Na śniegu szkarłatne plamy

Narysuj mi wiersz

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

Na śniegu szkarłatne plamy
Uwaga. Aby z poniższego tekstu wynieść coś dla siebie, należy odrobić pracę domową. Ale, by nie było za ciężko, na początku wykorzystajmy cud, jakim jest Internet i podajmy link do forum serwisu Nowa Gildia. Po dotarciu na miejsce staniecie oko w oko z liczącym sobie 29 (!) stron po 15 postów wątkiem, którego tematem jest… poemiks. Spokojnie, wystarczy, że przeczytacie pierwszą wiadomość, w której twórca terminu, Piotr Szreniawski, zarysowuje założenia nowego gatunku z pogranicza komiksu i poezji. Od tego momentu jesteście zdani na siebie.

Musicie odpowiedzieć sobie na następujące pytania:
1. Co to jest "komiks", a co to jest "poezja"?
2. Czy gatunek powstaje, czy się go odkrywa?
3. A co za różnica?
4. Czy autor tworzący dany gatunek nieświadomie, tworzy tenże gatunek, czy może coś innego?
5. Czy w czasach obciążonych pamięcią postmodernizmu, gdy rodzaje i gatunki mieszają się, wkraczają w swoje granice i poza nie wykraczają, w ogóle warto prowadzić rozważania nad podziałami i ustalać precyzyjne definicje?

To, wbrew pozorom, nie są pytania retoryczne.

Przed wami 29 stron wątku, który obejmuje okres od marca do grudnia ze wskazaniem na jesień mijającego roku. Znajdziecie w nim wypowiedzi (m.in. Jerzego Szyłaka, deklaracje, manifesty, próby definicji oraz odsyłacze do przykładów rozmaitych utworów, które są (bądź nie) poemiksami. Możecie przeczytać wszystko i wiedzieć więcej (lub, niczym przysłowiowy Faust, mniej), niż wiedzieliście. Możecie też dać sobie spokój, zamknąć okno przeglądarki (wraz z niniejszą recenzją, koniecznie przed jej lekturą!) i z otwartymi umysłami zagłębić się w jakimkolwiek dziele, które zostało sklasyfikowane jako poemiks.

Ot, w Na śniegu szkarłatne plamy chociażby.

Daniel Gizicki, twórca popularnego komiksu sieciowego Farma Intelectual Life, wydał (a raczej skserował) na MFK w Łodzi dwudziestoczterostronicowy, wliczając okładkę, zeszycik, który wypełniony został całoplanszowymi obrazami. Układ jest prosty: każda strona to ramka, białe tło, na nim (niczym plama na śniegu) prosty rysunek przedstawiający jakiś wyrywek rzeczywistości. Pod ramką tekst: krótki, dwuwersowy, zazwyczaj dwuzdaniowy. Gdy skupicie się tylko na nim, przeczytacie opowieść o narciarzu, który relacjonuje swój dzień na stoku. Historia ta przeplata się na zasadzie podobieństwa scenerii i wydarzeń (śnieg, upadek) z historią drugą, opisującą zmagania polskiego żołnierza (partyzanta?) z tropiącymi go esesmanami. Już ta dość rozbudowana paralela sygnalizuje poetycki charakter języka, a w sukurs idą jej personifikacje ("mięśnie krzyczą"), porównania ("jestem niczym tamten kruk"), metaforyczne epitety ("bielusieńka cisza").

Ale najciekawsze metafory, stanowiące o istotnej poznawczej i odświeżającej wartości języka, pojawiają się na styku obrazu i tekstu. Spójrzcie na zamieszczoną powyżej okładkę, która jest również jednym z kadrów, pod którym czytamy: Leżę w śniegu patrzę na spokojne obłoki / Bóg mnie zdradził, z trudem powietrze łykam…. Biel tła jak śnieg, plama przypomina – szkarłatną zapewne – krew, dłoń należy do zabitego albo do… Boga? Każda z plansz-kadrów stanowi grę znaczeń słów z symbolicznym obrazem, która prowadzi do ustalenia znaczeń nowych, przenośnych, nie zawsze sprecyzowanych. Podobnie jak w wierszu, czytelnik musi niejako wejść w sytuację podmiotu mówiącego o swoich przeżyciach. W tym przypadku należy jednakże połączyć punkt widzenia oddany rysunkiem z wrażeniem przekazanym w słowie. Efektem takiego wzajemnego oddziaływania jest coś, co można nazwać właściwą treścią poemiksu, który ze swej natury przechyla się raz w stronę form językowych kojarzonych z liryką, a raz – ze względu na nacisk kładziony na graficzną kompozycję i formę wyrazu – w stronę komiksu.

Jeśli wciąż tu jesteście, to macie na koncie 531 słów oraz, być może, 29 stron wątku o poemiksie. W obu przypadkach wkroczył on w wasze życie w mniejszym lub większym stopniu i byliście zmuszeni do zadania sobie pytania, czy to jeszcze komiks czy już dawno nie poezja. Nieźle, jak na gatunek (?), który istnieje jakieś – nomen omen – dziewięć miesięcy z okładem. Gdyby jednak cała zadyma z poemiksem obchodziła was tyle, co zeszłoroczny śnieg, zapamiętajcie przynajmniej ślad, jaki zostawił po sobie Daniel Gizicki.