Miecz i kwiaty. Tom 2 - Marcin Mortka

Więcej, lepiej, tom drugi

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Miecz i kwiaty. Tom 2 - Marcin Mortka
Gaston de Baideaux, wraz z grupą wiernych kamratów, podróżuje po Ziemi Świętej. Nie jest to oczywiście wycieczka zbyt luksusowa: ogólne wrażenia trochę psują pojawiający się zewsząd Saraceni, nieustannie nastający na życie młodego rycerza; mało tego – w Jerozolimie czai się również Joscelin de Royes, dysponujący ogromną władzą w zakonie templariuszy. Gaston nie wie zbytnio, czego ten od niego chce, ale nie bójcie się, w drugim tomie Miecza i kwiatów dowie się tego rychło.

Przeskok klimatyczny między dwoma tomami cyklu jest niesamowity. Niby wszystko zostaje po staremu: ta sama krucjata, ta sama Jerozolima, ci sami bohaterowie. Mimo to naprawdę ciężko znaleźć jakąś ciągłość atmosfery. Powieść wyewoluowała z prostej w sumie opowiastki o młodym rycerzyku, którego trapią problemy etyczne i miłosne. Zamiast niej dostajemy poważną historię o życiu rycerza, który w końcu zrozumiał, że życie to nie bajka – szczególnie, jeśli wiedzie się je w miejscu tak nieprzyjaznym, jak Ziemia Święta. Pustkowia, które wcześniej otaczała przyjemna atmosfera delikatnej magii, teraz stają się niebezpiecznymi traktami, a zamiast czarodziejskich sztuczek pojawiają się przerażające demony. Początkowo byłem zdziwiony tym, że Mortka zdecydował się na uczynienie historii tak mroczną (pomijając jedno – nieśmiertelność bohaterów, która trochę łagodzi niepokój wywoływany przez powieść), ale jestem pewny, że była to dobra decyzja.

Z powyższego akapitu łatwo wywnioskować, że autor naprawił największy błąd pierwszego tomu: miałkość bohaterów. Gaston wreszcie zamienia się w prawdziwego mężczyznę. Jego poważne decyzje nie są już wywoływane przez tajemnicze głosy, które słyszy; stały się one logicznymi konsekwencjami jego poczynań. Wydaje mi się, że większą rolę odgrywa teraz Anzelm, wojownik niszczony przez potężną klątwę – jest on kolejną w pełni dopieszczoną postacią, potrafiącą wzbudzać w czytelnikach coś więcej, niż irracjonalną tęsknotę za rycerskimi ideałami (co było udziałem większości Mortkowych wojów z poprzedniego tomu). Na bok zepchnięty został Vittorio, co wcześniej by mnie ucieszyło, ale teraz i on nabiera powagi – dzięki tragicznej (a nie śmiesznej, co warto zaznaczyć) miłości staje się postacią zdecydowanie pełniejszą. Trochę szkoda, że ilość nowych bohaterów jest doprawdy śladowa, rekompensuje to co prawda jakość ich wykreowania (niesamowicie intrygujący brat Jakub!), ale, mimo wszystko, chciałoby się więcej.

Spodziewałem się, że Miecz i kwiaty będą dylogią. Kończąc pierwszy tom, ba!, będąc w trakcie drugiego, byłem tego pewny. Ale Mortka zdecydował się na coś innego – przynajmniej taką mam nadzieję. Fabuła rozwinęła się do zadziwiających rozmiarów, ilość wątków może zatrważać, zaimponowało mi także doskonałe zsyntetyzowanie wielkiej historii z "małymi" przygodami bohaterów. Większość wątków szybko prowadzonej historii pisarz zamyka, ale pozostawia sobie jedną, szeroko otwartą furtkę. Dowiadujemy się prawie wszystkiego: co stało się z Rogerem, kim jest tajemniczy głos dręczący Gastona, czym jest klątwa Anzelma, czy Vittorio zdobędzie w końcu upragnione bogactwa. To wystarczająco dużo, aby pozostawić w czytelniku uczucie zaspokojenia, bez zabijania zaciekawienia opowieścią.

Drugi tom Miecza i kwiatów jest zauważalnie lepszy od pierwszej części cyklu. To wcale nie było takie oczywiste, gdyż Mortka zawiesił sobie poprzeczkę naprawdę wysoko. Jeszcze niedawno bez skrupułów mówiłem, że fantastyka historyczna mnie nudzi, ale po przeczytaniu tej powieści nie byłbym gotowy tego powtórzyć. Jeśli szukacie szybkiego, doskonale napisanego czytadła z odrobiną moralizatorstwa, którego orędownikami są bezlitośni zabójcy przeciwników Pana – będziecie zachwyceni, zaręczam.