Mass Effect 3 - koniec trylogii
W działach: cRPG | Odsłony: 431Niedawno, nadrabiając zaległości w grach, ukończyłem trylogię Mass Effect. To, o czym chciałbym napisać, to wrażenia; notka błaha, ale oddaje to co poczułem po zakończeniu.
Uwaga, dalszy tekst zawiera grube spoilery gier z serii Mass Effect!
Było to dobrych kilkadziesiąt godzin ratowania galaktyki. Walka, poświęcenia i kolejni martwi towarzysze. To co jednak zniszczyło mnie najbardziej, to trzecia część. Monotonna i męcząca gra, ciągła walka przetykana miliardami questów pobocznych, chwilami wręcz bokiem wychodziło mi strzelanie do kolejnych pomiotów żniwiarzy i Cerberusa. Z drugiej strony była to dobra metoda pokazania tego, co mógł czuć Shepard - znużenia. Wojna o takiej skali i z przeciwnikiem nie do pokonania może być nużącym szeregiem małych żmudnych zwycięstw składających się na wielką porażkę.
Tak naprawdę gra w żaden sposób nie przygotowała mnie na to co się stanie. Po godzinach kolejnych potyczek trafiłem na flotę quarian toczących właśnie bój o ojczystą planetę z gethami i żniwiarzami. Dokonałem złego wyboru, quarianie nie posłuchali rozkazów. Cała rasa zginęła, a co najważniejsze, zginęła Tali. To był pierwszy moment, kiedy gra wbiła mi znienacka nóż w serce. Tali, najsympatyczniejsza i najwierniejsza towarzyszka obok Garrusa i Liary. Zginęła z powodu mojej złej decyzji.
Od tego momentu parłem naprzód we wściekłości niszcząc wszystko na swojej drodze, byłem skłonny poświęcić wszystko i wszystkich, żeby dopaść żniwiarzy. I poświęciłem. Dotarłem do samego końca, do decydującego starcia, do ostatecznej decyzji. I zawiodłem.
W tym miejscu chciałbym wyjaśnić: zakończenie rozczarowało wiele osób tym, jak mało wyjaśnia i swoją nielogiczną konstrukcją. Jest jednak teoria, z którą się zgadzam, że to co widzimy, to proces indoktrynacji Sheparda przez żniwiarzy. Układają oni w jego umyśle sytuacje mające doprowadzić go do ugięcia się. Nie mam zamiaru tłumaczyć dlaczego "to prawdziwe zakończenie hurr durr". Jest logiczne i spójne, to mi wystarcza. A interpretacja, tak jak z filmami, powinna być własna. Chciałem natomiast napisać o jego niesamowitości fabularnej.
Zakładając, że Shepard jest indoktrynowany przez żniwiarzy, możemy zaryzykować stwierdzenie, że ma stać się jednym z nich (rodzajem mózgu?). Najlepsze co możemy zrobić to sprzeciwić się i zginąć. Jednak niesamowitość sytuacji polega na czym innym. Takie zakończenie sprawia, że Mass Effect staje się opowieścią o człowieku, który poświęcił wszystko i przegrał. Jest to historia bohatera, który nie dał rady. Nie dał rady bo dotarł do swoich granic, przekroczył je, a potem okazało się, że są kolejne. Takie, których już nie da rady przekroczyć, dlatego że jest tylko człowiekiem. To cudowne dostać historię tego typu w czasach opowiastek o przełamywaniu barier i wierzeniu w siebie. Trzy części walki, poświęcania cudzych żyć, powrót z martwych, zjednoczenie galaktyki (giną przy tym dwie rasy), skonstruowanie tygla, wskrzeszenie proteanina, zabijanie żniwiarzy... wszystko na darmo. Nie dowiadujemy się nawet co naprawdę spotkało naszych towarzyszy. Albo zostajemy jednym ze żniwiarzy, albo giniemy.
Dlatego komandor Shepard jest dla mnie większym bohaterem niż setki Avengersów, Harry Potterów i innych kapitanów Kirków czy Legolasów. Mass Effect pozostawił w moim sercu krwawiącą ranę, a to nieczęsta umiejętność.