» Recenzje » Mount & Blade: Warband

Mount & Blade: Warband


wersja do druku
Mount & Blade: Warband
Warband jest już trzecią grą z frazą Mount & Blade w tytule, którą recenzuję. Oryginalne M&B wzbudziło we mnie bardzo ciepłe uczucia, głównie ze względu na swe nowatorstwo i otwarty świat. Nie ustrzeżono się jednak wielu błędów, które, jak sądziłem, będą poprawione w następnych częściach. Moje nadzieje były płonne, co niestety udowodniło Ogniem i mieczem. Nie dość, że gra powielała te same schematy i usterki, to błędów pojawiło się więcej. Tym bardziej martwiłem się o dużo bardziej wyczekiwaną przeze mnie produkcję z serii M&BWarband. Gra, będąca samodzielnym dodatkiem, miała oferować zupełne novum dla serii – tryb multiplayer. Ponadto wszelkie niedogodności części poprzednich miały być usunięte.

Jak wyszło?


Jak Zabłocki na mydle


Aby dostać Warband, musiałem odstąpić pozostałym redaktorom kilka hitów. Stwierdziłem jednak, że to dobry układ – w końcu Mount & Blade to znakomita symulacja rycerza, w której możemy nie tylko wziąć udział w epickich bitwach, oblężeniach czy turniejach, ale też z siodła dowodzić zastępami naszych wiernych wojaków. Tryb wieloosobowy powinien otwierać całkiem nowe, ogromne możliwości – liczyłem na to, że będę mógł jednoczyć się z innymi graczami pod panowaniem jednego z nas na mapie świata i toczyć wielkie, międzyfrakcyjne boje. Opcja dowodzenia własnymi hufcami, z żywymi graczami, również była bardzo kusząca – któż nie marzył o tym, by stać na wzgórzu jak Jagiełło pod Grunwaldem i wydawać polecenia innym, inteligentnym dowódcom, którzy będą stawać w śmiertelne szranki z zagonami równie przebiegłych wrogów?

Jak się jednak szybko okazało, wszystkie moje nadzieje roztrzaskały się o wszechogarniającą mierność gry, niczym wojowie Henryka V o mury Głogowa (wybaczcie, studiowanie historii robi swoje z umysłem człowieka).


It’s not funny anymore


Pierwsze wrażenie jest nienajgorsze – da się zauważyć dużo ładniejsze grafiki w menu i na ekranach ładowania - rzeczywiście mają klimat i są nareszcie kolorowe. Widać też po nich, że do znanych z pierwowzoru frakcji (Nordowie, Swadowie, Vaegirowie, Rhodokowie, Chanat Kherglicki) dołączy zupełnie nowa – Sułtanat Sarranidzki. Jak nietrudno się domyślić, lud ten jest wzorowany na Arabach czasu krucjat. Całkiem ciekawa innowacja – szkoda, że jedna z bardzo niewielu.

Twórcy poszli niestety na łatwiznę. Znowu przenoszą nas w ten sam średniowieczny świat zwaśnionych narodów. Przyjdzie nam stanąć po tych samych stronach konfliktu, chociaż muszę przyznać, że kilka rzeczy uległo zmianie. Raz, że kształt kontynentu, po którym przyjdzie nam się poruszać, uległ pewnym przeobrażeniom, dwa - uzbrojenie dostępne w oryginalnym M&B zostało w sporej części zastąpione przez nowe.


Trzeba nadmienić, że w samej budowie gry nie zmieniło się nic. W ten sam sposób przemierzamy mapę świata ze swoją drużyną, by podejmować się bardziej lub mniej skomplikowanych zadań, wyznaczanych przez feudałów, brać udział w turniejach rycerskich, handlować czy wreszcie toczyć wojny na osobnych, małych mapach. Tutaj również rewolucji nie ma – rzekłbym, że nie zmieniło się zupełnie nic. Nadal używamy różnych średniowiecznych narzędzi mordu na dziesiątkach, a czasem setkach wrogów, zdobywamy warowne twierdze lub ich bronimy, dowodzimy armią i walczymy wraz z nią pierś w pierś, tarcza w tarczę. Nadal sprawia to sporo frajdy, tym bardziej, że twórcy postanowili wreszcie zaznaczyć wyraźnie, kto jest „swój”, a kto „wróg” ikonką ponad głowami żołnierzy.

Pojawiła się też nareszcie możliwość posiadania własnego królestwa. Szkoda tylko, że mamy dostęp do bardzo niewielu opcji – nie należy się spodziewać kolejnej Europy Universalis. Możemy co najwyżej pozarządzać, w najbardziej podstawowych kwestiach, naszymi włościami i toczyć wojny z innymi władcami oraz wyznaczyć własnych wasali (którzy, nawiasem mówiąc, na ogół nie powalają intelektem i zwykle tylko marnotrawią przekazane im wojska). Zdecydowanie nie jest to jednak rewolucja.


Chaos is strong!


Jednak ściągnąłem Warband nie dla trybu jednoosobowego, a dla potyczek z innymi graczami. Po wejściu na serwer okazuje się, że gra znalazła się pod strzechami naprawdę ogromnej ilości graczy – widok ponad tysiąca uczestników nie jest niczym niezwykłym. Szkoda tylko, że istnieje limit - stu walczących podczas jednej batalii (przed premierą utrzymywano, że sześćdziesięciu czterech) – starcia na większą skalę byłyby zdecydowanie bardziej epickie.


Produkcja oferuje nam kilka trybów gry – nie będę wymieniał wszystkich, zwłaszcza, że niektóre różnią się tylko szczegółami. Skrótowo napiszę tylko, że będziemy mieli do czynienia z zajmowaniem lokacji (postawienie chorągwi w odpowiednim miejscu daje naszej drużynie punkty), oblężeniami, deathmatchem klasycznym i drużynowym czy wariacjami na temat wymienionych. Jednak wszystkie tryby cechuje jedna rzecz, która nie pozwala cieszyć się rozgrywką. A jest to wszechogarniający...

CHAOS!

Gracze potrafią odradzać się w najgłupszych miejscach (na przykład kawalerzysta na dachu minaretu – nawiązanie do twórczości Pratchetta?) i robią to co kilka sekund (poza trybem „Bitwa”, gdy w niej zginiemy, to jesteśmy martwi definitywnie i bez odwołania). Ponadto każdy gracz działa wyłącznie na własną rękę – nawet klany nie grają zespołowo. To, że można mieć giermka i wydawać mu najprostsze rozkazy niczego nie zmienia – zwiększa tylko ilość wojowników na mapie i lagi.

Te są zmorą gry. Mimo obrzydliwej grafiki (o niej w osobnym akapicie) opóźnienia w grze nie są niczym nadzwyczajnym. Produkcja wymaga sporej precyzji, tak podczas strzelania z łuków czy kusz, jak i w czasie fechtunku. Przy opóźnieniach jednak często nawet wirtuozi się poddają i zmieniają szybkie, poręczne szable na wielkie młoty bojowe, którymi łatwiej trafić wroga.

I tu pojawia się kolejny problem gry. Każda broń zabija wroga dwoma trafieniami. Nieistotne jest, czy używamy kuszy oblężniczej, czy rzucamy nożem. Cios wielkim, dwuręcznym toporem odniesie identyczny skutek, jak zadany małym kindżałem. Sprawia to, że większości broni po prostu nie opłaca się używać, bo jest za wolna. Jest jednak sposób, by nie zginąć po dwóch ciosach – zapewnić sobie zbroję. Te możemy (w wielu różnych opcjach, zależnych od klasy postaci – strzelec, piechota, kawaleria) zakupić w czasie, gdy nasza postać nie żyje i mamy chwilę na podejmowanie tego typu decyzji.

Zamysł twórców był zapewne taki: za każdego zabitego wroga gracz otrzymuje pieniądze, za które będzie mógł kupić sobie coraz lepszy ekwipunek, przez co sam staje się potężniejszy. Idea zacna, choć nie nowa (znana już od czasów Counter Strike’a). Problem polega na tym, że w grze występuję błąd – możemy kupić dowolny ekwipunek, bez względu na to, czy jesteśmy Krezusami, czy też bliżej nam do nędzarzy. De facto kończy się to tym, że niemal każdy biega w zbroi płytowej i macha wielkim mieczem dwuręcznym. I oczywiście ginie po trzech sekundach, ściągnięty przez kusznika.

Tempo gry może nie jest powalające (postacie poruszają się dość wolno), jednak sama rozgrywka ma przebieg, dosłownie!, zabójczy. Śmierć na dwie sekundy po respawnie jest czymś zupełnie naturalnym. Przetrwanie minuty oznacza niechybnie, że ukrywamy się w niedostępnym punkcie mapy albo mamy naprawdę dobry dzień.

Co do map – te są niezłe, ale nie powalające. Ot, standardowe wioski, twierdze, pola czy pustynia. Czasami pozwalają na dziwne sztuczki – na przykład wspięcie się kawalerzysty na koniu na niemal pionowe mury twierdzy.


Mroczne wieki


Grafika stoi lata świetlne za dzisiejszymi standardami. Ciągle mamy do czynienia z tym samym, bardzo szkaradnym silnikiem graficznym, co w wersji podstawowej gry. Dodano wprawdzie nieco efektów (ładniej połyskująca broń itd.) ,ale mózg nadal gotuje się raczej z obrzydzenia niż zachwytu. Twórcy chcieli nas zapewne uraczyć prymitywizmem i turpizmem średniowiecza – udało im się to w całej rozciągłości.


Gra została opatrzona nową ścieżką dźwiękową. Nie jest ani lepsza, ani gorsza od poprzedniej. Nie wpada w ucho, ale też nie przeszkadza – ot, standard.

Nie zmieniła się też kwestia błędów – ciągle zdarzy nam się utknąć w ścianie, zapaść się pod ziemię itd. Twórcy mają u mnie ogromnego minusa za niepoprawienie powtarzających się od blisko dwóch lat błędów.


Mój ci on?


Zdecydowanie nie. Warband powtarza utarte schematy, zawiódł, jeżeli idzie o tryb multiplayer, jest grą niesamowicie zabugowaną i często po prostu nudną. Ocena nie może być zbyt wysoka, tym bardziej, że z tytułem tym wiązałem bardzo duże nadzieje. Jest to wprawdzie nadal moje ukochane M&B, jednak, nie oszukujmy się, gry to nie wino. Z wiekiem przybywa im tylko dostrzeganych przez nas pikseli.



Plusy:

  • istnienie trybu multiplayer
  • nadal stare, dobre M&B
  • trochę lepsza grafika

Minusy:

  • wtórność
  • grafika
  • błędy
  • jakość trybu wieloosobowego


Oto zwiastun gry:


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.0
Ocena recenzenta
7.5
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Mount & Blade: Warband
Producent: TaleWorlds
Wydawca: Paradox Interactive
Dystrybutor polski: CD Projekt
Data premiery (świat): 30 marca 2010
Data premiery (Polska): 2 kwietnia 2010
Wymagania sprzętowe: Pentium 4 1.4 GHz, 512 MB RAM, karta grafiki 64 MB, 700 MB HDD, Windows 2000/ME/XP/Vista
Nośnik: 1 DVD
Strona WWW: www.paradoxplaza.com/Mount&Blade
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 99,90 zł



Czytaj również

Komentarze


~Raido Lato aka Radh

Użytkownik niezarejestrowany
    Nie grałem w poprzednie części...
Ocena:
0
...więc zachwycam się bitwami, zabawa jest świetna. Walka i wydawanie rozkazów w czasie rzeczywistym daje mi sporo frajdy. Część strategiczna gry (chodzenie po mapie itp) trochę mnie irytuje ale ja już dawno temu znudziłem się strategiami. Do grafiki się przyzwyczaiłem (nie jest dla mnie najważniejsza a nie razi mnie jakoś specjalnie). Sądzę że każdy kto nie grał w M&B powinien spróbować.
30-03-2012 20:29

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.