» Blog » Moja przygoda z D20 - podsumowanie pierwszej przygody
10-03-2013 23:44

Moja przygoda z D20 - podsumowanie pierwszej przygody

W działach: RPG | Odsłony: 12

Moja przygoda z D20 - podsumowanie pierwszej przygody
Na wstępie chcę złożyć życzenia wszystkiego najlepszego wszystkim Panom z okazji Dnia Mężczyzny - dużo expa, ciekawych sesji, dobrych przyjaciół i fajnych filmów.

Dziś skończyliśmy pierwszą przygodę, postanowiłam więc zrobić to, na co chyba miał nadzieję mój MG, czyli raport z sesji!

Drużyna składa się z 3-5 graczy, czyli trójki podstawowej i dwóch mniej systematycznie grających. Jesteśmy doprawdy uroczą gromadką:
- CC4738 zwany "Apokiem" - kapral, klon (ma trzech przydupasów)
- Tarik - człowiek, pilot (był tylko na pierwszej sesji i zawdzięczamy mu życie, o czym dalej)
- Wilde "It's a trap!" Havanas (podobno oznacza to w jakimś języku "Tuńczyk w oleju") - młody padawan Jedi guardian, zgadnijcie jakiej rasy? ;)
Jerek Senn - mandaloriański najemnik (był tylko na drugiej sesji)
- Cornelia Slaan, padawanka Jedi consular - czyli ja

Pierwszy raz, odkąd zaczęłam się nad takimi rzeczami zastanawiać, moja postać została sierotą - nie miałam czasu przeczytać więcej o świecie, wymyślić historii przed sesją, więc muszę przyznać, że poszłam na łatwiznę. Moją postać znalazła ("płynącą w koszyku w rzece.. lawy..") na Coruscant mistrzyni Jedi Luminara Unduli i - wyczuwszy że "moc jest we mnie silna" oddała pod opiekę Świątyni Jedi, Corrie miała więc nadzieję, że gdy nadejdzie czas to właśnie Luminara zostanie jej mistrzynią.

Tak się jednak nie stało - ponieważ wielu mistrzów zginęło podczas draki na Geonosis (gra zaczyna się tydzień po bitwie), reszta jest potrzebna i zajęta, wraz z Wilde Havanasem zostaliśmy przydzieleni młodemu mistrzowi Dalekowi Khanowi z Naboo. Zaraz potem zostaliśmy wraz z nim przydzieleni do ochrony misji dyplomatycznej, co okazało się przykrywką pod spory transport uzbrojenia i klonów na Naboo.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że jak co sto paredziesiąt lat, akurat przez układ przelatuje kometa, przez którą kontakt z planetą, resztą galaktyki i nawigacja w układzie jest prawie nie możliwa. Ponieważ dostanie się na planetę było tak niezmiernie ważne, wybrano kilka różnego rodzaju transporterów (od kanonierek po "latające śmieciarki"), by podjęły taką próbę... przetrwały to niestety tylko owe śmieciarki a i to ledwo. Na szczęście my byliśmy na pokładzie jednej z nich. Rozpoczęliśmy rozładunek Niezmiernie Ważnego Radia Do Kontaktu z Coruscantem, po czym dowiedzieliśmy się że (dum-dum-dum) kandydatka do tronu Naboo (akurat u nas jest bezkrólewie) została porwana i zażądano okupu! Nasz mistrz postanowił ją uwolnić a my (Wilde, Apok i ja - Tarik poszedł spać po emocjonującym locie i przez kolejne dwie sesje się nie obudził, nawet kiedy port kosmiczny opanowały droidy - taki był zmęczony) dostaliśmy rozkaz pilnowania radia, rozładunku i Skrzyń, Których W Żadnym Wypadku Nie Można Otwierać. i na tym skończył się wstęp i pierwsza sesja.

Na kolejnej dołączył do nas Jerek - najemnik, który miał ochraniać Calę Elorę (porwaną córkę byłego sentora, Daka Elory)... ale mu się nie udało. Kiedy w innej części miasta wybuch pożar, kolega padawan postanowił "sprawdzić co się stało" i wziął ze sobą kaprala, a ja, jak na grzeczną padawankę przystało, pilnowałam skrzynek. Kiedy Wilde zdobywał pedeki... znaczy pomagał gasić pożar, ratował rannych a następnie sprawdzał czemu włamano się do starego magazynu w zupełnie innej części miasta ("to nic ważnego, są tam stare baterie do droidów z poprzedniej wojny na Naboo") - ja siedziałam i pilnowałam skrzynek. Cóż, nie żałuję - podstawowym założeniem postaci jest "dobra, naiwna padawanka" - i co jak co, ale to wyszło! Część baterii zostało skradzionych, ale dzięki przechwyceniu jednego wozu (chłopakom nie udało się wziąć jeńców - miecz świetlny to strasznie.. zabójcza broń) i komunikatora, udało się namierzyć resztę - zmierzały w tym samym kierunku, w które udał się nasz mistrz - stare, opuszczone ruiny (dum-dum-dum)! Ponieważ nie wierzymy w zbiegi okoliczności, podjęłam próbę skontaktowania się z mistrzem Khanem ("Khaaaaaan!!!") - ponieważ na taką odległość przez kometę elektronika zawodziła, próbę podjęłam telepatycznie. I wtem! Od mistrza otrzymałam przekaz - ból i ciemna strona mocy! Oczywiście postanowiliśmy go uratować, ale zaczęliśmy od przechwycenia transportu, co udało się bez trudu (my mieliśmy statek z czterema działami laserowymi, to się nazywa argument ostateczny... którego użyliśmy jeszcze nie raz).
Część złodziei złapaliśmy, reszta rozbiegła się po lesie, uszkodziliśmy wozy (żeby przypadkiem nie zwiali z nimi), zabraliśmy jeńców do bazy i.. skończyliśmy drugą sesję.

Na trzeciej okazało się że Jerek stwierdził, że mu nie płacą za takie akcje i wycofał się z niej, została więc tylko nasza trójka: Apok (+3), Wilde i ja. Zaczęliśmy od zebrania informacji o miejscu, w które mamy się udać. Po chwili grzebania w komputerach okazało się, że kilka lat temu w pobliżu owej świątyni zbudowano magazyny do przechowywania droidów (których nie szukaliśmy, ale i tak znaleźliśmy) z poprzedniej wojny. Po sprawdzeniu okazało się, że istniały również inne magazyny z bateriami (jak ten okradziony), i zawartość jednego z nich sprzedano z powrotem Federacji Kupieckiej. Zarówno w tym jak i w przypadku magazynu przy ruinach pojawiało się nazwisko Daka Elory - ojca porwanej. Czując, że to była pułapka, udaliśmy się tak cicho - na tyle, na ile mogliśmy. Statek zostawiliśmy ileś kilometrów od miejsca, część drogi przebyliśmy na... ee, tych dynksach na których latali w Powrocie Jedi po lesie. Tak, właśnie tych, a resztę pieszo. Rozdzieliśmy się - Apok ze swoimi NPCami miał nam zapewnić dywersję i odwrócenie uwagi wysadzając magazyny, my mieliśmy wykorzystać to na dostanie się do głównego budynku i podziemnego kompleksu, gdzie najprawdopodobniej przetrzymywano Mistrza Khana. Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że Opuszczone Ruiny wcale nie były takie opuszczone - nowoczesne lądowisko, masa ludzi i droidów, energetyczne ogrodzenie... Zwątpiłam na chwilę, ale na szczęście nie bez powodu jest się epickimi postaciami! Kiedy Apok zaczął wysadzać (transportowce, jako że były łatwiejszymi celami), my z Wildem ruszyliśmy do akcji - zdezaktywowaliśmy ogrodzenie (ha! miecz świetlny to świetne narzędzie!), przebiliśmy się przez te kilka droidów, które jeszcze zostały przy głównym budynku, zamiast ruszyć w stronę eksplozji, dotarliśmy do drzwi, które Wilde otworzył... mieczem (uniwersalny wytrych: przepalasz panel a one same się otwierają!), w tym momencie moja postać omal nie zginęła, ale udało nam się dostać do windy. Zatrzymaliśmy ją między piętrami, żeby się podleczyć (medpaki! za to kocham SF!), po czym okazało się, że wzbudziliśmy niepokój droidów bezpieczeństwa. Po udanym rzucie na blef (!), przekonałam je, że jesteśmy droidami, winda uległa awarii a my ją naprawiamy. Nie wiedzieliśmy, gdzie przetrzymują Daleka, więc zdecydowaliśmy jechać na sam dół (7 piętro). Nie znaleźliśmy tam mistrza, było tam jednak 13 klonów, które bardzo szybko się uzbroiły, dzięki uprzejmości naszych gospodarzy i nadesłanym przez nich droidom z bronią. Mistrza znaleźliśmy na 6 piętrze, jednak w tym momencie odłączono windę - akurat była znów na górze, by dołączył do nas Apok z kolegami. Postanowili oni wysadzić windę jednym z ładunków, by potem zejść w dół szybem... niestety, zawalił się on podczas wybuchu. Peszek.
Na szczęście między piętrem 6 a 3 była jeszcze jedna winda! A właśnie na piętro trzecie kazał nam się udać mistrz, którego ładnie podleczyliśmy, dałam mu swój miecz i w ogóle... Dozbroiłam się potem w jeden z droidowych blasterów, ale to nie to samo. Dostaliśmy się do centrum dowodzenia i wtem! (DUM-DUM-DUM!) mistrz Dalek Khan krzyknął do znalezionego tam Daka Elory "Zdradziłęś mnie!", rzucił nim o ścianę, odwrócił się w naszym kierunku i dodał "A teraz czas na was!". Udało się nam (z pomocą kolnów) uniknąć śmierci (Wilde stracił lewą rękę... dopiero na trzeciej sesji!), jednak Dalek zdołał uciec w stronę hangaru. Całe szczęście, że w między czasie Apok wezwał naszego wiernego R2-A1 (pewnie będziemy musieli go oddać potem...) by doleciał do niego statkiem i kiedy otrzymał ode mnie rozkaz, by nie pozwolić uciec Dalekowi (i nie przyjmować od niego żadnych rozkazów), zniszczył "bananowy myśliwiec", którym ten próbował uciec. Odebrał potem i nas, a żeby się upewnić, że Dalek Khan nie powróci już - na miejsce w którym rozbił się myśliwiec zrzucił pozostałe bombki. Niektórzy naprawdę zbyt długo grają w RPG! ;)

Ale to wciąż jeszcze nie był koniec naszych kłopotów. Otóż Dalek Khan i Dak Elora chcieli przejąć kontrolę nad Naboo, stąd ta cała draka. O ile Dak załatwił droidy na Naboo, które miały uderzyć z zewnątrz miasta, o tyle Dalek przywiózł znacznie nowsze w Skrzyniach, Których Nie Wolno Było Otwierać! Po pokonaniu ich wszystkich mogliśmy wreszcie skończyć składanie radia, skontaktować się z orbitą i resztą galaktyki, dostaliśmy ordery i exp.

I co z tego? Cóż, moja postać jest solidnie wytrącona z równowagi, pełna wątpliwości - rycerz Jedi, który przeszedł na stronę wroga, był jej mistrzem... Myślę, że wzmocni to moją postać, choć jak się to dokładnie rozwinie dowiem się dopiero na kolejnych sesjach. Lubię wybuchy. Lubię blefowanie droidom przez interkom. Lubię Klony broniące windy w imię Republiki.
Lubię Star Warsy. I 5000 expa, które dostałam!

Tę notkę dedykuję mojemu MG, który zamiast imprezować w swoje kolejne 21 urodziny, poprowadził nam zarąbistą sesję! Wszystkiego najlepszego Raku :)

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.