27-12-2011 09:21
Mistrz Gry Wspomnienia minionych lat.
Odsłony: 11
Minęły święta.
Dla każdego mistrza gry święta to czas obżarstwa, oglądania popularnych filmów w naszej kochanej telewizji, lub przetaczanie się po wszystkich wirtualnych polach bitew z narzędziami mniejszej lub większej zagłady, w dłoni.
Swoje już lata mam więc, po spożyciu jednostajnie monotonnego jadła, wypiciu obrzydliwego kompotu z suszonych śliwek oraz tradycyjnemu połamaniu się opłatkiem, po cichu i niby to w pewnej niezwykle ważnej sprawie, udałem się na pięterko i zwaliłem swe stu-dwudziestu kilowe cielsko przed monitor.
Mrucząc do siebie: Idzie bąk szczęścia w krąg, zanieczyściłem powietrze, kolejny raz przypominając sobie pana od fizyki, który objaśniał nam zasadę dyfuzji, trzymając w ręku śmierdzący dezodorant. No i po tej niezbyt chwalebnej, ale za to bardzo potrzebnej czynności, spojrzałem na pulpit monitora.
Prawa część to skróty do moich ukochanych gier. Lewa jakieś narzędzia, foldery, a między nimi ukryta mała ikonka z podpisem: - RPG -
Zajrzę z ciekawości.
Jak pomyślałem tak i zrobiłem. No to wysypało się. Dziesiątki godzin mojej pracy, setki stron zapisanych dwunastką. Tabelki, wykresy etc. Daty najstarszych to ubiegły wiek grubo, grubo przed milenium. Coś mnie tknęło i poniekąd z nudów, poniekąd ze zwykłej ciekawości ruszyłem w wykreowane przez moja skromna osobę światy.
Najstarszy scenariusz chyba z 95 roku. Sladum barbarzyńca z czarnoksiężnikiem Aravenem i resztą zgrai ruszają przed siebie próbując przeżyć chodź kilka dni w mrocznym, niegościnnym świecie Kryształów Czasu pana S.
Na marginesie dodam, że przeciągająca się premiera wydania KS przez znane wszystkim wydawnictwo z perspektywy czasu, była dla mnie bardzo ale to bardzo pozytywna. Klnąc jak szewc czytałem w Magii i Mieczu, że pan S. kolejny raz nie zdołał dojść do porozumienia z wydawnictwem i data premiery miesiąc w miesiąc zostawała przesunięta.
Młodsi Mistrzowie Gier nie znają już tego rodzaju problemów, gdyż obecnie firmy prześcigają się w bezpardonowej gonitwie za kasą, obsypując nas kolejnymi systemami, lub kolejnymi edycjami starych ale zawsze jarych gier.
Tak, tak moi mili ten, który musiał improwizować pierwsze scenariusze nie mając nic tylko trzy gotowe postacie i kilka cennych rad na początek, wie o czym mowa.
Zaglądam do scenariusza i widzę na końcu grubą czcionką napisane zdanie. - „ Jeżeli wszyscy gracze przeżyją sesję. Musisz dokładnie prześledzić scenariusz by wyłapać co źle zrobiłeś”.
Uśmiechnąłem się do własnych myśli. Te piękne czasy prostych liniowych scenariuszy gdzie gracze struchleli i przerażeni wysłuchiwali jak ich bohaterowie zostają konsumowani przez obrzydliwe bestie, lub kończą w jakieś kałuży gdzieś w slamsach bo zapomnieli z karczmy zabrać ze sobą choćby jakiegoś sztyleciku. Tak, tak to były stare dobre czasy dla mistrzów.
Pamiętam kolejną sesje gdy po ciężkiej walce z czarownikiem, pokrwawiona drużyna, ruszyła to przetrząsania jego wieży. Księga czarów leżącą na piedestale była zabezpieczona jakimś czarem ochronnym. Przypominam sobie dokładnie, że chodziło mi o to by drużynowy czarnoksiężnik troszeczkę pogłówkował z ta pułapką. Nie chodziło mi o spektakularne zabójstwo.
Życie okazuje się, płata rożne figle. Opisując komnatę i piedestał z księgą czarów, mój jurny czarny rycerz, chcąc wyświadczyć koledze przysługę, podbiegł do księgi i chwycił ją w swoje okute płytową zbroją łapy. Gdyby to zrobił czaruś pal licho, skończyło by się na urwanej dłoni, długiej regeneracji i kupie śmiechu z niedorajdy, który nie sprawdził zabezpieczeń. Jednak z mięśniakiem, który co prawda może i był szlachcicem, ale równie głupim jak zwykły najemnik, sprawa wyglądała inaczej.
Jego flaki, szczątki zbroi i mózgu chyba do dziś zdobią ściany tajemniczej magicznej wierzy. Nauczony przeze mnie rycerz od tego czasu nigdy już nie wpychał łap w cudze. Zostało to chłopakowi do dziś i fajnie jest.
Za moich lat barbarzyńskiej młodości, kiedy to system zmieniał się na naszych oczach MG nie mieli litości dla graczy. Jeden nie tak ruch i zmiana bohatera. Wszystko raczkowało, a MiM była jedynym pismem o interesującej nas tematyce. Jaki gracz pisnął by słówko w obronie swojego bohatera gdy ten leciał ze skały. Nie było nadziei.
Otwieram kolejny scenariusz, o ten pamiętam dobrze. Moi gracze byli już na mnie tak wściekli, że morduję ich bohaterów, że zażądali zmian. Albo przestanę pastwić się nad nimi wymyślając coraz to straszniejsze opisy śmierci, albo sami sobie poszukają nowego mistrza gry.
Ewoluowałem. Ciężko było mi przełknąć gorzką pigułkę upokorzenia. Ja wielki Mistrz Gry pan życia i śmierci, stwórca światów i wszechpotężny, super hiper i ach i och, mam się zniżyć do ziemskich płaszczyzn pojmowania wszechrzeczy i pozwolić maluczkim żyć. Potwarz.
Jednak żyjąc na końcu świata i mając w miasteczku tylko tych graczy, musiałem zmienić swoje nastawienie. Dali mi ( moi gracze) ostatnią szansę i choć korciło mnie okrutnie by przypalić, zasypać głazami, rozerwać w paszczy potwora, pierwszy raz od początku mojej zabawy w MG litościwie ocaliłem graczy pozwalając by puścili z dymem wioskę, a biednych chłopów wycieli w pień.
Oczywiście nie doprowadziłem scenariusza nawet do połowy. Felerna wioseczka była tylko niewinnym wstępem do wspaniałej kampanii. Moi kochani gracze zamiast ruszyć do ponurych, ziejących chłodem kurhanów, z zacięciem na twarzach i niebezpiecznymi ognikami w oczach mordowali, Boga ducha winnych wieśniaków. Machnąłem na to ręka i pozwoliłem na odrobinę szaleństwa.
Tak to właśnie się działo prawie piętnaście lat temu. Gdzie tam humanitaryzm, nocne rozmowy, narady. Młodzi końca wieku z pianą na ustach, toporem w ręku i przekrwionymi oczyma mordowali wszystko co się rusza i na drzewo nie ucieka, o sodomii i nekrofilii nie wspomnę.
Nasze gry nabrały innego bardziej kosmopolitycznego znaczenia. Ja natomiast zastąpiłem znęcanie się fizyczne, na psychiczne i skutkowo – przyczynowe. Nie mordowałem moich graczy, jednak każdy nawet najmniejszy wybryk był karany, kalectwem, lochami utratą majątku. No i powiem wam na zakończenie czerpanie przyjemności z widoku bezrękiego wojownika, czy maga z powybijanymi zębami był bezcenny.
Pozdrawiam wszystkich kolejną opowieść o wspaniałych dawnych czasach napisze kiedy indziej. Skyrim czeka :)
Dla każdego mistrza gry święta to czas obżarstwa, oglądania popularnych filmów w naszej kochanej telewizji, lub przetaczanie się po wszystkich wirtualnych polach bitew z narzędziami mniejszej lub większej zagłady, w dłoni.
Swoje już lata mam więc, po spożyciu jednostajnie monotonnego jadła, wypiciu obrzydliwego kompotu z suszonych śliwek oraz tradycyjnemu połamaniu się opłatkiem, po cichu i niby to w pewnej niezwykle ważnej sprawie, udałem się na pięterko i zwaliłem swe stu-dwudziestu kilowe cielsko przed monitor.
Mrucząc do siebie: Idzie bąk szczęścia w krąg, zanieczyściłem powietrze, kolejny raz przypominając sobie pana od fizyki, który objaśniał nam zasadę dyfuzji, trzymając w ręku śmierdzący dezodorant. No i po tej niezbyt chwalebnej, ale za to bardzo potrzebnej czynności, spojrzałem na pulpit monitora.
Prawa część to skróty do moich ukochanych gier. Lewa jakieś narzędzia, foldery, a między nimi ukryta mała ikonka z podpisem: - RPG -
Zajrzę z ciekawości.
Jak pomyślałem tak i zrobiłem. No to wysypało się. Dziesiątki godzin mojej pracy, setki stron zapisanych dwunastką. Tabelki, wykresy etc. Daty najstarszych to ubiegły wiek grubo, grubo przed milenium. Coś mnie tknęło i poniekąd z nudów, poniekąd ze zwykłej ciekawości ruszyłem w wykreowane przez moja skromna osobę światy.
Najstarszy scenariusz chyba z 95 roku. Sladum barbarzyńca z czarnoksiężnikiem Aravenem i resztą zgrai ruszają przed siebie próbując przeżyć chodź kilka dni w mrocznym, niegościnnym świecie Kryształów Czasu pana S.
Na marginesie dodam, że przeciągająca się premiera wydania KS przez znane wszystkim wydawnictwo z perspektywy czasu, była dla mnie bardzo ale to bardzo pozytywna. Klnąc jak szewc czytałem w Magii i Mieczu, że pan S. kolejny raz nie zdołał dojść do porozumienia z wydawnictwem i data premiery miesiąc w miesiąc zostawała przesunięta.
Młodsi Mistrzowie Gier nie znają już tego rodzaju problemów, gdyż obecnie firmy prześcigają się w bezpardonowej gonitwie za kasą, obsypując nas kolejnymi systemami, lub kolejnymi edycjami starych ale zawsze jarych gier.
Tak, tak moi mili ten, który musiał improwizować pierwsze scenariusze nie mając nic tylko trzy gotowe postacie i kilka cennych rad na początek, wie o czym mowa.
Zaglądam do scenariusza i widzę na końcu grubą czcionką napisane zdanie. - „ Jeżeli wszyscy gracze przeżyją sesję. Musisz dokładnie prześledzić scenariusz by wyłapać co źle zrobiłeś”.
Uśmiechnąłem się do własnych myśli. Te piękne czasy prostych liniowych scenariuszy gdzie gracze struchleli i przerażeni wysłuchiwali jak ich bohaterowie zostają konsumowani przez obrzydliwe bestie, lub kończą w jakieś kałuży gdzieś w slamsach bo zapomnieli z karczmy zabrać ze sobą choćby jakiegoś sztyleciku. Tak, tak to były stare dobre czasy dla mistrzów.
Pamiętam kolejną sesje gdy po ciężkiej walce z czarownikiem, pokrwawiona drużyna, ruszyła to przetrząsania jego wieży. Księga czarów leżącą na piedestale była zabezpieczona jakimś czarem ochronnym. Przypominam sobie dokładnie, że chodziło mi o to by drużynowy czarnoksiężnik troszeczkę pogłówkował z ta pułapką. Nie chodziło mi o spektakularne zabójstwo.
Życie okazuje się, płata rożne figle. Opisując komnatę i piedestał z księgą czarów, mój jurny czarny rycerz, chcąc wyświadczyć koledze przysługę, podbiegł do księgi i chwycił ją w swoje okute płytową zbroją łapy. Gdyby to zrobił czaruś pal licho, skończyło by się na urwanej dłoni, długiej regeneracji i kupie śmiechu z niedorajdy, który nie sprawdził zabezpieczeń. Jednak z mięśniakiem, który co prawda może i był szlachcicem, ale równie głupim jak zwykły najemnik, sprawa wyglądała inaczej.
Jego flaki, szczątki zbroi i mózgu chyba do dziś zdobią ściany tajemniczej magicznej wierzy. Nauczony przeze mnie rycerz od tego czasu nigdy już nie wpychał łap w cudze. Zostało to chłopakowi do dziś i fajnie jest.
Za moich lat barbarzyńskiej młodości, kiedy to system zmieniał się na naszych oczach MG nie mieli litości dla graczy. Jeden nie tak ruch i zmiana bohatera. Wszystko raczkowało, a MiM była jedynym pismem o interesującej nas tematyce. Jaki gracz pisnął by słówko w obronie swojego bohatera gdy ten leciał ze skały. Nie było nadziei.
Otwieram kolejny scenariusz, o ten pamiętam dobrze. Moi gracze byli już na mnie tak wściekli, że morduję ich bohaterów, że zażądali zmian. Albo przestanę pastwić się nad nimi wymyślając coraz to straszniejsze opisy śmierci, albo sami sobie poszukają nowego mistrza gry.
Ewoluowałem. Ciężko było mi przełknąć gorzką pigułkę upokorzenia. Ja wielki Mistrz Gry pan życia i śmierci, stwórca światów i wszechpotężny, super hiper i ach i och, mam się zniżyć do ziemskich płaszczyzn pojmowania wszechrzeczy i pozwolić maluczkim żyć. Potwarz.
Jednak żyjąc na końcu świata i mając w miasteczku tylko tych graczy, musiałem zmienić swoje nastawienie. Dali mi ( moi gracze) ostatnią szansę i choć korciło mnie okrutnie by przypalić, zasypać głazami, rozerwać w paszczy potwora, pierwszy raz od początku mojej zabawy w MG litościwie ocaliłem graczy pozwalając by puścili z dymem wioskę, a biednych chłopów wycieli w pień.
Oczywiście nie doprowadziłem scenariusza nawet do połowy. Felerna wioseczka była tylko niewinnym wstępem do wspaniałej kampanii. Moi kochani gracze zamiast ruszyć do ponurych, ziejących chłodem kurhanów, z zacięciem na twarzach i niebezpiecznymi ognikami w oczach mordowali, Boga ducha winnych wieśniaków. Machnąłem na to ręka i pozwoliłem na odrobinę szaleństwa.
Tak to właśnie się działo prawie piętnaście lat temu. Gdzie tam humanitaryzm, nocne rozmowy, narady. Młodzi końca wieku z pianą na ustach, toporem w ręku i przekrwionymi oczyma mordowali wszystko co się rusza i na drzewo nie ucieka, o sodomii i nekrofilii nie wspomnę.
Nasze gry nabrały innego bardziej kosmopolitycznego znaczenia. Ja natomiast zastąpiłem znęcanie się fizyczne, na psychiczne i skutkowo – przyczynowe. Nie mordowałem moich graczy, jednak każdy nawet najmniejszy wybryk był karany, kalectwem, lochami utratą majątku. No i powiem wam na zakończenie czerpanie przyjemności z widoku bezrękiego wojownika, czy maga z powybijanymi zębami był bezcenny.
Pozdrawiam wszystkich kolejną opowieść o wspaniałych dawnych czasach napisze kiedy indziej. Skyrim czeka :)