Max Payne
Po raz kolejny czuję się oszukany. Najwyraźniej popieram egzekwowanie przez sąd kar za obietnice, które twórcy złożyli w zwiastunie. Co do sumy odszkodowania, wyliczenia trwają, ale zarzuty już są: przede wszystkim nieodwracalny uszczerbek na psychice, skutkujący utratą zaufania do trailerów, a także zmarnowanie blisko dwóch godzin mojego bezcennego czasu oraz przyprawienie mnie o ból w tym miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Max Payne miał być ciekawym substytutem, wypełniającym czas oczekiwania na kolejne części Sin City. Nawet nieszczególnie obchodziło mnie to, że estetyka dzieła Moore’a i cała oprawa wizualna to de facto kopia z Rodrigueza i Millera. Miało być mrocznie, klimatycznie i z hukiem… A z powyższych był jedynie huk.
Poseansowe refleksje sprawiły, że zamiast pisać klasyczną recenzję, postaram się udowodnić, iż John Moore najpierw zmontował zwiastun, a następnie dokręcił mnóstwo kiepskich scen, wypluwając produkt uboczny, czyli film.
Jak wspomniałem, na pierwszy rzut oka w produkcji widać inspirację wyśmienitym Sin City. Można by posunąć się o krok dalej i stwierdzić, że Moore po prostu skopiował niesamowite tło, jakim jest Miasto Grzechu i dokleił do niego nowych - trzeba zaznaczyć - dużo gorszych bohaterów. Kreowany poprzez wypowiedzi innych osób obraz Maxa (Mark Wahlberg) - gliniarza, szukającego zemsty na mordercach swojej rodziny, niestety rozmija się z rzeczywistością. Przez ponad półtorej godziny kolejne postaci starają się zafałszować rzeczywistość, wmówić widzowi, że oto przed ich oczyma stoi twardziel, który mógłby zrodzić się wyłącznie ze związku millerowskiego Hartigana z Marvem. Tymczasem fakty są takie, iż kiepski w tej (i nie tylko w tej) roli Wahlberg sknocił nawet tak proste zadanie, jak milczenie i robienie udręczonej miny. Miał być chłodny, bezwzględny i na swój sposób przerażający, a był nijaki. Zwiastun ma tę przewagę, że pozwala nam wierzyć w Payne’a takiego, jakim powinien być, nie dając możliwości na rozczarowanie się. Tak naprawdę, ze wszystkich postaci, w konwencję kryminału noir świetnie wpisał się jedynie główny schwarzcharakter, Jack Lupino (Amaury Nolasco) – zarówno pod względem wizualnym, jak i aktorskim (potrafił milczeć i robić odpowiednie miny).
Kolejne rozczarowanie to strona wizualna. Owszem, było mnóstwo scen stylizowanych na kadry z komiksu (wyróżnia się przede wszystkim ta, w której Max dostaje łupnia w swoim mieszkaniu – to było czyste Sin City!), niestety przeplatały się one z nijakimi obrazami świata skąpanego w niebieskawej poświacie (jak w Matrixie). Żonglerka estetyką, obrazem, a wreszcie klimatem wprowadza chaos, przeszkadza, nie pozwala widzowi wczuć się w historię z ekranu. Wszystkie dobre sceny, oprócz tej z mordobiciem, złożyły się na świetny zwiastun, zaś na pozostałe ujęcia chyba niestety nie starczyło już inwencji.
Zawiodła także muzyka, na którą apetyt zaostrzył trailerowy If I Was Your Vampire Marilyna Mansona. W zwiastunie był to element skutecznie budujący niesamowity klimat, którego nijak nie udało się przenieść do pełnometrażowej produkcji. W samym filmie zaś próżno już szukać ciekawszych dźwięków – nawet kawałek przy napisach końcowych nie zachwyca.
Zwiastun, a dokładnie jego skrótowość, ukrył także braki scenariusza. Max miota się po mieście, od lat bezskutecznie starając się odnaleźć ostatniego z zabójców swojej żony i dziecka, strzela, grozi, rzuca gniewne spojrzenia, i nic. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba, kolejne poszlaki spadają mu na nos, niemalże kopią go w tyłek (zdjęcie opisane za pomocą krzykliwie czerwonego markera). Dołóżmy do tego fatalny, ograny wątek superżołnierza oraz farmakologiczno-fantastyczną protezę w postaci skrzydlatych potworów, a w sumie otrzymamy bezładną pulpę, w której główny bohater ze zwykłym rewolwerem w ręce rozprawia się z dziesięcioma oficerami jednostki specjalnej wyposażonymi w automaty.
Wizyta w kinie jest zbędna, a może być wręcz szkodliwa. Zdaję sobie sprawę, że zwiastunom wierzyć nie można, ale Max Payne był dla mnie szokiem i ogromnym rozczarowaniem. Zaznaczmy, iż nie oczekiwałem cudów; to miała być przekąska przed kontynuacją Sin City. Jak się jednak nie denerwować, kiedy na ekranie widać najzwyklejszy bajzel, w którym Max zabija przeciwnika przewrotko-strzałem, bo ten (wyposażony w broń z celownikiem optycznym i oddalony o dziesięć metrów) trafia w pojemniki, zlokalizowane jakieś dwa metry na prawo od celu? Kiepskie aktorstwo, kiepska muzyka, dziurawy scenariusz, a do tego kulawy wątek fantastyczny, wspomagany farmakologicznie – jakoś nie palę się do obejrzenia dwójki.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Poseansowe refleksje sprawiły, że zamiast pisać klasyczną recenzję, postaram się udowodnić, iż John Moore najpierw zmontował zwiastun, a następnie dokręcił mnóstwo kiepskich scen, wypluwając produkt uboczny, czyli film.
Jak wspomniałem, na pierwszy rzut oka w produkcji widać inspirację wyśmienitym Sin City. Można by posunąć się o krok dalej i stwierdzić, że Moore po prostu skopiował niesamowite tło, jakim jest Miasto Grzechu i dokleił do niego nowych - trzeba zaznaczyć - dużo gorszych bohaterów. Kreowany poprzez wypowiedzi innych osób obraz Maxa (Mark Wahlberg) - gliniarza, szukającego zemsty na mordercach swojej rodziny, niestety rozmija się z rzeczywistością. Przez ponad półtorej godziny kolejne postaci starają się zafałszować rzeczywistość, wmówić widzowi, że oto przed ich oczyma stoi twardziel, który mógłby zrodzić się wyłącznie ze związku millerowskiego Hartigana z Marvem. Tymczasem fakty są takie, iż kiepski w tej (i nie tylko w tej) roli Wahlberg sknocił nawet tak proste zadanie, jak milczenie i robienie udręczonej miny. Miał być chłodny, bezwzględny i na swój sposób przerażający, a był nijaki. Zwiastun ma tę przewagę, że pozwala nam wierzyć w Payne’a takiego, jakim powinien być, nie dając możliwości na rozczarowanie się. Tak naprawdę, ze wszystkich postaci, w konwencję kryminału noir świetnie wpisał się jedynie główny schwarzcharakter, Jack Lupino (Amaury Nolasco) – zarówno pod względem wizualnym, jak i aktorskim (potrafił milczeć i robić odpowiednie miny).
Kolejne rozczarowanie to strona wizualna. Owszem, było mnóstwo scen stylizowanych na kadry z komiksu (wyróżnia się przede wszystkim ta, w której Max dostaje łupnia w swoim mieszkaniu – to było czyste Sin City!), niestety przeplatały się one z nijakimi obrazami świata skąpanego w niebieskawej poświacie (jak w Matrixie). Żonglerka estetyką, obrazem, a wreszcie klimatem wprowadza chaos, przeszkadza, nie pozwala widzowi wczuć się w historię z ekranu. Wszystkie dobre sceny, oprócz tej z mordobiciem, złożyły się na świetny zwiastun, zaś na pozostałe ujęcia chyba niestety nie starczyło już inwencji.
Zawiodła także muzyka, na którą apetyt zaostrzył trailerowy If I Was Your Vampire Marilyna Mansona. W zwiastunie był to element skutecznie budujący niesamowity klimat, którego nijak nie udało się przenieść do pełnometrażowej produkcji. W samym filmie zaś próżno już szukać ciekawszych dźwięków – nawet kawałek przy napisach końcowych nie zachwyca.
Zwiastun, a dokładnie jego skrótowość, ukrył także braki scenariusza. Max miota się po mieście, od lat bezskutecznie starając się odnaleźć ostatniego z zabójców swojej żony i dziecka, strzela, grozi, rzuca gniewne spojrzenia, i nic. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba, kolejne poszlaki spadają mu na nos, niemalże kopią go w tyłek (zdjęcie opisane za pomocą krzykliwie czerwonego markera). Dołóżmy do tego fatalny, ograny wątek superżołnierza oraz farmakologiczno-fantastyczną protezę w postaci skrzydlatych potworów, a w sumie otrzymamy bezładną pulpę, w której główny bohater ze zwykłym rewolwerem w ręce rozprawia się z dziesięcioma oficerami jednostki specjalnej wyposażonymi w automaty.
Wizyta w kinie jest zbędna, a może być wręcz szkodliwa. Zdaję sobie sprawę, że zwiastunom wierzyć nie można, ale Max Payne był dla mnie szokiem i ogromnym rozczarowaniem. Zaznaczmy, iż nie oczekiwałem cudów; to miała być przekąska przed kontynuacją Sin City. Jak się jednak nie denerwować, kiedy na ekranie widać najzwyklejszy bajzel, w którym Max zabija przeciwnika przewrotko-strzałem, bo ten (wyposażony w broń z celownikiem optycznym i oddalony o dziesięć metrów) trafia w pojemniki, zlokalizowane jakieś dwa metry na prawo od celu? Kiepskie aktorstwo, kiepska muzyka, dziurawy scenariusz, a do tego kulawy wątek fantastyczny, wspomagany farmakologicznie – jakoś nie palę się do obejrzenia dwójki.
Tytuł: Max Payne
Reżyseria: John Moore
Scenariusz: Beau Thorne, Thomas H. Fenton, Shawn Ryan
Muzyka: Marco Beltrami
Zdjęcia: Jonathan Sela
Obsada: Mark Wahlberg, Beau Bridges, Chris O'Donnell
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2008
Data premiery: 24 października 2008
Czas projekcji: 99 min.
Reżyseria: John Moore
Scenariusz: Beau Thorne, Thomas H. Fenton, Shawn Ryan
Muzyka: Marco Beltrami
Zdjęcia: Jonathan Sela
Obsada: Mark Wahlberg, Beau Bridges, Chris O'Donnell
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2008
Data premiery: 24 października 2008
Czas projekcji: 99 min.