przedstawienia poszczególnych person dramatu. Osobowości postaci pozytywnych, choć jedynie zarysowane i bardzo ubogie, są wiarygodne i z grubsza spójne. Choć trudno mówić o jakichkolwiek cechach wyróżniających którąkolwiek z nich z tłumu, to jednak na tle antagonistów stanowią prawdziwe arcydzieła. Ci bowiem są grupą wydmuszek pozbawionych choćby śladów charakteru, a w dodatku trudno określić ich inaczej, niż jako kretynów – w znaczeniu medycznym, to znaczy ludzi dotkniętych kretynizmem. Do bohaterów negatywnych popełniających głupie błędy jestem przyzwyczajony jako osoba wychowana na dokonaniach Jamesa Bonda, jednak w Niebezpiecznej misji prezydent notorycznie ma problemy ze zrozumieniem dłuższych słów, a wysoko postawiony rosyjski szpieg po prostu wyjawia ludziom swoją prawdziwą tożsamość w rozmowie – i nie są to sytuacje wyjątkowe, a raczej przykłady z dużego zbioru tego typu zachowań.

Na szczycie tego widowiskowego stosu bylejakości umieszczono zgniłą wisienkę pod postacią korekty. W tekście trafiają się literówki, główny bohater raz jest pułkownikiem, raz podpułkownikiem, a język nie należy do szczególnie bogatych. Dodatkowo w oczy rzuca się zaplanowany brak wulgaryzmów lub choćby słów zbliżonych do nich znaczeniowo, które czasami zastąpiono nieco archaicznymi odpowiednikami (moim ulubionym jest pseudonim gwiazdy porno – Ruda Rozpustnica), przez co postacie momentami wysławiają się, ujmując to delikatnie, nie całkiem naturalnie. W obliczu natłoku wad nie nie jest to rzecz najważniejsza, jednak stanowi ostatni gwóźdź do trumny na zakończenie recenzji.

Niebezpieczna misja to fatalna książka, która nie sprawdza się ani jako powieść sensacyjna, ani jako jej pastisz. Totalny brak wartej wspomnienia akcji, męczące, słabo napisane dialogi, beznadziejne postacie i niezabawne żarty to jej podstawowe mankamenty. Nie mogę jej polecić nikomu, kto szanuje swoje szare komórki.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
3.0
Ocena recenzenta
1.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Niebezpieczna misja (Hazardous Duty)
Cykl: Prezydencki agent
Tom: 8
Autor: W.E.B. Griffin, William E. Butterworth IV
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Wydawca: Rebis
Data wydania: 19 sierpnia 2014
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka
Format: 135x215 mm
ISBN-13: 978-93-7818-464-5
Cena: 32,90 zł



Czytaj również

Ostatnia misja Asgarda
Nowy początek
- recenzja
Troja. Pan Srebrnego Łuku
Ostatnie chwile przed wojną
- recenzja
Apokalipsa według Pana Jana
Jakoś to będzie
- recenzja
Tengu
Masterton (nieco) inaczej
- recenzja
Krótko mówiąc
Krótko mówiąc – średniak
- recenzja
Lalka
Gdzie diabeł nie może…
- recenzja

Komentarze


Aszhe
   
Ocena:
0

To chyba najsłabsza książka firmowana nazwiskiem W.E.B. Griffin - pytanie podstawowe brzmi ile tekstu w niej napisał sam Griffin, a ile współautor. Książka pisana na siłę, wydawało mi się, że ponad połowa tekstu została przepisana z wcześniejszych (znacznie lepszych) części cyklu. Ot skok na kasę.

Jak dla mnie "trójka" to zbyt wysoka ocena dla tego "dzieła".

09-12-2014 17:02

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.