Młot na czarnotowidzę
W działach: absurdalia | Odsłony: 634Za namową kilku osób po przeczytaniu „Sługi bożego” sięgnąłem po „Młot na czarownice” Jacka Piekary. Jak się na pewno domyślacie po tytule tej notki, drugi tom opowiadań o Mordimerze nie zmienił mojej oceny na temat cyklu…
Książka jest zła, ale nie taka słaba, jak pierwszy tom. Ma dokładnie te same zalety, co „Sługa boży” – nadaje się za inspirację na sesje erpegowców, do tego jest napisana całkiem niezłym językiem. Nie trzeba przebijać się przez mur, jak przy niektórych tłumaczeniach. Jako proste czytadło do autobusu nadawałoby się w sam raz, gdyby nie – po raz kolejny – główny bohater i marniutka fabuła. Trzeba przyznać Piekarze, że jest konsekwentny. Madderdin jest wciąż twardym, nieomylnym skurczybykiem. Robi co chce, komu chce i nie ponosi z tego tytułu konsekwencji. To niemal ideał gracza, który marzy o mocnej postaci. Niemal, bo Mordimer jest w „Młocie na czarownice” nieprzekupny, pokazuje, że ma zasady, które są ważniejsze od własnego widzimisię. Z drugiej strony, jako postać do D&D miałby pewnie określony charakter, którego łamanie wywołałoby kryzys wiary albo inną karę do współczynników. Biorąc pod uwagę bonusy, ludzie pewnie przełknęliby tę praworządność i nieprzekupność.
Książka ma jeden świetny moment – w pierwszym opowiadaniu, kiedy „główny zły” spowiada się ze swoich uczynków. To, co opowiada jest genialnym twistem. Trzymam kciuki by to nie był jednorazowy wątek, a zapowiedź metaplotu (osoby, które są po całym cyklu na pewno już wiedzą czy świat poszedł w tym kierunku – możecie śmiało spoilerować). Niestety, to tylko przebłysk w morzu słabizny i przeciętności. W opowiadaniach dalej prawie nic się nie dzieje. Jest jakieś tam niby zawiązanie intrygi, kilka dialogów i nudny epilog. Zero emocji, żadnego zaskoczenia. Wszyscy nieprzyjaciele zachowują się jak bezmyślne lemingi, kiedy na scenę wkracza Madderdin. Zapominają o tym, że życie jest fajne i idą potulnie na rzeź. Nawet ci, którzy w stu procentach wiedzą, że czeka ich łamanie kołem, lanie siarki na wrażliwe miejsca i inne, niewyszukane zabawy. Nawet ci u steru władzy. No, z jednym wyjątkiem starego barona, ale i on pozwolił sobie na pewną dozę naiwności przy kościach.
Miałem etap w swojej erpegowej karierze, kiedy w podobny sposób traktowałem NPCów. Chcąc pokazać, jacy to bohaterowie graczy są cwani, popełniałem postaciami tła kardynalne błędy. Śledztwa owszem, kończyły się sukcesem, drużyna była górą, ale gracze nie byli zadowoleni. Podśmiewali się w trakcie gry z głupoty przeciwników. Nie było emocji, nie było wyzwania. W podobny sposób odbieram opowiadania o Mordimerze – on nie jest genialny, to wszyscy dookoła są głupcami.
Aha, zapomniałbym – na plus liczę to, że Piekara wyluzował z szokowaniem cycem i juchą.
Boli też to, że historie są przewidywalne, napisane od szablonu. Ktoś idzie do Mordimera i wynajmuje go do roboty. Inkwizytor dociera na miejsce i spotyka kogoś, kto mu ściemnia. Po kilku rozmowach Madderdin wie co jest grane i kogo przymknąć. Robi konfrontację ze złoczyńcą/heretykiem. Temu/tej miękną kolana, poddaje się i przestaje myśleć. Na koniec Mordimer odgrywa się czasem na kimś, jeśli ma takie życzenie.
Myślę, że na drugim tomie zakończę swoją przyjaźń z panem Madderdinem. Zabiegać o kolejne części nie ma sensu, skoro w obu denerwuje mnie w zasadzie to samo. Potencjalnie fajny metaplot nie jest wart marnowania kilkudziesięciu godzin – tym bardziej, że wspominacie o taśmowo pisanych prequelach.
P.S. Zaglądam do polterowych recenzji i zastanawiam się czy czytałem tę samą książkę, co inni. Tutaj dowiadujemy się, że "Całość sprawia bardzo dobre wrażenie – bohaterowie są barwni, wielowymiarowi i przemyślani. Nie napotkamy nadmiernie rozwlekłych opisów oraz nudnych i drętwych dialogów. Całość czyta się szybko, co dowodzi niezwykłego potencjału Młota…". Wojteq ocenił Młota na 10. Bukins tym razem dał tylko 6.5.