Moje wrażenia z nowego Conana
W działach: Film, Conan | Odsłony: 404
Plotki na temat tego, że za wodą przymierzają się do kręcenia kolejnego Conana co jakiś czas przetaczały się po Internecie. Podchodziłem do nich sceptycznie, widząc ogólno światowy trend do dobierania anorektycznych aktorów do odtwarzania muskularnych postaci. Wystarczy spojrzeć na plany nowej Pamięci Absolutnej, Predators czy nawet rodzimego Janosika (chciałbym zobaczyć kurde tą dziewczynkę co u Holland dostała tytułową rolę, jak podczas halnego spina się do jaskini niosąc na barach ubitego barana dla swoich zbójników!). Mój przyjaciel ułożył nawet powiedzenie „Jakie czasy, taki Janosik” i na przestrzeni kolejnych produkcji nadal było ono adekwatne. Mamy kryzys to trzeba zacisnąć pasa. Ta, kurde, aktorom na catering na planie najwyraźniej...
Jakie czasy, taki Janosik...
Początkowo do roli planowani byli znani zapaśnicy, Triple H i The Rock. Pierwszy nawet dwa razy wystąpił na Wrestlemani w stylizacji o podobnej stylizacji. Z kolei drugi zagrał w filmie podobnego gatunku pt Król Skorpion. Mimo całego szacunku jakim darze Triple H za jego umiejętności i charyzmę w ringu, oraz niezaprzeczalnej popularności The Rocka, żaden z nich nie wydawał mi się odpowiednim kandydatem, do odtworzenia roli Conana. Ok, byli wredni i potężni w mojej opinii byli jednak nadal za mali a wątpliwe było na potrzeby jednej roli skłonni byli nabrać ekstra 10 kg mięśni.
The Rock jako Conan
Od razu słyszę jak wiele osób się zapienia w stylu „Ale Conan wcale nie był mięśniakiem! W książce pada ile ma wzrostu i wagi, i jest to metr osiemdziesiąt i 90 kg!” No, fakt, macie rację. Takie dane padają. Tyle, że opisują nimi Conana w wieku...16 lat. Będąc królem Akwilonii miał przeszło dwa metry wzrostu i był jednym z najpotężniejszych ludzi swoich czasów „o potężnych barach, grubych węzłach mięśni i wysoko wysklepionej klatce piersiowej”.
Na to pewnie argument o wielkiej zwinności, szybkości i kocich ruchach tej postaci, która poruszała się „jak dziki drapieżnik”, co jakoby „niemożliwe jest do osiągnięcia przy wielkich mięśniach”. Cóż, tak więc...mówiąc w skrócie jest to mit. To, że nie można osiągnąć takich zdolności przy takich gabarytach znaczy się. Tak samo prawdziwy jak, to że kulturyści czy siłacze nie są zdolni podrapać się po plecach. Pewnie ktoś zaraz krzyknie, że widział takiego nie da rady się podrapać! Cóż, zapewne zna. A ilu znacie szczupłych co też nie są w stanie zrobić popularnej „agrafki” za plecami? Też pewnie trochę, a jest ona niezbędna aby sie w owe mityczne plecy podrapać.
Bo mięśnie ograniczają ruch! Tia...
Wracając jednak do tematu, kilka lat temu gruchnęła tabloidalna wieść, że nasz własny Mariusz Pudzianowski był rozważany do roli najsłynniejszego barbarzyńcy. I też miałem tutaj mieszane uczucia. Nie, no ok. Mariusz miał wręcz idealnie pasujące warunki fizyczne. Jak do tego pokazała jedna z jego sesji zdjęciowych przy odpowiedniej charakteryzacji wyglądał naprawdę przekonująco. Nie wierzyłem jednak w jego zdolności aktorskie i ekspresyjne. Oraz w to, że będzie miał dostatecznie dużo charyzmy, aby dobrze przedstawić Conana. Nie zrozumcie mnie źle, byłem wielkim fanem Pudziana, nawet pomimo jego obecnych wyczynów nadal darzę go wielkim szacunkiem. Sądzę, że gdyby zamiast do MMA, solidnie przysiadł do aktorstwa, zapasów, jazdy konnej i szermierki to obecnie byłby idealnie pasujący do tej roli. No ale cóż...bogowie chcieli inaczej.
Mariusz Pudzianowski jako Conan?
No i w końcu padło potwierdzenie. Cymeryjczyka zagra Jason Momoa. Zazgrzytałem zębami z rozgoryczenia! Oglądałem Stargate Atalntis z wielką przyjemnością, a grana tam przez Jasona postać Ronona Daxa była moją ulubioną (przynajmniej męska, Teyli bowiem nie przebił). Charakter i dzikośc tej postaci były ewidentnie wzorowane na Conanie (z czego w serialu ze dwa razy kpią), byłem więc spokojny o ekspresję i grę aktorską. Ale kurde, pominąwszy wzrost Ronon był mniejszy ode mnie. Szczuplejszy sporo, nie przeczę, ale jeśli o mięśnie idzie to mniejszy. No i jak taki przecinek ma się wcielić w ikonę potężnych, muskularnych wojowników. Nie wspomnę już, że w mojego osobistego idola, który od dziecka próbuje motywować mnie do wzięcia się za siebie? Że z mizernym do tej pory skutkiem, to osobna i nieistotna teraz historia...
Momoa w SGA
Wobec tego skreśliłem nowego Conana na wstępie i począłem go nawet nazywać Conan Anorektyk. Uznałem, że film obejrzę z kronikarskiego obowiązku i na tym skończę ten epizod. Nawet zapowiedzi, że Momoa wziął się ostro za treningi i pierwsze zdjęcia z planu nie zdołały tego zmienić. Ok, widać było, że coś się tam zmienia i Jason nie był już chuchrem, ale do postury Conana było mu prawie tak daleko jak mi.
I wtedy pojawił się animowany plakat filmowy. Conan, w spódnicy bojowej (konia z rzędem temu kto wie jak to co on ma tam na sobie nazwać, bo przepaska biodrowa to to nie jest), stojący na stosie czaszek z mieczem w ręku na tle płonącego nieba. Do tego muzyka od której każdemu facetowi mającemu choć jedno sprawne jądro i gram testosteronu w organizmie, wszystkie włosy stawały dęba a dłonie same szukały rękojeści!
Całość było tak mroczne, ciężki i ponure, że klimat walił ludzi po pysku i to młotem. Od razu dało się go poczuć, powąchać i posmakować. Co więcej postura postaci na plakacie to już zdecydowanie jest coś co można przypasować do Conana. Są bary, jest kaloryfer, jest triceps i ogólnie łapa. Jednym słowem jest: nieźle.
Zdjęcie z animowanego plakatu
A potem trzasnął trailer. Pierwszy, krótki, na którym nic nie widać. Pada jednak zdanie „Nie przejmuje się. Żyje. Kocham. Zabijam. I jestem rad”. Są to dokładnie te same słowa, które Conan mówi do Belit w opowiadaniu „Królowa Czarnego Wybrzeża”! Do tego sposób, ton jakim Momoa wypowiada te słowa jak i cios mieczem który pokazuje (zaraz zresztą przez niżej podpisanego przetestowany!) po prostu wbiły mnie w ziemię.
Potem z czasem było coraz lepiej. Pojawiały się kolejne artykuły, trailery, wyciekały zdjęcia z planu. Były z tym wzloty i upadki, ale ogólnie było coraz lepiej. Napięcie i oczekiwanie rosło, wszystko wskazywało bowiem na zaiste zacny film. Prawdziwie barbarzyński, któremu nawet sam Howard byłby w stanie z zadowoleniem skinąć głową.
No i w końcu nadszedł dzień premiery. Wiedziałem, że muszę iść na pierwszy możliwy seans. Na premierowy nie miałem szans się dostać, ze względu na odległość, a i na zwykły musiałem jechać jakieś 80 km (wiwat mieszkanie na zaścianku!). Ubrałem się jednak w odpowiednią koszulkę, założyłem nawet karwasze aby jakoś wyglądać na takim (przynajmniej dla mnie) wydarzeniu! Chciałem zabrać odpowiedni płaszcz i jakiś miecz, ale uzmysłowiono mi, że w kinie mogą się krzywo patrzyć na kogoś z metrem stali. Swoją drogą, na jaja Croma, co za parszywe czasy...
Niżej podpisany w dniu premiery
Nomen omen, do kina dotarłem, na pierwszy możliwy seans się wbiłem. Razem z około 10 innymi osobami...Ale przynajmniej nikt mi w oglądaniu nie przeszkadzał!
Gasną więc światła, zaczyna się film (najpierw jeszcze pouczenie aby włożyć patrzałki 3D i jakie to one są zarąbiste – w iście komunistycznym stylu, że nadmienię), i słyszymy początek kronik Nemedyjskich. Klasyczne już „Pomiędzy czasem, gdy ocean pochłoną Atlantydę, a nastaniem synów Ariasza...”, tu wypada niestety blado, jakoś tak bez przekonania. A mieli pod ręką Rona Perlmana, którego „War. War never changes” iście klimatycznie towarzyszy nam we wszystkich Falloutach. No, ale cóż...
Oczywiście kronika nie jest kompletna, została ucięta zaraz po początku a co więcej wrzucono do niej nowe fragmenty, kluczowe dla fabuły samego filmu. Nie będę ich tu przytaczał, aby nie zdradzać wam z fabuły za dużo, ale nie jestem pewny czy chronologia dziejów świata się im tam nie pokiełbasiła...
W każdym razie zaraz po kronice mamy scenę bitwy, gdzie krew i flaki fruwają w powietrzu, jest brutalnie i bezpardonowo. I jest to dopiero przedsmak tego co serwuje film! Walk i bitew w nowym filmie jest więcej niż w obu Conanach z Arnoldem razem wziętych i podniesionych do kwadratu. Każda jest widowiskowa, dynamiczna i brutalna. Krew bryzga, skrzyżowane miecze iskrzą, ruchy dowodzą mistrzowskiego opanowania ostrza. Może i są jakieś produkcje w których wygląda to lepiej, ale chwilowo nie przychodzą mi do głowy.
Jest widowiskowo i brutalnie
Sam Conan wypada po prostu genialnie. Jest dziki, charyzmatyczny i niebezpieczny. Nie patyczkuje, się nie jest poprawny politycznie. Momoa zagrał go po prostu tak, jak Howard go opisał. Barbarzyńca w jego wykonaniu jest szczery, mściwy i uparty. Raz radosny, raz zadumany, „o ponurym wejrzeniu” jak i kiedy indziej „dzikim, roziskrzonym jak u drapieżnika wzroku”. Idealnie oddano też brak relatywizmu moralnego który go charakteryzował. Conan jest wierny swemu kodeksowi, swoim surowym zasadom i nie porzuca ich niezależnie od przeciwności losu, czy oferowanych skarbów. Współcześnie jest to nader odświeżające podejście do życia.
Inne postacie wypadają już bladziej na tym polu, choć główny antagonista jak i jego córka, wiedźma są nader klimatyczni. W porównaniu jednak do grona współczesnych produkcji, gdzie większość postaci nie dostaje nawet imion (via ostatni Underworld), jest i tak nieźle.
Fabuła nie jest tu skomplikowana, Conanem kieruje chęć zemsty, „tymi złymi”, chęć panowania nad światem, jak i pewien jeszcze cel, którego jednak nie zdradzę. Stosunkowo rzadko spotykany w tego typu produkcjach, co dodaje przeciwnikom Conana odrobiny głębi. Wystarczy jednak powiedzieć, że dzięki niej możemy ujrzeć kawałek hyboryjskiego kontynentu, jak i przeprowadza nas ona między kolejnymi scenami batalistycznymi. Co prawda troszkę tego momentami za mało, ale może wersja reżyserska poprawi tą sytuację.
Erę Hyboryjską oddano tu dość ciekawie. Widać pozostałości minionych epok, przepych obecnej, zepsucie cywilizacji, dzikość barbarzyńskich terenów. Niektóre lokacje są podobne do tych które mogliśmy oglądać we wcześniejszych filmach, inne zupełnie oryginalne. Ładnie za to łączą elementy znanych nam współcześnie kultur i stylów, via statek którym podróżują Conan i spółka, będący karawelą z chińskim typem ożaglowania, albo siedziba „tych złych”, wyglądająca jak bękart staroindyjskiej świątyni i arabskiego meczetu. Daje to odczucie, że wszystkie obecne kultury wywodzą sie bezpośrednio z tamtego okresu, przed dwunastoma tysiącami lat.
Kostiumy i wyposażenie również wypada dobrze. Widać tu co prawda większe wzorowania się na komiksach Dark Horce niż innych produkcjach albo elementach historycznych (twórcy się z resztą z tym wcale nie kryją), oceniam jednak, ze wychodzi to produkcji na plus. Conan w lnianych gaciach albo pasiatych szarawarach wyglądałby beznadziejnie, jak rotwailer w sweterku.
Wyposażenie jest zaiste...fajne
Największym rozczarowaniem okazała się za to muzyka. Nie liczyłem co prawda, że przebiją genialność ścieżki dźwiękowej z oryginalnego filmu, ale i tak się zawiodłem. Najlepiej widać to po tym, że po seansie żadnego kawałka muzycznego nie jestem sobie w stanie nawet przypomnieć. A mogli wziąć choćby Lubomira Ratkina, który stworzył zaiste zacny soundtrack do gry Conan The Dark Axe.
Długość filmu również nie zachwyca. Odnoszę wrażenie, że powinni dołożyć jeszcze z 30 minut, aby oddać bardziej klimat świata, czy relację między postaciami. Nie zrobiono tego zapewne w obawie o dynamikę filmu, ale moim zdaniem spokojnie by się im udało ją zachować.
No i, niestety na minus muszę zaliczyć nowemu filmowi posturę Conana. Niestety, Jason jest ciągle za mały do tej roli, zbyt chuchrowaty. Jego Conan nie jest żadną miarą jednym z najsilniejszych ludzi swoich czasów, nie ma pierwotnej siły ani postury jaką stworzył mu Howard. Powiedziałbym wręcz, że autorzy nie byli w stanie znaleźć kogoś o odpowiedniej posturze, gdyby ktoś taki w filmie się nie pojawił. Otóż, w scenie siłowania się na rękę w karczmie stoi ktoś o odpowiednim wyglądzie. Twórcy wstawili go pewnie w tym miejscu po to, aby takim jak ja zamknąć usta ;)
Cóż, biorąc pod uwagę, że Momoa całą resztę oddał idealnie pozostaje mieć nadzieję, że przed kolejnym filmem jeszcze nad sobą popracuje. Oraz, ze wyniki kasowe będą na tyle dobre aby ów film powstał.
Aha, jeszcze jedno – nowy Conan zgodnie z wzorem książkowym ma włosy na klacie. Niby detal, a jak bardzo dystansuje go od współczesnych metroseksualnych „bochaterów”? (Błąd zamierzony jak najbardziej)
To nie jest melodramat psychologiczny o postawach egzystencjonalno-moralnych. Tak tylko przypominam...
Podsumowując, film ogląda się przyjemnie i dobrze oddaje charakter jak i klimat postaci. Zdecydowanie jest to produkcja dla dorosłych, pełna brutalności i erotyki. Czyli tak jak ekranizacja Howarda powinna wyglądać. Sam Conan został sportretowany prawie idealnie. Film polecam wszystkim fanom tej postaci i jej świata jak i lubiącym filmy akcji i fantastykę. Nie zawiedziecie się.
Po słowie:
Pisząc tą recenzję, trafiłem na kilka już powstałych w prasie nazwijmy to branżowej choć konkretniej należałoby to określić słowem „publicznej”. W jednej, zarzuca się filmowi tak jak i Howardowi rasizm i seksizm.
No, tym dowodem rasizmu, na pewno jest Artus, będący przyjacielem i nomen omen dowódcą Conana...
Seksizm zaś wyraża sie na pewno w scenie w której Conan sam przyznaje, że Tamara uratowała mu życie i ma wobec tego jego lojalność. No ja pierdziele, seksizm jak diabli.
Kobieta która z kolei zrecenzowała film na jednej półstronicowej notatce, powtórzyła oskarżenia o seksizm i przyczepiła sie do jakości „wątku romantycznego” (nie wspominając, o określeniu filmu mianem nudnego). Hmm...cóż, mi to pachnie obrażeniem się lubiącej strzelać fochy dziewczynki, na sposób w jaki w filmie Conan radzi sobie z fochiem Tamary. Jak i jej ciągłym gadulstwem na początku...
Tak więc, od razu przestrzegę potencjalnego widza: jeśli oczekujesz grzecznego, poprawnego politycznie filmu, w którym wszyscy rozmawiają o swoich uczuciach, obnażają wnętrza i duszę oraz rozważają dualizm świata na poziomie spirytystyczno-egzystencjonalnym odwołując sie do dzieł najsłynniejszych filozofów i psychologów...to idź lepiej do kina na coś innego. Choćby dlatego, że akcja filmu dzieje się na jakieś 6 000 lat przed narodzeniem się najstarszego znanego obecnie filozofa.
„Skoro jesteś rasistą i nie lubisz Murzynów, to co ja, biały jestem?
Na jaja Croma, Artusie, bogowie byli pijani gdy tworzyli tych krytyków. Nie wiem jaki film oni oglądali...”