» Artykuły » Felietony » Mogę się na niczym nie znać, przecież piszę fantastykę!

Mogę się na niczym nie znać, przecież piszę fantastykę!


wersja do druku

Qchnia artystyczna #1

Redakcja: Marcin 'malakh' Zwierzchowski
Ilustracje: Vermiliona

Mogę się na niczym nie znać, przecież piszę fantastykę!
Spośród wszystkich błędów, popełnianych przez niedoszłych pisarzy, najbardziej chyba irytuje mnie właśnie ten – ordynarny brak szacunku dla czytelnika fantastyki.

Ale od początku. Kiedy w 1998 roku pojawiłam się w wydawnictwie z wydrukiem mojej pierwszej powieści pod pachą, nie miałam pojęcia, jak wielu ludzi pisze lub usiłuje pisać fantastykę. W wiele lat później tak się złożyło, że moja opinia miała wpływ na opublikowanie kilku cudzych powieści – i odrzucenie ciężkich setek manuskryptów. Nie przypuszczam, żeby istniały jakieś obiektywne kryteria czy proste formuły, którymi można ocenić przyszły sukces tekstu i jego autora. Gusta redaktorów i wydawców są subiektywne, a opowieści o pielgrzymkach autorki Harry'ego Pottera, spławianej w kolejnych redakcjach, wiele mówią o ryzyku i pomyłkach tej branży. Wydaje mi się jednak, że istnieją pewne typowe błędy, które sprawiają, że wiele literackich prób kończy na stercie z makulaturą. I o nich będzie właśnie ten cykl felietonów.

Wymyślanie historii bywa skomplikowaną sprawą. Konstruowanie fantastycznych światów – jeszcze trudniejszą. Zwykle ludzie zabierają się do tego na dwa sposoby: albo tworzą siatkę pojęciową i konstruują na niej świat, a postaci powstają jako pochodna przyjętych założeń (tak robi na przykład Jacek Dukaj) albo tworzą najpierw bohatera, a świat powoli narasta wokół niego (w ten sposób powstawał cykl Ewy Białołęckiej, która zaczęła od opowiadania o głównym bohaterze, stopniowo wzbogacając uniwersum). W każdym przypadku za opowieścią powinien stać jakiś zamysł, nieprzypadkowość. Czyli, mówiąc mniej elegancko, świat nie może się rozłazić w szwach. Zazwyczaj mówimy, że nie może być wewnętrznie sprzeczny i nieprawdopodobny. Na przykład w społeczeństwie pustynnym szkutnictwo raczej nie stanie się najbardziej pożądanym rzemiosłem (no, chyba że nasi ludzie pustyni przywędrowali w mitycznych czasach z wielkiego morza, czekają na zbawcę, który znów ich powiedzie przez fale ku wyspom szczęśliwym, a atrybutem władcy jest wiosło), a syn prostego chłopa raczej nie zacznie bez dobrego powodu cytować łacińskich klasyków (no, chyba że plugawym zbiegiem okoliczności trafimy na Klemensa Janickiego). Owszem, mogą się zdarzać w opowieściach rzeczy pozornie nieprawdopodobne albo nieracjonalne, ale powinny stać za nimi jakieś wyjaśnienia lub choćby ich cień. Oczywiście możemy iść jeszcze dalej i wyobrazić sobie świat, w którym nieciągłość, brak wewnętrznej spójności będzie zasadą organizującą jego istnienie. Możemy sobie wyobrazić świat zorganizowany w porządku mitu, zupełnie nieracjonalny (według naszych kategorii). Ale większość debiutanckich powieści, które wpadły mi w ręce, starała się po prostu stworzyć wiarygodną opowieść i spójne, ciekawe uniwersum.

Tylko dlaczego – o ja biedna Czerwony Kapturek! – najczęściej ląduję na niekończącym się gościńcu, upstrzonym karczmami z chętnymi posługaczkami i rycerzami w płytowych zbrojach? Bo najwyraźniej całej masie ludzi wydaje się, że napisanie fantastyki to najprostsza rzecz na świecie. Jeszcze science fiction jakoś się broni – nauki ścisłe budzą w narodzie nabożną grozę i większość ludzieńków wzdraga[1] się z przerażeniem na dźwięk słowa "molekuła". Owszem, fizyka w space operach bywa, hm, mocno umowna, ale wszak nie naukowej ścisłości w tej konwencji szukamy. Za to przy pisaniu fantasy puszczają wszelkie hamulce. I nic dziwnego. Na historii znają się przecież wszyscy, podobnie jak na sporcie i polityce. A potem plemiona prasłowiańskie warzą sobie w dzieżkach ptysie z ciasta parzonego, przysiadając wokół ognia na eleganckich intarsjowanych karłach.

Proszę, nie zrozumcie mnie źle – nie da się idealnie odtworzyć realiów przeszłości i każdy gdzieś tam się machnie w tym czy innym detalu. Zwykle nie przesądza to o wartości książki, chociaż dostarcza recenzentom mnóstwa niegodziwej uciechy przy wyszukiwaniu głowni pomylonych z głowicami. Ale to się zdarza, bo trudno całkowicie zapanować nad językiem, a anachronizm może się wcisnąć choćby i w metaforze, jak słynny pociąg u Tolkiena. Wydaje mi się jednak, że pisarz powinien starać się pracować w miarę rzetelnie. Studiować. Czytać źródła lub choćby bardzo dobre monografie. Usiłować zrekonstruować dla siebie świat opisywanej epoki. A w przypadku zupełnie fantastycznych uniwersów szukać w przeszłości wzorów lub chociaż przybliżeń do opisywanych postaci i zdarzeń. To bezpieczny sposób. Nasi przodkowie naprawdę musieli nieźle główkować, żeby przetrwać, i jeśli przypadkowo starożytne piechoty nie pomykały w swych stukoczących sandałkach do boju z kopiami w ręku, może stoi za tym pewien racjonalny powód. Tak, wiem, że istniały piki. A, to chodziło o piki? Poniekąd dlatego kopie nazywają się kopie, że nie są pikami.

Aha, i pesymistyczna uwaga. Nie liczcie, że na bank traficie na profesjonalnego redaktora, który ochroni Was przed każdą bzdurą. Profesjonalnych redaktorów jest jak na lekarstwo, a ci najlepsi wcale nie mają chęci pracować nad tekstami fantastycznymi, które uważają za literaturę wagonową pośledniego sortu. Za to kiedy otworzycie swoją książkę, na pewno na pierwszej stronie zobaczycie żenujący błąd. I wiecie, co usłyszycie, gdy zaczniecie robić redaktorowi wyrzuty, że glock na stronie 234 jest z litego metalu? "Ojej, nie sprawdziłam, bo przecież w fantastyce wszystko jest możliwe."

Tymczasem fantastyka, ta naprawdę ciekawa, nie jest wcale drogą na skróty ani próbą uniknięcia mielizn powieści historycznej czy współczesnej. To pewna możliwość twórcza, wyjście poza konwencję realistyczną. Ale nie taryfa ulgowa ani odpust całkowity od prawdopodobieństwa i zdrowego rozsądku. Nikt nie obiecywał, że będzie lekko.

A na czym się ludzie wykładają najczęściej? Na wojskowości, bo tutaj jakoś ponosi ich pragnienie, żeby wymyślić coś, czego jeszcze nikt wcześniej nie wymyślił (na przykład super lekki miecz w czasach zbroi płytowych). Ale też na historii życia codziennego. Proste ćwiczenie – wchodzimy do średniowiecznej chałupy, zzuwamy chodaki, chowamy opończę do szafy, nalewamy sobie herbaty do szklanki... ups, Dorotko, to chyba już nie Kansas. Swoją drogą, polecam kapitalne monografie PIW-u z serii Życie codzienne w..., wydano ich już kilkadziesiąt, więc można znaleźć ściągę z realiów naprawdę wielu epok. Następna powszechna wpadka – miary i wagi. Układ metryczny nie jest oczywisty jak słońce, a po prawdzie układ heliocentryczny ma u nas dłuższą tradycję. Co dalej? Ekonomia, co akurat nie dziwi, bo i historycy długo ją lekceważyli.

O psychologii postaci pogadamy sobie kiedy indziej, bo to już bardziej skomplikowana sprawa.

Większość znanych mi pisarzy fantastyki spędza mnóstwo czasu czytając cudze książki. Nie, nie z zawiści. Siedzą nad źródłami, czytają apokryfy, rekonstruują bitwy, przebijają się przez opracowania historyczne, opisy etnografów, kolekcje bajek ludowych. Sprawdzają pory wegetacji roślin i nazwy małych plugawych ptaszków, które drą się w nocy i nadają scenie złowieszczy klimat. Wypisują sobie co barwniejsze dawne zwroty i śledzą losy rodaków na Syberii. A nawet – co jest miarą naszej paranoi – kolekcjonują nazwy własne i opisy topograficzne. Po prostu, żeby pisać, trzeba dużo wiedzieć. Nie chodzi o wciskanie erudycyjnych popisów w fabułę, bo to, co się ostatecznie znajduje w tekście, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Pisarz wie znacznie więcej niż widać na pierwszy rzut oka w tekście. Zna całą mechanikę świata. Także to, czego nie zobaczymy na kartach opowieści.

Dlatego szlag mnie trafia, kiedy ktoś usprawiedliwia fantastyką własną ignorancję. Tu nie ma drogi na skróty. Trzeba lubić i chcieć się uczyć. I na czymś tam jednak trochę się znać.

[1] Na prośbę autorki zamieszczam wycinek naszej rozmowy w ramach redakcji tekstu (da wam to wgląd w pracę redaktorów). Otóż ja zwróciłem uwagę na słowo "wzdraga", sugerując, że może ono zostać niezrozumiane przez czytelników. I taką uzyskałem odpowiedź:
"Słowo »wzdragać się« znaczy »wzbraniać się przed czymś«, tu link do słownika języka polskiego, wyd. PWN. Często bywa ono mylone z »wzdrygnąć się«, które znaczy »wstrząsnąć się«.

Kontekstowo da się zrozumieć nawet bez znajomości tego słowa, a ono jest ładne, ma piękną, romantyczną tradycję, używa go i Mickiewicz, i Sienkiewiecz, ale na swoją obronę zacytuję końcówkę pięknego poematu Norwida:
»Do miasta jedni szli, drudzy do Maga
Lecz Zofia odtąd zgadywać się wzdraga
Kto są przechodni ludzi i co znaczą
Tam, gdzie wszech-duchów zawisnęła waga.«"


Wiecie już, kto ma ostatnie słowo w układzie redaktor-autor?
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Księga wojny #3
Jakub Nowak - Ciężki metal
Księga wojny
Anna Brzezińska – Jeden dzień (fragment)

Komentarze


~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
-6
1. Jesli uwazasz czytelnikow za debili, to owszem, nie beda wiedzieli oni, co znaczy "wzdragac sie"

2. Racje w procesie redakcyjnym zawsze ma autor, nawet upierajac sie, ze pisze sie kóra, a nie kura. Tyle, ze redaktor ma zawsze mozliwosc odrzucenia tekstu/pchniecia sprawy wyzej w tym samym celu. Propozycje zmian przedstawiane przez redaktora sa wlasnie tym: propozycjami. Zatwierdza autor.
26-09-2009 20:37
malakh
   
Ocena:
0
1. Jesli uwazasz czytelnikow za debili, to owszem, nie beda wiedzieli oni, co znaczy "wzdragac sie"

Racja, co najmniej 90% z nich na co dzień używa tego słowa;)
26-09-2009 20:49
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
-4
Znasz slowo 'wieszczyc'? Uzywasz na codzien?

Nie traktuj ludzi jak debili. Obrazasz ich.
26-09-2009 21:18
malakh
   
Ocena:
0
Słowo "wieszczyć" nagminnie pojawia się w filmach i książkach, a o samych wieszczkach wspomina się w szkole, podczas omawiania epoki starożytności.

Nie kojarzę żadnej książki czy filmu, w którym natknąłbym się na zwrot "wzdragać się".

Nie zakładam, że czytelnicy to debile. A jakby ktoś sypał mi tekście sentencjami w łacinie? Też nie zwracać uwagi, bo jeszcze ktoś się obrazi: "Jak to?! Uważasz, że czytelnicy nie znają tego szlachetnego języka?"
26-09-2009 21:30
Aktegev
   
Ocena:
+1
Bardzo lubię czytać teksty, w których pisarze (twórcy) omawiają pewne problemy "od kuchni" - toteż na wstępie gratuluję pomysłu i mam nadzieję, że cykl będzie się ukazywał regularnie (i często - a jak często? ;-)).

Chociaż nie zajmuje się pisaniem, a trochę innym rodzajem "tworzenia" i z pewnością nie mam tak bogatego doświadczenia, zgadzam się z większością poruszonych tutaj kwestii, zwłaszcza że w szerszej perspektywie nie dotyczą tylko literatury. Wiedza jest podstawą generalnie, a już dla twórcy powinna być priorytetem. Prócz chronienia przed błędami, dostarcza przecież mnóstwo inspiracji i poszerza wyobraźnię (jaka jest wypadkową wiedzy i przeżyć) - przynajmniej, ja tak to odczuwam.

Z całego artykułu - w którym mowa na razie o kwestiach ogólnych (a wnioskuję, że ulegnie to zmianie i czekam na omawianie psychologii postaci na przykład) - najbardziej zaciekawiła mnie, mała cześć poświęcona redakcji i relacjom na linii autor - redaktor. Zawsze mnie intrygowało do kogo należy ostatnie słowo i jaki wpływ ma redaktor na wygląd finalnej wersji (czy chodzi tylko o poprawianie błędów językowych, czy też zmienianie układu całych partii tekstu, np.: kolejności wydarzeń)? I dalej, czy redaktor siadając do tekstu debiutanta, ocenia go pod kątem potencjału historii, warsztatu, czy też jest to jednak wypadkowa całości, a może wrażenie, że opowiadanie "ma to coś" (gust)?
26-09-2009 23:20
~Tylda

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Oj, malakh, plama za plamą. Najpierw kapitulacja w dyskusji o recenzjach a propos Czerni, potem w sumie niepotrzebne wtrynianie się do idiotycznej debaty na katedrze nt. książki Dardy, a teraz to. Zaiste Twoja kadencja zostanie zapamiętana :) Różnica między słowem wzdragać się, a sentencjami łacińskimi jest taka, że sentencje łacińskie są, no cóż, łacińskie. Znaczy się pochodzą z innego języka - w przeciwieństwie do 'wzdragać się'. Trzeba było ten element wyciąc z artykułu, bo wielu rzeczywiście może się poczuć dotkniętymi Twoimi słowami, a nawet urażonymi - jednym słowem, przydałby Ci się dobry redaktor ;)

Poza tym kawał świetnej roboty. Takie artykuły są potrzebne.
27-09-2009 01:26
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
@ malakh

Ad vocem sentencji łacińskich: istnieją teksty, w których ich obecność jest jak najbardziej wskazana. Na przykład w powieściach Sapkowskiego czy Komudy występują jako elementy backgroundu kulturowego i historycznego, dodające smaczku całej lekturze, i ich usuwanie obniżyłoby wartość książki o jakieś 5-10% Natomiast, jak widać po mojej wypowiedzi, niektóre zwroty (nie mylić z sentencjami w rodzaju impossibilium nulla obligatio est czy in dubio pro reo) weszły do mowy potocznej i funkcjonują normalnie. Co nie znaczy, że powieść osadzoną w średniowieczu należy non stop pisać średniowieczną łaciną;) Najważniejsze jest, by popisy lingwistyczne autora były wisienką na torcie, a nie całym tortem, jeśli wiesz o co kaman. Ergo, wszystko zależy od kontekstu, w jakim dany zwrot zostaje użyty.
27-09-2009 13:47
Nyx Ro
   
Ocena:
+4
A ja jestem za tym, żeby takie słowa sobie wyjaśnić, może nie koniecznie te pokroju 'wzdragać się', choć i to mi nie przeszkadza, ale te łacińskie? Na pewno. Bo trzeba mieć tolerancję na ludzi, którzy akurat nie wiedzą co to jest "in dubio pro reo", a to, że akurat część czytelników wie co to znaczy? Super - czujcie się mądrzejsi i ponad resztą! Ale się nie obrażajcie, tylko dlatego, że ktoś wam chce wyjaśnić coś, co już wiecie.


Bardzo przyjemny tekst, oby było ich więcej :)
27-09-2009 15:22
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Nie no, używanie specjalistycznego języka np. prawniczego w literaturze fantasy absolutnie NIE jest wskazane bez wyjaśnienia:) Natomiast jeśli w tekście znajdą się, np., łacińskie modlitwy, to czytelnik - imho, oczywiście - sam powinien sobie wyszukać ich polskie tłumaczenie. :)

btw - cytowany zwrot to "na korzyść oskarżonego".
27-09-2009 16:23
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Sorki za post pod postem: zasady tej używa się w sytuacji, kiedy istnieją wątpliwości procesowe. I, generalnie, wszelkie wątpliwości prawne roztrzyga się na korzyść oskarżonego;)
27-09-2009 16:25
Nyx Ro
   
Ocena:
+2
a ja trzy lata temu czytałam Narrenturm Sapkowskiego. Byłam na wakacjach, odcięta od świata, a więc i internetu. Sapkowski, jak to on, nagminnie wplatał w wypowiedzi archaizmy, łacinę i inne ambitne sprawy, a mi umykało znaczenie i sens. Czułam się jak totalny niedouk, i to jeszcze taki, że nikt nie przewidział, że ktoś taki może sięgnąć po tą książkę... -.- nieprzyjemne uczucie.
27-09-2009 17:40
malakh
   
Ocena:
+1
Trzeba było ten element wyciąc z artykułu, bo wielu rzeczywiście może się poczuć dotkniętymi Twoimi słowami, a nawet urażonymi - jednym słowem, przydałby Ci się dobry redaktor ;)

Jakoś nikt do tej pory nie był taki wrażliwy, mimo iż chociażby wywiad z Peterem Wattsem był opatrzony sporą ilością przypisów, jak chociażby ten odnośnie zjawiska tidal-lock, bądź ten:

Cenię także Wiliama Gibsona za jego pióro, dialogi, a także zorientowanie w tak zwanej "grey literature" [literatura specjalistyczna, będąca poza obiegiem komercyjnym - przyp. red.].

Osobiście wolę dodać o jeden przypis (w tym wypadku, cytat z dyskusji) za dużo, niż jeden za mało.

Najpierw kapitulacja w dyskusji o recenzjach a propos Czerni, potem w sumie niepotrzebne wtrynianie się do idiotycznej debaty na katedrze nt. książki Dardy

Kapitulacja? Chyba coś się komuś pomyliło... Co do dyskusji na Katedrze, pozwól, ze sam będę decydował o tym, gdzie mam zamiar się wypowiadać.

Oj, malakh, plama za plamą (...) Zaiste Twoja kadencja zostanie zapamiętana :)

Też mam nadzieję że zostanie zapamiętana. Zamiast aktualizacji co dwa, trzy dni, w tej chwili nowe teksty w dziale pojawiają się codziennie (niekiedy nawet dwa razy dziennie). Do tego dochodzą wieści o świeżych zapowiedziach i najważniejszych światowych nagrodach, Okno na świat, zmiana wytykanego przez czytelników boxa "Szczególnie polecamy" i dorzucenie do niego artykułu, kilka tekstów cyklicznych, jak chociażby "Redaktorzy polecają", które - co pokazuje statystyka odwiedzin - cieszą się bardzo dużą popularnością. Pierwsze opowiadanie Petera Wattsa zostało już przetłumaczone i przechodzi redakcję, nad drugim pracuje pozyskany przeze mnie tłumacz. Załatwiłem także działowi promocję w SFinksie, a w tej chwili tłumaczę wywiad z kolejnym zagranicznym twórcą.

Jak każdy widzi - plama za plamą. Pozwól więc, że pójdę teraz pracować nad kolejną kompromitacją, czy cyklem wieści-artykułów "Wieści z warsztatu", w którym chciałbym, aby zarówno polscy, jak i zagraniczni twórcy dzielili się z czytelnikami informacjami na temat ich najnowszych projektów.

PS Chyba muszę się przyzwyczaić, że jak jest dobrze, brak jest komentarzy. Dopiero jak ktoś się potknie, wszyscy zlatują się go kopać póki leży.

Gratuluję postawy życiowej i przede wszystkim odwagi - bardzo łatwo wygłaszać sądy zza zasłony anonimowości, która gwarantuje Internet, prawda? Najlepsze jest to, że czytasz ten dział, przeglądasz artykuły, bo widać w twoich wypowiedziach, a zachowujesz się, jakbyś patrzył na niego z góry. Tego typu zachowanie już dawno przestało mnie denerwować czy smucić. Teraz wywołuje jedynie grymas zniesmaczenia.

Jeżeli masz jakieś uwagi do tego, w jaki sposób prowadzę dział, pisz na [email protected] Będę miał wolną chwilkę, to przejrzę i się ustosunkuję. Zacznij jednak od przedstawienia się.
27-09-2009 17:43
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"Też mam nadzieję że zostanie zapamiętana"

Malakh, zgadzam się w pełni z komentarzami, które napisałeś, artykuł załatwiłeś świetny, ale wyliczanie własnych zasług, zresztą drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni (blog...) są totalnie upokarzające dla Ciebie. Chyba pierwszy raz czytam, żeby szef działu autentycznie wymieniał swoje zasługi na tle publicznym (znam takich, którzy to robią, dajmy na to, przy piwie - ale żeby tym się chwalić?).

Jeżeli troll Ciebie wkurza, to daj mu spokój, a nie niepotrzebnie się bronisz. Nie sądzę, by ktoś szczerze zwrócił na niego uwagę, a Twój sposób obrony to jedyna rzecz, która faktycznie stawia Ciebie w negatywnym świetle. Jako pyszałka.
27-09-2009 19:28
malakh
   
Ocena:
-1
Aureusie, to nie jest przechwalanie się, tylko zatkanie trollowi ust.

Gdybym chciał się w ten sposób przechwalać, rzucałbym wieści na książkowy.

BTW A artykuł "załatwił się sam" - to Ania wyszła z inicjatywą zrobienia czegoś razem.
27-09-2009 19:36
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Trollom nie zatyka się ust. Trolle się tylko karmi lub olewa.

Wolisz karmić, czy olewać? : )
27-09-2009 19:40
malakh
   
Ocena:
+2
Wolę odpowiedzieć, ukazując mu śmieszność jego argumentów - i zostawić tak, niech wisi, jako dowód.

---edit---

Chociaż fakt, poniosło mnie. Postaw się jednak na moim miejscu: wracam po 8h w pracy, siadam do kompa i wchodzę na Poltera, do działu, któremu dziennie poświęcam niemalże drugie 8h. Za darmo, bo chcę, żeby Książkowy się rozwijał i nie odstawał od konkurencji.

Wchodzę i pod nowo dodanym tekstem widzę popisy takiej tyldy, która nawet nie ma odwagi się podpisać.

Miałem dzisiaj skończyć dwa artykuły. Uwierz mi, po tego typu tekstach traci się ochotę na pracę.
27-09-2009 19:50
27383
   
Ocena:
+2
A ja się podpisuję pod słowami Malakha trzema nogami. Taka krytyka jest naprawdę demotywująca, nawet jeśli ktoś ma takie podejście do życia jak ja - może niektórzy je zauważyli. :)
Chłopak naprawdę się stara, nawet nie wiecie ile pracy wkłada w dział i różne techniczne sprawunki. W wakacje chciałem mu pomóc, wymiękłem po trzech dniach ciężkiej roboty. Krytyka jest potrzebna, jednak niekoniecznie okraszona słowami w stylu "porażka", czy "kompromitacja". Jeśli mam jakieś zarzuty co do merytorycznej części czyjejś wypowiedzi znacznie bardziej wolę napisać na priva, aby wszystkim żyło się lepiej ;)
27-09-2009 21:24
~Tylda

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+4
Burza, panie, burza.
Aureus: Nie jestem trollem z tej przyczyny, że staram się podpierać swoje wypowiedzi argumentacją - a to czyni mnie po prostu dyskutantem - być może złośliwym, ale nadal dyskutantem. :)

No i po kolei (postowo od góry do dołu):

Jeśli chodzi o wywiad z Peterem Wattsem to go nie przeczytałem, bo chciałem najpierw sięgnąć po Ślepowidzenie. Nie mam zielonego pojęcia co to jest tide-lock. Aczkolwiek ponownie - tide-lock, wyraz angielski, specjalistyczny, wzdragać się, wyraz polski, zwykły. Jest różnica?

Kapitulacja w dyskusji na temat Czerni według starej łacińskiej paremii - Kto milczy, ten się zgadza (czy moźe napisać ją po łacinie ;) ).

Zasługi i zapamiętanie.
Otóż malakh. Widzę ile dobrego robisz dla działu książkowego. Widzę częste recenzje i aktualizacje. I - nie uwierzysz - ale bardzo mi się podoba w jaki sposób prowadzisz dział - z wyjątkami, których temat poruszam. Wielu ludzi chwiali Twoje zasługi, ale niewielu prowadzi konstruktywną krytykę - próbuję wziąć tę robotę na swoje barki. Zauważyłem, że masz bardzo bojową postawę i często bronisz pozycji tylko dlatego, że ją zająłeś - a nie dlatego, że warto jej bronić.

Tak jak Aureus, zauważyłem, że często podreślasz swoje zasługi i swoją pozycję. Nie ma w tym nic złego, skromność jest cnotą tych, którzy nie mają się czym innym pochwalić, ale trzeba znaleźć umiar, bo efekt będzie zgołą odwrotny.
Co zaś się tyczy dyskusji na katedrze - to chodziło mi własnie o to, że vladex jest przysłowiowym trollem i nie ma co go zaszczycać odpowiedziami ;)

No i wreszcie zarzut, co do mojej 'anonimowości' - bardzo słuszny, acz moją prywatność zachowuję nie ze względu na to, co kto tu o mnie pomyśli, a ze względu na pracę (staram się nie zostawiać swojego odcisku palca w internecie). Z chęcią wyjdę z szafy w prywatnej korespondecji, acz nie będzie to wielki zwrot akcji, bo nikt mnie tu nie zna :)
27-09-2009 21:42
~Ta sama tylda

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Thoctar: Rzeczywiście, być może mój dobór słow był niefortunny i krzywdzący ponad miarę i jeśli malakh potraktował jej jako oblegę (a z pewnością tak było ;) ) to przepraszam. Natomiast słowa uwagi szły by na priva, gdyby tylko krytyka publiczna nie była całkowicie lekceważona ;) W przeciwnym razie czytelnik ma wrażenie, że gdyby wysłał swoją uwagę na priv, wylądowałaby w koszu.
27-09-2009 21:46
malakh
   
Ocena:
0
Natomiast słowa uwagi szły by na priva, gdyby tylko krytyka publiczna nie była całkowicie lekceważona ;)

Na górze, po lewo masz dowód na to, że jest zupełnie na odwrót.

Kapitulacja w dyskusji na temat Czerni według starej łacińskiej paremii - Kto milczy, ten się zgadza (czy moźe napisać ją po łacinie ;) ).

Gdy dyskutant wyskakuje z argumentem pisania jednej recenzji przez trzy osoby, nie pozostaje nic innego, jak zająć sie innymi rzeczami.
27-09-2009 21:51

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.