Na wstępie, słowa uznania należą się organizatorowi za genialny pomysł głosowania SMSowego. Dzięki temu zabiegowi, Wydawnictwo Alea zapewniło sobie przynajmniej częściowe pokrycie kosztów wydania gry i przyciągnięcie uwagi fanów. Zaryzykuję stwierdzenie, że megakonkursowy setting został sfinansowany na długo przed tym, nim został ukończony - co jest ewenementem samym w sobie, godnym naśladownictwa praktycznie w każdej niszowej branży. Łatwo wyobrazić sobie powodzenie podobnej inicjatywy wśród komiksiarzy, karciarzy czy autorów prozy.
Błędy i wypaczenia
Byłem jednym z najgłośniejszych krytyków organizatora i czas zebrać największe zastrzeżenia, które do niego mam. Choć zorganizował wyjątkową akcję i doprowadził ją do końca, popełnił po drodze masę karygodnych błędów. Mimo że chcę nadal z nim współpracować (to najpewniejsza droga wydania Beszamelu), nie byłbym wobec siebie uczciwy, gdybym paru rzeczy nie przytoczył.
Pierwszym i podstawowym błędem był brak stałego kontaktu z organizatorem. Z osłupieniem, frustracją i niedowierzaniem obserwowałem jak miesiąc w miesiąc Bartosz Kubera dowodził, że Megakonkursem interesuje się dwa razy w miesiącu - podczas publikacji notek i w czasie ogłaszania wyników etapu. Organizując konkurs rozgrywający się prawie wyłącznie w Internecie, sam z tego medium nie korzystał. Ważne pytania dotyczące regulaminu, wysyłane do niego drogą telefoniczną i mailową, a także zadawane na forum i poprzez komunikatory internetowe, pozostawały bez odpowiedzi przez wiele dni. Również terminy były zawalane - autorzy notek nie dostawali potwierdzenia ich otrzymania, wyniki i notki potrafiły pojawić się z opóźnieniem, zaś kontakt z "Wodzem" przypominał nieraz próbę porozumienia z kimś zmożonym alkoholem, którego najpierw długo nie można dobudzić, a kiedy się już obudzi, nie sposób się z nim dogadać.
Niestety, pomysł na głosowanie SMSowe był jedynym trafnym posunięciem marketingowym Wydawnictwa Alea. Brzydka, nieintuicyjna strona internetowa, której większość użytkowników nie rozumiała, przyczyniła się do szczątkowego zainteresowania forum konkursu - miejscem najważniejszym z promocyjnego punktu widzenia. Wielokrotnie otrzymywałem skargi od fanów Beszamelu, którzy nie potrafili na stronie odnaleźć forum, ukrytego pod malutkim przyciskiem PLENUM. Nie było paneli na konwentach. Mimo patronatu medialnego, nie było szerszego promowania konkursu na portalach internetowych. Nie było innych działań, które mogły być podjęte dla promowania tej inicjatywy.
Pomijam tu właściwie plany rozpropagowania projektu wśród osób nie znających RPG. Można to było zrobić. Można to było zrobić na wielką skalę. Sam namawiałem na głosowanie osoby nie związane z grami, podawałem im adres strony internetowej, ale nie byli w stanie zorientować się w skrajnie hermetycznej i nieprzystępnej stronie. Brakowało intuicyjnego interface'u, wprowadzenia dla laików - choćby krótkiego wyjaśnienia, odpowiedzi na pytanie: "Co to jest RPG?" etc. Brakowało również jakichkolwiek działań poza Internetem.
Jak wygrać Megakonkurs sposobem
Niedociągnięcia regulaminu i błędne decyzje spowodowały zniechęcenie i odsunięcie na dalszy plan wielu systemów. Wielokrotnie krytykowałem - budząc tym zresztą kontrowersje, gdyż nie każdy myśli tak jak ja - pomysł dopuszczenia do konkursu Innych Pieśni. Owszem, w tradycji tworzenia systemów autorskich jest adaptowanie znanych książek i filmów. Jednak w takim konkursie było to w moim odczuciu nie fair. Kiedy przeciętny głosujący po raz pierwszy wszedł w październiku na stronę konkursu, aby zdecydować, na który projekt zagłosować - stykał się z dzięwiętnastoma zupełnymi nowościami. Było to dziewiętnaście lepiej lub gorzej napisanych, dwu stronnicowych pomysłów na światy - "luźne pomysły z czerepu kultysty". Pośród tych amatorskich notek świat oparty o znaną, popularną i wypromowaną książkę kultowego autora lśnił jak diament. Nie był to jednak blask własny, zasłużone światło autorskiego, kreatywnego pomysłu, ale blask pożyczony, niezasłużony. I oczywiście zebrał ogromną ilość punktów.
Mogę się teraz uczciwie uderzyć w pierś i powiedzieć, że też posłużyłem się sztuczką, aby wygrać pierwszy etap. Użyłem pięknej, mocno wpisanej w świat i klimatycznej ilustracji. Wiedziałem, że zawładnie wyobraźnią fanów lepiej niż te pięć tysięcy znaków, które naskrobałem. Sądziłem jednak, że wszyscy wpadną na ten sam pomysł i nawet obawialiśmy się, czy dorównamy poziomem ilustracji konkurencji. Jak się okazało, konkurencji w kwestii ilustracji przez wiele etapów nie było.
Beznadziejny pomysł punktacji, która z każdym etapem zwiększała dystans prowadzących do reszty, wespół z podawaniem w pierwszym etapie ilości SMSów na bieżąco (aktualizowanej raz dziennie) przypieczętowały los wielu systemów. Ci, którzy na początku nie zebrali dużej ilości głosów, nie mieli praktycznie szans na zwycięstwo. Ludzie na nich nie głosowali, bo i tak było wiadomo, że głos pójdzie na marne.
Jak wygrać Megakonkurs sposobem II - temat tabu
Wsadzę kij głębiej w mrowisko i napiszę o kwestii, która przez te dziesięć miesięcy praktycznie nie została poruszona, a która nurtowała mnie od początku. Chodzi o kupowanie głosów. Pragnę zaznaczyć, że nikogo nie oskarżam - rozważam tylko teoretycznie. Otóż wielokrotnie zastanawiałem się, co by było, gdyby któryś z uczestników był powiedzmy - rozpieszczonym dzieckiem bogatych rodziców (znam kilka takich osób w każdym środowisku, wśród erpegowców też) i np. poprosił tatę albo mamę, żeby mu wysłała SMSów za 100 albo 200zł. Oczywiście wedle regulaminu jest to zupełnie dopuszczalne i sam nie protestowałem, gdy w którymś etapie moja dziewczyna chcąc mnie zdopingować posłała SMSów za 20zł na mój projekt. Pojawia się jednak wątpliwość, czy i na jaką skalę taki proceder mógł być prowadzony - powtarzam znów, czysto teoretycznie. Gołym okiem widać, że zasłużyliśmy sobie z Encem na emocjonujący finał i na pierwsze i drugie miejsce - nasze teksty były poprawne i celne, a ilustracje oraz promocja przynajmniej w części skuteczne. Niemniej istniało pole do poważnych nadużyć - bo przecież konkurs miał wyłonić najpopularniejszy system, który najlepiej się sprzeda, nie zaś system, na który jedna osoba z pękatym portfelem wydała największą sumę pieniędzy.
Będziemy pamiętać!
Nieodżałowany jest los świetnych projektów, które miały szanse stać się fenomenalnymi grami, a które odpadły choć po części z winy organizacji i punktacji. Mnie zapadły w pamięć - Technosfera, Saran, Czas rozliczenia i nieodżałowana Karthagia. Gry które mogłyby śmiało rywalizować z Nemezis i Beszamelem o zwycięstwo, gdyby nie słaby początek.
Przy okazji – wszystkim autorom, którzy wycofali się z konkursu przed jego zakończeniem, należy się solidny kop w d...! Wygraliście udział w konkursie spośród stu siedemnastu projektów. 117 nie osób, ale GRUP ludzi marzących o stworzeniu własnej gry walczyło o miejsce, które dostaliście w rywalizacji, a Wy to miejsce porzucaliście. Potrafię sobie wyobrazić jednego z tych stu siedemnastu. który patrzył na wycofujący się projekt i myślał: "Gdybyście mnie dali szansę, na pewno bym się nie wycofał."
Gry wyobraźni
Na koniec parę słów do ewentualnych uczestników następnych edycji oraz w ogóle twórców systemów autorskich. Jeśli chcecie zaistnieć na rynku gier wyobraźni, musicie nauczyć się poruszać wyobraźnię swoich fanów. Nie wystarczą pomysły, trzeba je umieć sprzedać. Zadziwia mnie to, jak wiele osób broni się przed uznaniem tego truizmu. Wiele notek pisanych było niegramatycznie, niestarannie, bez minimalnego zadbania o kompozycję, skład, oprawę graficzną. Zaniedbano ilustracje. Znalezienie rysowników było pierwszym posunięciem, jakie wykonałem w konkursie - jeszcze zanim napisałem notkę. To naprawdę nie jest trudne. Ja akurat miałem znajomych, ale można przejść się na wydział artystyczny uniwersytetu czy do liceum plastycznego w swoim mieście, pogrzebać w Internecie na stronach służących do prezentacji grafik i nawiązać kontakt z autorami. Trzeba też w stopniu przynajmniej podstawowym panować nad słowem, albo dawać swój tekst do korekty. Choćby przejść się do podstawówki, do której się chodziło, i pokazać pani od polskiego. Bez tego nie da się funkcjonować na rynku.
Uff... to tyle. Tekst wyszedł kraczący i krytyczny, ale przelałem na niego wszystkie swoje żale i frustracje z całego przebiegu konkursu. Nie wynika to bynajmniej z przegranej – planowałem ten tekst bez względu na wynik. Nie jest to też zwykłe krytykanctwo. Mam nadzieję, że organizatorzy kolejnych edycji lub być może jacyś naśladowcy Rewolucji Kreatywnej wykorzystają moje i innych uwagi do zorganizowania następnego, lepszego konkursu tego typu.
W końcu jeśli będziemy się wszyscy zrzucać po te 3,66 zł, to możemy wydać wszystko, co tylko nam się zamarzy...