» Blog » Najemnicy - fragment 3.
09-03-2013 14:26

Najemnicy - fragment 3.

W działach: literatura/fantasy | Odsłony: 7

Dla tych, których udało mi się zainteresować, kolejny "poprawnie napisany fragment bez pazura". Tym razem zdradzam odrobinę fabuły - odrobinę.
Wkrótce powinienem otrzymać egzemplarze autorskie, a wtedy myślę o zorganizowaniu małego konkursu - zachęcam zatem do śledzenia bloga.

"Wraz z nadejściem poranka okazały się dwie rzeczy. Pierwsza była taka, że na twierdzy Tovar powiewała flaga przedstawiająca hełm garnczkowy na czarnym tle – godło Torgradu. Druga, że po przeciwnej stronie rzeki, mniej więcej na wysokości obozu najemników, rozłożył się jakiś inny oddział.

(…)

Sierżant Forgel w najbliższej wiosce na zachód wynajął łódź od jednego z rybaków. Kapitan Brosto wziął ze sobą kaprala i Dhoona, który miał wiosłować. Rzeka miała w tym miejscu jakieś dwieście może trzysta metrów szerokości, nurt był spokojny, więc przeprawili się dosyć szybko. Teraz było już widać dokładnie – rzeczywiście znakiem rozpoznawczym oddziału była głowa borsuka o spojrzeniu podobnym do buldoga.
– Borsuki pozdrawiają kapitana Brosto! – krzyknął ktoś, kto wyglądał niemal identycznie jak jeden z sierżantów ze starej gwardii.
W ogóle z tego, co mógł zauważyć Dhoon, cały oddział był zorganizowany dokładnie tak samo, jak ich.
– Psy Wojny przesyłają pozdrowienia dla Starego Akriego! – odpowiedział dowódca.
– Pan kapitan zaprasza do siebie do namiotu – oznajmił sierżant.
Brosto skinął na swojego kaprala i Dhoona, żeby poszli razem z nim. Po drodze mijali ćwiczących rekrutów.
– Formować zaporę, łajzy! – krzyczał ktoś. – Szybciej! Ruszacie się jak, [autocenzura], muchy w smole! Właśnie szarżuje na was kawaleria! Za chwilę fragmenty waszych mózgów rozchlapią się na końskich kopytach! Chyba, że zdążycie sformować zaporę! Chociaż, jak widzę wasze ślimacze ruchy, to zaraz was rozjadą! Ja [autocenzura]! Ty, [autocenzura], głąbie! Jak ty trzymasz pikę?! Chcesz, żeby wyłamało ci ręce?!
Dowódca Psów, słysząc te łajania, uśmiechał się pod nosem. W namiocie starej gwardii Borsuków gości przywitało kilka osób. Sierżanci wyglądali podobnie, jak u Psów. Jeden starszy od pozostałych pełnił chyba funkcję odpowiadającą Czerwonemu Diabłu. Był też ubrany inaczej od wszystkich, bo po cywilnemu, karzeł, który mógł mieć najwyżej metr dwadzieścia wzrostu. Kapitan Borsuków od razu rzucał się w oczy. Mężczyzna miał z pewnością dobrze ponad pięćdziesiąt lat, może nawet sześćdziesiąt. Trudno było ocenić dokładnie, bo bardzo dobrze się trzymał. Stał wysoki i wyprostowany z ciężkim napierśnikiem na sobie i mieczem przy pasie. Jego długie zupełnie siwe, ale mocne włosy opadały na plecy. Również siwa broda była dosyć długa, ale dobrze utrzymana. Na ogorzałej twarzy widniało kilka drobnych starych blizn. Otoczone zmarszczkami oczy wyrażały beznamiętność człowieka, który widział w swoim życiu już naprawdę wszystko. Odwrócił się od rozłożonej na pniu drzewa mapy, rozpostarł ręce i uśmiechnął się do przybyłych.
– Brosto, ty [autocenzura], jak się masz!
– Stary Akri! – kapitan najwyraźniej nie obraził się za wyzwisko. – Nic żeś się nie zmienił przez te lata!
Sierżanci od Borsuków podeszli po kolei i uścisnęli rękę Brosto.
– Widzę, że chuderlaków do oddziału nie brałeś – odezwał się znowu Akri, spoglądając na Dhoona, który stał spokojnie i przysłuchiwał się rozmowie.
– Gronogel znalazł go w kamieniołomie, nie za bardzo jeszcze rozumie po orgońsku, ale już my go nauczymy.
Stary Akri skinął głową.
– A jak się miewa Czerwony?
– Chyba najlepiej od czasu, kiedy skapitulowała Unia Południowa. Wiesz, że on nie lubi siedzieć bezczynnie.
– A kto z nas lubi. No a jego żona?
– Która? – spytał Brosto i obaj wybuchnęli śmiechem.
– No, ta ostatnia – doprecyzował Akri, jak już się uspokoili.
– Z tego, co wiem, ostatnie dwa lata to był koszmar. Dla obojga. No ale jak przyszła wojna i jasne się stało, że Diabeł pójdzie zarabiać pieniążki, to nagle przypomniała sobie, że go kocha.
– No tak, to było do przewidzenia. I jak tu nie kochać wojny, kiedy nawet kobiety stają się wtedy jakieś takie bardziej oddane... a jeśli nie, zawsze można najechać jakąś wioskę i ulżyć sobie w inny sposób... No, a jak tam pozostali? Gronogel, Dekler, Forgel, Nysp, Marlat.
– Każdy jakoś kombinował i próbował wiązać koniec z końcem...
– No tak, bezwojnie ciężki czas...
– Niestety... Wokiel uciekł sprzed ołtarza, żeby do nas dołączyć.
– Mądry chłopak!
– No a jak tam twoi?
– Jak widzisz, wszystkie chłopaki są na miejscu, zwarte i gotowe. Poza Perlenem, Perlen poszedł szukać szczęścia w Rowonsie, niech Pan Wiatru mu sprzyja.
– Szkoda, szkoda... To był dobry sierżant.
– Ale Hofler został ze mną – tu Stary Akri klepnął w ramię swojego zastępcę.
– Dopóki śmierć nas nie rozłączy, panie kapitanie – odpowiedział starszy mężczyzna niesamowicie zdławionym głosem.
Dopiero teraz Dhoon dostrzegł na jego szyi ślad po próbie poderżnięcia gardła. „Pewnie ten, który próbował to zrobić, skończył gorzej”.
– A, byłbym zapomniał – Stary Akri pokazał na milczącego, ale przez cały czas uśmiechniętego karła. – To jest pan Merlf, mój pośrednik.
– Merlf! – skłonił się karzeł. – Padam do nóżek, daleko zresztą nie mam.
– Miło poznać – odpowiedział skinięciem Brosto.
– Dobra, słuchajcie – odezwał się znowu Stary Akri. – Od tego gadania zaschło mi w gardle, mam dobrą gorhońską wódkę, napijecie się?
– Staremu Akriemu się nie odmiawia! – odparł Brosto.
– Trzymam ją na specjalną okazje, ale bardziej specjalnej niż wizyta kapitana Brosto już raczej nie będzie.
Jeden z sierżantów sięgnął do ustawionej w kącie namiotu skrzyni i wydobył z niej małą beczułkę. Inny już rozstawiał kubki. Nalano wszystkim bez wyjątku – Dhoon ponownie załapał się na odrobinę alkoholu. Był z tego powodu bardzo zadowolony.
– Za Torgrad i książęta! – wzniósł toast Akri. – Za to, że stwarzają miejsca pracy dla uczciwych najemników!
Wypili.
– A właśnie! – odezwał się Brosto. – Jak robimy? Mówimy, kto dla kogo pracuje i patrzymy, co możemy wspólnie zdziałać?
– Brosto, jak zwykle nie lubisz gadać po próżnicy – odparł Akri. – Słusznie. Zostaliśmy wynajęci przez Torgrad, a wy?
– Przez rebeliantów – zmarszczył czoło kapitan Psów.
– Niedobrze... Jakie dokładnie macie zlecenie?
– Od dzisiaj przez trzy dni bronić południowego brzegu rzeki Sepli, żeby generał Godeberg nie otrzymał posiłków.
– My mamy zabezpieczyć południowy brzeg Sepli dla przemarszu odwodów dla generała Godeberga – stwierdził posępnie Akri. – Szczerze mówiąc, jesteście już i tak przegrani. Twierdza Tovar została przejęta przez Torgrad. Wczoraj zdobyła ją grupa do zadań specjalnych. Podobno to ulubieńcy samego marszałka von Effena. Mnie i moim chłopcom twierdza ma być tylko przekazana. Nie powinienem właściwie tego mówić, ale już dzisiaj wieczorem przyjdzie tu pierwszy oddział Torgradu. Piechota, trzystu świeżych rekrutów. A to dopiero początek. Później przyjdą większe siły.
Zapadła chwila milczenia.
– No trudno – uśmiechnął się Brosto, tłumiąc rozczarowanie. – Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Mogliśmy się spodziewać, że to byłoby zbyt pięknie, gdybyśmy mogli walczyć po jednej stronie. Proponuję standardowy układ. Walczymy w ostateczności, wymieniamy się jeńcami i nie dobijamy rannych.
– Brosto – odrzekł poważnie Akri – ty i twoi ludzie akurat to macie zawsze u mnie zapewnione.
– I wzajemnie.
– Szkoda, że tak wyszło, ale nic się nie da zrobić.
– Niekoniecznie... – wtrącił się Merlf.
– Jak to „niekoniecznie” – zmarszczył czoło kapitan Borsuków. – Co masz na myśli?
– Nie widzę sprzeczności interesów – stwierdził karzeł.
– [Autocenzura], Merlf – rzekł kapitan Borsuków. – Jak nie widzisz sprzeczności interesów? My po stronie Torgradu, a oni po stronie rebelii. Rebelia walczy z Torgradem. Wyjaśnij mi, jakim sposobem nie widzisz tutaj sprzeczności interesów, bo może ja zgłupiałem na stare lata, ale ja tu widzę [autocenzura] sprzeczność interesów!
– Z całym szacunkiem, panie Akri, już tłumaczę. Jeśli dobrze zrozumiałem, to pan kapitan Brosto ma zapobiec przedostaniu się torgradzkich posiłków na południowy brzeg rzeki, czy tak?
Brosto skinął głową.
– A pan, panie kapitanie, ma zabezpieczyć przemarsz torgradzkich posiłków na południowym brzegu? Zatem jeśli pan kapitan Brosto przeprawi się na północny brzeg i tam zatrzyma posiłki Torgradu, obaj panowie wypełnią swoje zadanie.
– A niech mnie wszystkie stwory mroku! – wyszczerzył zęby Akri. – Kocham karły! Biorę wszystkich Innych na światków, że kocham karły! Wszystko bardzo pięknie mości Merlf, tylko chyba zapominasz o dwunastu chłopakach von Effena. Na razie siedzą w twierdzy i oblewają zwycięstwo, ale jak coś do nich dojdzie, jak coś im się nie spodoba, to już oni dopilnują, żebyśmy wszyscy zawiśli za nasz mały przekręt.
– Jest jeszcze jeden problem – powiedział Brosto. – Książęta życzyli sobie, żeby mój oddział przejął Tovar i stamtąd bronił przeprawy.
– Panowie, panowie... – Merlf pokręcił głową. – Po co sztucznie namnażać problemy? Jestem pewien, że zbuntowani książęta będą wniebowzięci, jeśli posiłki nie dotrą do generała Godeberga na czas. A to, w czyich rękach będzie jakaś malutka nic nieznacząca forteczka, będzie dla nich szczegółem naprawdę mało istotnym. Zaręczam. Natomiast, co do wspomnianych chłopców von Effena... Panowie wybaczą, ale widzę błąd w rozumowaniu. Jeśli mamy wiadro śliwek i... ilu jest tych ulubieńców marszałka – dwunastu? No więc właśnie. Jeśli dwanaście śliwek jest robaczywych, to chyba nie należy wyrzucać wszystkich zdrowych śliwek, a zostawić dwunastu robaczywych. Lepiej będzie wyrzucić z wiadra dwanaście tych robaczywych i wszyscy będą zadowoleni.
– A jak niby to zrobić? – zapytał któryś z sierżantów.
– Jak to zrobić? – powtórzył karzeł. – Cóż... ja jestem tylko biednym i uczciwym kupcem, to panowie są żołnierzami i jestem pewien, że znają panowie kilka skutecznych sposobów, jak pozbywać się robaczywych śliwek. Zwłaszcza, że jest ich tylko dwanaście...
– Niech mnie przykuty do księżyca przeklnie, jeśli ten człowiek, a raczej karzeł, miałem na myśli, nie jest geniuszem! – Stary Akri był pod wrażeniem. – Merlf i jego teoria robaczywych śliwek! Tylko ty potrafisz tak zrobić, żeby i wilk był głodny i owca zjedzona!"
4
Notka polecana przez: bukins, earl, Nit, Zireael
Poleć innym tę notkę

Komentarze


earl
   
Ocena:
0
Jak to „niekoniecznie” – zmarszczył czoło kapitan Borsuków. – Co masz na myśli?
Tutaj po pierwszym zdaniu powinien być znak zapytania.
10-03-2013 09:23
Paweł Jakubowski
   
Ocena:
0
@ Earl

Niekoniecznie ;-) Pytania retoryczne kończą się kropką. W domyśle bohater sam sugeruje odpowiedź - "koniecznie, nasze misje wykluczają współpracę", a zatem jest to pytanie retoryczne w przeciwieństwie do następnego, które jest pytaniem otwartym.
Niemniej miło mi, że wciąż są użytkownicy, którzy czytają wrzucane przeze mnie fragmenty tak wnikliwie.
10-03-2013 16:38
earl
   
Ocena:
0
Fragmenty bowiem są interesujące i coraz bardziej skłaniam się ku kupnu książki.
10-03-2013 16:54
zoe0612
   
Ocena:
0
Fragment wspaniały i przede wszystkim z pazurem. Tylko ta autocenzura niezbyt fajna. Książkę na pewno kupię, choćby ze względu na niebanalny humor :)
11-03-2013 17:53

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.