» Recenzje » Mroczne cienie

Mroczne cienie


wersja do druku

Cienie wieku średniego

Redakcja: Kamil 'New_One' Jędrasiak

Mroczne cienie
Ostatnie filmy Tima Burtona pokazują, że styl reżysera stał się pewną etykietką, maszynką Hollywood do zarabiania pieniędzy. Jego obrazy stają się coraz bardziej przewidywalne, a sam autor przekłada komercyjny sukces nad artyzm. Można zaryzykować stwierdzenie, że twórca Edwarda Nożycorękiego w wieku pięćdziesięciu czterech lat utknął w martwym punkcie i nie jest w stanie zaskoczyć widza żadną estetyczną rewoltą. Mroczne cienie zdają się potwierdzać wszystkie postawione powyżej tezy.

Burton jest chyba jednak pogodzony z takim stanem rzeczy. Podobnie jak główny bohater jego nowego filmu, reżyser okazuje się dziś kimś w rodzaju wampira, który może i przeklina po cichu swoją egzystencję, ale jednocześnie świetnie odnajduje się w zimnym, kapitalistycznym świecie.

Scenariusz do kinowej wersji Mrocznych cieni powstał na kanwie znanego serialu pod tym samym tytułem, emitowanego w amerykańskiej telewizji w latach 1966-1971. Początkowo akcja filmu rozgrywa się w XVII wieku w Nowej Anglii. Wtedy to poznajemy losy Collinsów, którzy w Ameryce dorabiają się ogromnego majątku. Głównym bohaterem Mrocznych cieni jest Barnabas Collins. Jako spadkobierca posiadłości rodziców beztrosko używa życia, rozkochując w sobie kobiety. Pewnego dnia łamie serce pięknej Angelique. Dziewczyna okazuje się czarownicą, która przyczynia się do śmieci jego rodziców i narzeczonej. Barnabasa zamienienia natomiast w wampira, zamyka w trumnie i zakopuje na wieki w ziemi.

Po przeszło dwóch stuleciach bohatera wyswobadzają przypadkowo pracownicy budowlani. Uwolniony, dość szybko zdaje sobie sprawę, że znalazł się nie w piekle, a w Ameryce lat siedemdziesiątych. Stopniowo zaczyna poznawać nową rzeczywistość i odbudowywać zniszczony majątek oraz zaprzyjaźnia się ze swoimi potomkami. Wszystko byłoby dobrze, gdyby na drodze Barnabasa nie stanęła znana mu dobrze czarownica.

Tytuł filmu pasowałby do dreszczowca w stylistyce niemieckiego ekspresjonizmu, w którym cień wampira lub somnambulika zwiastował śmierć. Szkoda, że w Mrocznych cieniach nawiązań do wspomnianego nurtu jest jednak bardzo mało. Poza tytułem, jedynym łącznikiem z tą estetyką jest rola Johnny'ego Deppa, który w wywiadach przyznawał się do inspiracji rolą Maksa Schrecka w Nosferatu – symfonia grozy F.W. Murnaua.

Depp po raz kolejny udowodnił, że swoją techniką aktorską potrafi przyćmić resztę obsady. Postać Barnabasa zapewnia obrazowi Burtona harmonię i ratuje go przed porażką. Bohater rzuca na widza swoisty "wampiryczny" urok, hipnotyzuje go tak, aby nie zwracał uwagi na te elementy filmu, które ewidentnie szwankują. Niestety, takie zwodzenie nie zawsze działa, więc na mankamenty trudno przymknąć oko.

Przede wszystkim Mroczne cienie cierpią na nadmiar wątków. Przypuszczalnie Burtonowi zależało na zachowaniu jak największej ilości istotnych motywów z serialowego pierwowzoru. W efekcie zaowocowało to nadwyżką, która przekłada się na fabularny chaos. Wiele wątków okazuje się niepotrzebnych, część z nich nie jest należycie poprowadzona i zdaje się urywać w połowie. W konsekwencji cierpi dramaturgia i pojawiają się nużące dłużyzny. Tracą na tym również postaci, w których drzemał ogromny potencjał zmarnowany przez fakt, że nie mogą się one do końca zarysować w świadomości widza.

W nowym filmie Burtona irytować może także przesadna ekspresja niektórych scen. Być może zabieg ten był celowy, jednak cżęść elementów przerysowano zbyt mocno. Przykładem może być kiczowate zakończenie albo – nieco wcześniej – namiętna miłość wampira i czarownicy, za sprawą sposobu ukazania przypominająca fragmenty serialu True Blood.

Pomimo wymienionych wad, Burton wciąż potrafi oczarować widza swoim – może już nieco nieświeżym, ale wciąż oryginalnym – stylem. Bez wątpienia pomaga mu w tym niezmiennie urzekający Johnny Depp, ale również specyficzne poczucie humoru. To właśnie dzięki niemu w Mrocznych cieniach udało się poniekąd zrekonstruować motyw wampira, od nowa nadając mu świetność, jaką ostatnimi czasy nieco utracił w kulturze.


Na uwagę zasługują także występujące w filmie postaci służących, czyli lekko "zniszczonego" kawalera w średnim wieku wraz z jego matką. Razem tworzą oni przekomiczny duet, który zasługiwałby wręcz na oddzielny film. W ogóle warto zaznaczyć, że w nowym obrazie Burtona jest wiele drugo-, czy nawet trzecioplanowych, niezwykle miłych niespodzianek. Za jedną z nich uznać można interesujące cameo pewnej gwiazdy rocka, która nadzwyczaj dobrze pasuje do stylu reżysera.

Warto również zwrócić uwagę na przepiękną scenografię, a przede wszystkim wnętrze pałacu Collinsów. Dużym plusem są również kostiumy bohaterów i wiernie uchwycony duch lat siedemdziesiątych, w którego budowaniu konsekwentnie pomaga świetna muzyka z epoki. Wszystkie te elementy nadają filmowi specyficznego szlifu.

Oglądając Mroczne cienie, trudno oprzeć się poczuciu tęsknoty Burtona za utraconym czasem. Przypuszczalnie może to być okres, kiedy jego obrazy odznaczały się umiarem, szykiem i niepowtarzalnym stylem. Można wręcz odnieść wrażenie, jakby w którymś momencie wielka wytwórnia rzuciła na reżysera klątwę podcinającą mu skrzydła, z której ten nie potrafi się uwolnić.

Z drugiej strony, być może twórca przechodzi po prostu kryzys wieku średniego. Jeśli tak, to Mroczne cienie są idealnym przykładem tego, co w takich okolicznościach stać może się z talentem nawet najlepszych artystów. Niby nie jest źle, ale kiedy reżyser przestaje się rozwijać, to zaczyna się cofać.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


7.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Dark Shadows
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: Seth Grahame-Smith
Muzyka: Danny Elfman
Zdjęcia: Bruno Delbonnel
Obsada: Johnny Depp, Chloë Grace Moretz, Helena Bonham Carter, Eva Green
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2012
Data premiery: 18 maja 2012
Czas projekcji: 113 min.
Dystrybutor: Warner



Czytaj również

Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara
Marny jest los pirata
- recenzja
Sin City 2: Damulka warta grzechu
Grzechy w trzech wymiarach
- recenzja
300: Początek imperium
Dobijanie legendy
- recenzja

Komentarze


Salantor
   
Ocena:
0
"Przykładem może być kiczowate zakończenie albo – nieco wcześniej – namiętna miłość wampira i czarownicy, za sprawą sposobu ukazania przypominająca momentami fragmenty serialu True Blond."

Raczej "blood". A może nie?
21-05-2012 21:28
Scobin
   
Ocena:
+2
Raczej "blood", chociaż znalazłem w sieci wampiryczny fanfik pod tytułem "True Blond". ;-) Poprawione.
21-05-2012 21:31
matias.none
    moim okiem
Ocena:
0
Recenzja odwzorowała i doprecyzowała całkowicie moje odczucia po tym filmie. W pełni się z nią zgadzam. Końcówka wieje tandetą. Chwała, że Deep zagrał Barnabasa; swoją charakterystyczną manierą z jaką gra niekonwencjonalne role uratował film przed jedną wielką dłużyzną. Dodam tylko, że w całym filmie ostro czuć klimat Burtona. Jak zawsze jest oryginalnie i nieszablonowo, dużo specyficznego humoru który mi akurat bardzo odpowiada. Szkoda tylko, że Bonham Carter zagrała tu dość malutką rolę pani psycholog. Eva Green natomiast mnie zaskoczyła, nie spodziewałem się że da radę tej roli. Zagrała świetnie.

21-05-2012 21:54
Malaggar
   
Ocena:
0
zdająbl się

Ktoś ten tekst przejrzał przed wrzuceniem?
21-05-2012 21:56
Eva
   
Ocena:
+2
Postać Barnabasa zapewnia obrazowi Burtona pewną harmonię i ratuje go przed porażką. Bohater ten rzuca na widza swoisty "wampiryczny" urok, hipnotyzuje go tak, aby nie zwracał uwagi na pewne elementy filmu, które ewidentnie szwankują.

Oglądając Mroczne cienie trudno oprzeć się poczuciu tęsknoty Burtona za pewnym utraconym czasem. Przypuszczalnie może to być okres, kiedy jego obrazy odznaczały się pewnym umiarem


Pewnie nie.
21-05-2012 22:05
matias.none
   
Ocena:
0
Kilka razy czytałem wpis Evy ale chyba jestem zbyt ciemny by pojąć o co kurde chodzi.
21-05-2012 22:25
Malaggar
   
Ocena:
+1
Chyba Eva wątpi w to, czy Burton miał kiedykolwiek umiar.

Ja nie wątpię i odpowiadam - moim zdaniem nie miał.
21-05-2012 22:26
matias.none
   
Ocena:
0
Aaaa. Czyli dobrze zrozumiałem i również zgadzam się z tym stwierdzeniem. Troche zmyliło mnie przytoczenie pierwszej części z cytatu. Doszukiwałem się jakiegoś porównania, nawiązania ect.
21-05-2012 22:33
Eva
   
Ocena:
+2
Postać Barnabasa zapewnia obrazowi Burtona pewną harmonię i ratuje go przed porażką. Bohater ten rzuca na widza swoisty "wampiryczny" urok, hipnotyzuje go tak, aby nie zwracał uwagi na pewne elementy filmu, które ewidentnie szwankują.

Oglądając Mroczne cienie trudno oprzeć się poczuciu tęsknoty Burtona za pewnym utraconym czasem. Przypuszczalnie może to być okres, kiedy jego obrazy odznaczały się pewnym umiarem.

Evę po prostu uczono, że powtórzenia to błąd stylistyczny :P
21-05-2012 22:36
Malaggar
   
Ocena:
0
A już miałem nadzieję, na jakąś ukrytą szpilę, derringera za podwiązką, cokolwiek:P
21-05-2012 22:38
Eva
   
Ocena:
0
Nie kopie się leżącego, zwłaszcza jeśli żywi się do niego sentyment ;)
21-05-2012 22:40
Malaggar
   
Ocena:
0
SPytam, tu, bo inaczej nie dostanę odpowiedzi:P

Studiowałaś coś związanego z literaturą? Bo wydajesz się "wrażliwa językowo".
21-05-2012 22:42
Eva
   
Ocena:
0
Matka polonistka ;)
21-05-2012 22:43
matias.none
   
Ocena:
0
Haha, jakże subtelne wskazanie, że autor się powtarza za pomocą jedynie dwóch słów. Gratuluje poziomu elokwencji. Jak dla mnie stanowczo wysoki. Dlatgo być może nie dla wszystkich zrozumiały :p
21-05-2012 22:44
~igor

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
po prostu tekst jest do niczego, polter schodzi na psy i tyle.
21-05-2012 23:33
Albiorix
   
Ocena:
0
Miałem podobne wrażenia - po wielkich nadziejach po trailerach i nazwisku srodze sie zawiodlem. Ale początek bardzo ładny.
21-05-2012 23:49
Repek
   
Ocena:
+1
Dzięki za uwagi co do tekstu, najbardziej rażące błędy zostały jak sądzę usunięte.

Pozdrawiam!
22-05-2012 00:00
Eva
   
Ocena:
0
Albiorix - Burton ostatnio składa się głównie z wielkich nadziei i nazwiska. W efekcie dostajemy Sweeney Toddy i Alicje. O ile Sweeney Todd był po prostu "fajny-ale-nie-tak-fajny-jak-myślałam-że-będzie", o tyle Alicja była porażką. Na Dark Shadows nawet mnie nie ciągnie.
22-05-2012 00:16
Siman
   
Ocena:
0
Burton-artysta skończył się gdzieś na Dużej Rybie tak naprawdę. Od tamtej pory robi filmy zasadniczo przyjemne, ale miałkie i przewidywalne. Tzn. bierze się za tematy, których można się było się po nim spodziewać i robi je w sposób, którego można się było po nim spodziewać. Można było przełknąć ze dwa takie filmy, ale gdzieś koło Sweeneya Todda zaczęło się robić niebezpiecznie nudno. To smutne, że wieje nudą od człowieka, który znany był ze swojej twórczej nieprzewidywalności. Szaleństwo ściśle kontrolowane.
22-05-2012 00:44
Sting
    Mi natomiast...
Ocena:
0
...film się podobał. Pewnie dlatego, że idę do kina bez jakichkolwiek wymagań, odnośnie puszczanego tam w ostatnich latach syfu i niejednokrotnie jestem bardzo miło zaskoczony.

Mroczne Cienie to dobry film, miejscami wieję tandetą (scena z wilkołakiem na końcu chociażby), ale to i tak kawał niezłego kina. Na pewno lepszego niż żenujące Batmany Nolana "noł-łana" czy słabiutkie Avengers ze Scarlett "jedna mina - karpik" Johannson.

Natomiast recenzja miejscami szwankuje stylistycznie, plus fragment z cieniem somnambulika zwiastującym śmierć, to już chyba trochę przegięcie (zdaję sobie sprawę, że to zapewne nawiązanie do "Gabinetu doktora Caligari" z 1920, ale jakoś mi zgrzyta). ;)
22-05-2012 09:58

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.