» Artykuły » Felietony » Mina przeciwpiechotna

Mina przeciwpiechotna


wersja do druku

Qchnia artystyczna #12

Redakcja: Marcin 'malakh' Zwierzchowski
Ilustracje: Vermiliona

Mina przeciwpiechotna
Jakiś czas temu wrzuciłam tutaj nasz test dla redaktorów i korektorów, który serwujemy na przystawkę osobom zgłaszającym się do współpracy. Poprosiłam o poprawienie dwoje naszych współpracowników i efekty ich pracy przedstawiam poniżej (w formie pliku do ściągnięcia). Zanim jednak omówię efekty, chciałabym opowiedzieć o pracy nad tekstem.

Podczas kilku lat istnienia Runy zdarzyło się, że dostałyśmy teksty kompletne, napisane przez w pełni ukształtowanych twórców, świadomych swoich celów i – nie ukrywajmy – ograniczeń twórczych, które każdy ma. Ale to zdarza się niezwykle rzadko. Zwykle praca nad debiutanckim dziełem jest mozolna i trwa wiele miesięcy.

W świecie fantastyki nie ma wielu redaktorów, którzy potrafią pracować na głębokich strukturach tekstu. Innymi słowy: którzy potrafią pokazać autorowi, gdzie jakaś postać ginie, gdzie rwie się narracja, gdzie postaci stają się niewiarygodne psychologicznie. Pamiętam bardzo dokładnie prace nad Zbójeckim gościńcem. Wersja pierwotna była o 1/3 krótsza od opublikowanej. Po latach, kiedy spojrzałam na tę książkę już jako nieco bardziej doświadczona autorka, dopisałam jeszcze więcej, bo widziałam już, że ta porwana narracja całkowicie tłamsi epicki powiew, jaki chciałam osiągnąć. Debiut jest momentem, kiedy autor potrzebuje desperacko redakcyjnej pomocy. Przy tym nie chodzi mi nawet o kogoś, kto pokaże palcem i każe dopisać, raczej o osobę, która wnikliwie przeczyta książkę i będzie zadawała pytania, dociekając, co autor myśli o własnym tekście i jakie cele sobie wyznaczył. Ta relacja dialogu i wsłuchiwanie się w tekst jest szczególnie ważne dla młodego twórcy, który łatwo może ulec perswazji i nagiąć się do cudzej wizji.

Redakcja na głębokich strukturach tekstu w praktyce oznacza, że po rozmowie tekst wraca do autora, który go poprawia. Czasami wystarcza jedna tura, czasami tekst krąży kilkakrotnie. Kiedy główny zrąb tekstu istnieje, zaczynają się redakcje merytoryczne i językowe. Tutaj moja rada: im lepiej napisany jest tekst, tym więcej rzeczy zostaje wyłapanych przez redakcję i korektę. Brzmi to absurdalnie, ale jest naprawdę niezwykle praktyczną radą. Otóż, jeśli redaktor czy korektor – nawet najbardziej doświadczony – musi się koncentrować na wycinaniu powstawianych od czapy tabulatorów albo dodawać spacje przy kreskach dialogowych (zauważyłam, że błędny zapis dialogów jest bardzo powszechny), z pewnością nie zauważy wielu rzeczy mniej oczywistych, a może bardziej istotnych. Istnieje poza tym pewna bariera psychologiczna błędów na stronie. Jeśli jest ich zbyt wiele, autor nie tylko dostaje szału (sama dostaję! skoro ktoś ma wrażenie, że napisze ten tekst lepiej ode mnie, niechże go sobie sam pisze!), ale też nie będzie w stanie ich przeanalizować i ustosunkować się, chociażby dlatego że zabraknie miejsca na marginesach. Uważam, że ogromnym błędem jest dawanie redaktorowi źle sformatowanego, niechlujnego tekstu. Pomijając już kwestie szacunku dla cudzej pracy, autor musi się w takim przypadku liczyć z tym, że efekt końcowy będzie zwyczajnie słabszy. W pisaniu nie ma ścieżek na skróty.

Redakcję i korektę robi się bowiem dwojako – albo na papierze, albo w wersji elektronicznej. Bardziej odpowiada mi ten pierwszy sposób redakcji i korekty, bo na papierze w jakiś tajemniczy sposób widzę więcej błędów. Jest jednak również mankament: na papierze znacznie trudniej się koresponduje z redaktorem czy korektorem, bo miejsce na marginesach jest ograniczone, no i Poczta Polska bohatersko potrafi zgubić nawet przesyłkę poleconą.

Jest oczywistym, że własne dzieło niezwykle trudno zredagować. Dla mnie najskuteczniejszą metodą jest głośne czytanie, bo niemo czytam bardzo szybko i mózg po prostu koryguje błędy na papierze; literówek w ogóle nie widzę. Jednakże czytanie na głos pozwala również wychwycić zachwiania rytmu, powtórzenia, nadużywane frazy i inne popularne błędy, które w innym razie mogą umknąć uwagi autora. Dość łatwo można również ograniczyć liczbę błędów czysto technicznych, na przykład w kwestii nieszczęsnego zapisu dialogów wystarczy w miarę uważnie przestudiować dowolną książkę drukowaną, żeby zorientować się, jak należy to robić .

Redaktor powinien się z autorem dogadać, co niekiedy wymaga również pewnej wiedzy psychologicznej. Od momentu powstania Runy tylko raz zdarzyło się nam, że autor odmówił pracy z redaktorem i musiałyśmy zatrudnić inną osobą. Co zabawne, przeprowadziła mniej więcej te same poprawki, tyle że w dwóch turach (praca na dwóch wydrukach, najpierw wyczyszczone zostały najpoważniejsze błędy, potem mniejsze). Czasami zdarza się też, że wydawnictwo akceptuje redakcję, po czym przekazuje ją autorowi i wówczas redaktor nie pracuje z nim bezpośrednio. W każdych warunkach pisarz powinien mieć prawo zrobienia redakcji autorskiej i ustosunkowania się do poprawek w sensownym czasie; często przyjmuje się przelicznik 1 arkusz wydawniczy (40 tyś. znaków ze spacjami) dziennie. Sugerowałabym, żeby każdy początkujący twórca starał się zapewnić sobie w kontrakcie prawo do zaakceptowania redakcji i potem je egzekwował. Raz w życiu zetknęłam się z sytuacją, kiedy to autor oznajmił redaktorowi, że nie ma czasu ani chęci zajmować się poprawkami redakcyjnymi i poprosił, żeby redaktor poprawił tekst wedle własnych preferencji. Wciąż o tym pamiętam, bo dla mnie to niewyobrażalne, że komuś może tak dalece nie zależeć na kształcie własnego dzieła.

Zdarza się, że po redakcji językowej lub w jej trakcie tekst jest poddawany odrębnej redakcji merytorycznej, np. historycznej, archeologicznej, marynistycznej etc. Teoretycznie redaktor powinien sprawdzać również faktografię, zgodność nazw, topografię, charakterystyki bohaterów, realia etc. W praktyce bardzo wielu redaktorów ogranicza się wyłącznie do poprawek językowych, poniekąd dlatego, że najczęściej pracują z przekładami. Niektóre teksty wymagają specyficznej, specjalistycznej wiedzy i wówczas jest dobrze, jeśli autor otrzyma od wydawnictwa pomoc. Redakcja merytoryczna jest czymś w rodzaju płachty trzymanej pod pogorzelcem przez strażaków. Każdy popełnia błędy. Redakcja nie służy przepychankom i udowadnianiu sobie, kto jest lepsiejszy, tylko udoskonala tekst.

Granica między redakcją i korektą jest płynna. W teorii korektor nie powinien ingerować w tekst, powinien się koncentrować na literówkach, przeniesieniach, uzgadniać odmiany etc. W praktyce prosimy, żeby poprawiał wszystkie błędy, jakie dostrzeże, mimo że niektórzy redaktorzy potrafią ostro fukać na błędy wynalezione przez korektorów. Prosimy również, żeby nie ograniczał się do podkreślenia błędów, ale zasugerował poprawkę albo wyjaśnił, na czym polega błąd, bo często pracujemy z młodymi twórcami, którzy się dopiero uczą pisarskiego rzemiosła i taka pomoc jest dla nich użyteczna.

Po składzie następuje kolejna korekta, tym razem już na wydruku (w niektórych wydawnictwach także ta korekta bywa na pliku, u nas zawsze na papierze). Przy obu korektach większe zmiany są uzgadniane z autorem, ale nie dotyczy to spraw oczywistych – błędów ortograficznych (tutaj spory rozsądza słownik, ewentualnie zalecenia lub poradnia językowa), przyjętego przez wydawnictwo zapisu (np. myśli można zapisywać w różny sposób), odmiany, przeniesień, wreszcie literówek. Co zabawne z całej tej pracy w recenzjach najczęściej zwraca się uwagę na literówki, które stanowią najbardziej ewidentną i najprostszą część pracy redaktora i korektora.

Przed zesłaniem do drukarni robi się jeszcze tzw. zwolnieniówkę, czyli ostatni rzut oka na tekst i sprawdzenie naniesienia poprzednich poprawek. Są autorzy, którzy chcą jeszcze książkę oglądać na tym etapie (sama taka jestem), ale wydawnictwa są temu raczej nieprzychylne.

***


Jak widać na poniższych próbkach, redakcja jest zawsze kreacją autorską. Dobry redaktor nie jest przezroczystym medium, jakkolwiek powinien być kameleonem i starać się dopasować do stylu autora, nie zaś forsować własne wizje. Jednakże w miejscach, gdzie jest możliwa pewna dowolność, dwie różne osoby mogą zaproponować różne rozwiązania. Każde z nas ma swoje upodobania, jedni są konserwatywni, inni dopuszczają więcej zwrotów kolokwialnych. Jedni ograniczają się do poprawienia błędów, inni tłumaczą, na czym one polegają. Ponieważ ten felieton i tak jest nadmiarowo długi, nie będę omawiała po kolei wszystkich błędów, ale postaram się wszystko, w miarę możliwości, wyjaśniać w komentarzach. Zatem oto dwie próbki tekstu, zrobione przez profesjonalne redaktorki. Miłej zabawy przy porównywaniu!

Próbka 1
Próbka 2
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

O marzeniach
Qchnia literacka #15
Z planem czy na żywca?
Qchnia artystyczna #14
Selekcja i dawkowanie informacji
Qchnia artystyczna #13
Ucieczka w dialogi
Qchnia artystyczna #11
Pisałem kiedyś powieść. Emocje.
Qchnia artystyczna #10
O bohaterach. Część 2
Qchnia artystyczna #9

Komentarze


Siman
   
Ocena:
0
Zdecydowanie bardziej wolę próbkę nr 2. Przy czytaniu podanego tekstu wyłapałem sporo niejasności i "niezręczności" w tekście i tylko druga redakcja je wskazała. Pierwsza ograniczała w zasadzie do poprawiania najbardziej oczywistych błędów. Tak czy inaczej, dobrze, że się wreszcie doczekaliśmy. :)
06-03-2010 12:11
Antavos
   
Ocena:
0
Także uznaję próbkę numer dwa za lepszą, ponieważ początkujący autor może dowiedzieć się o tym, jakiego rodzaju błędy popełnił, a redaktor skupia się nie tylko na poprawności językowej. Swoją drogą, w nawiązaniu do jednej z wcześniejszych dyskusji na Polterze - o warsztatach literackich - dobrze prowadzone warsztaty literackie wyglądają właśnie tak, jak w drugim przykładzie.

Co zresztą potwierdza moją teorię o potrzebie istnienia takich warsztatów, czy też kursów kreatywnego pisania. Błędy autora in statu nascendi, który przeszedł przez taki kurs, nie polegają na złym zastosowaniu zapisów dialogowych. Najczęściej błędem okazuje się cały tekst. Moje pytanie jest takie: jak głęboko redaktor ingeruje/może ingerować w teksty przysyłane do Runy? Przydałoby się zamieszczenie tekstu przed i po poprawkach.:) Tzn chodzi mi na przykład o wycinanie błędów historycznych, merytorycznych (przykładowo: autor pisze o Wielkiej Wojnie i myli się w datowaniu bitwy pod Paschendale, albo myli karakę z żaglowcem, Giordano Bruno staje się Królem Commonwealthu).

Rozmawiałem na ten temat z paroma znajomymi redaktorami i de facto każdy ma swoją metodę. W przypadku przekładów stosuje się bardzo głęboką ingerencję - pamiętam sytuację, w której jeden z paranormali dla pewnego wydawnictwa trzeba było napisać właściwie od nowa. Z drugiej strony Amerykanie prace nad tekstem zaczynają już na etapie agencji literackiej i agenci często stają się pierwszymi redaktorami jeszcze zanim tekst trafi do redaktora we właściwym wydawnictwie.
06-03-2010 15:12
Garnek
   
Ocena:
+1
Bardzo fajny tekst.
06-03-2010 16:05
Scobin
   
Ocena:
0
Bardzo dobry obraz tego, jak w praktyce wygląda redakcyjna praca nad tekstem, różne jej plusy dodatnie i ujemne. :-) Dziękuję również za pliki, to cenna okazja do poprawy warsztatu i z pewnością spędzę przy nich nieco czasu.
07-03-2010 15:31
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
    tłumaczenie błędów
Ocena:
+1
Redaktor w zasadzie nie ma obowiązku tłumaczenia błędów na wydruku: my o to prosimy, zwłaszcza w przypadku tekstów początkujących autorów, ale to nie jest wymagane. Podobnie nie można wymagać od redaktora, żeby dawał wszędzie propozycje zmian. Redakcja powinna po prostu wskazać błędy. Bardzo użyteczne bywa jednak spotkanie redaktora z autorem, który ma wówczas szansę wypytać ponurego profesjonała, dlaczego niektóre rzeczy zostały zakwestionowane. Może również bronić własnej wersji, tłumacząc, że niektóre błędy bądź niezręczności językowe są zamierzone i czemuś służą (np. charakteryzują postać).
Antavos, pytasz o skalę ingerencji w teksty w Runie. Jest zgoła niewielu redaktorów, którzy potrafią pracować na głębokich strukturach tekstu, pokazać, który wątek czy która postać są zbyt słabo zarysowane, ukatrupione przedwcześnie etc. Ale nie będę operować konkretnymi przykładami, bo to jest moim zdaniem tajemnica wydawnicza. Autor, oddając tekst wydawcy, musi mieć gwarancję, że jego błędy nie wypłyną (mogę się tylko z rozbawieniem przyznać do własnych - w ostatnio oddanym tekście do "Polityki" wesoło popełniłam orta w słowie hart/chart - nie potrafię zapamiętać, jak się to psisko pisze). Ale zdaje się, że Michał Krzywicki pisze o tym na Fantazmatach, blogu Runy (i nie umiem wkleić linka).
Bardzo dużo zależy od postawy autora. Są osoby konfrontacyjne, które kontestują większość poprawek, a na dowód w postaci normy słownikowej odpowiadają, że słownik daje tylko ogólne wskazówki, a pisać można po swojemu (przy czym nie chodzi tu o stylizacje na język mówiony). Są złośliwe - to ja - które na podkreślone przez redaktorów zwroty reagują dopisywaniem cytatów z klasyków, w których te zwroty się pojawiają (często stylizuję na język dawny). Są obojętne, którym jest wszystko jedno, jak tekst wygląda, byle skasować honorarium i mieć święty spokój. Są też i tacy, którzy chcą się nauczyć i podpytują redaktorów, chętnie się z nimi spotykają. A redaktorzy również bywają różni i najważniejsze, żeby się te dwie strony jakoś porozumiały. Jest natomiast jedna sytuacja, której nie znoszę ani jako autorka, ani jako wydawca - kiedy między autorem i redaktorem zaczyna się przepychanka, kto wie lepiej (co zwykle sprowadza się do klasycznej walki o władzę). Wtedy zaczynają się złośliwe uwagi, wyszukiwanie wzajemnych potknięć, deprecjonowanie wartości tekstu i w ogóle walka podjazdowa. Wydaje mi się, że w takich sytuacjach autor jest stroną słabszą, wymagającą większej opieki ze strony wydawcy. Nie dlatego, że sama jestem autorką i och my wrażliwcy, ale dlatego że autor, zwłaszcza początkujący, ma emocjonalny stosunek do tekstu. Dla niego to nie jest tylko praca, ale własne bebechy na papierze, zarwane noce, kłótnie z żoną o czas zmarnowany na stukaniu w klawisze i co nam tam jeszcze przyjdzie do głowy. Przy którejś kolejnej książce nauczy się, co jest ważne, a gdzie można ustąpić. Ale na początku relacja autor-redaktor jest bardzo nierówna.
10-03-2010 09:06
~Spike

Użytkownik niezarejestrowany
    papier a plik
Ocena:
0
Ponieważ zarówno korektą, jak i redakcją (wprawdzie tylko przekładów, ale zawsze) zajmuję się już od dobrych kilku lat, pozwolę sobie na jedną uwagę względem opozycji papier-plik.

Korektę zawsze robię na papierze i nie bardzo sobie wyobrażam, żeby mogło być inaczej - przecież korektor ma za zadanie poprawić nie tylko przecinki, literówki czy fleksję, ale również różne problemy ze składem - paginację na szpicówkach, przenoszenie wyrazów, operowanie światłami, bękarty i wdowy itd. Na pliku Worda robić się tego nie da (bo przecież i tak po wlaniu do InDesigna czy Quarka tekst ułoży się inaczej), a dłubanie w jakimś postscripcie to już w ogóle byłby obłęd.

Redakcję natomiast robię zawsze na pliku - owszem, jak najbardziej wyobrażam ją sobie na papierze, ale praca z plikiem jest dla mnie po pierwsze wygodniejsza, a po drugie dużo mniej czasochłonna. Prosty przykład: załóżmy, że w trakcie konsultacji z tłumaczem uznamy, że trzeba zmienić tłumaczenie jakiejś często się powtarzającej nazwy własnej. Gdybym miał ją potem wyszukiwać i poprawiać na papierze, spędziłbym nad tym pół dnia, a i tak nie miałbym pewności, czy czegoś nie przegapiłem; przy pracy na pliku dobrodziejstwo kombinacji Ctrl+F pozwala mi załatwić sprawę w 10 minut.
13-03-2010 18:28
Scobin
   
Ocena:
0
przecież korektor ma za zadanie poprawić nie tylko przecinki, literówki czy fleksję, ale również różne problemy ze składem

Chyba że mówimy o korekcie przed składem. :)
13-03-2010 19:22
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
    Korekta i skład
Ocena:
0
No, nie uwierzycie chłopaki, ale korekty robi się często dwie. Albo trzy. A niekiedy nawet cztery :)
A poważniej: oczywiście, tekst trzeba skorektować po składzie. Ale w tekstach polskich ingerencja w tekst bywa często głębsza niż w przekładach, dlatego robi się również wcześniejszą korektę/korekty. Przed składem.
U nas rekordzista miał cztery korekty.
15-03-2010 22:04
Scobin
   
Ocena:
0
@Sigrid

To znaczy które chłopaki nie uwierzą? Bo ja wierzę od dawna. :)
15-03-2010 23:32
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Scobin: a ja czasami biorę potem wydaną książkę w ręce i nadal nie wierzę :)
16-03-2010 10:33
Scobin
    @Sigrid
Ocena:
0
To jest to, co mistycy nazywali "nocą wiary". :)
16-03-2010 10:52
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
To się pochwalę, że znajomi książkę niedawno wydali, naukową czy popularnonaukową, niespecjalnie się interesuję, bo coś o historii najnowszej, a mnie ona nie interesuje. Wiele miesięcy pracy, bo to pierwsza książka wydawnictwa, sprawdzanie źródeł, ikonografii, słowem, straszna robota, nieporównywalna z fabułą. I wiecie, co się stało, kiedy otworzyli pierwszą paczkę, taką cudną, nieskalaną, pachnącą farbą z drukarni?
Mają w tytule jakieś długaśne niemieckie słowo. I w tymże słowie na grzbiecie jest błąd. A kilka osób czytało tę okładkę po kilkanaście razy. I nikt nie widział.
Paradoksalnie, łatwiej jest mi, kiedy książka została ewidentnie puszczona na żywioł. Ot, wydawca przyoszczędził na kosztach albo zatrudnił niewłaściwych ludzi. Ale czasami zdarza się ślepa plamka. Wszyscy patrzą, nikt nie widzi. Mimo starań.
16-03-2010 16:22
Scobin
    Korektor jest jak bramkarz w piłce nożnej
Ocena:
0
Najbardziej przykre jest to, że czytelnicy dostrzegą głównie ten jeden błąd w tytule, a nie dziesiątki godzin spędzonych nad tekstem.
16-03-2010 17:29
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Ponieważ nikt poza nami pewnie nie czyta już tej rozmowy, pochwalę się absolutnie największym błędem Runy. Otóż na początku istnienia firmy Paweł Ziemkiewicz, mąż Paulinki Braiter, naszej wspólniczki, zamarzył sobie konferencję, ogłaszającą urbi et orbi powstanie nowej firmy wydawniczej. Niceśmy wówczas nie wiedzieli o branży, więc wesolutko podaliśmy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem daty dzienne premier pierwszych czterech książek. I potem, kiedy się okazało, że takiej obietnicy wcale nie jest łatwo dotrzymać, w straszliwym pędzie oraz zamęcie nie dopilnowałyśmy w drukarni IV okładki jednej z książek i oto stało się jakieś cudo, rozjechały się warstwy czy, sama nie wiem, co jeszcze innego, dość że zniknęła ostatnia linijka notki o autorce książki. Traf chciał, że były w niej wymienione nagrody autorki, zajdle nie zajdle, po prostu czysty splendor.
Oczywiście otworzyłam paczkę, wzięłam książkę do ręki i zobaczyłam natychmiast. Od tej pory nie otwieram paczek z drukarni :)
16-03-2010 19:41
~Astre

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Wow, jestem w szoku, że można wysyłać do wydawnicta tekst pełen tak rażących błędów..
18-07-2012 20:24

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.