» Teksty » Z Innej Bajki (dawniej: Poza Fantastyką) » Michael Clayton

Michael Clayton


wersja do druku
Michael Clayton
W życiu tak już nieraz bywa, że niekiedy staramy się z całych sił, wkładamy w coś całe serce i robimy wszystko, co konieczne, a mimo to ostateczny efekt naszych prac nie jest satysfakcjonujący. Poprawny owszem, ze wszech miar wydający się spełniać nasze oczekiwania, ale jednocześnie jakiś taki blady, jakby nie wart włożonego weń wysiłku.

Michael Clayton jest podręcznikowym wręcz przykładem, jak za pomocą zdawałoby się najbardziej wykwintnych składników stworzyć można dzieło po prostu przeciętne. Dziwi to, bo przecież z pozoru wydawać by się mogło, iż tej produkcji niczego nie brakuje. Gwiazdorska obsada, z Clooneyem, Wilkinsonem i Swinton na czele, fabuła skomplikowana, poruszająca ważne i trudne kwestie, dobry reżyser, uznany kompozytor muzyki, doświadczony operator – czego można chcieć więcej? Chyba tylko (aż) oryginalności.

Michael Clayton to historia speca od brudnej roboty w jednej z największych kancelarii prawniczych w Stanach Zjednoczonych. Jeżeli klient potrąci kogoś samochodem – on natychmiast się zjawia. Jeżeli jakaś ważna persona spije się i postanowi pobiegać na golasa po ulicy – Clayton ma za zadanie zatuszować sprawę. I jest dobry, nawet najlepszy w tym, co robi. Nowe zadanie okazuje się być jednak najtrudniejszym ze wszystkich. Jego przyjaciel, Arthur Edens, genialny prawnik, postanawia obrócić się przeciwko swoim pracodawcom i zamierza ujawnić zeznania kompromitujące firmę U/North – potentata na rynku chemicznym. Główny bohater staje przed wyborem – pomóc przyjacielowi i tym samym zaszkodzić producentowi chemikaliów, który pragnie uciec od odpowiedzialności za śmierć ludzi czy może wykonać polecenie służbowe, zasłużyć na uznanie i awans, a przede wszystkim zarobić na spłatę długów?

W ogólnych zarysach scenariusz prezentuje się nader okazale, jednakże, gdy przyjrzeć się z bliska, można znaleźć sporo wad. Przede wszystkim, wspomniana wyżej kwestia oryginalności. Demoniczne korporacje, bezwzględni prawnicy, wielka tajemnica handlowa, obciążająca złych potentatów rynkowych, a do tego rozterki moralne głównego bohatera – motywy znane z wielu filmów prawniczych. Zawodzi także sama końcówka, tak bardzo przewidywalna, tak oklepana, że aż chce się wyć. Film wiele by zyskał, gdyby zamiast konwencjonalnej historii o nawróceniu na dobrą drogę zrobić z niego obraz przewrotny, bardziej zaskakujący.

Jeżeli chodzi o kreację głównego bohatera, Clayton jest klasycznym sfrustrowanym ponurakiem, niezadowolonym z życia, nie lubiącym swojej pracy, mającym problemy z hazardem, a także ze sprostaniem oczekiwaniom ojca, policjanta. Prościej mówiąc - to osoba, która prędzej będzie wzbudzać w nas litość, niż sympatię. Trzeba Clooneyowi przyznać, jest w tym przekonujący, aczkolwiek należy zaznaczyć, że gdy unosił się gniewem, jakby wypadał z roli. Cichy, patrzący spod oka i burczący coś pod nosem był wiarygodny, ale gdy grę wchodziły silniejsze emocje, był kimś innym (ową przemianę widać szczególnie, gdy porównany jego ostatnią rozmowę z Tildą Swinton z resztą filmu). W niektórych scenach stawał się zbyt charyzmatyczny, za bardzo zaangażowany, podczas gdy przez większość seansu bije od niego chłód i swoista obojętność.

Troszkę zawiodłem się na wspomnianej wyżej Tildzie Swinton, wcielającej się w Karen – prawą rękę dyrektora, a zarazem rzeczniczkę prasowa U/North. Jak zwykle grała bardzo dobrze (świetne sceny, gdy na przemian pokazywane są urywki z jej przygotowań do przemówienia i już z samego wywiadu), ale też nie udało jej się stworzyć tak wyrazistej roli jak w Constantine czy w pierwszej części Opowieści z Narnii. Bardzo dobrze za to spisał się Tom Wilkinson, wcielający się w szalonego Arthura Edensa – jak dla mnie najlepsza kreacja w całym filmie.

To, co przede wszystkim wyróżnia Michaela Claytona to bardzo ponury, niemalże namacalny, gęsty nastrój. Mnóstwo scen z ujęciami metropolii nocą - oświetlanymi bladymi neonami sklepów ulicami, lekki digital grading, dzięki któremu cały świat miał nieco niebieskawy, może nawet siny odcień, a do tego wiecznie naburmuszony i nieogolony Clooney. W sumie wokół obrazu urosła ciężka atmosfera, która, w powiązaniu z nieśpiesznym tempem akcji i spokojną, stapiająca się z tłem muzyką sprawiają, że film ten nie jest lekki w odbiorze. Nie tylko zmusza do refleksji (mimo oklepanego tematu, nadal pozostaje aktualny), ale przede wszystkim epatuje atmosferą przygnębienia.

Michael Clayton to, posiadający wady, ale mimo wszystko stojący na wysokim poziomie obraz. Niestety, jakoś nie ma w sobie nic, co mogłoby sprawić, że zapadnie w pamięć. Może Wilkinson, może Swinton – reszta powoli się ulatnia dzień po ujrzeniu. Nie zawsze połączenie ze sobą wykwintnych składników tworzy wyśmienite danie. Mimo wszystko, film ten mogę polecić, chociażby dla samego nastroju, ale jednocześnie uprzedzam, że nie jest to wielkie kino. Przyzwoite, pełne niepokoju, ale nie wybitne.

Nikogo natomiast nie zachwyci zapewne wydanie DVD. Dodatki, czyli kilka zwiastunów, wywiadów i trochę ujęć z planu, to nic szczególnego. W rozmowach z aktorami możemy jedynie usłyszeć, jak charakteryzują swoje postacie (żadnych szczegółów dotyczących pracy przy filmie), a jedynym, który mówi coś więcej jest Clooney – szkoda tylko, że karmi banałami, starając się zakwalifikować Claytona gatunkowo. Jeżeli chodzi o klipy z planu, największym mankamentem jest brak jakichkolwiek komentarzy, rozmów, czegokolwiek – ot, możemy obejrzeć kilka scen z filmu, tym razem jednak zza pleców operatora. Można by zganić wydawcę za brak polskich napisów w tych klipach, ale, zważywszy na fakt, iż nikt niczego ciekawego nikt tam nie mówi, może się on czuć usprawiedliwiony.


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 4 / 6



Czytaj również

Truposze nie umierają
Zawsze celuj w głowę!
- recenzja
Czerwona jaskółka
Wywiad to ludzie
- recenzja
Wielki Mur
Co kryje się za płotem?
- recenzja
Zero Theorem
Nie tak to miało wyglądać
- recenzja
Grand Budapest Hotel
Pokój z widokiem na przygodę
- recenzja
Snowpiercer: Arka przyszłości
Pociąg do dobrego SF
- recenzja

Komentarze


teaver
   
Ocena:
0
Oglądałam ten film w kinie. Na mnie zrobił spore wrażenie, ale przypuszczam, że dlatego też zależało mi na tym, zeby nie czekać na dvd. Sama historia, faktycznie prosta jest jak budowa cepa, ale końcówka jest sycąca. Ot, kino ku pokrzepieniu serc. ;)
08-11-2008 19:31

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.