20-04-2009 14:01
Nadzieja kocha dzieci swoje
W działach: cytaty, mądrości ludowe, szalone dzieciństwo | Odsłony: 1Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie.
Dante Alighieri
Jest to zdecydowanie mój ulubiony cytat. Ustawowo powinien obowiązywać nakaz umieszczenia tablicy o takiej treści nad wszelkimi urzędami, szkołami, zakładami pracy, dworcami kolejowymi (mam nadzieję, że zdążę) i kościołami - niezależnie, czy to ślub, pogrzeb, czy rutynowa wizyta.
Idąc do szkoły po raz pierwszy miałam nadzieję, że będzie fajnie. Nie jest to żadne wyrafinowane marzenie, ale świat dzieci w wieku lat siedmiu rządzi się zupełnie innymi prawami niż nasz, potwornie nudny, świat. Fajnie w tym przypadku oznaczało kilka, bardzo dokładnie określonych rzeczy: że będę siedziała w ławce z koleżanką z zerówki, z którą to obiecałyśmy sobie, że będziemy przyjaciółkami do końca życia i nigdy-przenigdy się nie rozdzielimy; że w szkole nie będzie strasznie i moja mama będzie siedziała koło mnie podczas pierwszego dnia, aby dodawać mi otuchy; że będzie równie fajnie jak w przedszkolu i zerówce i będziemy dużo malować kredkami.
Niestety, moje dziecięce nadzieje zostały rozwiane już po pierwszych dziesięciu minutach, kiedy to upewniłam, że na pewno nie ma ze mną w klasie mojej koleżanki, a mamy zostały wypchnięte za drzwi, bo jesteśmy już duzi. Na szczęście - co wiedziałam już jako dziecko - moje łzy mają magiczną moc sprawczą i po szybkim rozeznaniu, że zostałam perfidnie oszukana i szkoła nie jest krainą szczęśliwości - moja mama siedziała razem ze mną w ławce z czerwonymi rumieńcami na twarzy, powtarzająca co raz, że mam w końcu przestać płakać, bo jestem już duża.
Dzieci są okrutne i, oczywiście, incydent ten był mi wypominany przez wszystkie kolejne lata podstawowej edukacji; uważam jednak, że nie należy wstydzić się swoich przekonań i głupio powinno być nie osobie pozbawionej nadziei, ale temu, kto tę nadzieję kradnie.
Wstydź się, nauczycielko!
Kolejnym wielkim oszustwem okazała się praca. Człowiek uczy się, studiuje (nie pomylić jednego z drugim) pełen nadziei, że dostanie pracę, która wykorzysta pełnię jego możliwości; będzie mógł wykazać się tym, czego nauczy się na studiach; będzie podziwiany na swą wiedzę i spryt, co bezpośrednio przełoży się na stan jego konta.
Prawda wygląda niestety trochę inaczej; imponujące CV, które tworzy się podczas studiów dziennych, nie robi takiego wrażenia na pracodawcy, jak z założenia powinno. Rozwożenie pizzy, telemarketing, praca w barze, na kasie w Tesco, czy roznoszenie ulotek na plaży w Mielnie, które miało być tylko nic nie znaczącym epizodem w życiu i mieć na celu wypchanie chudego, jak portfel studenta, portfela - zostało uznane przez pracodawcę za istotniejsze niż temat pracy zaliczeniowej. Owszem, może i przemiana pokoleń u siekieratek nijak przyda się w marketingu, ale może chociażby spróbować? I kiedy, mając już zbielałe kostki od pukania do tysięcy drzwi, w ręce wpada upragniona (mniej lub bardziej) praca; okazuje się, że nowy zakres obowiązków jest albo irytująco mały i o to, czy można sobie posłodzić kawę trzeba się pytać szefa, albo funkcjonowanie firmy i życie pracowników spoczywa na lichych barkach nowego pracownika.
Nie, nie, zdecydowanie jest jestem w podłym nastroju. Przeciwności losu i niesprawiedliwość życia przeważnie nastrajają mnie pozytywnie, o ile są dawkowane w możliwej do przełknięcia ilości. Pogoda dziś piękna, i choć nie mogę iść na rower, bo nie wiem co powiedziałby na to mój szef, mam nadzieję pozytywnie spędzić dzisiejszy dzień, czego życzę również wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu :)