» Blog » Matribus detestata...
09-09-2011 22:31

Matribus detestata...

W działach: Książki | Odsłony: 3

Matribus detestata...
Istnieje kilka różnych sposobów pisania o historii. Można skupiać się na relacjach głównych bohaterów wydarzeń, czerpiąc przy tym z literatury biograficznej. Można próbować dokonywać szerszych syntez, szukać podobnych mechanizmów w pozornie odległych epokach. Można też pisać o wielkiej historii widzianej z punktu widzenia wspomnień szeregowych uczestników wydarzeń.

Niezależnie od obranego podejścia, literatura dotycząca drugiej wojny światowej zdominowana są przez autorów anglojęzycznych. Angielska szkoła pisania o historii, oprócz oczywistego zabarwienia narodowego, silnie opiera się bezpośrednio na biografiach kluczowych postaci. Niezłym przykładem są książki Corneliusa Ryana czy Anthony’ego Beevora. Obaj stworzyli klasyczne pozycje związane odpowiednio z frontem zachodnim i wschodnim.

Kłopot z frontem wschodnim polega na tym, że spora część danych dotyczącego tego teatru pochodzi ze źródeł fragmentarycznych lub silnie nacechowanych ideologicznie. Oczywiście nie ma czegoś takiego jako w pełni obiektywne źródło historyczne, ale pamiętniki marszałków radzieckich budują nową jakość w zakresie fałszowania rzeczywistości (inna sprawa, że niektóre kwiatki Pattona lub Guderiana są zaraz za nimi). Nie wspominając już o esesmanie-rycerzu-bez-skazy Leonie Degrelle. Opracowania też prezentują różny poziom (od precyzyjnego Glantza, solidnego Sołonina aż po mitologię Suworowa).

Jeśli cała ta litania nazwisk mówi Wam mniej niż fotografia pani patronującej notce, nie przejmujcie się. Swietłana Aleksijewicz też miała dość facetów piszących o wojnie widzianej oczyma facetów, w wyniku czego powstała książka Wojna nie ma w sobie nic z kobiety.

Towarzyszki broni

Mitologia wielkiej wojny ojczyźnianej to temat na osobną notkę. Swietłana Aleksijewicz przeprowadziła serię wywiadów z żołnierkami Armii Czerwonej, które zostały zebrane w formie książki. W trakcie dwudziestu pięciu lat badań autorka przeprowadziła kilkaset wywiadów z kobietami walczącymi na różnych stanowiskach i na różnych odcinkach (od prostych fizylierek aż po kobiety-pilotów myśliwskich).

Wywiady zostały zebrane przy pomocy dość nietypowego klucza kompozycyjnego, ponieważ historii nie łączy ani geografia ani chronologia. Spoiwem jest raczej konkretny rodzaj odczuć (duma z bycia powołaną, strach przed śmiercią, żałoba za bliskimi itp.), przewijający się w danej opowieści.

Taka kompozycja sprawia, że lektura przypomina huśtawkę emocji. Na początku było to trochę nużące (a teraz będzie trzydzieści stron historii o głodzie i pragnieniu), ale pomimo tego nie mogłem się oderwać. Jak zwykle w wypadku historii rzeczywistych, opowieści żołnierek są dużo dziwniejsze niż fikcja filmowa czy literacka. Nawet jeśli część z nich brzmi mało wiarygodnie, to nie odważyłbym się na stwierdzenie, że dany epizod nie mógł się wydarzyć. Jeśli bohaterkom zdarzają się przeinaczenia (nie umiem tego zweryfikować) to nie są one celowym fałszerstwem.

Jeśli chodzi o szczerość zwierzeń i wspomnienia konkretnych emocji, tekst sprawia wrażenie absolutnie wiarygodnego. Nawet jeśli nie zawsze wierzyłem bohaterce, to i tak wiedziałem, że ona wierzy w swoje słowa. W kilku miejscach sama autorka wspomina problemy związane z zachęcaniem kolejnych narratorek do zwierzeń, jednocześnie krytycznie oceniając niektóre rozmówczynie.

„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” mało przypomina książki przywołane we wstępie. Nie ma w niej precyzji Glantza, mitologii Suworowa czy zakłamania Degrella. Nie ma patosu Żukowa, ani klarownej narracji Ryana. Siłą rzeczy jeśli szukacie spójnej historii frontu wschodniego to nie jest najlepszy adres. Nie sposób również polecić książki jako przeglądówki na temat sytuacji kobiet w ACz (jest na to zbyt wyrywkowa i emocjonalna).

Wartość tej książki leży raczej w różnorodności i wiarygodności emocji tkwiących w poszczególnych historiach. Dużo bliżej jej do reportaży Jacka Hugo-Badera (skupienie na rozmówcy, tematyka), ale, co oczywiste, Aleksijewicz pisze z pozycji współobywatelki a nie „korespodenta z Polszy”.

Z punktu widzenia Polaka, pewną wadą książki jest mały obiektywizm bohaterek. Nie należy się spodziewać refleksji nad zbrodniami NKWD lub prób oceny gwałtów popełnionych przez żołnierzy ACz. Z ich punktu widzenia żołnierze radzieccy byli tylko kolegami, braćmi, ojcami, mężami, kochankami.

Jeśli duży ładunek emocjonalny Wam nie przeszkadza, a macie ochotę na znakomity reportaż wojenny to Wojna nie ma w sobie nic z kobiety stanowi doskonały wybór.

Inne źródła

Wojna Iwana Catherine Merridale zebrała mieszane recenzje, ale i tak mogę ją polecić osobom zainteresowanym historią prywatną czerwonoarmistów. Nie jest ona tak emocjonalna jak Wojna... i ma więcej dłużyzn, ale na bezrybiu…

Niespecjalnie znam się na przeglądówkach związanych z frontem wschodnim (do ZSRR to ja mogę co najwyżej konwoje prowadzić, na działaniach lądowych lepiej znają się koledzy z DWS). Mądrzejsi ode mnie polecają Bieszanowa i Sołonina. Od siebie mogę polecić Beevora, który jako jeden z niewielu zachodnich historyków umie odsiać ziarno od propagandowych plew. Jeśli potrzebujecie jeszcze poważniejszych lektur (i nie przeszkadza Wam angielski) możecie sięgnąć po Davida Glantza. Serdecznie odradzam Wam wspomnienia pojedynczych osób. Jeśli potrzebujecie więcej źródeł – popytajcie na DWS. Szukając książek o froncie wschodnim trzeba pamiętać, że jeśli nie macie ogólnego rozeznania w tematyce [1], to bardzo łatwo zostać wprowadzonym w błąd. Nie polecam Wam też Armii Hitlera 1939-1945 D. Massona (przegina za bardzo na korzyść Niemców).

Planszówek na temat frontu wschodniego powstało sporo. To nie moja specjalność, więc odsyłam Wam do kolegów, którzy wiedzą więcej.

Przypisy


[1] Jako młody mamut uważam, że „ogólne rozeznanie” oznacza, że przeczytaliście dwie przeglądówki różnych autorów. Bogusław Wołoszański, Wiktor Suworow i inni miłośnicy sensacji liczą się ujemnie.

Recenzja pierwotnie ukazała się na moim blogu.

Komentarze


Ezechiel
   
Ocena:
+4
Na Froncie Wschodnim zginęło kilka milionów ludzi. Część z nich była zwykłymi cywilami, część prostymi poborowymi. Choćby ze względu na pamięć o obywatelach Kresów i kościuszkowcach, prosiłbym o oszczędzenie mi lub moderacji trudu i powstrzymanie się od głupawych komentarzy.
09-09-2011 22:41

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.