Miecz Onarka von Dichsteina

Łukasz 'Yoshi' Pożoga

Autor: Yoshi

Miecz Onarka von Dichsteina

Pozwólcie, że przedstawię się na początku, jak nakazuje dobry obyczaj. Zwę się Johann von Agrenzer i choć – jak to piszą poeci – płynie w mych żyłach błękitna krew, to nie czuję się szlachcicem. Nauka, wiedza – to mnie pociąga, to sprawia, że życie wydaje się ciekawsze, a krew szybciej krąży w żyłach. Dlatego też ponad trzydzieści lat temu opuściłem rodzinny dom w Nuln i przybyłem tu, do Altdorfu, gdzie nauczam młodych – rozkapryszonych, a jakże! – paniczyków. Opowiadam im o historii naszego wspaniałego Imperium, o dawnych dziejach naszych sąsiadów z Kisleva, o rycerzach z Bretonii, czy o najemnikach z odległej Tilei na południu, którzy co roku zaciągają się na służbę w imperialnej armii albo do prywatnych oddziałach arystokratów. O tak, o wielu rzeczach im mówię, o wielu więcej bym mógł powiedzieć, ale mi nie wolno. Oj, mogę tylko pogrozić sękatym palcem, przestrzec, żeby nie lekceważyli potęgi Chaosu, która dopiero, co spadła na nas z północy i z trudem została odparta. Wam jednak opowiem, choć w największej tajemnicy. Ufam, że – na Sigmara! – to, czego się dowiecie z moich pism, pozostanie waszą tajemnicą, że nikomu o tym nawet nie napomkniecie, choćby was kusił butelką przedniego reiklandzkiego wina! Jak pewnie wiecie, wiele osób ma dwie twarze. Jedną pokazują na co dzień, inną trzymają w ukryciu. Ze mną jest podobnie. W dzień spotkać mnie można na Uniwersytecie Altdorfskim w Katedrze Historii, gdzie usilnie staram się wbić trochę wiedzy do studenckich łbów, doglądam pracy skrybów, czytam dzieła znanych historyków. W nocy zaś jestem poszukiwaczem. Ale nie takim zwykłym, co chodzi od wioski do wioski, od miasta do miasta, szuka złota i przygody. Oj nie, ja szukam wiedzy, ale wiedzy o rzeczach niezwykłych, obdarzonych magią, jednym słowem – cudownych, o których, niestety, pamięć się zatarła, a które pewnie leżą pogrzebane gdzieś pod grubą warstwą kurzu. Nie szukam ich dla siebie, oj nie! Nie pragnę nawet! Chcę tylko odkryć karty ich historii, gdyż ciekawi mnie, kto je stworzył, w jakim celu, i gdzie się znajdują. Och, czuję, że już w waszych sercach płonie ten żar, który być może skusi do dalekiej wędrówki, by rzeczy te odnaleźć. Strzeżcie się jednak! Strzeżcie się, na Sigmara, bo zdarza się, że pragnienie, żądza przyćmić mogą zdrowy rozsądek. Wiedzcie, że przedmioty te często mają straszną historię, ciąży nad nimi fatum, przyniosły bowiem zgubę wielu ludziom, doprowadziły do niejednej tragedii. Rozumiecie już teraz? Tak, o tych rzeczach nie wypada za dnia pisać, ba, nawet myśleć! Noc jest odpowiedniejszą porą, dlatego też nocą zapisuję zwoje tegoż pergaminu. Jeżeli uważacie, że jest w was wystarczająco wiele prawości, aby nie ulec pokusie, czytajcie dalej. Ale po cichu, tak by nikt nie usłyszał, po cichu...

Johann von Agrenzer

(wyciąg z zapisków Johanna)

Dzień 3 Powiedźmia roku 2520

Wczoraj Hoser przysłał mi stos starych listów, zarzekając się, że warto je przejrzeć na wypadek, gdyby zawierały jakieś cenne informacje, choć ja dobrze wiem, że ten bęcwał po prostu chciał się wymigać od roboty. Oczyściłem je z kurzu i pajęczych nici, jak zwykłem czynić w takich przypadkach. Miałem je oddać staremu Josiemu, aby je umieścił gdzieś w bibliotece, wcisnął w jakąś szczelinę, bo cóż mi po prywatnej korespondencji – nawet czytać nie wypada! Coś mnie jednak tknęło i zacząłem je przeglądać. Jeden mnie zainteresował. Już sama pieczęć sprawiła, że moje serce szybciej zabiło! Ha, to była w końcu pieczęć Elektora Stirlandu! Wyjąłem z koperty stronnicę żółtego papieru. Na pierwszy rzut oka list miał z kilka stuleci. Miałem rację, bowiem w nagłówku, po prawej stronie, istotnie figurowała stara data – rok 2138. Skopiuję wam tutaj treść owego listu, bo jest niezmiernie intrygująca:

„Dostojny Elektorze!

Nadal szukam tego człowieka. Trop urywa się w Weissendorfie. Dowiedziałem się, że ów nieznajomy zatrzymał się w gospodzie „Fredsbier”. Przedstawił się tam jako Franz, ale nie mogę potwierdzić, że tak ma na imię, bo mógł przecież okłamać oberżystę. Wiem jednak, że następnego dnia widziano go, jak ruszył jedną z górskich ścieżek. Podejrzewam, że może poszukiwać krypt von Dichsteinów. To miałoby sens; plotki mówią, że krypty te są ukryte gdzieś w górach właśnie niedaleko Weissendorfu. Potrzebuję dodatkowych ludzi, jeżeli mam przeszukać teren. Muszę utrzymywać mały oddział w samej wiosce na wypadek, gdyby ów Franz się tu zjawił, stąd moja prośba. Tak czy owak, przysięgam, że dostarczę Wam jego cudowny miecz. To tylko kwestia czasu.

Kapitan Kurt Angemauer”

Muszę dowiedzieć się, kim byli ci von Dichsteinowie. Nazwisko świadczy niezłomnie, że to jakiś szlachecki ród. A wszystko rozchodzi się o jakiś miecz... Mam wrażenie, że tej broni daleko było od zwykłości, skoro sam Elektor Stirlandu się nią interesował, i to ten, który zabił Manfreda von Carsteina w czasie wielkiej bitwy na Bagnie Fenn. Ciekawi mnie, dlaczego tak bardzo pragnął tego miecza, co takiego niezwykłego było w tej broni? Zaklęta? Być może, ależ czyż elektorskie miecze nie są opatrzone runami dawnych czasów?

---

Dzień 18 Czasu Lata roku 2520

Nareszcie zdobyłem potrzebne informacje, a nie było to łatwe! Ale po kolei. Weissendorf to mała wieś w Sylvanii u podnóża Gór Krańca Świata. Jedna z ksiąg w naszej bibliotece (całe szczęście, że Josi ma tak dobrą pamięć i znalazł ją dla mnie!) wspomina, że von Dichsteinowie byli możnym rodem władającym rozległymi ziemiami na północy Sylwanii. Przez długi czas współzawodniczyli o prymat nad tą częścią krainy z von Carsteinami. Przegrali. Von Carsteinowie (tak! ci sami, którzy splamili się przekleństwem wampiryzmu, choć nie potrafię określić, czy już wtedy ich zęby spływały krwią) wymordowali niemal wszystkich. Ci nieliczni, którzy przeżyli, zbiegli w góry, gdzie ukryli się w jakichś kryptach, w których ponoć doczekali swych dni w ukryciu, przy okazji grzebiąc członków swego rodu. Niestety, więcej informacji, które byłyby pomocne w zbadaniu tej sprawy, nie znalazłem, ale będę szukał dalej. Zapowiada się na bardzo trudne i żmudne śledztwo. Oby Verena dała mi przenikliwy wzrok, bym dojrzał wszelkie niuanse, które mogą być pomocne w rozwikłaniu tej sprawy!

Dzień 4 Czasu Zbiorów roku 2521

Dużo czasu upłynęło, odkąd napisałem poprzednią notatkę, ale w końcu natrafiłem na dalszy trop. Comiesięczne datki na świątynię Vereny chyba się na coś przydały! Ledwie trzy dni temu wpadł do Uniwersytetu z wizytą uczony z mego rodzinnego Nuln – Gottfried Schumann. Zbiegiem okoliczności napotkałem go, jak wertował w bibliotece stare księgi traktujące o historii Stirlandu. Pomyślałem, że być może będzie potrafił mi pomóc. Okazało się, że wie dużo więcej ode mnie o von Dichsteinach. Powiedział mi, że jedna z gałęzi rodu przetrwała trudny okres walk z von Carsteinami i zbiegła do zachodniego Stirlandu, gdzie się osiedliła. Wciąż można ich tam spotkać. Mieszkają w miasteczku Sieggrunt. Ta informacja może zrewolucjonizować moje poszukiwania! Obecnie nie mogę sobie pozwolić na opuszczenie Altdorfu, ale bezzwłocznie wyślę list do Sieggruntu.

---

Dzień 16 Czasu Warzenia roku 2521

Przyszła odpowiedź od niejakiego Heinricha von Dichsteina. Już kopiuję tekst listu, bo jest niezwykle interesujący.

„Drogi Johannie,

Żywię wielki szacunek do ludzi uczonych, a ty – jak napisałeś – takowym jesteś. Poszukiwanie mądrości, zdobywanie wiedzy jest cnotą, choć czasami odkrywanie przeszłości bywa bolesne. Tak jest w przypadku mojej rodziny. Napisałeś, że bardzo prosisz, abym ci opowiedział o moim rodzie, pytasz o stare krypty von Dichsteinów koło Weissendorfu. Wiele ci nie powiem, choćbym chciał, bo pamięć o moich przodkach zatarła się. Mało pamiętamy. Wciąż jednak żywimy śmiertelną urazę do von Carsteinów i każdy z nas nienawidzi ich z całego serca. Więcej o tym rzec jednak nie mogę, ale wiedz, że ciąży na nas przekleństwo, bo ten, kto wykuł ów miecz, o który pytasz – a imię jego Onark – popełnił straszliwą zbrodnię. Wezwał na pomoc moce, których wzywać nie wolno, aby mu pomogły stworzyć oręż, którego sam dotyk wywołałby piekielny ból w każdym z tych przeklętych von Carsteinów i ich nieumarłych sług. Zabił nim wielu z naszych wrogów, ale w końcu nasz ród musiał ulec. Pogrzebaliśmy zabitych w kryptach gdzieś koło Weissendorfu, aby godnie spoczęli po śmierci. Gdzie te krypty są, nie wiem, a gdybym nawet wiedział, na pewno nie usłyszałbyś tego ode mnie ani od jakiejkolwiek innego von Dichsteina. Pewne historie powinny być zapomniane, a nie odkrywane na nowo.

Nie mam pojęcia, kim był ów Franz. To było tak dawno temu, a my od wielu dekad nie spisujemy kronik rodowych. Jeżeli naprawdę miał miecz Onarka, to sam sprowadził na siebie zgubę. Ta broń jest przeklęta i lepiej trzymać się od niej z daleka! Nie szukałbym jej nawet, gdyby sam Vlad wrócił z zaświatów i stanął u progu mego domu.

PS. Dziękuję za te 10 karli. To bardzo hojne z twojej strony, Panie. Pozwolę sobie je zatrzymać jako akt dobrej woli, bo czasy, w których przyszło nam życie, są ciężkie, a dawno przeminęły dni, kiedy von Dichsteinowie mieli pełne sakiewki.

Niech bogowie nad tobą czuwają,

Heinrich von Dichstein”

Wiele nowych pytań rodzi się po lekturze tegoż listu. Zastanawiam się, czy Heinrich powiedział mi całą prawdę. Zresztą, nawet, jeśli tego nie zrobił, to ma do tego prawo. Nie wypada drążyć tego tematu. Zastanawiam się, gdzie prowadzić dalsze poszukiwania, o ile mają one sens. Szczerze wątpię, aby Elektor Stirlandu ujawnił korespondencję (jeśli w ogóle coś z niej zostało) swoich poprzedników na prośbę staruszka w drucianych binoklach. Na poszukiwanie odpowiedzi w kryptach nie mam ani czasu ani odwagi. Ja wolę główkować, myśleć, wyciągać wnioski. Zwiedzanie katakumb z pochodnią w jednej ręce, a z orężem w drugiej, to zajęcie zdecydowanie nie dla mnie! Już same przemierzanie starych piwnic Archiwum sprawia, że się pocę. Ta kwestia wciąż nie daje mi jednak spokoju. A może ów Franz – jeśli tak się rzeczywiście zwał – zginął gdzieś w górach? I kim on był? Czy należał do rodu von Dichsteinów, czy też może przypadkowo odkrył krypty i zabrał oręż? Czy miecz wspomógł go w walce z nieumarłymi podczas wielkiej wojny z Manfredem? Albo może kapitan Kurt dopadł Franza i odebrał mu klingę. Co wtedy zrobił? Dostarczył elektorowi, a może... zawłaszczył broń, gdy ta rzuciła nań klątwę, jeżeli takowa rzeczywiście pada na właściciela miecza. Oj, dużo zagadek, a wciąż mało odpowiedzi. Chyba pozostaje mi tylko liczyć na to, że Morr ześle mi je w jakimś śnie.

Miecz Onarka von Dichsteina

Obciążenie: 40

Kategoria: zwykła

Siła broni: S

Dziedzina nauki: magia

Moce: + 1 do obrażeń przeciwko szkieletom, zombim, ghulom; + 3 do obrażeń przeciwko wampirom; + 5 do obrażeń przeciwko wampirom z rodu von Carsteinów.


Klątwa: właściciel miecza zaczyna pałać szczególną nienawiścią do rodu von Carsteinów – zaatakuje każdego z tych wampirów, który znajdzie się w zasięgu jego wzroku, otrzymując jednocześnie 1 Punkt Obłędu. Jeżeli zaś usłyszy, jak ktoś wypowiada to nazwisko, musi wykonać udany test Siły Woli, inaczej otrzyma 1 Punkt Obłędu i natychmiast zaatakuje mówiącego. W następnej turze musi powtórzyć test Siły Woli – udany oznacza, że uda mu się opanować morderczy zew.

Historia: miecz został wykuty pod koniec 2009 roku przez Onarka, ówczesną głowę rodu von Dichsteinów, którzy prowadzili wtedy krwawą rywalizację z von Carsteinami o ziemie w północnej Sylvanii. Zdesperowany Onark, zdając sobie sprawę, że walka jest nierówna, a niedługo Vlad postanowi ostatecznie pozbyć się rywali, wezwał na pomoc Niszczycielskie Potęgi. Zaprzedał swą duszę w zamian za pomoc w stworzeniu oręża, który niósłby śmierć von Carsteinom i ich sługom. Onark wykuł miecz ze stali, a potem zahartował go we krwi swoich córek, odmawiając mroczne modlitwy do bogów Chaosu. Nie udało mu się jednak utrzymać ziem von Dichsteinów i razem z ocalałymi członkami swego rodu zbiegł w góry koło maleńkiej wsi Weissendorf. Tam, w największej tajemnicy, wydrążono w jednej z jaskiń krypty, gdzie ci von Dichsteinowie, którzy nie zbiegli na czas do Sitrlandu, dożyli końca swoich dni w pozbawionych słońca pieczarach, do ostatniego tchu przeklinając swoich prześladowców.

Miecz został wykuty ręką sprawnego kowala, co widać od razu. Użyte do tego zostało żelazo zakupione od krasnoludów z Karak Kadrin. Rękojeść wykonano z gromrilu, jelec zaś z żelaza. Jednak to nie jakość materiału stanowi o niezwykłości tej broni, lecz moc, którą została obdarzona, o czym świadczą dwie linie złowieszczych runów biegnące wzdłuż zastawy. Dolna część zastawy i górna część rękojeści opleciona jest ludzkimi włosami siwego koloru.



Powiązane z tym tekstem: O mieczach, szablach i ich kuzynach - artykuł o najpopularniejszej wśród bohaterów broni
Jak zrobić stary dokument? - instrukcja, jak wykonać klimatyczny rekwizyt na sesję
Kolczuga Gerharda Lugesteina - mroczna historia na sesję - obłąkany płatnerz tworzy plugawe dzieło
Sprzedaż magicznego miecza - dyskusja na forum