Mina przeciwpiechotna

Qchnia artystyczna #12

Autor: Anna Brzezińska

Mina przeciwpiechotna
Jakiś czas temu wrzuciłam tutaj nasz test dla redaktorów i korektorów, który serwujemy na przystawkę osobom zgłaszającym się do współpracy. Poprosiłam o poprawienie dwoje naszych współpracowników i efekty ich pracy przedstawiam poniżej (w formie pliku do ściągnięcia). Zanim jednak omówię efekty, chciałabym opowiedzieć o pracy nad tekstem.

Podczas kilku lat istnienia Runy zdarzyło się, że dostałyśmy teksty kompletne, napisane przez w pełni ukształtowanych twórców, świadomych swoich celów i – nie ukrywajmy – ograniczeń twórczych, które każdy ma. Ale to zdarza się niezwykle rzadko. Zwykle praca nad debiutanckim dziełem jest mozolna i trwa wiele miesięcy.

W świecie fantastyki nie ma wielu redaktorów, którzy potrafią pracować na głębokich strukturach tekstu. Innymi słowy: którzy potrafią pokazać autorowi, gdzie jakaś postać ginie, gdzie rwie się narracja, gdzie postaci stają się niewiarygodne psychologicznie. Pamiętam bardzo dokładnie prace nad Zbójeckim gościńcem. Wersja pierwotna była o 1/3 krótsza od opublikowanej. Po latach, kiedy spojrzałam na tę książkę już jako nieco bardziej doświadczona autorka, dopisałam jeszcze więcej, bo widziałam już, że ta porwana narracja całkowicie tłamsi epicki powiew, jaki chciałam osiągnąć. Debiut jest momentem, kiedy autor potrzebuje desperacko redakcyjnej pomocy. Przy tym nie chodzi mi nawet o kogoś, kto pokaże palcem i każe dopisać, raczej o osobę, która wnikliwie przeczyta książkę i będzie zadawała pytania, dociekając, co autor myśli o własnym tekście i jakie cele sobie wyznaczył. Ta relacja dialogu i wsłuchiwanie się w tekst jest szczególnie ważne dla młodego twórcy, który łatwo może ulec perswazji i nagiąć się do cudzej wizji.

Redakcja na głębokich strukturach tekstu w praktyce oznacza, że po rozmowie tekst wraca do autora, który go poprawia. Czasami wystarcza jedna tura, czasami tekst krąży kilkakrotnie. Kiedy główny zrąb tekstu istnieje, zaczynają się redakcje merytoryczne i językowe. Tutaj moja rada: im lepiej napisany jest tekst, tym więcej rzeczy zostaje wyłapanych przez redakcję i korektę. Brzmi to absurdalnie, ale jest naprawdę niezwykle praktyczną radą. Otóż, jeśli redaktor czy korektor – nawet najbardziej doświadczony – musi się koncentrować na wycinaniu powstawianych od czapy tabulatorów albo dodawać spacje przy kreskach dialogowych (zauważyłam, że błędny zapis dialogów jest bardzo powszechny), z pewnością nie zauważy wielu rzeczy mniej oczywistych, a może bardziej istotnych. Istnieje poza tym pewna bariera psychologiczna błędów na stronie. Jeśli jest ich zbyt wiele, autor nie tylko dostaje szału (sama dostaję! skoro ktoś ma wrażenie, że napisze ten tekst lepiej ode mnie, niechże go sobie sam pisze!), ale też nie będzie w stanie ich przeanalizować i ustosunkować się, chociażby dlatego że zabraknie miejsca na marginesach. Uważam, że ogromnym błędem jest dawanie redaktorowi źle sformatowanego, niechlujnego tekstu. Pomijając już kwestie szacunku dla cudzej pracy, autor musi się w takim przypadku liczyć z tym, że efekt końcowy będzie zwyczajnie słabszy. W pisaniu nie ma ścieżek na skróty.

Redakcję i korektę robi się bowiem dwojako – albo na papierze, albo w wersji elektronicznej. Bardziej odpowiada mi ten pierwszy sposób redakcji i korekty, bo na papierze w jakiś tajemniczy sposób widzę więcej błędów. Jest jednak również mankament: na papierze znacznie trudniej się koresponduje z redaktorem czy korektorem, bo miejsce na marginesach jest ograniczone, no i Poczta Polska bohatersko potrafi zgubić nawet przesyłkę poleconą.

Jest oczywistym, że własne dzieło niezwykle trudno zredagować. Dla mnie najskuteczniejszą metodą jest głośne czytanie, bo niemo czytam bardzo szybko i mózg po prostu koryguje błędy na papierze; literówek w ogóle nie widzę. Jednakże czytanie na głos pozwala również wychwycić zachwiania rytmu, powtórzenia, nadużywane frazy i inne popularne błędy, które w innym razie mogą umknąć uwagi autora. Dość łatwo można również ograniczyć liczbę błędów czysto technicznych, na przykład w kwestii nieszczęsnego zapisu dialogów wystarczy w miarę uważnie przestudiować dowolną książkę drukowaną, żeby zorientować się, jak należy to robić .

Redaktor powinien się z autorem dogadać, co niekiedy wymaga również pewnej wiedzy psychologicznej. Od momentu powstania Runy tylko raz zdarzyło się nam, że autor odmówił pracy z redaktorem i musiałyśmy zatrudnić inną osobą. Co zabawne, przeprowadziła mniej więcej te same poprawki, tyle że w dwóch turach (praca na dwóch wydrukach, najpierw wyczyszczone zostały najpoważniejsze błędy, potem mniejsze). Czasami zdarza się też, że wydawnictwo akceptuje redakcję, po czym przekazuje ją autorowi i wówczas redaktor nie pracuje z nim bezpośrednio. W każdych warunkach pisarz powinien mieć prawo zrobienia redakcji autorskiej i ustosunkowania się do poprawek w sensownym czasie; często przyjmuje się przelicznik 1 arkusz wydawniczy (40 tyś. znaków ze spacjami) dziennie. Sugerowałabym, żeby każdy początkujący twórca starał się zapewnić sobie w kontrakcie prawo do zaakceptowania redakcji i potem je egzekwował. Raz w życiu zetknęłam się z sytuacją, kiedy to autor oznajmił redaktorowi, że nie ma czasu ani chęci zajmować się poprawkami redakcyjnymi i poprosił, żeby redaktor poprawił tekst wedle własnych preferencji. Wciąż o tym pamiętam, bo dla mnie to niewyobrażalne, że komuś może tak dalece nie zależeć na kształcie własnego dzieła.

Zdarza się, że po redakcji językowej lub w jej trakcie tekst jest poddawany odrębnej redakcji merytorycznej, np. historycznej, archeologicznej, marynistycznej etc. Teoretycznie redaktor powinien sprawdzać również faktografię, zgodność nazw, topografię, charakterystyki bohaterów, realia etc. W praktyce bardzo wielu redaktorów ogranicza się wyłącznie do poprawek językowych, poniekąd dlatego, że najczęściej pracują z przekładami. Niektóre teksty wymagają specyficznej, specjalistycznej wiedzy i wówczas jest dobrze, jeśli autor otrzyma od wydawnictwa pomoc. Redakcja merytoryczna jest czymś w rodzaju płachty trzymanej pod pogorzelcem przez strażaków. Każdy popełnia błędy. Redakcja nie służy przepychankom i udowadnianiu sobie, kto jest lepsiejszy, tylko udoskonala tekst.

Granica między redakcją i korektą jest płynna. W teorii korektor nie powinien ingerować w tekst, powinien się koncentrować na literówkach, przeniesieniach, uzgadniać odmiany etc. W praktyce prosimy, żeby poprawiał wszystkie błędy, jakie dostrzeże, mimo że niektórzy redaktorzy potrafią ostro fukać na błędy wynalezione przez korektorów. Prosimy również, żeby nie ograniczał się do podkreślenia błędów, ale zasugerował poprawkę albo wyjaśnił, na czym polega błąd, bo często pracujemy z młodymi twórcami, którzy się dopiero uczą pisarskiego rzemiosła i taka pomoc jest dla nich użyteczna.

Po składzie następuje kolejna korekta, tym razem już na wydruku (w niektórych wydawnictwach także ta korekta bywa na pliku, u nas zawsze na papierze). Przy obu korektach większe zmiany są uzgadniane z autorem, ale nie dotyczy to spraw oczywistych – błędów ortograficznych (tutaj spory rozsądza słownik, ewentualnie zalecenia lub poradnia językowa), przyjętego przez wydawnictwo zapisu (np. myśli można zapisywać w różny sposób), odmiany, przeniesień, wreszcie literówek. Co zabawne z całej tej pracy w recenzjach najczęściej zwraca się uwagę na literówki, które stanowią najbardziej ewidentną i najprostszą część pracy redaktora i korektora.

Przed zesłaniem do drukarni robi się jeszcze tzw. zwolnieniówkę, czyli ostatni rzut oka na tekst i sprawdzenie naniesienia poprzednich poprawek. Są autorzy, którzy chcą jeszcze książkę oglądać na tym etapie (sama taka jestem), ale wydawnictwa są temu raczej nieprzychylne.

***


Jak widać na poniższych próbkach, redakcja jest zawsze kreacją autorską. Dobry redaktor nie jest przezroczystym medium, jakkolwiek powinien być kameleonem i starać się dopasować do stylu autora, nie zaś forsować własne wizje. Jednakże w miejscach, gdzie jest możliwa pewna dowolność, dwie różne osoby mogą zaproponować różne rozwiązania. Każde z nas ma swoje upodobania, jedni są konserwatywni, inni dopuszczają więcej zwrotów kolokwialnych. Jedni ograniczają się do poprawienia błędów, inni tłumaczą, na czym one polegają. Ponieważ ten felieton i tak jest nadmiarowo długi, nie będę omawiała po kolei wszystkich błędów, ale postaram się wszystko, w miarę możliwości, wyjaśniać w komentarzach. Zatem oto dwie próbki tekstu, zrobione przez profesjonalne redaktorki. Miłej zabawy przy porównywaniu!

Próbka 1
Próbka 2