Miecz Bez Imienia - Andriej Bielanin

Gdzie jest Andriej?

Autor: Agnieszka 'kudłata' Kawula

Miecz Bez Imienia - Andriej Bielanin
Wydanie powieści w milionie egzemplarzy? Fantasy? Pewnie - z tą tylko różnicą, że nie w Polsce... Nakładem wydawnictwa Amber ukazał się pierwszy tom trylogii Andrieja Bielanina, Miecz Bez Imienia. Cóż takiego stworzył Rosjanin, że rozeszło się jak świeże bułeczki? Ano napisał powieść, której fabuła opiera się na prostym, doskonale znanym schemacie. Ktoś ze świata nam współczesnego przez przypadek trafia do innej czasoprzestrzeni, najczęściej jest to średniowiecze lub epoka wiktoriańska i oczywiście nie wydostanie się stamtąd prędzej, dopóki nie wypełni zadania, które zaplanował bohaterowi przewrotny Los. Wielokrotnie ktoś ze świata dawnego gubi się w naszej rzeczywistości i dostarcza nam sporo rozrywki. W wypadku Miecza Bez Imienia sprawa wygląda podobnie. Poznajemy zwykłego malarza Andrieja, który bawi się wraz z żoną na zwykłym festynie. Sytuacja przestaje być zwykła, kiedy mężczyzna znajduje tajemniczy miecz, a w zasadzie Miecz. Od tego momentu bohaterowi przytrafiają się "dziwne" przygody. Jak możecie się domyślić, trafia do krainy rycerzy, prosto z naszej rzeczywistości. Ubrany w "cienki podkoszulek, ciepłą koszulę firmy Mustang w czerwono-zieloną kratę, jasne dżinsy i adidasy", z mieczem w dłoni i na tle mrocznego zamku wygląda zgoła idiotycznie.

W nowym świecie malarz staje się lordem Osiernicą, a towarzyszy mu przedziwna ekipa: uratowana przed gwałcicielami piękna Lija, rycerz Jean le Boulle de Guerre, o modnym pseudonimie Buldożer i młoda czarownica Weronika, którą to właściciel Miecza Bez Imienia uratował przed stosem. Nietypowa drużyna podróżuje ku nieznanemu. Momentami przypomina to parodię powieści Cervantesa Don Kichote, z tą tylko różnicą, że Andriej ma inną misję niż jego literacki kolega, a towarzyszy mu kilka osób, które razem wzięte przypominają wiernego Sancho Pansę. Można śmiało powiedzieć, że to parodia heroicznych powieści fantasy. Tu nawet miecz jest nienazwany, a przecież cóż to za miecz bez imienia... Dodam, że to nie jest zwykły miecz i jeśli trafi w niepowołane ręce to... No właśnie, schemat, ale jakże przyjemnie się czyta. Bielanin stworzył powieść przewrotną, która naigrywa się z wielkich dzieł fantasy, ale robi to z wdziękiem. Nie sposób czytać Miecza... bez uśmiechu na ustach. Przyjemnie śledzić losy człowieka, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie oraz wpadł w spore tarapaty. Może wszystko byłoby w porządku, gdyby Andriej mógł bez przeszkód powrócić do swojego świata, a zły czarnoksiężnik nie czyhałby na życie trzynastego landgrafa Miecza Bez Imienia...

Powieść, mimo że nie "grzeszy" grubością (liczy sobie 205 stron) jest tak naprawdę w sam raz. Zostały zachowane odpowiednie proporcje akcji do narracji. Choć dzieje się dużo, czytelnik z łatwością potrafi wyobrazić sobie prawdziwy turniej rycerski, walki wręcz, czy bogate wnętrza zamków, na które malarz jest bardzo wyczulony. Nie ma tu zbędnych opisów, ale też ich nie brakuje. Autora zastosował zasadę złotego środka i wyszło mu to bardzo dobrze. Nie nudzi, tylko bawi, czasem pozwala odpocząć od zamieszania, jakie powstało wokół bohatera i jego ekipy. Jednym słowem, Andriej Bielanin napisał książkę dla kogoś, kto nie ma czasu na długie wieczory z lekturą i woli dobrą rozrywkę z powieścią, niż kolejny serial telewizyjny. Polecam, warto się pośmiać i czekać na kolejny tom przygód landgrafa Miecza Bez Imienia.