Max Rockatansky Strikes Back
W działach: film | Odsłony: 770George Miller wrócił do swojej sztandarowej serii i, ni z beczki ni z teczki, skręcił czwartego Mad Maxa. Technika filmowa poszła znacznie do przodu, film wygląda jak zrobiony przez kogoś młodszego. Ale nie uprzedzajmy. Pewne spoilery w dalszej części, ale luz, to nie jest film z twistami. Niemniej jednak, jeśli jeszcze filmu nie widziałaś - marsz do kina, do czytania zapraszam potem. Największy spojler jest taki, że Max Rockatansky nie jest głównym bohaterem. Ale ponownie – nie uprzedzajmy.
Trailery były tak napakowane akcją, że można było pomyśleć, że pokazały wszystko co było do pokazania.
[Polter cenzura] tam pokazały, tyle wam powiem.
Kina akcji chyba nie da się bardziej docisnąć do ściany bez popadania w kompletny chaos i przyprawiania widza o ból głowy (tak jak w kilku mocniejszych produkcjach japońskich). Akcja chwyta za gardło i nie puszcza do końca. Samochody wybuchają, są kawałkowane, miażdżone i ogólnie traktowane bardzo mało ostrożnie. Ludzie są miażdżeni przez koła i burty pojazdów, wysadzani w powietrze i [Polter cenzura] wie co jeszcze. Kilku miłosiernie tylko zastrzelili. Najbrutalniejsze sceny (urwanie twarzy Immortanowi, rozrywanie na kawałki trepów) są pokazane błyskawicznie, nie ma za bardzo epatowania gore, szczególnie w porównaniu do Mad Maxa i Road Warriora. Dokładnie miałem okazję wszystko zobaczyć dopiero za drugim razem, kiedy wiedziałem kiedy patrzeć – tak, byłem w kinie i drugi raz.
Furiath by się [Polter cenzura], tyle tu patentów, których on do swoich sesji nie wymyślił. Armia fanatycznych samobójców chromujących usta tuż przed śmiercią i karmionych transfuzjami krwi oraz ludzkim mlekiem, jadąca do walki w rytm bębnów i riffów wycinanych przez podwieszonego na samochodzie ślepego mutanta-gitarzystę, istnego Ayatollah of rock’n’rolla plującego dźwiękami równie gęsto co ogniem (z gitary). Bullet Farmer mający naboje zamiast zębów oraz czapkę z pasów z nabojami. Ludożerca – liczykrupa, wyglądający jak skrzyżowanie lynchowskiego barona Harkonnena z Pinheadem (spasła masa z problemami dermatologicznymi, ubrany w staroświecki gajer, tyle że z otworami na sutki, do których przyczepione są łańcuchy). Immortan Joe wyglądający jak czempion Chaosu (tak dokładnie to chyba Nurgla). Pełna wystawa ekscentryków w ich ekscentrycznych samochodach. Kult V8 i mitologiczno-językowy patchwork (domyślam się, że scenarzyści wiedzieli, że powinno być Imperatrix Furiosa, a nie Imperator i zrobili to celowo z błędem gramatycznym). Taki szczegół, jak widoczna przez pół sekundy twarz lalki przyczepiona z tyłu głowy jednego z mooków. Na postapokaliptycznym pustkowiu liczy się styl i ten film stylu ma od [Polter cenzura].
Przestrzeń. Pierwsze dwa Mad Maxy (oglądałem maraton, a co!) były ciasne, miało się wrażenie, że dzieją się na bardzo małym obszarze. Tutaj mają rozmach. Czuć, że pustkowia są wielkie. Mamy też zróżnicowanie terenów. Nie samą pustynią człowiek żyje. Niektóre rzeczy są fajoskie, mimo że nie ma to żadnego znaczenia – wozy buzzardów, dziwne postacie na szczudłach chodzące po bagnach – to tylko flavor, ale robi ten film. Nie wiemy kim są, skąd się wzięli, ani dokąd zmierzają, są gdzieś w tym świecie dziwne krainy i ich dziwni mieszkańcy.
Tempo jest doskonale wyważone, nie ma ani chwili nudy, jeśli jakaś scena nie jest intensywna intensywnością akcji to dzieją się rzeczy intensywne emocjonalnie. Dialogów nie ma za dużo, ale może to i dobrze – brak jest charakterystycznych dla współczesnego kina akcji mdłych onelinerów. Dużo się nie mówi, ale to dlatego, że Fury Road to doskonały przykład umiejętnego zastosowania zasady show, don’t tell.
Oglądając film w maratonie, można było wyłapać pewne rzeczy – Immortan Joe podobnie jak Humungus w Road Warriorze nie pokazuje twarzy. To taka hollywoodzka klisza, że jak ktoś przez cały film chodzi w masce, to na koniec ją zdejmuje. Tutaj, podobnie jak w Mad Maxie 2 – nie. Owszem, na koniec mamy Joego bez maski, ale nie ma również tej części twarzy, którą maska zasłaniała. Nigdy nie dowiadujemy się, jak wyglądał naprawdę.
Widać też wyraźny postęp w stosunku do poprzednich części. W każdym calu – technicznym (w starszych filmach widać wyraźnie stosowanie prymitywnej techniki polegającej na nagrywaniu samochodów jadących z normalną prędkością i przyśpieszaniu filmu), fabularnym, ideolo. Mad Max 1 to kompletne exploitation (cięcia przy wystrzałach z broni, żeby nie było widać żenującej jakości dymu), Road Warrior to robiący wrażenie gatunkowy film klasy B, który swoją stroną wizualną zainspirował całe późniejsze postapo. Fury Road to już zupełnie mainstreamowy film A+ zrobiony z całą mocą współczesnego przemysłu filmowego. I z minimalnym udziałem CGI, wszystko co na ekranie wybucha i rozpada się na kawałki, naprawdę, fizycznie wybuchło i rozpadło się na kawałki przed kamerą.
A o czym ten film w ogóle jest? O tym, że beciki są oszukiwane przez system i dają się przerabiać na mielonkę za interesy wielkich tego świata, służąc aparatowi ucisku i dyskryminacji. Skierowanej jak zawsze: przeciwko kobietom i wykluczonym ekonomicznie. Ale wystarczy ich uświadomić co do interesu klasowego i ochoczo przyłączają się do rewolucji. Tylko że nie – przyłączył się zaledwie jeden.
Czy jest to obraz feministyczny, o co zrobiło się trochę szumu? Nie, to znaczy tak. Anita Sarkeesian słusznie twierdzi, że nie. Ale można też zasadnie twierdzić, że tak i jedno nie wyklucza drugiego. Fury Road jest po prostu normalny i przyzwoity. Jest to film akcji, który ma wiele postaci kobiecych. Kobiece bohaterki nie występują w nim, żeby stanowić obiekty seksualne – uciekinierki są w ten sposób pokazane tylko raz, kiedy Max widzi je po raz pierwszy (scena kąpieli), ale kiedy tylko pozbywają się atrybutów zniewolenia, przestają być pokazywane przez ten pryzmat. Zwróćcie uwagę na kadrowanie – w kolejnych scenach nie są już pokazywane w całej okazałości na zasadzie „podziwiajcie ich urodę”. Dalej: ich udział w fabule nie stanowi również elementu komicznego. Są też, uwaga, uwaga, nie do pomyślenia we współczesnym kinie! – stare kobiety. I nie są (a) klasycznymi babciami ani (b) komicznymi niedołęgami. Tak powinien wyglądać każdy jeden mainstreamowy film popularny, żeby było normalnie. Jakże biedne i smutne są Avengersy w porównaniu.
Bardzo dobry film, który ładnie się zestarzeje.
Notka ukazała się oryginalnie (w wersji bez cenzury) na moim blogu zewnętrznym.