» Opowiadania » Nasiona gniewu. Część druga

Nasiona gniewu. Część druga

Nasiona gniewu. Część druga

    Elfki przyspieszyły marszu, pomimo ciężkiego stanu Dallian. Kirianel pilnowała, aby ranna przyjaciółka nie traciła przytomności; opowiadała jej o swych przygodach na północy kraju. Podtrzymywała ją na ramieniu, tak jak kiedyś robiła to Dallian podczas jednej ze wspólnych wypraw przeciw bandytom. Tym razem dla bitnej najemniczki los mógł nie być łaskawy.

    – Zawsze jest tu tak strasznie cicho? – spytała Kirianel, gdy wraz z towarzyszką dotarły do wioski.

    – Aha… – wybąkała chora elfka.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

    Coś zaszeleściło w cieniu chat, kobiety zatrzymały się w bezruchu, jak marmurowe posągi. W ciemności zabrzmiało groźne warczenie, Kirianel dostrzegła parę lśniących oczu, spojrzenie drapieżnika przebijało ją na wylot. Machaj powoli wyłonił się z mroku, następnie rozdziawił szeroko paszczę, mruknął przeciągle i wyprostował ogon; szykował się, by skoczyć ofierze do gardła. Kirianel przyciągnęła Dallian mocniej do siebie, zamroczona przyjaciółka opadła na nią niczym kłoda. Aby się wycofać, czerwonowłosa musiała wprost ciągnąć ją za sobą. Dziki kot spokojnym krokiem zbliżał się do dziewczyny, jakby oczekując na ich pierwszy ruch. Wyglądało to tak, jakby z nich drwił.

    Błysnęło jasne światło, a machaj zaskowyczał, uskoczył w górę, po czym padł nieżywy. Elfkom ugięły się nogi, grzmot prawie je obezwładnił.

    – Chyba muszę podziękować. Zakładam, że to na mnie tak czatował… Wejdźcie do środka – powiedziała oschle wiedźma, trzymając jeszcze w górze dłoń, z której wyczarowała zaklęcie. Przez chwilę tuż przed jej palcami unosił się obłoczek dymu.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

    Kirianel bez zbędnych pytań weszła do chaty czarownicy i pomogła Dallian łagodnie ułożyć się na podłodze. Wiedźma przysiadła tuż obok chorej elfki, pochyliła się nad nią i bez ceregieli zaczęła ją badać. Najemniczka życzyła sobie tylko tego, by ten ból ustał.

    – Zrób coś! – powiedziała Kirianel, kiedy Dallian złapały drgawki.

    Wiedźma nic nie odpowiedziała, udała się kąt chaty, gdzie leżały przewrócone flakony, suszone kawałki roślin – liście, korzenie, łodygi, kwiaty. Szeptucha przeszukała zasoby magicznych komponentów, po czym wyciągnęła skórzany bukłak.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

    – To cię nie wyleczy – powiedziała ciężko chorej, przystawiając manierkę do jej ust – ale da nieco więcej czasu.

    Mikstura miała gorzko-kwaśny smak, w pierwszym odruchu Dallian chciała wypluć ją z ust, lecz Kirianel zasłoniła jej dłonią wargi. Świat natychmiast zmienił kolory, stał się szary, niewyraźny. Dali przymknęła powieki, wsłuchała się w trzask palonego drewna i dźwięk paleniska. Powoli zmieniał swą barwę, nie brzmiał już jak palący się ogień.

    Nie, to był szum wody.

    Elfka poczuła, jak jej ciało odpływa, wciągnięte przez niewidoczny wir. Teraz miała przed oczyma znienawidzone bagno. Instynkt podpowiadał jej jednak, że coś jest nie tak z tym, co widzi, z tym, co słyszy i czuje. Nie było jej chłodno, nie odczuwała nawet wilgoci, a przecież stała po kolana w wodzie. Dallian obejrzała się w jedną i w drugą stronę, było jasno, zbyt jasno jak na te moczary.

    Najemniczka ruszyła do przodu, choć zdawało jej się, że stoi w miejscu. Było tak spokojnie, tak błogo, że przez chwilę myślała, że umarła. Wtem usłyszała głos swej przyjaciółki, Kirianel. Jej słowa brzmiały tak, jakby były wypowiadane z dna głębokiej studni. Wołała ją z lewej, z prawej, była za nią i przed nią. Choć Dallian usilnie próbowała słuchać się w nawoływania, nie zrozumiała ani jednego słowa.

    Kiedy obejrzała się za siebie, czekał tam już machaj. Drapieżnik o lśniącej, płowej sierści przysiadł na trawiastej wysepce, machając radośnie ogonem niczym mały kociak. Elfka kątem oka dostrzegła ruch. Młoda kobieta w obszarpanym, skórzanym serdaku, z krótką, równie mocno postrzępioną spódnicą przykucnęła naprzeciwko machaja, uśmiechnęła się i pogłaskała zwierzaka pod brodą.

    Nagle wszystko jeszcze bardziej pojaśniało, tak że Dallian musiała zasłonić oczy, by nie oślepnąć. Ziemia zadrżała, najemniczka przewróciła się. Potem słońce przyćmiło swój blask i elfka mogła już rozeznać się w sytuacji. Znalazła się pośrodku pobojowiska, w wodzie unosiły się ciała rozszarpanych pelliarskich żołnierzy. Zza drzew wyłoniła się ta sama dziewczyna, którą Dali widziała przy machaju. Wyglądała na wystraszoną i zaniepokojoną. Dziki kot, który ucztował właśnie na ciele zabitego Pelliana, podniósł głowę i spojrzał wprost na Uldretkę. Dziewczyna uniosła prędko rękę w stronę drapieżcy i próbowała go zatrzymać, przemawiając łagodnym głosem – nie poskutkowało. Z każdym krokiem machaja mówiła coraz głośniej, w końcu zaczęła desperacko krzyczeć, lecz nie nadal nie zrywała się do ucieczki. I tak nie miałaby szans.

    Machaj zawarczał, choć Dallian nie słyszała tego odgłosu. W uszach miała raczej grzmot błyskawicy, huk trąby powietrznej czy trzask osuwającej się lawiny. Zza drzew wyłonił się poturbowany Pellianin, natychmiast doskoczył do bestii i zasłonił dziewczynę. Żądny krwi drapieżnik rzucił się na ludzi, lecz zamiast delektować się ucztą, stracił głowę.

    Uldrecka dziewczyna pochyliła się nad rannym żołnierzem, który uratował ją przed kłami machaja. Dotknęła dłońmi jego policzków i zaczęła wypowiadać słowa zaklęcia. Wszystko pojaśniało, Dallian znowu zasłoniła oczy, a gdy błysk przeminął, znalazła się w innym miejscu.

    Znów była w chacie wiedźmy. Ranny Pellian leżał w tym samym miejscu, gdzie ona spoczęła. Mężczyzną opiekowała się owa młoda dziewczyna.

     Czyżby to była wiedźma? – pomyślała, widząc, jak ta przygotowuje w garncu lekarstwa. Jednak sprawa skomplikowała się, kiedy do pomieszczenia weszła trzecia osoba. Była to szeptucha, ta, która wychowywała Mahkię.

     Kim zatem jest ta młoda?

    Wiedźma nie odzywała się wcale, panowała głucha cisza. Mimo to powietrze aż kipiało wzajemną niechęcią obu kobiet. Dziewczyna podała rannemu wywar ziół, była przy tym bardzo opiekuńcza i całą swą uwagę poświęcała Pellianowi.

     "Parszywy cudzoziemiec" pod dachem wiedźmy, to z pewnością jej się nie podobało. Dlaczego jednak toleruje jego obecność? – Biła się w myślach Dallian.

    Kolejny błysk.

    Był pogodny dzień, słońce świeciło wysoko na niebie. Do wioski przybył kurier –ten sam Pellianin, który uratował uldrecką dziewkę od kłów machaja. W pełni sił, z szerokim uśmiechem na twarzy zsiadł z konia objuczony różnorakimi towarami. Przybył handlować z rybakami.

    Dallian stała na uboczu wioski, podobnie jak uczennica wiedźmy. Uldretka po kryjomu zerkała w stronę przybysza, który także nie omieszkał wymienić z nią spojrzenia. Chwilę potem dziewczyna wykradła się w stronę bagien. Zauważywszy to, Pellianin zakończył transakcje, a potem załadował na konia żywność i zioła od miejscowych. Na koniec pozdrowił wieśniaków i pokłonił się nisko wiedźmie, która stojąc w progu swej chaty, spoglądała na żołnierza z dezaprobatą. Dallian spojrzała raz jeszcze na odjeżdżającego jeźdźca, kiedy pojawiło się kolejne rozjaśnienie.

    Stała teraz pośrodku wielkiego kręgu, ułożonego ze stojących pionowo głazów. Miejsce kultu, jakich wiele w centralnym Trianonie. Był wieczór, na niebie świeciły gwiazdy, choć bez problemu można było dostrzec, że ich układ nie zgadza się z tym, co elfka znała na co dzień. Ułożone chaotycznie, nie pozwoliłyby nawet wprawionemu marynarzowi nawigować na morzu. Coś się jednak potem zmieniło, nieboskłon powoli, acz wyraźnie, zaczął zmieniać kolor. Z ciemnej purpury w granat, z granatu w róż. I tak dalej, aż wyczerpała się cała paleta barw.

    Pośrodku kamiennego kręgu czekała Uldretka. Chwilę potem zjawił się na swym rumaku pelliarski żołnierz. Gdy zsiadł z konia i ruszył ku dziewczynie, doszło do następnego przebłysku. Elfka przesłoniła oczy.

    Miejsce się nie zmieniło, za to postacie już tak. Nad kamiennym ołtarzem stała wiedźma, odprawiając magiczny rytuał. Dallian podeszła bliżej, aby lepiej się przyjrzeć. Kiedy jednak postąpiła krok naprzód, kamienne głazy zniknęły, tak jak gąszcz porastający okolicę. Zamiast nich leżeli wokół chorujący żołnierze, wycieńczeni, chudzi niczym szkielety. Ich ciała pokrywały ciemne, ropiejące rany.

    Elfka poczuła, jak coś chwyciło ją za kostkę. Był to konający Pellianin, z mozołem czołgający się w poszukiwaniu ratunku. Wystraszona najemniczka odsunęła się, ale to nic nie dało – jej noga zaczęła czernieć, po chwili bąble pojawiały się już na całym ciele.

    Zszokowaną Dallian pochwycili żołnierze. Choć próbowała się wyrwać z ich uścisków, zaciągnęli ją na krawędź głębokiego, ciemnego dołu, po czym wrzucili do niego elfkę. Na dnie rozkładały się zwłoki pomarłych od zarazy. Umarli zawieszali ręce na wciąż przytomnej wojowniczce, gnijące członki oplotły ją jak węże, nie pozwalając wydostać się ze śmiertelnej pułapki. Elfka poczuła, jakby ją topiono w ciemnej brei, a ogromny ciężar kładł się na jej piersiach, wyciskając ostatni wdech.

    Nie było łatwo wydostać się ze szponów śmierci. Przebudziła się z krzykiem, łapiąc łapczywie każdy oddech. Przemoknięta skuliła się w kłębek, nadal czuła potworny ból między żebrami. Nie zauważyła, jak nad nią kłócą się wiedźma i jej uczennica. Dali obróciła się na bok, nie mogła jeszcze wstać. Kobiety żywo gestykulowały, jednak nie to zwróciło jej uwagę. Poprzednio młoda Uldretka nosiła wąskie ubranie, ot, zwyczajną skórzana kurtę, spodnie oraz krótką spódnicę, nie krępującą ruchów. Teraz zaś przebrana była w obszerne wełniane szaty.

    Kłótnia przeradzała się w prawdziwą batalię, żadna ze stron najwyraźniej nie chciała ustępować pola. Wiedźma potrząsnęła młódką, starając się zmusić ją do posłuszeństwa. Upadając na twardą podłogę, dziewczyna intuicyjnie zasłoniła brzuch – wiedźma zamarła jak posąg. Kiedy oprzytomniała, wydarła się na cały głos i zamachnęła się na zdrajczynię. Ta jednak nie zamierzała nadstawiać policzka.

    Dziewczyna wyciągnęła w przód dłoń, by rzucić zaklęcie. Doświadczona szeptucha zdołała zasłonić się przed magicznym pociskiem, lecz jej uczennica wykorzystała moment nieuwagi i wymknęła się z chaty.

    Rozbłysk raz jeszcze oślepił Dallian. Elfka poczuła w sobie więcej sił, mogła już spokojnie utrzymać się na nogach. Wokół było ciemno, jedyne światła dochodziły z ognisk obozowiska żołnierzy Pelliaru. Najemniczka zauważyła, jak przez gęste krzaki przebija się jakiś mężczyzna. Gdy wyszedł z cienia, okazało się, że to uratowany niegdyś żołnierz. Teraz był oficerem, zdradzały to zdobiony napierśnik oraz szkarłatna peleryna. Wojownik wsiadł na konia i pognał w ciemną otchłań. Nagle wszystko wokół Dallian poczerniało, moczary zniknęły.

    Znowu znalazła się przy kamiennym kręgu. Przed ołtarzem ciężarna Uldretka odprawiała rytuał podobny do tego, który wcześniej przeprowadzała wiedźma. Nagle w powietrzu zabrzmiały inkantacje szeptuchy, niesione przez wiatr. Gniewne, obelżywe słowa.

    Uczennica opadła na ołtarz, stało się to tak nagle, że Dallian w pierwszej chwili wydawało się, że ktoś ją uderzył. Dziewczyna przeturlała się po ziemi, dostała napadu drgawek, tak intensywnych, że elfka odwróciła wzrok. Cierpiąca tortury z mozołem doczołgała się pod grube, dębowe drzewo, o którego pień oparła się plecami. Leżała w cieniu, Dallian zaś nie miała ochoty widzieć z bliska, co się z nią dzieje. Słychać było jedynie krzyk, przerażający, wyraźny jak nigdy przedtem.

    Po raz pierwszy w życiu najemniczka spotkała się z taką agonią, czy to na jawie, czy we śnie. Nie chciała tego słuchać, nie mogła. Kiedy wrzask przerodził się w zwierzęcy ryk, zasłoniła uszy i skryła się za kamiennym głazem. Na szczęście nie trwało to długo. Po kilku minutach, zamiast krzyków, słychać było płacz noworodka. Zdezorientowana elfka wyjrzała zza skały. Od razu jednak się schowała, kiedy tylko zobaczyła olbrzymią, zieloną bestię wyłaniającą się z cienia.

    Wyjrzała ponownie. Ogrzyca, na wpół naga, okrywała biodra postrzępioną wełnianą szatą. Spojrzała na swoje dłonie, na swe ciało oświetlone przez promienie księżyca, po czym przyklękła i zaczęła żałośnie szlochać.

    Niebawem pojawił się jej luby, lecz widząc przed sobą gigantycznego potwora, który obwiązał się ubraniem jego ukochanej, dobył jedynie broni. Oszalały ruszył do ataku. Dallian była już pewna, jak zakończy się ta historia, kiedy nagle oficer zatrzymał się, wezwany głosem ogrzycy.

    – Randanie… to ja… Lanhia… – powiedziała gardłowym głosem.

    Mężczyzna spojrzał głęboko w oczy bestii. To była prawda, jego ukochana została przeklęta.

    Potężny podmuch rzucił wojownikiem na kamienny głaz. Uderzenie pozbawiło go przytomności. Ogrzyca zerwała się z miejsca, z ciemności zabrzmiał głos wiedźmy:

    – Głupiec, myślałam, że chociaż teraz na coś się przyda. Nic jednak nie jest stracone…

    Z głębi bagien zabrzmiały rogi i wrzaski ludzi. Pellianie wyłonili się z gąszczu zarośli, niosąc w dłoniach długie włócznie oraz pochodnie. Gdy tylko zobaczyli nieprzytomnego wodza i górującą nad nim paskudną maszkarę, rzucili się do walki. W ruch poszły strzały, kamienie, pochodnie oraz oszczepy.

    Elfka wiedziała, że to wszystko jest jedynie wizją, ale i tak bardzo chciałaby powstrzymać to, co miało się za chwilę wydarzyć.

    Poraniona ogrzyca nie miała dokąd uciec, została otoczona przez las włóczni i jarzących się ogni. Zarzucono liny. Lanhia opadła na ziemię z głośnym hukiem, na jej ręce, nogi i głowę padły kolejne więzy. Unieruchomioną kłuli jeszcze zajadlej, ogrzyca nie mogła się jednak uwolnić. Obróciła tylko głowę w stronę zarośli, gdzie skryła się wiedźma, i krzyknęła:

    – Mat… – cięcie wielkiego topora zmiażdżyło jej krtań. Przez chwilę dławiła się własną krwią, do czasu aż żołnierze nie odrąbali jej głowy.

    Po dłuższej chwili krzyki rozwścieczonego tłumu żołdaków ustały. Zadowoleni z siebie, pewni zakończenia żniw, jakie zbierała zaraza, zabrali ze sobą nieprzytomnego wodza. Gdy odeszli, Dallian zbliżyła się do martwej ogrzycy, której zwłoki pokrywały liczne rany cięte, kłute, skóra była także poddawana ogniowi. Elfka popatrzyła na swoje ciało – ropiejące bąble znikły, znów czuła pełnię sił, ozdrowiała.

    Z ciemności wyłoniła się wiedźma. Dallian stała nieruchomo, w oczekiwaniu na jakąś reakcję, chociażby pojedynczą łzę. Nic takiego się nie pojawiło.

    Ty kurwo…, pomyślała, tuż przed tym, jak jej uszu dobiegło dziecięce kwilenie. Szeptucha odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę drzewa. Elfka chciała ruszyć za nią, ale poczuła pod stopami wilgoć, stała po kostki w lodowatej wodzie.

    Nagle znalazła się pośrodku jeziora, dookoła rozpościerała się gęsta mgła. Woda była bardzo płytka, Dallian stała w niej ledwie po kostki. W skupieniu wyczekiwała, aż zburzone mętne jezioro się uspokoi. Było dość ciemno, i choć najemniczkę otaczała tylko woda, to było coś nienaturalnego w jej odbiciu. Chmury rozproszyły się a księżyc rozbłysnął na nowo. Tafla wody, gładka i przejrzysta jak lustro, ujawniła Dali to, co kryła – wojowniczą elfkę o czerwonych włosach.

    Trzask palącego się chrustu zbudził najemniczkę z wizji.

    – Nic ci nie jest? – obok niej siedziała zmartwiona Kirianel. – Bałam się, że to ko…

    – Masz kilka godzin – powiedziała szeptucha, grzejąc dłonie nad ogniem – potem umrzesz tak jak inni.

    – Kim była twoja poprzednia uczennica? – padło z ust Dallian.

    – To była moja córka. I nie patrz tak, to ona zdradziła mnie, zdradziła nas wszystkich, rozkładając nogi temu cudzoziemcowi! To jej mogłam jeszcze darować, uciekłaby z tym Pellianem i byłby święty spokój. Ale nie, ona musiała pomóc jego towarzyszom i powstrzymać moje czary… Dostała to, na co zasłużyła. A ty lepiej się martw, byś dożyła jutrzejszego poranka. Dziecię ogrzycy musi umrzeć, skup się na tym. Udaj się do kamiennego kręgu, wiesz, gdzie to jest.

    – O czym ona mówi? – spytała Kirianel, pomagając przyjaciółce podnieść się na nogi.

    – Chwileczkę – zatrzymała się ciemnowłosa elfka – a co wspólnego ma z tym wszystkim Mahkia?

    – Zostało wam kilka godzin – powtórzyła wiedźma, wskazując palcem wyjście.

***

    Nie było trudno znaleźć kamienny krąg, Dallian wprost wyczuła kierunek. Jednak z każdym krokiem jej powieki stawały się cięższe, chód mniej pewny, a ból w trzewiach coraz trudniejszy do wytrzymania. Lekarstwo powoli przestawało działać.

    Tylko dzięki pomocy Kirianel dotarła tak daleko, choć czerwonowłosa elfka niemalże wlokła przyjaciółkę za sobą. Gdy dotarły na miejsce, Kiria oparła Dallian o konar drzewa i w milczeniu przyglądały się ogrowi, klęczącemu nad ludzkim truchłem.

    Kamienny krąg, który Dallian pamiętała z wizji, był zburzony, w ziemi pozostały jedynie odłamki głazów. Ciało pelliarskiego oficera – Val Torela, jak wnioskowały elfki – zabrane przez Błotniaka, spoczywało obok tego, co zostało z kamiennego kopca.

    – Nie powstrzymacie mnie – zielony stwór w końcu przemówił ludzkim głosem. – Oboje zbyt długo czekali, by znów się spotkać.

    Ogr tym razem miał na sobie narzutę, wykonaną z obszarpanej kolczej koszuli, zaś na jego torsie powiewał przewiązany sztandar ze słońcem na czerwonym tle. Olbrzym powstał z klęczek i obrócił się ku przybyszkom:

    – Jam jest Rodryk Val Torel i spełnię obietnicę daną mojemu ojcu! – Ruszył do ataku.

    Kirianel odepchnęła chorą przyjaciółkę, sama zaś rzuciła się w wir walki z zieloną bestią. Tak jak poprzednio, manewrowała między ogrem a drzewami, unikając potężnych ciosów, które łamały konary niczym patyczki. Po chwili cała polana usłana była powalonymi pniami, za którymi skryły się elfki.

    Kirianel wybiła potwora z tropu i zaczaiła się w stercie gałęzi, szykując sztylet do zadania ostatecznego ciosu. Wtem Dallian zakasłała, ogr uskoczył w miejsce, skąd padł dźwięk, i wyrzucił w powietrze strzępy topoli. Już miał zmiażdżyć czerwonowłosą Kirianel, kiedy nagle potężne zaklęcie rzuciło olbrzymem o ziemię. Gigant zwalił się z nóg.

    Dallian podniosła się i rozejrzała, wodząc wzrokiem po pobojowisku w poszukiwaniu swej towarzyszki. Wtem poczuła, jak jej kręgosłup sztywnieje, ciało atakuje paraliż. Elfka, podobnie jak Val Torel, bezwolnie, z hukiem padła na ziemię.

    – Starucha, zamiast sama stanąć do walki, posłużyła się tobą – usłyszała znajomy, dziewczęcy głos. – Jesteś wytrzymała, sądziłam, że albo zginiesz od zarazy, albo rozszarpią cię dzikie zwierzęta. Teraz los cię nie ocali!

    Dallian przewróciła oczyma na bok. To była Mahkia. Uczennica wiedźmy, brudna i w obszarpanych łachmanach, stała nad najemniczką, trzymając w dłoni czaszkę człekokształtnej istoty.

    – Przysłużyłaś mi się w starciu z moim bratem. Ale teraz musisz zginąć.

    – Bratem? – wydukała cierpiąca elfka.

    – Ogrzyca urodziła dwoje dzieci. Tym szkaradnym zapewne zaopiekował się ludzki ojciec, z dala od wścibskich oczu, może w klasztorze, może w lochach zamkowych, kto wie? A gdy doszła do niego wieść o śmierci taty, postanowił wrócić na ojczyzny łono. Drugie dziecko, dziewczynkę, którą klątwa ominęła, szkolono w magii. I teraz użyję tej mocy, by pomścić matkę…

    – Zbezcześciłaś jej grób, rzuciłaś klątwę zarazy na naszego ojca! – wykrzyczał leżący obok ogr.

    Mahkia obróciła się gwałtownie i wymierzyła czaszkę w stronę Rodryka. Ta zaczęła świecić żółtawym blaskiem, zaś ciało zielonego wielkoluda jął trawić potworny żar.

    – To on i jego ludzie skazali ją na cierpienie i rozpacz, a nasza babka przemieniła ją i ciebie w potwora, czego jeszcze chcesz?! Nie martw się, braciszku, nie będzie to trwało długo, uznaj to za prezent – już niedługo spotkasz się z matką.

    Wtem za skałami Dallian ujrzała niewyraźny ruch, biegnącą ile sił postać o długich kasztanowych włosach. Rozszalała Mahkia wywołała porywisty wiatr, który powalał olbrzymie głazy, tworzące magiczny krąg. Kiria kryła się za kamiennymi słupami, unikając trafienia. Odczekała, aż dziewczynie wyczerpią się siły. Tak młoda czarodziejka z całą pewnością nie mogła używać magii w nieskończoność. W odpowiedniej chwili wojowniczka wyskoczyła zza obszernej olszyny i rzuciła sztyletem.

    Metal zaświszczał w powietrzu, ostrze zwróciło się ku sercu nastolatki.

    Zatrzymało się w powietrzu.

    Mahkia zachichotała donośnie, po czym wyciągnęła dłoń, aby chwycić unoszący się przedmiot. Przeżyła szok, gdy jej palce przeszyły broń na wylot, sztylet nagle zniknął.

    – Co u licha…

    Dallian rzuciła się na uldrecką wiedźmę, wytrącając jej z dłoni czaszkę ogrzycy. Rwały sobie nawzajem włosy z głów, policzkując się i drapiąc do żywej krwi. Przemęczona, wyczerpana Dali nie mogła jednak długo bić się z Mahkią. Wiedźma odepchnęła najemniczkę, a następnie zdzieliła ją pięścią po twarzy. Elfka już nie wstała.

    Ranna wojowniczka spojrzała w górę, stała nad nią mścicielka. Mahkia chwyciła za gruby kij, którym chciała dobić przeciwniczkę. Po chwili dostrzegła, jak pada na nią złowieszczy cień.

    Poczuła na karku ciężki, ciepły oddech, odwróciła się powoli. Ze łzami w oczach spojrzała na potężnego ogra, który zmierzył ją kamiennym, pozbawionym emocji spojrzeniem. Rodryk uniósł pięść. Wrzask zielonej bestii zagłuszył straszliwy krzyk nastolatki, spoglądającej na nadciągającą śmierć. Bezwolne ciało, pozbawione życia, upadło w gęstwiny gałęzi.

    Dallian z wielkim trudem próbowała otworzyć ciężkie powieki, wszystkie jej członki odmawiały posłuszeństwa. Przy nadziei trzymał ją głos Kirianel, która nie odstępowała przyjaciółki na krok, nawet kiedy podszedł do nich ogr. Przez zmrużone powieki zobaczyła, jak Kiria staje naprzeciw bestii, dzierżąc w dłoniach krótki miecz.

    – Uciekaj… – Dali wyszeptała jednym tchem do przyjaciółki.

    Kirianel złapała głęboki wdech i zacisnęła zęby, gotowa do walki. Rodryk stał nieruchomo, lekko zbity z tropu. Czekał.

    – Kirianel… uciekaj…

    Czerwonowłosa towarzyszka ani na chwilę, ani na krok nie ustąpiła pola ogrowi. Zielony olbrzym ciężko westchnął i przykucnął, wyciągając dłoń po czaszkę swojej matki, Lanhii.

    – Nie bój się – przemówił łagodnie – pomogę ci…

    – Liczyłam, że i ty zginiesz – usłyszeli wojownicy, gdy szeptucha wyłoniła się zza krzewów. Starsza kobieta szła mozolnie, nieporadnie, była wyraźnie osłabiona. Stanęła przed ogrem i spuściła głowę.

    – Nie mogłam sama tego zrobić… była tak podobna do swej matki. Myślałam, że jeśli i ją będę szkolić, odkupię swoje winy. Byłam ślepa. Nie widziałam, że koszmar powraca – przez nią. Ale teraz Mahkii już nie ma, mój lud jest bezpieczny. Miejmy to za sobą i zabij mnie w końcu – rzuciła smętnie.

    Rodryk, przemieniony przez klątwę wiedźmy w ogra, stał w bezruchu. Dallian była pewna, że lada chwila kobieta zmieni się w kałużę krwi. Stało się jednak inaczej.

    Ogr uniósł czaszkę swej matki i wręczył ją staruszce, mówiąc:

    – Dość już przelano krwi. Zakończ zarazę, która gnębi przybyszów z obcej ziemi, a zyskasz moje przebaczenie.

    – Dlaczego? Czemu skazujesz naszą wioskę na cierpienie z rąk tych cudzoziemców? – Wiedźma nie dawała za wygraną.

    – Nienawiść, która trawi twoje serce, przynosi tylko trud i śmierć – odparł wyjątkowo łagodnym tonem. – Zabiła mego ojca, moją matkę, moją siostrę, żołnierzy, którzy tak naprawdę nigdy nie zrobili ci krzywdy; a także twoich ziomków. Gniew Mahkii kiełkował od bardzo dawna, jego nasiona zasiałaś wiele lat temu.

     – Nie wiedziałam, co zamierza zrobić twoja siostra… – zaczęła szeptucha, ale Rodryk Val Torel nie pozwolił jej dokończyć.

    – Gdyby tak było naprawdę, sama odnowiłabyś zarazę. Lecz sumienie ci nie pozwalało, czułaś, że masz na rękach wystarczająco dużo krwi. Dlatego pozwoliłaś Mahkii przejąć inicjatywę. Jednak nie przypuszczałaś, jak daleko jest w stanie się posunąć. Nie. Czas, by ten koszmar się skończył.

    Dallian zobaczyła, jak wiedźma pochyla głowę, a potem długo bije się z myślami. Potem szeptucha skinęła nieznacznie i odebrała z mocarnych rąk wielkoluda czerep Lanhii. Odwróciła się na pięcie, ułożyła magiczny przedmiot na kamiennym ołtarzu i wypowiedziała zaklęcie.

    Wbrew przewidywaniom rannej elfki rytuałowi nie towarzyszyły żadne światła czy dźwięki. Trwało to najwyżej minutę. Ciało Dallian zalała fala gorąca. Elfka otworzyła szeroko oczy, złapała głęboki oddech, jakby miała za chwilę zanurzyć się w morskich odmętach. Poczuła, jak niepojęta siła lekko rozciąga jej ręce i nogi, kręgosłup sztywnieje jak stalowy pręt. Następnie zacisnęła mocno powieki i syknęła.

    Było już po wszystkim. Na twarzy Dali pojawiły się kolory, skóra nabrała dawnego blasku, w kąciku ust pojawił się uśmiech. Rodryk Val Torel podniósł z ołtarza czaszkę, aby zakopać ją pod kamiennym kurhanem.

    Z daleka zabrzmiał róg. Zebrani na placu boju popatrzyli na wschód, skąd dobiegał dźwięk.

    – To Pellianie, chyba ruszyli na pomoc ludziom z fortu – wyjaśniła wiedźma, po czym spojrzała po raz ostatni na ogra, pokłoniła się i udała do Łęgawy.

    Kirianel pochyliła się nad przyjaciółką, żeby upewnić się, czy wszystko z nią w porządku.

    – Czuję się lepiej – odparła ciemnowłosa – boli mnie dupa, ale przeżyję.

    – Możesz wstać? – spytała Kiria.

    – Będzie ciężko, kuśtykając dotrę do fortu za sto lat.

    Wtem odwrócił się Rodryk:

    – Pozwól, że ci pomogę. – Następnie wziął na ręce opadłą z sił najemniczkę i z wolna udał się na wschód. Czerwona Elfka nie czuła się zbyt pewnie, powierzając towarzyszkę zielonoskóremu wielkoludowi, ale gdy ta odwróciła głowę i puściła ku niej oko, Kiria się uśmiechnęła.

    Przyglądał im się uwieszony na wysokiej gałęzi wojownik, kotopodobny stwór, mający na plecach długą asagaię. Zaciekawiony sytuacją zmrużył ślepia, nie przestając bawić się naszyjnikiem ze zwierzęcych kłów. Poprawił przewieszoną na biodrach purpurową spódnicę i ruszył w przeciwnym kierunku, mknąc jak błyskawica.

***

    Ostatni z bandytów na kolanach prosił Kihaira o łaskę, lecz człekokształtny kocur nie zwykł obdarowywać szumowin takimi prezentami, toteż bez wahania i jego przebił włócznią. Obóz pokrywała piątka zmasakrowanych ciał.

    Łowca chwycił sąg drewna i cisnął nim w stronę dogasającego ogniska. Ogień buchnął wysoko, rozświetlając pobojowisko. Dla kocura było stanowczo za chłodno.

    Stanął przed olbrzymim głazem, dotknął jego szorstkiej powierzchni i wypowiedział zaklęcie. Szara, matowa tekstura zaczęła się zmieniać w zielone, krystaliczne szkło. Wnętrze kryształu rozświetliło się, pojawiła się w nim zakapturzona postać.

    – Vaerghanz… – przemówił czarodziej z magicznego kryształu – Minęło kilka dni od twojego ostatniego raportu, udało ci się znaleźć tę elfkę?

    – Tak mistrzu, zdobyłem także jej pamiętniki – Kihair wyjął z torby ubłocony wolumin. – Najwyraźniej mamy do czynienia z uzdolnioną czarodziejką.

    – A do tego wyjątkowo przebiegłą… Masz nadal ją śledzić. Być może będziesz dzielił to zadanie z jeszcze jednym Szponem.

    Po chwili zakapturzony mag zniknął, zaś w jego miejsce pojawił się człekokształtny jaszczur. Stał dostojnie wyprostowany, z rozwiniętymi szeroko skrzydłami, pokrytymi zielonkawą łuską. Gad zmierzył kotowatego towarzysza pogardliwym spojrzeniem, wyszczerzył ostre kły i zaczął się śmiać.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.