» Blog » Na marginesach. Queerowa fantastyka
20-03-2013 10:53

Na marginesach. Queerowa fantastyka

W działach: antologia, książki, lgbtq, michael rowe, na marginesach, queer fear, steve berman, wilde stories | Odsłony: 216

Na marginesach. Queerowa fantastyka
[Notkę można przeczytać również tutaj, zawiera więcej obrazków, a mnie oczywiście będzie bardzo miło.]


Jakiś czas temu recenzowałem Pożądanie – antologię opowiadań „miłosnych, zmysłowych, erotycznych i dziwnych” (sic) – i narzekałem na to, że niemal wszystkie (z jednym chlubnym wyjątkiem) są o związkach heteroseksualnych. To zjawisko nie do końca mnie dziwi, stanowi bowiem odbicie podświadomych założeń, które przyjmuje większość ludzi (ja na ogół też). Jeśli ludzie na ulicach są dla nas i dla pisarzy domyślnie heteroseksualni, to tak samo będzie z bohaterami opowiadań. Nie zamierzam w tym miejscu nikomu czynić z tego powodu wyrzutów, co najwyżej jest mi szkoda niewykorzystanych możliwości; opowiadanie Anny Kańtoch, które wyłamało się z tego schematu, należało do tych najciekawszych w całym zbiorze. Zamiast narzekać, zamówiłem dwie antologie gejowskiej fantastyki. Pierwsza to Queer Fear z 2000 roku, zredagowana przez Michaela Rowe'a, druga – najnowsza odsłona ukazującego się co roku zbioru Wilde Stories (nawiązanie do Oscara w pełni zamierzone) przygotowywanego przez Steve'a Bermana.

Przed omówieniem obu antologii warto poświęcić parę słów temu, co to w ogóle jest „gejowska fantastyka”, bo określenie to rodzi sporo problemów (podobnie jak np. „literatura kobieca”, etykietka jeszcze bardziej kłopotliwa). Czy to teksty pisane przez autorów-homoseksualistów? Zawierające postaci gejów? Opisujące specyficzne problemy, z jakimi się stykają? Biogramy wykazują, że opowiadania zawarte w obu zbiorach pisali i mężczyźni, i kobiety, orientację seksualną można wyczytać tylko czasami ze wzmianki „lives with his partner in…”. Spora część opowiadań osnuta jest na problemach charakterystycznych dla życia gejów (to teksty z reguły ciekawsze, ale niekoniecznie lepsze), ale nie wszystkie. Cechą wspólną dla nich wszystkich, a zatem najbardziej użyteczną, jeśli chcielibyśmy stworzyć jakąś definicję, jest to, że homoseksualiści są obsadzani w rolach głównych bohaterów.


***
Queer Fear prezentuje dosyć szeroki przekrój podgatunków horroru, zawierających motywy homoseksualne – są tu i opowiadania w stylu gore, jak The Nightguard, i wpadające w makabreskę, jak Nestle's Revenge, ale też subtelniejsze, bazujące na przykład na historiach o duchach (Spindleshanks, Genius Loci) czy takie, które w ogóle są pozbawione elementu zagrożenia (albo go wprost nie pokazują), jak doskonała Tabula Rasa. Niektóre w ogóle trudno zaklasyfikować jako horror, przechodzą raczej w bardzo szeroko rozumianą fantastykę. We wszystkich wyraźnie zaakcentowano wątki obyczajowe, albo skupiając się na relacjach uczuciowych między bohaterami (Bear Shirt, The Siege), albo na sytuacji społecznej gejów: strachu przed przemocą (Hey Fairy, niestety zredukowane do bardzo prostej fantazji o zemście), życiu w szafie, bez możliwości wyjawienia swoich pragnień (Piercing Men), pierwszych, przeżywanych ukradkiem doświadczeniach homoseksualnych, stracie przyjaciół czy byłych partnerów z powodu AIDS.

Pod tym względem jest to antologia skierowana do gejów (o trudnościach w identyfikacji z bohaterami tradycyjnych horrorów bardzo ciekawie pisze we wstępie Michael Rowe), z drugiej strony – bo chyba literatura ma opowiadać nie tylko o nas samych (wtedy czytaliby ją sami twórcy), ale też pozwalać nam wejść na chwilę w skórę innego człowieka, poznać jego myśli, pragnienia i obawy? Wydaje mi się, że tak, więc abstrahując od wszelkich powinności moralnych, których literatura przecież wypełniać nie musi, dobrze, że takie antologie powstają – szczególnie, że fantastyka (czy popkultura w ogóle) inność pokazuje rzadko. No a poza tym: horrorowy sztafaż jest przecież uniwersalny i, jak zauważa autorka tej recenzji, przemawia do wszystkich fanów opowieści grozy.

Wyróżnienia
Bear Shirt – tekst o poszukiwaniu swojego prawdziwego ja i o tym, jak trudno żyć z kimś, kto może być niezrównoważony, okraszona sporą dawką mistyki inspirowanej mitologią nordycką. Postać białego supremisty-geja zafascynowanego legendami o berserkerach niesamowicie intrygująca, szkoda, że wątek rasowy nie doczekał się rozwinięcia.
Nestle's Revenge – gdyby Edgar Alan Poe był campową ciotą z Hollywood, to zamiast Czarnego kota napisałby właśnie ten tekst. Spora dawka makabry wymieszanej z absurdalnym tokiem myślenia coraz bardziej odklejonego od rzeczywistości narratora – czego tu nie lubić?
Tabula Rasa – domek w górach odcięty od świata, narrator, zazdrosny kochanek i kilku eks-chłopaków: taką sytuację początkową znajdujemy w tym opowiadaniu. Mocno pachnie klasycznym kryminałem, nie wiadomo tylko, czy jest morderca, czy go nie ma, ale tak czy inaczej napięcie i niepokój rosną aż do końca wraz ze znikaniem kolejnych gości. Mocna historia o zazdrości i pragnieniu posiadania przeszłości drugiej osoby na wyłączność.


Wilde Stories zbiera utwory należące do tego, co po angielsku nazywa się ładnie speculative fiction, a co po polsku należałoby chyba po prostu nazwać fantastyką, choć mam wrażenie, że termin angielski jest dużo szerszy niż polski.

W Queer Fear opowiadania, nawet jeśli nie wywoływały strachu, to przyjmowały charakterystyczną dla większości literackich horrorów kameralną perspektywę, opisując losy jednego czy dwóch bohaterów (w ostateczności małej grupki) z akcją osadzoną we współczesności. Autorzy tekstów zgromadzonych w Wilde Stories prezentują dużo szerszą perspektywę, bawiąc się jednocześnie światem przedstawionym. Już pierwsze opowiadanie, Arab's Prayer, przenosi nas w przyszłość, choć niedaleką, opisując przełomowy moment legalizacji małżeństw między wyznawcami islamu i judaizmu (w domyśle chyba również homoseksualnych, choć nie jest to dla mnie do końca jasne; to bardzo krótki tekst, w którym autor każe wszystkiego domyślać się czytelnikowi). Aluzję chyba łatwo dostrzec, choć dodanie wątku porozumienia między religiami nadaje tekstowi wymowę uniwersalną.

Opowiadań traktujących o rewolucji czy przełomie społecznym, co ciekawe w większości pokojowych, jest tutaj jeszcze kilka, z których wspomnę tylko dwa najciekawsze. W Color Zap!, gdzie obiektem prześladowań na wypranej z barw planecie skolonizowanej przez gejów są wszyscy ludzie kolorowi (to znaczy posiadający na przykład zielone włosy, jak główny bohater), czynnikiem wyzwalającym jest sztuka. W The Peacock – opisującym uzyskanie świadomości przez spambota i późniejszą emancypację maszyn – miłość przekraczająca granicę człowiek–maszyna.

Sporo tekstów jednak nie mieści się w kategoriach fantasy/science fiction i spokojnie mogłoby się znaleźć w antologii omówionej powyżej.

Wyróżnienia
The Peacock – temat wałkowany mnóstwo razy w literaturze sf, ale chyba nigdy maszyną uzyskującą samoświadomość nie był samotny spambot poszukujący miłości. Dodaje to tekstu świeżości, ale też mnóstwa humoru.
A Razor in an Apple – bardzo uniwersalna, trochę niepokojąca opowieść żalu, o tym, jak dużą cenę bylibyśmy skłonni zapłacić za chwilowy choćby powrót do przeszłości – i może jeszcze o tym, że jeśli nie zaakceptujemy straty, to żadna ilość takich powrotów nas nie zaspokoi.


***
Tym, co mnie nieco zaskoczyło w obu antologiach, jest nieobecność lesbijek i osób transseksualnych. Nie wiem, czy miała prawo mnie zaskoczyć, w końcu na obu okładkach napisano wyraźnie: gay (które jednak w  języku angielskim ma nieco szersze znaczenie niż w polskim). Mimo to w Queer Fear znalazło się jedno opowiadanie, którego bohaterkami są lesbijki, na swój sposób ten brak podkreśla też Color Zap!, gdzie natychmiast zacząłem się zastanawiać, czy lesbijki też poleciały zająć własną planetę. O bi i trans już nie wspominając.

Z drugiej strony, wnioskując z przedmów do obu antologii, są one tworzone raczej z myślą o środowiskach, które opisują, więc może takie oddzielenie ma sens. Może lesbijki mniej chętnie czytałyby o gejach, geje o lesbijkach i tak dalej. Nie wiem. Ale natchniony tą myślą postanowiłem poguglać przy okazji za fantastycznymi antologiami spod znaku innych literek niż G. No i znalazłem Heiresses of Russ: The Year's Best Lesbian Speculative Fiction, a także Beyond Binary: Genderqueer and Sexually Fluid Speculative Fiction. Więc chyba faktycznie ciągnie swój do swego, każdą z grup tworzących queerową społeczność należy traktować jako osobny target (w sumie zupełnie słusznie) – antologia „mieszana” wyglądałaby zupełnie inaczej i miałaby, jak sądzę, zupełnie inny cel.

Komentarze


Łodzianin
   
Ocena:
0
@oddtail

Nie można zapomnieć o obietnicy danej przez Pana Jezusa Kościołowi. Bóg przekazał też władzę nad Kościołem Piotrowi. Tak więc Kościół i Bóg tam, gdzie następca Piotra, czyli papież.

"Nie ma żadnego powodu, dla którego objawienie Mahometa, Baha'u'llaha albo Josepha Smitha miałyby być "prawdziwsze" niż objawienia, dajmy na to, Świętego Franciszka z Asyżu."

Na tej samej zasadzie można spytać dlaczego Biblia jest bardziej prawdziwa niż Koran. O tym, że Kościół jest tam gdzie jest, świadczą znaki i cuda, święci i jego trwałość.

"Wynalazek katoli (stos za hokusik-pokusik i bara-bara z Szatanem na sianku) został usprawniony i nawet tego zazdrościcie protestantom (dzięki Tradycji/Modzie już nie heretykom)."

Gdzież tam! Protestanci to wciąż heretycy.

@tylda

Ja się czułem zmuszony stanąć w obronie zigzaka. Teraz rozmowa zeszła na inny temat.
21-03-2013 16:52
oddtail
   
Ocena:
+4
@Łodzianin: tylko że potraktowanie wszystkich następców Piotra jako odbiorców obietnicy Jezusa to też tradycja Kościoła, bo nigdzie w Piśmie Świętym nie ma wzmianki o tym, żeby Jezus coś takiego choćby zasugerował.

Tak więc dalej jedyną osobą która twierdzi, że rabin rozmawia z aniołami jest sam rabin =).

EDIT: o tym że Islam jest prawdziwą i słuszną religią również twierdzą znaki i cuda, święci i trwałość Islamu. Podobnie o Baha'i czy buddyzmie Zen. Tam się ich niekoniecznie nazywa świętymi, ale zasada ta sama. A religii starszych niż chrześcijaństwo nie brakuje. I mają często bardzo długą tradycję cudów, znaków i świętych mężów.
21-03-2013 16:54
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
"O tym, że Kościół jest tam gdzie jest, świadczą znaki i cuda, święci i jego trwałość."

Tak, bo Islam i Judaizm nie mają żadnych znaków i cudów i mają się znacznie gorzej od Chrześcijaństwa, oczywiście. Cóż za subiektywne, europocentryczne spojrzenie.

A świętymi raczej bym się nie radził chwalić, bo to przedłużenie pogańskiego wielobóstwa, żaden powód do dumy.
21-03-2013 16:56
Łodzianin
   
Ocena:
0
@oddtail

Zmusiłeś mnie do tego! Odsyłam do księdza, on powinien to lepiej wytłumaczyć. :)

"A świętymi raczej bym się nie radził chwalić, bo to przedłużenie pogańskiego wielobóstwa, żaden powód do dumy."

W żadnym miejscu nie widzę pogańskiego rodowodu kultu świętych.
21-03-2013 16:59
oddtail
   
Ocena:
+3
@tylda: ale jakie tam pogańskie wielobóstwo. Przecież w tradycji katolickiej nigdy nie pojawiłby się święty o imieniu Krzysztof, który niewątpliwie i niepodwazalnie nigdy nie istniał, a który znany jest przede wszystkim ze średniowiecznych legend, wedle których miał on głowę psa.

Mimo, że Kościół nie uznaje tego świętego i przyznaje, że nie istniał on, niespecjalnie tępi medaliki ze świętym Krzysztofem.

Spadek pogaństwa i wielobóstwa? No bez żartów ;)

@Łodzianin: rozmawiałem z wieloma duchownymi na ten temat. Żaden z nich nie podał argumentu nie sprowadzającego się do "taka jest Tradycja Kościoła". Odwołałem się też do historii teologii europejskiej, jak RÓWNIEŻ do historii Kościoła. I historia Kościoła pełna jest konfliktów, schizm i bardzo grząskich gruntów teologicznych.

Żeby daleko nie szukać, święty Franciszek wniósł do Kościoła przede wszystkim swój sprzeciw przeciw ówczesnemu status quo i praktykom. Święty Szymon Słupnik, znany niedouczonym głównie z siedzenia na słupie, był wielkim i świętym człowiekeim (uważanym dziś za świętego przez sam Kościół), bo kontestował ówczesną sytuację i warunki w Kościele.

Praktycznie wszystkie zmiany w Kościele stykały się z potężnym oporem takich, co to opowiadali, że Kościół Ma Zawsze Rację. Oficjalne potępienie wielu praktyk dawniej akceptowanych i nawet promowanych dowodzi ewolucji Kościoła. Nawet w najnowszej historii mamy całkowitą rezygnację Kościoła z doczesnej władzy czy Drugi Sobór Watykański.

Nigdy jeszcze droga ku Bogu chrześcijan i Kościoła nie została powstrzymana przez tych, którzy powoływali się na Tradycję i mówili, że skoro jest jak jest, to znaczy że jest dobrze. Również w kwestiach teologicznych, światopoglądowych i filozoficznych.

I ponieważ pokładam nieskończoną ufność w Bogu, ani na moment nie wątpię, że przesądy katolików XXI wieku znikną, gdy dojrzeją oni do odrzucenia ich jako szkodliwego balastu. Tak, jak odrzuciliśmy przesądy, jakim hołdowali katolicy w poprzednich wiekach, a których broniliby oni zębami i pazurami przed "heretykami".
21-03-2013 16:59
Łodzianin
   
Ocena:
0
@oddtail

Nie wiem, skąd wziąłeś głowę psa. Ja znalazłem coś takiego:
http://www.emonety.pl/page/sw-krzysztof-8211-opiekun-kierowcow-i-pielgrzymow-p738.html
[url=http://pl.wikipedia.org/wiki/Święty_Krzysztof]http://pl.wikipedia.org/wiki/Święt y_Krzysztof[/url]

Dobra, znalazłem. Ale głowa psa pojawia się tylko na ikonach wschodnich.
21-03-2013 17:03
oddtail
   
Ocena:
0
@Łodzianin: z zajęć z historii literatury europejskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Większość średniowiecznych legend o świętym Krzysztofie zawierała ten element.

Którego Kościół, z niewyjaśnionych powodów, nie próbował dementować. Ciekawe dlaczego.
21-03-2013 17:06
Łodzianin
   
Ocena:
0
Czasem nie warto walczyć z ludowymi tradycjami, i tak przetrwają.

Oddtail, jesteś modernistą, prawda?
21-03-2013 17:07
Łodzianin
   
Ocena:
0
Święci nie są bytami autonomicznymi. Zależą od Boga, bogami nie są w żadnym wypadku.
Latriae - cześć uwielbienia (dla Boga),
Dualie - cześć szacunku (dla świętych)
21-03-2013 17:10
Łodzianin
   
Ocena:
0
Chyba z tej dyskusji nic nie wyniknie...
21-03-2013 17:18
oddtail
   
Ocena:
+1
@Łodzianin: jesli wygodniej Ci używać etykietki, możesz mnie nazywać modernistą, heretykiem, buddystą albo kisielem żurawinowym. Oczywiście wolałbym, żebyś analizował moje argumenty zamiast zastanawiać się nad etykietką, którą wygodnie mnie opatrzysz, ale widzę, że to byłby nadmierny optymizm ;).

Ponieważ wszystko, co do tej pory napisałeś to argumenty ad verecundiam, myślę że dalsza wymiana komentarzy jest stratą czasu i mojego, i Twojego. Ty mnie nie przekonasz, bo mój światopogląd jest zbudowany i na wierze, i na rozumowaniu. Ja Cię nie przekonam, bo przyjmujesz swoje tezy jako założenia. A to uniemożliwia jakąkolwiek dyskusję.

Życzę miłego dnia i mam nadzieję, że w przyszłych dyskusjach z ludźmi którzy się z Tobą nie zgadzają więcej energii poświęcisz na rozmyślanie nad tym, co mówi rozmówca, a mniej na powoływaniu się na autorytety.

Z czystym sumieniem, że próbowałem racjonalnej dyskusji kończę tę stratę mojego i Twojego czasu. Na koniec tylko pytanie pod Twoją rozwagę: czy jesteś w stanie wyobrazić sobie coś, co hipotetycznie sprawiłoby, że zmienisz zdanie? Jeśli nie, to zastanów się czy to jest zdrowe podejście.
21-03-2013 17:19
Łodzianin
   
Ocena:
0
Także życzę miłego dnia. Moja myśl na koniec - Ty także masz więcej założeń niż myślisz.
21-03-2013 17:25
~buddysta Diamentowej Drogi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Psujesz sobie karmę, homoseksualna tyldo, dając fałszywy obraz nauk, które przyjmujesz.
Buddyzm nie potępia homoseksualizmu, ale też do niego nie zachęca, a wręcz przestrzega przed nim.
Powodów jest wiele, choćby taki, że seks homoseksualny jest dużo bardziej próżny i egoistyczny. Co za tym idzie, krzywdzi innych bardziej.
Związki homoseksualne są mniej trwałe i w dużo większej mierze opierają się na fizyczności i zaspokajaniu potrzeb cielesnych. A to nigdy nie jest dobre. Poza tym homoseksualiści bywają często próżni i egocentryczni, skoncentrowani na poszukiwaniu doznań zmysłowych, pragną tego, czego naturalnie mieć nie mogą (mieć normalnie postrzegany związek z partnerem, płodzić i wychowywać z partnerem dzieci, być akceptowanym przez rodzinę i społeczeństwo) są więc słabym materiałem na gromadzenie dobrej karmy, bo tkwią w samsarze głębiej. Pragną i cierpią bardziej. Dlatego bycie homoseksualistą jest utrudnieniem na Drodze.
Zapytaj swojego lamy, co sądzi o homoseksualiźmie. Ole Nydahl dość otwarcie go potępiał.
Om Ami Deła Shri, błądzący przyjacielu.
21-03-2013 18:04
oddtail
   
Ocena:
0
@buddysta: dalem plusik za rzeczowy ton i jasne, ale grzeczne wyluszczenie swoich racji, natomiast nie moge nie zauwazyc, ze czesc przytoczonych przez Ciebie cech horoseksualistow podana jest w bardzo kategorycznej formie.

Wiem, ze troche dziele wlos na czworo, bo to o czym piszesz to wykladnia ideologii buddyzmu i/lub Twoje osobiste obserwacje, ale jednak pisanie w tonie kategorycznym rzeczy takich jak "homoseksualisci sa bardziej/czesciej prozni" (czy nawet wyrazne tego implikowanie) moze byc zle odebrane. Nawet jesli, jak sadze, rozumiem stojaca za tymi slowami logike.

I zeby nie ograniczac sie do pouczania, mam i pytanie: czy nie jest tak, ze buddyzm to mniej nakazy i zakazy, a bardziej wskazowki jak dazyc do dobra (czy to wlasciwe okreslenie?) Czy to nie pozostawia jakiejs przestrzeni na wybor czy interpretacje?
21-03-2013 18:22
~buddysta Diamentowej Drogi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+3
Rzeczywiście, masz rację. To bardziej zbiór wskazówek niż doktryna wiary. Nie chcesz korzystać z tych wskazówek, to z nich nie korzystasz. Nikt cię za to zgani, to twoja karma i twoja sprawa, jak najbardziej. Nauczyciele są po to, by ci wskazać Drogę, ale kijem cię nie zapędzą.

Ale Krąg Cierpienia pozostaje bez zmian. On nie ocenia nikogo, bo to nie jest żaden byt. Akurat homoseksualiści w tych czasach i w tej kulturze są dość nieszczęśliwymi istotami. Muszą zmagać się z uprzedzeniami, lękami, sprawiają cierpienie (np. konserwatywnym rodzicom), ukrywają się "w szafie", a więc poniekąd żyją w kłamstwie i sprzeczności z samymi sobą.
Nie tworzą stałych związków, albo są one bardziej otwarte. Nie chodzi tu tylko o sferę seksualną, ale także emocjonalną. Ponieważ ze względu na "prześladowania" (wyimaginowane lub nie) ciężej im zbudować coś trwałego, a co za tym idzie - zwykle łączy się to z płytkimi relacjami. Wciąż jednak mogą one owocować cierpieniem, tęsknotą i stratą - a więc znów Samsara.
Dalej jest pycha. Nie tylko ta powierzchowna próżność (dbałość o wygląd, fryzurę, ciuchy, maniery) ale i ta głębsza, wynikająca z poczucia własnej wyjątkowości.
Pycha jest negatywna dla buddysty, podobnie jak owe przekonanie o własnej wspaniałości. Bo znów, więcej cierpienia i dla niego, i dla otoczenia.
Na końcu zaś jest agresja. Być może wynika z pychy, być może z cierpienia i nieszczęścia. Jednak sporo homoseksualistów zachowuje się agresywnie wobec świata. Agresja niszczy karmę. Krąg Cierpienia się obraca.
Tę agresję widać choćby tutaj, w komentarzach "homoseksualnej tyldy"/buddysty w stosunku do Z Enterprise.
Zapewniam, że świadomy buddysta nie zareagowałby tak.
Dlatego uważam, że "homoseksualna tylda" robi źle. Źle dla siebie. I jako istota czująca odczuwam potrzebę zwrócenia mu na to uwagi. Bo im więcej cierpienia, tym bliżej końca Drogi. Także dla mnie.
21-03-2013 19:23
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Poprawka - im MNIEJ cierpienia, tym bliżej końca drogi.
21-03-2013 19:33
dzemeuksis
   
Ocena:
0
@oddtail

Lobby gejowskie które wpłynęło swoimi naciskami na skreślenie przez WHO homoeksualizmu z listy chorób to teoria spisku. (...)

No mimo wszystko prędzej takie lobby, niż lobby hodowców tchórzofretek. Ale to oczywiste i o niczym nie świadczy.

21-03-2013 19:44
Z Enterprise
   
Ocena:
+1
To jak już zeszliście z tematu homoseksualistów, a zaczęliście o rekigi, kościele, a nawet przewinął się bliski mi buddyzm, to wtrącę swoje trzy.
Jestem agnostykiem, kwestie wiary czy jej potrzeba mnie omijają. Swego czasu dość mocno utożsamiałem się z buddyzmem, ale bardziej w jego aspekcie filozoficznym. Jakoś nigdy np nie była mi potrzebna wiara w reinkarnację. Dlatego pewnie nie byłem "dobrym buddystą" tak do końca, i po jakimś czasie darowałem sobie. Ale sama filozofia i podejście do życia jakoś tam we mnie zostało.
Coś niecoś tam pamiętam też z nauk.
Kwestia cudów np. Buddyzm chyba nie za bardzo uznaje cuda za coś "cudownego". Pamiętam taką opowiastkę o chrześcijańskich misjonarzach, którzy dotarli do Tybetu. Napotkali miejscowego poganiacza wołów i zaczęli mu opowiadać o cudach jakie czynił Jezus. O mnożeniu chleba, leczeniu chorób, chodzeniu po wodzie,zmartwychstaniu wreszcie. Chłop tak na nich patrzy i mówi: "Mamy takiego jogina, co chodzi po wodzie, o tam, w dolinie. Obok mieszka taki, co leczy ślepotę i nic nie je od pół wieku. A tam, w klasztorze, mieszkają mnisi, i oni odradzali się już wielokrotnie. To żadne cuda". Misjonarze popróbowali jeszcze, ale za każdym spotkanym miejscowym słyszeli to samo. W jednej z wersji tej opowieści poszli na końcu do tego klasztoru i po spotkaniu z mnichami, którzy powitali ich jako "zaginionych braci" przybrali mnisie szaty i zostali w klasztorze.
Ot, taka opowiastka. Być może propagandowa.
Co ciekawe, buddyści darzą chrześcijan sporą sympatią i wskazują na wiele podobieństw między naukami Jezusa i Buddy. I na pewne inne korelacje. Budda żył 500 lat przed Jezusem. Jego uczniami były najtęższe umysły Indii, filozofowie, uczeni, mędrcy. Oni przekazywali jego wiedzę dalej.
Potem był Aleksander Wielki, który połączył Wschód z Zachodem. Myśl wędrowała. Jest całkiem prawdopodobne, że Jan Chrzciciel przybył ze wschodu, albo miał styczność z naukami Buddy. Sam fakt zanurzania w rzece (chrzest) wskazuje na podobne praktyki znane nad Gangesem. I to prowadzi nas do Jezusa, który wg buddyzmu mógł być właśnie takim "joginem", powtarzającym nauki Buddy. Wiele bowiem z tych nauk jest podobnych toczka w toczkę do filozofii buddyzmu. Problem był natomiast jeden, za to zasadniczy. Uczniami Buddy byli myśliciele, uczniami Jezusa - prości ludzie. Poborca podatkowy, rybak itd. Dlatego wiele z jego nauk mogło zostać wypaczonych, podobnie jak później voodoo czy kulty kargo wypaczyły chrześcijaństwo, mieszając je z lokalnymi wierzeniami.
Ale buddyzm wciąż rozpoznaje wiele ze swojej filozofii w chrześcijaństwie.
Oczywiście, to znów może być tylko opowiastka i zbieg okoliczności, ale fakt pozostaje faktem - "dobry chrześcijanin" i "dobry buddysta" różnią się od siebie niewiele. I buddyzm na ogół dostrzega w chrześcijanach swoich "młodszych braci na drodze Oświecenia".

Po co cały ten wywód? Chcę zwrócić uwagę na różnice i podobieństwa.
Np celibat. U katolików wśród kapłanów to mus. U buddystów nie, jednakże wielu z nich rezygnuje z uciech, bo uciechy nie pomagają w skupieniu. No ale z drugiej strony jest Tantra (a dokładniej jej szczególna forma, seks tantryczny) która pomaga na drodze. Z trzeciej strony jest wyuzdanie, które jest formą złą, bo nie prowadzi do niczego dobrego, a zwykle powoduje cierpienie. Tu znów można znaleźć paralelę w chrześcijaństwie - seks jest ok, jeśli służy czemuś (tu - prokreacji) ale nie jest ok, gdy służy przyjemności.
Ubóstwo. Niektóre reguły zakonne każą odrzucić dobra doczesne. Np u franciszkanów. W buddyzmie znów - jak kto woli, ale bogactwo powoduje chciwość, więc niektórzy odrzucają dobra doczesne.
Miłość bliźniego - buddyści to pokojowe istoty (przeważnie). Chrześcijanie mają z tym różnie, ale również mają taką zasadę. Buddyści mają swoje powody, jak choćby to, że powodowanie cierpienia psuje im karmę, chrześcijanie mają swoje - jeśli wyrządzą krzywdę innym, to będzie to rozpatrywane na Sądzie Ostatecznym.
Tych podobieństw jest więcej, ale wpis mi się rozrósł :)

Buddystom wydaje się, że Jezus nie dokończył dzieła. Powiedział ludziom co mają robić, ale nie zdążył wyjaśnić dlaczego. Lub też jego prości uczniowie nie do końca pojęli koncept filozofii, którą im przedstawił i nie potrafili znaleźć odpowiednich słów, by to przekazać dalej, zastępując wyjaśnienia Bogiem (bo on tak chce). Dlatego jest to dzis regulowane doktryną, a nie wyjaśnieniami.
O ile wątpić w buddyźmie należy, o tyle w Kościele nie powinno się.

Dla mnie to trochę sytuacja jak z dwoma typami rodziców. Jeden typ wyjaśnia dzieciom, czemu np nie dostaną zabawki, drugi typ rodzica po prostu mówi "nie, nie możesz". Ale oba te typy rodziców chcą wychować dziecko na dobrego człowieka.

A to wszystko w ramach komentarza do dyskusji oddtaila z Łodzianinem. Jeśli jesteś buddystą, oddtailu, to atakując "młodzszego brata" i pokazując mu, że wg ciebie jest gorszy, niczego nie zyskujesz, nawet jeśli masz rację. Zła karma. Tobie również Om Ami Deła Shri.




22-03-2013 09:53
oddtail
   
Ocena:
+2
"Oczywiście, to znów może być tylko opowiastka i zbieg okoliczności, ale fakt pozostaje faktem - "dobry chrześcijanin" i "dobry buddysta" różnią się od siebie niewiele."

Jak również, nie oszukujmy się, dobry post-Oświeceniowy ateista. Pewne kwestie w moralności są może nie uniwersalne, ale bardzo powszechne i akceptowane.

To, że religie na siebie wpływają i wyrastają jedna z drugich/na drugich jest dla mnie oczywiste. Konfucjanizm, buddyzm i taoizm przenikają się wzajemnie i, mimo bardzo odmiennych podstawowych filozofii, mają na siebie bardzo silny wpływ. Są różnymi podejściami, ale to nie oznacza automatycznie że te różne podejścia nie mogą współistnieć. I współistnieją w stopniu, który czasami ludzi Zachodu zaskakuje albo i dziwi.

Problemem z zachodnią duchowością i zachodnią filozofią etyki jest moim zdaniem fakt, że za bardzo zachłysnęliśmy się dualizmem we wszelkich formach. Ze względu na swoje podobieństwa, judaizm, chrześcijaństwo i Islam bez trudu mogły wyrosnąć na podobny, współistniejący i współgrający twór jak konfucjanizm, buddyzm i taoizm. Są od nich między sobą o wiele bardziej podobne. Ba, Islam nie boi się traktować z szacunkiem chrześcijaństwa i judaizmu jako swoich ideowych pradziadów.

Mimo że sam jestem katolikiem, względny brak osmozy (moim zdaniem zupełnie zdrowej) między religiami na Zachodzie widzę w autorytecie świeckim, jaki zdobył Kościoł katolicki, gdy stał się religią panującą w Cesarstwie Rzymskim. To spowodowało straszną mojszość niż twojszość i jest chyba najbardziej destruktywnym wpływem chrześcijaństwa na moralność współczesnego świata. MIMO, i to powinno być oczywiste skoro identyfikuję się jako katolik, że ogólny wpływ katolicyzmu na świat uważam za mocno pozytywny.

A co do dwóch typów rodziców: widziałem kiedyś komentarz, że na świecie są tylko dwie religie. Religia strachu i religia miłości. Cała reszta, te wszystkie teologie, tradycje i przykazania to narzędzia, dzięki którym można kultywować jedną z tych dwóch religii. Co, biorąc pod uwagę że Absolut jest niepoznawalny i wszelkie próby twierdzenia, że ktoś Wie Na Pewno jak mają się sprawy ostateczne zatrącają pychą, jest bardzo bliskie mojej osobistej filozofii. Jestem chrześcijaninem, bo uznaję boskość Jezusa, ale zdaję sobie sprawę, że ta konkretna wiara powinna być incydentalna wobec wyznawania religii "Miłość". I bliżej mi do buddystów albo ateistów typu "Miłość" niż do katolików typu "Strach". Proste.
22-03-2013 13:03
Łodzianin
   
Ocena:
0
@oddtail

Niejako wymusiłeś na mnie odpowiedź.

Odniosę się najpierw do osmozy między religiami. Nie uważam w żadnym wypadku jej braku za znaczącą wadę. Te religie chrześcijańskie, które za bardzo uległy otwartości i ekumenizmowi nie zachowały większości z nauk Chrystusa oraz autorytet w świecie. Wystarczy popatrzeć na zbory protestanckie, a potem spojrzeć na prawosławie i katolicyzm. Te pierwsze przyjęły za normalne rzeczy, za które ich poprzednicy palili na stosie (można porównać współczesnych kalwinów z pierwszymi purytanami) i jakikolwiek autorytet. Z kolei Cerkiew oraz Kościół trzymają się swoich tradycji, mają także nieporównywalnie większy posłuch. To chyba dobre wytłumaczenie problemu ekumenizmu. Przy okazji protestantyzmu mogę także polecić lekturę dzieł konwertyty z anglikanizmu, Chestertona.

Odnosząc się do pozycji Kościoła w Cesarstwie i średniowieczu ogólnie, to uważam, że wtedy właśnie Kościół był najbardziej płodny intelektualnie (o czym świadczy choćby scholastyka). Najbardziej destrukcyjną działalność prowadził Luter, którego zasada "sola scriptora" doprowadziła do niezliczonych rewolucji oraz dała początek wielu godnym potępienia prądom umysłowym (z których wiele odrzuciło później nawet istnienie Boga)

Oddtailu, odrzucając możliwość poznania prawdy, zwalniasz się z jej poszukiwania oraz odrzucasz w całości teologię i filozofię (ich celem jest wszakże poznać prawdę). Scholastykę cenię właśnie za powiązanie wiary z rozumem. Oddzielanie ich poprowadzi w końcu do odrzucenia wiary.

PS: Odwołałem się tylko do dwóch autorytetów, zejść jeszcze?
22-03-2013 15:44

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.