Fabuła filmu podejrzanie przypomina Złote dziecko z Eddiem Murphym. Pracujący dla Interpolu Eddie (przypadkowa zbieżność imion?) zostaje wplątany w misję uratowania pewnego chłopca, który za pomocą starożytnego medalionu potrafi wskrzeszać ludzi. Sęk w tym, że przywrócone do życia osoby otrzymują jednocześnie dar nieśmiertelności i kilka ciekawych mocy. Eddie przekonuje się o tym na własnej skórze, podobnie jak czarny charakter całej opowieści - Snakehead.
Nietrudno zgadnąć, że wkrótce dochodzi do konfrontacji.
Już od samego początku filmu trudno oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak. Brak tu polotu, inwencji, za to pełno niepotrzebnych scen i kiepskich dowcipów. Fabuła jest do bólu przewidywalna i zwyczajnie nudna. Co gorsza, wyczyny kaskaderskie, stanowiące główną atrakcję filmów Chana, są rzadkie i nieprzekonujące. Dodatkowo zupełnie załamał mnie fakt, że Jackie zaczął się posiłkować techniką komputerową (do tego kiepską) i zagrywkami rodem z filmów wuxia. Widać to zwłaszcza w scenach pościgów i walk zmartwychwstałych postaci. Fruwanie, kicanie, potrójne salta... bardzo mnie zabolało, że wiek Jackie'go powoli zmusza go do stosowania trików, które sam od zawsze krytykował. Niedawno zresztą, na swojej oficjalnej stronie, Chan przyznał, że w związku z kontuzjami pomoc komputerów okazuje się konieczna. A Medalion jest kolejnym smutnym dowodem na to, że wyczyny rodem z Policyjnej opowieści czy nawet obu części Godzin szczytu należą do przeszłości.
Warto powiedzieć kilka słów o motywie nadnaturalnych mocy. Jest to dość kontrowersyjny element filmu - z jednej strony Jackie rzadko sięgał po podobne zagrywki, z drugiej natomiast zawodzą efekty specjalne i choreografia. Cały motyw niezwykłej siły i nieśmiertelności staje się potwornie banalny, a w finałowej scenie osiąga dno dna. Jednym słowem - zmarnowany potencjał chwytu, który - bądź co bądź - tłumaczył niektóre wygibasy bohaterów.
Humor w Medalionie nie jest, jak już wspomniałem, zbyt wyrafinowany. Mamy średnio śmieszny dowcip gejowski, trochę niezłego humoru sytuacyjnego (jakim cudem partner-pierdoła Eddiego dostał pracę w Interpolu?) i kilka zupełnie żenujących scenek z udziałem dziewczyny głównego bohatera.
A skoro już o żenujących scenach mowa - gwoździem do trumny filmu niewątpliwie są momenty dramatyczne. Odwiedziny zmartwychwstałego Eddiego w domu jego ukochanej rażą sztuczną ckliwością, od jego rozmów z cudownym chłopcem na kilometr cuchnie tandetą, a krótki monolog niesfornego agenta pisany był chyba na kolanie. Nie wiem, kto pisał dialogi, ale należy mu się solidna chłosta jako element motywujący do jakiegokolwiek wysiłku.
Nie ukrywam, że po seansie Medalionu, ba, nawet podczas jego trwania, poczułem się oszukany. To po prostu kiepski film, właściwie bez mocnych stron. Jest mi żal, że człowiek-legenda, jakim jest dla mnie Jackie Chan, zmuszony był do pójścia na kompromis, do podparcia się sztuczkami rodem z filmów z Jetem Li, do zrezygnowania z realizmu. Najnowsza produkcja Chana zwiastuje wiele niepożądanych zmian. Być może nadchodzi czas przekazać "pałeczkę" młodszym aktorom, osobiście mam jeszcze nadzieję na co najmniej jeden dobry film Jackie'go - Godziny szczytu 3. I obym się nie mylił.