07-12-2009 13:33
Mistrz o miękkim sercu, czyli o zabijaniu słów kilka
W działach: L5K | Odsłony: 4
Nie umiem zabijać.
Jestem na to zbyt sentymentalna i zbyt dobra.
Zabijanie w czasie prowadzenia gry najnormalniej mi nie wychodzi, a śmiertelność postaci w moich przygodach jest zastraszająco niska. Nie znaczy to oczywiście, że nikt u mnie nie ginie - kampanię rozpoczęłam od ceremonii seppuku, później w trakcie gry tornado zabrało połowę miasta, zabiłam cesarza itd., słowem gracze byli świadkami wielu zejść, nigdy jednak nie kopnął w kalendarz ktoś im naprawdę bliski.
Kiedyś przeczytałam w poradniku dla MG, że graczy nie należy zbytnio oszczędzać, że warto czasami dać im przeżyć śmierć ich postaci, lub osoby bliskiej tej postaci. Kiedyś, grając w L5K, moja postać musiała zmierzyć się ze śmiercią najbliższej jej osoby. Wiem, że to tylko gra i człowiek nie winien się identyfikować z odgrywanym bohaterem, jednak czułam się paskudnie. Przez następnych kilka sesji czułam wewnętrzny żal do prowadzącego i do samej siebie, że może było jednak coś, co mogłam zrobić, by temu zapobiec. Teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, wiem że tę sesję najlepiej zapamiętałam z całej kampanii (tę i drugą, w której Mistrzunia postawiła mnie przed perspektywą patrzenia na śmierć kolejnej bliskiej mi persony), właśnie ze względu na jej dramatyzm.
Postanowiłam zatem spróbować przeprowadzić coś takiego na własnej sesji. Wybór padł na jednego z Bohaterów Niezależnych, którzy często towarzyszyli drużynie. Cała brygada bardzo go lubiła, ja zresztą też (kolejna moja słabość), więc nie ośmieliłam się zabić go naprawdę. Brygada została poddana magii, która wywołała u nich zbiorowe halucynacje, o czym oczywiście nie wiedziała. Gracze byli święcie przekonani, że to, co spotyka ich postacie, rzeczywiście ma miejsce. Wreszcie, po wielu przygodach padły te pamiętne słowa: Agasha umiera i nic nie możecie na to poradzić.
Padły pytania: może medycyna? czar jakiś? cokolwiek?
Nie, rany były zbyt poważne, umarł.
Spodziewałam się pretensji, marudzenia, a zapadła przejmująca cisza. Nigdy wcześniej takiej nie doświadczyłam w czasie gry. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania - im naprawdę zależało i śmierć fikcyjnego, jakby nie patrzeć, towarzysza, była dla nich gorzką pigułką do przełknięcia. Gdy cała sytuacja okazała się moją wredną mistyfikacją szczerze im ulżyło.
Mimo iż osiągnęłam zamierzony cel, wątpię czy szybko zdecyduję się na wysłanie któregoś z bohaterów na niebiańską łączkę. Kurczę, lubię ich i jakoś wpędzanie ich w żałobę słabo pasuje do słowa: roz(g)rywka.
Dziś wiem również, że jeśli zafundowałam Niezależnemu dobrą śmierć, należy go pozostawić martwego. Gracze będą wspominać go z łezką w oku i palić kadzidła na jego grobie. Dobra śmierć to w grze rzecz bezcenna.
Co innego głupia śmierć.
Nic mnie tak nie doprowadza do furii jak głupota.
Sytuacja:
Gracz prowadził postać Jednorożca. W czasie sesji o coś się zdenerwował i stwierdził, że musi się wyżyć i kogoś ukatrupić. Wybrał najgorszy możliwy sposób - nic nikomu nie powiedziawszy polazł za miasto i wyzwał na pojedynek pierwszego napotkanego ronina. Mimo prób odwiedzenia go od tak fatalnego pomysłu, gracz uparł się jak muł. Doprowadził mnie tym do szału, lecz rzucałam kośćmi bez żadnej ściemy, by cała drużyna mogła widzieć przebieg rozgrywki. Trzy wymiany wystarczyły, by Jednorożec leżał na środku drogi tryskając krwią jak fontanna.
Trzeba było dać mu zdechnąć, oj, trzeba było!
Ale, jak już się pewnie domyślacie, byłam zbyt pobłażliwa.
Pocieszam się tylko myślą, że gracz czegoś się nauczył i nigdy już nie wpadł na równie idiotyczny pomysł.
Reasumując:
- Istnieje zapewne tysiąc sposobów na doprowadzenie życia postaci do końca, warto jednak uważać, by śmierć w grze nie stała się czymś powszechnym - tylko wtedy pozostanie wydarzeniem dramatycznym, wstrząsającym i zapadnie całej drużynie głęboko w pamięć.
- Jeśli bohater umiera dobrą śmiercią, nie należy mu tego na siłę odbierać.
- Jeśli bohater umiera na skutek własnej głupoty, niech zeżrą go robaki a na steli nagrobnej niech widnieje: umarł idiota - jednego mniej na tej ziemi.
- Śmierć nie jest dobrą karą - obcięcie którejś z kończyn, lub wredna klątwa, jest dużo zabawniejsze.
I obym sama przestrzegała własnych rad.
Jestem na to zbyt sentymentalna i zbyt dobra.
Zabijanie w czasie prowadzenia gry najnormalniej mi nie wychodzi, a śmiertelność postaci w moich przygodach jest zastraszająco niska. Nie znaczy to oczywiście, że nikt u mnie nie ginie - kampanię rozpoczęłam od ceremonii seppuku, później w trakcie gry tornado zabrało połowę miasta, zabiłam cesarza itd., słowem gracze byli świadkami wielu zejść, nigdy jednak nie kopnął w kalendarz ktoś im naprawdę bliski.
Kiedyś przeczytałam w poradniku dla MG, że graczy nie należy zbytnio oszczędzać, że warto czasami dać im przeżyć śmierć ich postaci, lub osoby bliskiej tej postaci. Kiedyś, grając w L5K, moja postać musiała zmierzyć się ze śmiercią najbliższej jej osoby. Wiem, że to tylko gra i człowiek nie winien się identyfikować z odgrywanym bohaterem, jednak czułam się paskudnie. Przez następnych kilka sesji czułam wewnętrzny żal do prowadzącego i do samej siebie, że może było jednak coś, co mogłam zrobić, by temu zapobiec. Teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, wiem że tę sesję najlepiej zapamiętałam z całej kampanii (tę i drugą, w której Mistrzunia postawiła mnie przed perspektywą patrzenia na śmierć kolejnej bliskiej mi persony), właśnie ze względu na jej dramatyzm.
Postanowiłam zatem spróbować przeprowadzić coś takiego na własnej sesji. Wybór padł na jednego z Bohaterów Niezależnych, którzy często towarzyszyli drużynie. Cała brygada bardzo go lubiła, ja zresztą też (kolejna moja słabość), więc nie ośmieliłam się zabić go naprawdę. Brygada została poddana magii, która wywołała u nich zbiorowe halucynacje, o czym oczywiście nie wiedziała. Gracze byli święcie przekonani, że to, co spotyka ich postacie, rzeczywiście ma miejsce. Wreszcie, po wielu przygodach padły te pamiętne słowa: Agasha umiera i nic nie możecie na to poradzić.
Padły pytania: może medycyna? czar jakiś? cokolwiek?
Nie, rany były zbyt poważne, umarł.
Spodziewałam się pretensji, marudzenia, a zapadła przejmująca cisza. Nigdy wcześniej takiej nie doświadczyłam w czasie gry. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania - im naprawdę zależało i śmierć fikcyjnego, jakby nie patrzeć, towarzysza, była dla nich gorzką pigułką do przełknięcia. Gdy cała sytuacja okazała się moją wredną mistyfikacją szczerze im ulżyło.
Mimo iż osiągnęłam zamierzony cel, wątpię czy szybko zdecyduję się na wysłanie któregoś z bohaterów na niebiańską łączkę. Kurczę, lubię ich i jakoś wpędzanie ich w żałobę słabo pasuje do słowa: roz(g)rywka.
Dziś wiem również, że jeśli zafundowałam Niezależnemu dobrą śmierć, należy go pozostawić martwego. Gracze będą wspominać go z łezką w oku i palić kadzidła na jego grobie. Dobra śmierć to w grze rzecz bezcenna.
Co innego głupia śmierć.
Nic mnie tak nie doprowadza do furii jak głupota.
Sytuacja:
Gracz prowadził postać Jednorożca. W czasie sesji o coś się zdenerwował i stwierdził, że musi się wyżyć i kogoś ukatrupić. Wybrał najgorszy możliwy sposób - nic nikomu nie powiedziawszy polazł za miasto i wyzwał na pojedynek pierwszego napotkanego ronina. Mimo prób odwiedzenia go od tak fatalnego pomysłu, gracz uparł się jak muł. Doprowadził mnie tym do szału, lecz rzucałam kośćmi bez żadnej ściemy, by cała drużyna mogła widzieć przebieg rozgrywki. Trzy wymiany wystarczyły, by Jednorożec leżał na środku drogi tryskając krwią jak fontanna.
Trzeba było dać mu zdechnąć, oj, trzeba było!
Ale, jak już się pewnie domyślacie, byłam zbyt pobłażliwa.
Pocieszam się tylko myślą, że gracz czegoś się nauczył i nigdy już nie wpadł na równie idiotyczny pomysł.
Reasumując:
- Istnieje zapewne tysiąc sposobów na doprowadzenie życia postaci do końca, warto jednak uważać, by śmierć w grze nie stała się czymś powszechnym - tylko wtedy pozostanie wydarzeniem dramatycznym, wstrząsającym i zapadnie całej drużynie głęboko w pamięć.
- Jeśli bohater umiera dobrą śmiercią, nie należy mu tego na siłę odbierać.
- Jeśli bohater umiera na skutek własnej głupoty, niech zeżrą go robaki a na steli nagrobnej niech widnieje: umarł idiota - jednego mniej na tej ziemi.
- Śmierć nie jest dobrą karą - obcięcie którejś z kończyn, lub wredna klątwa, jest dużo zabawniejsze.
I obym sama przestrzegała własnych rad.