Morfina - Szczepan Twardoch

Jestem tym, kim jestem

Autor: Artur 'mr_mond' Nowrot

Morfina - Szczepan Twardoch
Myślimy (i może lubimy tak myśleć), że każdego człowieka da się opisać pewnym zestawem określeń, które mogą stworzyć obraz kompletny, prosty i jednoznaczny. Czasami z mniejszym lub większym powodzeniem sami próbujemy wpasować się w określone etykietki. Szczepan Twardoch w swojej najnowszej powieści obrazuje takie właśnie zmagania człowieka z własną tożsamością.

____________________________


Polak. Niemiec. Mężczyzna. Mąż. Ojciec. Oficer ułanów. Nieudany artysta. Bon vivant. Dziwkarz. Łajdak. Morfinista. Wszystkie te, niektóre z pozoru sprzeczne, określenia można odnieść do Konstantego Willemanna, który budzi się na kacu w okupowanej – "zgwałconej", jak sam mówi – Warszawie. Klęska wojsk polskich w kampanii wrześniowej jeszcze nie do wszystkich w pełni dotarła. Główny bohater także próbuje jeszcze toczyć swoje życie dotychczasowym torem, ale już od wyprawy na targ na samym początku powieści widać, że jest to niemożliwe. "[S]tary świat się upłynnił, [...] upłynnił się porządek rzeczy jak rozpuszczony kryształ" – mówi Willemann. Od teraz może już tylko miotać się, poszukiwać form, które opiszą, kim jest, i które nadadzą jego życiu jakiś sens.

To poszukiwanie rozgrywa się na kilku płaszczyznach, między innymi narodowej. Syn niemieckiego szlachcica i szalonej (choć to szaleństwo wydaje się mieć mniej wspólnego z chorobą psychiczną, więcej z przekraczaniem norm społecznych) śląskiej mieszczki, która wybrała polskość jako "ostateczną transgresję", sam czuje, że przynależy do Polski, choć jednocześnie nie potrafi się odnaleźć w żadnej z otaczających go koncepcji polskości: ani tej uosabianej przez "higienicznego, eugenicznego" endeckiego teścia, ani tej spod znaku "jeszcze Polska nie zginęła", reprezentowanej przez kolegów z wojska i konspiracji – na obie patrzy z zewnątrz, z ironicznym dystansem, ale może dlatego, że ich przedstawiciele chcą mieć Polskę na wyłączność i wciągnąć go w świat, do którego nie należy. Kpiącym spojrzeniem broni się przed zagarnięciem przez formę. Wydaje mi się, że jest to perspektywa charakterystyczna dla wielu Polaków, szczególnie młodszych – i to jeden z powodów (z pewnością jednak nie najważniejszy), dla których mimo historycznego kostiumu Morfina jest powieścią zdecydowanie współczesną.

Drugim i o wiele bogatszym aspektem konfliktu jest kwestia płci. W życiu Konstantego obecne są dwie kobiety: żona, Helena – podobnie jak ojciec "higieniczna, eugeniczna", posągowa blondynka, wzór żony i matki Polki – oraz Salome, kochanka, ruda Żydówka, do której przychodzi zażywać morfinę. Uosabiają one dwa przeciwne archetypy kobiecości: świętej i nierządnicy, a jednocześnie dwa bieguny tożsamości Willemanna; on sam jak wahadło podąża raz ku jednej, raz ku drugiej. Jako słaby mężczyzna patrzy na nie wyłącznie przez pryzmat własnych potrzeb i każdą na przemian ubóstwia i ze wstrętem odrzuca, zwracając się ku drugiej.

Matka, wielokrotnie porównywana do indiańskiego wodza, pełna niezwykłych teorii na temat ras oraz historii, na początku powieści majaczy gdzieś w tle. Dopiero potem nagle wkracza w fabułę, stając w opozycji do Heleny. Żona pcha męża w stronę działalności konspiracyjnej (bo przecież tak powinien Polak), matka nakazuje mu stać się Niemcem. I Willemann faktycznie przybiera niemiecką tożsamość – ale czy naprawdę, czy na potrzeby konspiracji? Wydaje się, że on sam nie jest tego do końca pewien, cechuje go bowiem plastyczność, dzięki której może go kształtować każda napotkana osoba. Co ciekawe, w stawieniu oporu matce pomaga Willemannowi symbolicznie okaleczony ojciec – jak słusznie zauważa większość recenzentów, powieść przedstawia walkę (bardzo nierówną, chciałoby się dodać) słabych mężczyzn z silnymi kobietami, którym są podporządkowani. Można tu upatrywać obawy przed wchłonięciem przez kobiecość, przed podporządkowaniem, dla mnie to raczej obraz kryzysu męskości i próba jego przezwyciężenia, stworzenia jakiegoś nowego wzorca – kolejny dowód na współczesność i aktualność powieści.

Opis i analiza powieściowych kobiet nie mogą być pełne bez dwóch postaci. Pierwszą jest tajemnicza narratorka, która często włamuje się w subiektywną, bliską strumieniowi świadomości narrację pierwszoosobową. Nienazwana i niematerialna istota częściowo obdarzona wszechwiedzą (zna fakty z przyszłości, ale sama przyznaje, że nie wie wszystkiego) wydaje się towarzyszyć Willemannowi krok w krok, komentując jego poczynania, a nawet wpływając na jego postępowanie. Za jej sprawą wychodzi on cało z niejednej opresji, ale jednocześnie nie wiadomo, jakie są jej intencje ani kim właściwie jest – dzięki temu jednak stanowi najbardziej podatny na interpretację a zarazem najbardziej intrygujący element powieści. Jest przy tym ciekawym przykładem na pewną autonomię tekstu wobec autora: w wywiadzie dla Programu Trzeciego Polskiego Radia Twardoch przyznał, że sam nie do końca wie, kim jest podążająca za bohaterem obecność. Czy to jego anima? Archetypiczne ucieleśnienie kobiecości? Czy może spersonifikowana siła historii? Każde z tych odczytań pasuje do tematyki powieści.

I jest jeszcze Dzidzia Rochacewicz, z którą Willemann zaczyna współpracę, kiedy dołącza do konspiracji. Kobieta napełniająca obawą tajemniczą narratorkę – może dlatego, że nie ma wobec Konstantego żadnych oczekiwań? Bo jeśli czegoś się po nim spodziewa, to tylko najgorszego? Tak czy inaczej bohater pod jej wpływem (a właściwie nie tyle jej, co znajomości z nią, ona sama bowiem w najmniejszym stopniu nie jest zainteresowana dopasowywaniem go do jakiejkolwiek formy) zaczyna się zmieniać. Początkowo podchodzi do niej tak, jak wcześniej do każdej kobiety, próbując z jej pomocą potwierdzić swoją męskość, jednak tylko się kompromituje. Jego perspektywa stopniowo ulega zmianie, patrzy na nią już nie tylko jak na kobietę, ale jak na człowieka (co nie znaczy, że zanika napięcie pomiędzy nimi), z którym można nawiązać autentyczny kontakt i przy którym można być sobą. Analizując tę relację, można sięgnąć po teorie Ericha Fromma – jeśli Willemann wcześniej chciał tylko mieć (warto policzyć, ile razy wspomina na przykład o utraconym samochodzie), to teraz zaczyna być.

Agata Bielik-Robson w omówieniu powieści na łamach Krytyki Politycznej stwierdza, że zmagania bohatera z żeńską polskością kończą się porażką, że nie potrafi on wydobyć się z "łono-grobu", jaki stanowi ta forma. Uważam, że jest inaczej: narodowość i płciowość to tylko część walki Konstantego o swoją tożsamość. Na nich skupia się akcja Morfiny, ale poczynione na ich temat refleksje z łatwością można przenieść na całokształt osobowości. Sądzę, że Konstanty, wypowiadając później w powieści zdanie: "Jestem Konstanty Willemann" (które można sparafrazować jako "Jestem tym, kim jestem"), odnosi w tej walce zwycięstwo, uświadamia sobie bowiem, że pozorne przeciwieństwa jego tożsamości są tak naprawdę tylko kolejnymi jej przejawami, i że nie musi przywiązywać się do żadnego z nich. Kiedy wreszcie pod koniec wraca do Warszawy i robi to, co – jak się zdaje – robił zawsze, czytelnik jest w stanie odczuć, że w bohaterze nie ma już uzależnienia, potrzeby. Staje się wreszcie wolny od przymusu formy.

Recenzenci wskazują na pokrewieństwo Morfiny z twórczością Witolda Gombrowicza, który podobnie jak Twardoch problematyzuje kwestię polskiej tożsamości i podchodzi do niej bardzo ironicznie. W przeciwieństwie do Gombrowicza jednak, u którego w zasadzie poza formę wyjść się nie da, Twardoch przedstawia tożsamość płynną, dla której formy są tylko kolejnymi przejawami, maskami, choć grożącymi uwięzieniem, a więc wymagającymi ciągłych starań o wyzwolenie. Pod tym względem zbliża się on do innego pisarza polskiej nowoczesności – Brunona Schulza (odczytanego w bardzo świeży sposób przez Michała Pawła Markowskiego w książce Powszechna rozwiązłość). Tak czy inaczej – Morfina to powieść na wskroś współczesna i potrzebna nie tylko w skomplikowanym dialogu na temat polskości, ale też w sytuacji, gdy stare formy stają się coraz sztywniejsze i wychodzą z użycia.