» Recenzje » Mass Effect 2

Mass Effect 2

Mass Effect 2
BioWare to firma - legenda. Ich gry wyznaczały nowe standardy, szokowały złożonością lub wprowadzonymi innowacjami, wywoływały żywe dyskusje jeszcze na wiele lat po premierze. Produkcje, takie jak Baldur’s Gate, Knights of the Old Republic, Jade Empire, Neverwinter Nights, Mass Effect czy, wydany niedawno, Dragon Age były i są bezwzględnie wybitnymi, jeżeli nie przełomowymi, produkcjami z gatunku cRPG. Ich kontynuacje zawsze budziły spore zainteresowanie nie tylko ze strony fanów części poprzednich, ale i laików, których firma potrafiła całkiem sprawnie przyciągnąć.

cRPG to mój ulubiony rodzaj gier (nawet przed strategiami). Mass Effect jest jednym z moich faworytów tego gatunku - w dodatku czerpiącym z ukochanego przeze mnie science-fiction. BioWare to firma, którą darzę dużą sympatią. Czy zatem może być coś, co sprawi, że długo oczekiwany Mass Effect 2 nie powali mnie na kolana?


Big bang!


Gra zaczyna się prawdziwym hitchcockowskim wybuchem jądrowym. Wartka akcja, totalne wywrócenie do góry nogami tego, co uważaliśmy za pewne w części poprzedniej, wreszcie ponowne wcielenie się w komandora Sheparda. Wszystko to sprawiło, że czujemy niezły mętlik w głowie – wprowadzenie gry jest naprawdę imponujące. A widok eksplodującej Normandii (!) pozostanie na długo w mojej pamięci.


Zabiegi poczynione przez twórców na początku gry mają proste uzasadnienie – jak w każdym cRPG, dobrze jest, gdy początkująca postać jest słaba i możemy ją rozwijać. Nie zdradzę, na jaki pomysł wpadli autorzy, ale przyznam się, że zrobił on na mnie naprawdę mocne wrażenie.

Produkcja rozpoczęta tak szokującym wstępem, powinna tylko kontynuować wprowadzone napięcie – tak jednak nie jest. Niestety, rzecz chyba najważniejsza w cRPG – fabuła – mimo że otwarta w tak ciekawy sposób, szybko zwalnia, by wręcz zatrzymać się w momencie zbierania przez nas drużyny. A ta czynność zajmie nam zdecydowanie większość czasu spędzonego nad grą (którą ukończyłem, wykonując chyba wszystkie zadania dodatkowe, w niecałe czterdzieści godzin).

Główna oś fabuły oczywiście istnieje, ale obejmuje raptem pięć-sześć niezbyt rozbudowanych zadań – reszta to misje poboczne, wypełnianie próśb naszych towarzyszy oraz miniquesty, z którymi poradzimy sobie w, góra, dziesięć minut. Zdecydowanie nie tego spodziewałem się po następcy Mass Effect, w którym główna oś historii stała na znacznie, ale to znacznie lepszym poziomie.

Zaznaczyć jednak trzeba, że zadania poboczne, w przeciwieństwie do części poprzedniej, zrobione są naprawdę dobrze. W zasadzie niczym nie ustępują tym zawartym w wątku głównym – są złożone, czasami oferują zwroty akcji, zazwyczaj mamy do wyboru kilka rozwiązań. Każdy w naszej drużynie ma do nas jakąś prośbę, której wykonanie zajmie nam około godziny (a zespół składa się z jedenastu istot – o nich w osobnym akapicie).


cRPG czy gra akcji?


Poprzedni Mass Effect zatarł granicę między cRPG a grami akcji – wprawdzie mieliśmy rozbudowane opcje dialogowe, drużynę ze szczególnymi umiejętnościami, sprzętem i osobowością, ale sposób ukazania walki zdecydowanie przypominał gry z gatunku „z karabinem po trupach”. Jedni byli tym rozwiązaniem zachwyceni, inni oburzeni. Ja, należąc do pierwszej grupy, byłem ciekaw, jak twórcy rozwiną tę ideę w sequelu produkcji.


Teoretycznie rzecz wygląda podobnie – nadal w czasie walki mamy pośrodku ekranu celownik, możemy używać wielu różnorodnych broni, posiadamy liczne opcje taktyczne (łącznie z dowodzeniem maksymalnie dwoma członkami drużyny w czasie rzeczywistym lub podczas pauzy), wszystko jest bardzo dynamiczne, a chowanie się za osłonami i szukanie wad w taktyce przeciwnika stanowi esencję pola bitwy. Drobne zmiany w stosunku do poprzedniczki (np. to, że musimy zmieniać magazynki, inny system używania mocy itd.) wyszły produkcji zdecydowanie na zdrowie.

Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o warstwie kojarzonej z grami fabularnymi. A ta jest niesamowicie i do bólu wręcz uproszczona! Z parunastu zdolności, które mogliśmy rozwijać w części poprzedniej, pozostawiono nam cztery na postać z drużyny (przy czym czwartą można zacząć ulepszać dopiero po wykonaniu zadania-prośby towarzysza) i sześć na samego Sheparda. Wszystkie te umiejętności mają charakter wybitnie bojowy – możemy zapomnieć o rozwijaniu zdolności przekonywania czy otwierania zamków – ba! – nie da się nawet nauczyć używania nowych rodzajów broni (tych jest pięć – pistolety, karabiny, strzelby, snajperki, sprzęt ciężki). Słowem, jesteśmy na stałe przywiązani do klasy, którą reprezentujemy (tak samo jak w ME 1, są to – biotyk, technik i żołnierz oraz ich kombinacje).

Co gorsza – uproszczenia poszły dużo dalej. Każdy fan gier cRPG spędza sporo czasu, siedząc nad ekranem ekwipunku, dobierając odpowiedni sprzęt, rozważając wszystkie za i przeciw, ubierając postaci w zbroje i porównując ich statystyki. W Mass Effect 2 z tego elementu niemal całkowicie zrezygnowano – nie ma w ogóle ekranu ekwipunku, nie posiadamy statystyk prawie żadnego sprzętu w grze (istnieją tylko opisy, z których często niewiele można wywnioskować), zbroje dobieramy na ogół pod względem estetycznym, ponieważ nie znamy właściwości części z nich (np. słynna zbroja smoka jest ich pozbawiona), a o doborze stroju drużyny możemy zapomnieć (o, przepraszam, mamy do wyboru dwie opcje kolorystyczne na postać - super). Nawet broń możemy dobrać tylko przed misją lub w specjalnie wyznaczonych miejscach – i żadna z nich nie została opisana statystykami.

Również opcje dialogowe uległy uproszczeniu – porozmawiać z naszymi towarzyszami możemy tylko w wyznaczonych miejscach i zazwyczaj mamy wówczas do czynienia z kilkuzdaniowym monologiem. Interakcja między członkami drużyny nie istnieje (a był to jeden z najlepszych elementów Dragon Age’a!), a oni sami są dużo bardziej kukiełkowi, niż w ostatnich produkcjach BioWare. Rozmowy z NPCami (non playable character – postacie niezależne) przebiegają w dziwny sposób, taki sam, jak w „jedynce” – opcje dialogowe, które mamy do wyboru, w żaden sposób nie odpowiadają temu, co Shepard rzeczywiście mówi – nasz wybór dotyczy raczej stanu ducha, z jakim wypowie swoje zdanie, niż użytych przez niego argumentów. Z jednej strony sprawia to, że gra ciągle nas zaskakuje, z drugiej, często czułem się jak widz, który ma niewielki wpływ na rozgrywkę – po prostu nie wiedziałem, co moja własna postać powie. I nie raz byłem bardzo zdziwiony.

Osobiście jestem tymi rozwiązaniami przerażony, jednak może nieco bardziej casualowi gracze przyjmą je z radością.


Shepard’s eleven


Znacznym zmianom uległa drużyna, którą będziemy dowodzić. Ze starego składu pozostali nam tylko Tali i Garrus (oboje jednak znacznie się zmienili), resztę stanowią zupełnie nowe postaci. W trakcie gry spotkamy naszych starych towarzyszy, często w bardzo zaskakujących rolach (Wrex osiągnął naprawdę wiele, natomiast los Liary bardzo mnie zasmucił), jednak wystąpią oni w rolach zleceniodawców, a nie członków naszego oddziału.


Nowi uczestnicy przygody są dość zróżnicowani. Od bezwzględnego najemnika Zaeeda (dostępny tylko z DLC), poprzez bardzo religijnego mordercę Thaine’a, na biotyczce - psychopatce Jack kończąc. Część bohaterów jest mdła i zupełnie nieciekawa (Miranda, Jacob, Grunt), niektóre zaś mocno zapadły mi w pamięć (zwłaszcza profesor Mordin, jest moim ulubieńcem). Twórcy przygotowali też prawdziwie unikalną osobistość, której znalezienie i zwerbowanie było dla mnie sporym zaskoczeniem i, nie ukrywam, znacznym zwrotem akcji dla całego cyklu.

Niestety, raczej nie skaptujemy bohaterów na miarę Wrexa, czy Liary T’soni. Nowe postaci są ciekawe, jednak nie budzą we mnie aż takich emocji, jak te znane z części pierwszej. Pewnie jest tak ze względu na brak rozmów wewnątrz drużyny i znaczne zmniejszenie uwag rzucanych mimochodem przez naszych przyjaciół.



"Hey, hey, I saved the world today!"


Warto zwrócić uwagę na uniwersum gry. Jest to oczywiście science-fiction osadzone w niedalekiej przyszłości – ludzkość jest członkiem międzygatunkowej federacji galaktycznej, podróżuje pomiędzy układami gwiezdnymi, walczy u boku obcych z różnorakimi zagrożeniami. Zwiększono nieco ilość spotykanych w grze gatunków kosmitów, a te, które znaliśmy wcześniej, pokazują nam się często z zupełnie innej strony. Trzeba przyznać, że twórcy popisali się sporą wyobraźnią przy tworzeniu historii i kultur innych, niż nasza – z jednej strony obcy są do ludzi dość podobni, z drugiej, różnice światopoglądowe są często trudne do zrozumienia, ale ciekawe. Pozytywem jest to, że większość odrębności zauważamy mimochodem, podczas misji – daje to wrażenie znacznej naturalności świata, nic nie jest wymuszone. Szczególnie polecam przysłuchać się wieczorowi kawalerskiemu w jednym z barów – uśmiałem się setnie, a przy okazji zostałem powalony przez pomysłowość autorów gry.

Odwiedzimy też wiele światów – te są zaprojektowane, na ogół, w ciekawy sposób i oferują nam często bardzo przyjemne wrażenia estetyczne – od planety krogan, Tuchanki, będącej totalnym złomowiskiem, poprzez spalone rozkładającym się słońcem tereny ewakuowane przez quarian, aż po tropikalne lasy gdzieś na odległych rubieżach galaktyki. Zróżnicowanie jest naprawdę spore, niewiele tu terenów podobnych, a większość lokacji robi spore wrażenie.

A raczej robiłoby, gdyby nie rzeczywista wielkość plansz. Wprawdzie często widzimy przed sobą przepastne plaże i ogromne metropolie, ale twórcy pozwalają nam poruszać się tylko po wytyczonych ścieżkach. A te zwykle oferują bardzo niewielkie tereny – mniejsze, niż w jakimkolwiek znanym mi cRPG (chyba tylko pierwsza część Gothica może tu być konkurencją). I znowu ma to tak dobre, jak i złe strony – teoretycznie sprawia to, że wszędzie mamy blisko i nie musimy się za dużo nabiegać, by wykonać zadanie, w praktyce jednak cały czas miałem klaustrofobiczne poczucie małości świata. Bo cóż z tego, że możemy odwiedzić parędziesiąt planet i stacji kosmicznych, skoro obiegnięcie ich w całości (nie licząc walki z wrogami, rozszyfrowywania zamków etc.) zajmie nam jakieś dwie-trzy minuty?

Jeszcze krótko o planetach – nie każde z ciał niebieskich w grze możemy bezpośrednio odwiedzić. Wszystkie jednak możemy przeskanować w poszukiwaniu złóż drogocennych surowców, które będą nam służyć do ulepszania różnych części ekwipunku i nie tylko. Zaznaczyć muszę, że rozwiązanie to jest podwójnie chybione – samo skanowanie zostało przedstawione w postaci minigierki, która jest potwornie nudna, zaś ulepszanie ekwipunku często bardziej nam szkodzi, niż pomaga. Jakim cudem? To proste – zgodnie z obowiązującą ostatnio modą, siła naszych wrogów rośnie wraz z rosnącą potęgą naszej drużyny, tak, by zachować stały poziom trudności. W rezultacie oznacza to, że ulepszając ekwipunek, którego nie będziemy używać, wzmacniamy naszych wrogów, nie pomagając swojej własnej drużynie.

Ciekawostką jest zaś to, że BioWare zrezygnowało z tak znienawidzonych przeze mnie zadań typu „przynieś dwadzieścia pucharów ognia dwudziestu paladynom”. Teoretycznie, przy tak małych terenach eksploracji, nawet nie byłoby to tak bolesne, ale, suma summarum, zmiana ta zdecydowanie cieszy.


... i jeszcze Colę poproszę.


Gra jest jeszcze bardziej filmowa niż jej poprzedniczka. Dynamiczne ujęcia kamer, żywa gestykulacja postaci, ciekawe animacje, piękna grafika, wybuchy i wystrzały mijające nas o włos – to jeden z powodów, dla których Mass Effect zdobył sławę. Tutaj zostało to jeszcze rozwinięte – podczas dialogów i cut-scenek mamy czasem możliwość interakcji w momentach, w których byśmy się tego zupełnie nie spodziewali. Istnieją dwie opcje postępowania – praworządne i egoistyczne. Kiedy w trakcie animacji czy dialogu na krótką chwilę pojawia się czerwona lub niebieska ikonka, możemy podjąć heroiczne bądź plugawe działania. I tak, czasem przytulimy płaczącego członka drużyny, czasem zaś zastrzelimy bezbronnego, poddającego się przeciwnika. Wybór należy tylko do nas i uruchomi określone konsekwencje. Opcja ta zdecydowanie mi się spodobała – chętnie widziałbym ją w każdej grze gatunku.


Przyprawy w postaci oprawy


Grafika gry nie zmieniła się szczególnie – szczerze mówiąc, gdyby postawić obok siebie screeny z części pierwszej i drugiej, zapewne nie zauważyłbym różnicy (zaznaczam jednak, że grałem na niskim poziomie szczegółowości). Nadal jesteśmy mile zaskoczeni efektami świetlnymi, rozmyciami, projektami plansz (dopracowanymi chyba nawet lepiej, niż w „jedynce”), przeciwnikami i ich animacjami. Całość robi naprawdę bardzo dobre wrażenie, a nie sprawia przy tym, że nasz komputer zacznie dymić. Duży plus dla twórców.

Muzyka, i w ogóle oprawa dźwiękowa, doczekały się poprawy. Soundtrack jest lepszy - nie tylko stanowi tło, ale czasem nawet wpada w ucho (w pubach rozsianych po galaktyce możemy usłyszeć kawał naprawdę dobrej elektroniki!). Wystrzały i eksplozje są przekonujące. Niestety, nie mogę powiedzieć tego samego o głosach postaci, gdyż...


Dubbing to ZŁO!


O ile samo tłumaczenie gry stoi na niezłym poziomie, to już dubbing woła o pomstę do nieba. Nie wiem, kto zadecydował o zatrudnieniu Łukasza Nowickiego (znany głównie jako lektor w reklamach TV) w roli komandora Sheparda, ale wystrzeliłbym ich obu w kosmos. Nasz bohater mówi cały czas tym samym tonem, każde jego zdanie jest zdaniem twierdzącym (niezależnie od sytuacji), wypowiedzianym w bardzo autorytatywny i wszechwiedzący sposób. To naprawdę irytuje, zwłaszcza, że w Mass Effect 2 zrobiono z Sheparda strasznego macho – dla mnie postać odrzucającą. Rzucane przez niego na prawo i lewo górnolotne frazesy dałoby się jeszcze znieść, gdyby nie beznamiętny i sztucznie „twardy” głos lektora. Na szczęście lepiej prezentuje się Shepard w wersji damskiej.

Znacznej redukcji uległ repertuar osób udzielających głosu w grze. W przeciwieństwie do „jedynki”, tutaj głosy czasami się powtarzają. Zaznaczyć jednak trzeba, że większość postaci mówi do nas w sposób zrozumiały i czasami nawet przyjemny w odbiorze. Osobiście pochwaliłbym nieznanego mi z nazwiska lektora udzielającego głosu Mordinowi i Sonię Bohosiewicz w roli Jack.


W oczekiwaniu na Mass Effect 3


Mass Effect 2 to gra potwornie wręcz nierówna. Niby jest ona godnym następcą części poprzedniej, w bardziej lub mniej udany sposób rozwijającą idee znane nam z wcześniejszej produkcji, lecz w rzeczywistości niektóre rozwiązania wołają o pomstę do nieba.
Nie mogę się jednak nazbyt zagalopować. Wszystkie wymienione przeze mnie wady wcale nie sprawiają, że gra nie jest dziełem wybitnym. Jak najbardziej jest – po prostu nie spełnia ogromu moich oczekiwań względem pełnoprawnego sequela pozycji tak legendarnej, jak część pierwsza.

Ocena musi być więc odpowiednio podzielona: dla cRPGowych hardcorowców zmiany wprowadzone w produkcji będą zapewne bardzo irytujące, dla nich wystawiam więc grze mocne 7,5. Gracze bardziej niedzielni znajdą tu zaś dużo frajdy i prostej rozgrywki, nieobwarowanej skomplikowanymi statystykami i po prostu bardzo przyjemnej. Dla nich najlepszą oceną byłoby zapewne 9,5.

Z prostych prawideł matematyki wynikałoby, że powinienem wystawić ocenę 8,5; ja jednak pozwolę sobie odjąć pół punktu, ze względu na tragiczną polonizację.


Okiem WH: Do Mass Effect 2 podszedłem nie do końca pewien, czego się spodziewać. W część pierwszą nie grałem, więc obawiałem się zagubienia w odmętach fabuły i tego, że nieznajomość świata gry uniemożliwi mi przyjemną rozgrywkę. Obawy te były niesłuszne – owszem, znajomość historii chwilami całkiem się przydaje, ale już uniwersum gry w całości opisane jest w tzw. Kodeksie, który Shepard ma na swoim wyposażeniu od początku gry. Szkoda jednak, że nie mogłem zaimportować postaci z części pierwszej (jak zrobił Miszcz Czarny), więc takiego np. Wrexa spotkałem tylko w formie opowieści pewnego NPCa.

Mass Effect 2, choć rzeczywiście nie ma wiele wspólnego ze staroszkolnymi erpegami pokroju BG 2, wciąż posiada jednak niesamowicie wciągającą fabułę, pełną zwrotów akcji i wątków pobocznych (szkoda jednak, że te są w większości tak krótkie). Postacie, jak wspomniał Miszcz, są bardzo różne – trafiają się zarówno indywidua nudne i płytkie, jak i takie o nieprzewidywalnych charakterach i ciekawych historiach.

Szkoda jednak, że gra faktycznie jest dość krótka – ja ukończyłem ją w czasie jeszcze krótszym niż Miszcz (ok. 18 godzin), a nie pomijałem rozmów i wykonałem wszystkie zadania związane z członkami drużyny oraz kilka questów pobocznych. Gra kończy się niemal zaraz po skompletowaniu załogi, całość sprawia wręcz wrażenie swoistego fabularnego pomostu między częścią pierwszą a trzecią (ta zacznie się – sądząc z outra odsłony drugiej – naprawdę ostro). Na szczęście produkcja ta ma pewien replayability, gdyż nic nie stoi na przeszkodzie, by zacząć grę postacią, którą już raz ukończyliśmy grę - dostanie ona na początku solidny zastrzyk kredytów i minerałów, oraz będzie mogła wytrenować dodatkową umiejętność, zaczerpniętą od któregoś z towarzyszy. Czy warto? Pewnie! Gra po drugiej stronie wskaźnika moralności jest czymś całkiem innym.

Walka jest świetna – to czynnik, który sprawia, że ME jest chyba najlepszym połączeniem gier akcji i erpegów w historii. Rozwój postaci już mniej mi się podoba – trochę za bardzo go ograniczono, idąc jakby w stronę każualizacji gry. Rozmowy zaś, odwrotnie niż Miszczowi, bardzo mi się spodobały, gdyż nigdy nie byłem stuprocentowo pewien tego, jak obróci się sytuacja. Szkoda tylko, że czasem, po wybraniu opcji powiedzenia czegoś choć odrobinę soczystego, Shepard i tak odpowiednio ugładzał kwestię.

W wersję PL nie było mi dane grać, gdyż polonizacje – poza Gothicami - rujnują dla mnie klimaty gier, stąd mogę się wypowiedzieć tylko na temat głosów oryginalnych. Po pierwsze – Illusive Man. Martin Sheen (na którym wzorowana jest zresztą ta postać; wielu aktorów użyczyło tu swym postaciom wizerunków) w tej roli zasłużył na nagrodę. Jest, moim zdaniem, co najmniej tak dobry jak Patrick Stewart jako cesarz w TES IV. Po drugie – cała reszta. Świetnie brzmią zarówno znane głosy (Carrie Anne Moss w roli Arii) jak i te sławne nieco mniej (Yvonne Strahovski - Miranda). Muzyka zaś jest faktycznie świetna, a kawałek przygrywający w klubie Omega (Saki Kaskas – Callista) już zawsze kojarzyć mi się będzie z podróżami po galaktyce.

Podsumowując, Mass Effect 2 jest dla mnie świetną produkcją, czymś czerpiącym najlepsze elementy z gier akcji i erpegów, bez przesadnego komplikowania rozgrywki. Fakt, małe lokacje i ich liniowość są irytujące, ale fabuła, easter eggi (spróbujcie wysłać sondę na Uran w angielskiej wersji) oraz świetna grafika czy nawet poczucie humoru pokładowego AI nie pozwalają myśleć o tych wadach.

Jak dla mnie – mocne 9


Okiem Arakina: Na Mass Effect 2 czekałem z niecierpliwością od kiedy ukończyłem pierwszą część. Urzekła mnie niezwykle filmowa, epicka historia o kolonizacji kosmosu przez ludzi, międzyplanetarnej polityce i wielkim konflikcie z inteligentnymi maszynami. Gra zachwyciła mnie rozmachem, z jakim została zrealizowana – od bogatego leksykonu, po możliwość eksploracji zakątków galaktyki. W dodatku dynamiczny system walki w TPP z wykorzystaniem aktywnej pauzy stanowił doskonałe uzupełnienie fantastycznego systemu dialogów.

Od kontynuacji nie oczekiwałem niczego więcej, poza dalszą częścią niesamowicie wciągającej fabuły. BioWare jednak ponownie zaskoczyło mnie w sposób bardzo pozytywny. Z jednej strony gra uległa uproszczeniu, czego przykładem może być kwestia uzbrojenia w Mass Effect 2 czy eksploracja galaktyki. Z drugiej zaś, wprowadzono wiele innowacji. Poczynając od laboratorium umieszczonego na Normandii i możliwości prowadzenia badań nad prototypami nowego uzbrojenia, przez nowy system pozyskiwania zasobów potrzebnych do doświadczeń, po personalizacje modułowego pancerza. Doszlifowana została strona wizualna, modele i efekty cieszą oko, a animacja wręcz zachwyca. Ponadto, ścieżka dźwiękowa momentami wywoływała u mnie dreszcze przyjemności – coś, czego od dawna nie udało się dokonać żadnemu innemu soundtrackowi. Pewnym problemem jest polski dubbing, a mianowicie rwane kwestie oraz niezgodność dialogów z tekstem. Najgorsze dialogi to te z udziałem Mirandy – postaci ulepszonej genetycznie, przez co tak irytujący głos drażni tym bardziej. Z drugiej strony Sonia Bohosiewicz poradziła sobie doskonale z dubbingiem Jack.

Zabawę w Mass Effect 2 kontynuowałem postacią stworzoną w pierwowzorze – trzeba przyznać, że możliwość importowania zapisów sprawdza się wyśmienicie. Dzięki temu zabiegowi odczuwałem ciągłości historii, a także miałem okazję do kolejnych przygód tego samego Sheparda. Ponadto wybory dokonane przeze mnie w pierwszej części faktycznie miały wpływ na wiele aspektów fabularnych w ME2, jak na przykład stosunek do naszego bohatera czy możliwość spotkania osób, które nie zginęły wcześniej. Za tę opcję ekipa z BioWare zyskała u mnie ogromny plus.

Najważniejszym elementem gry jest jednak fabuła, która stoi na jeszcze wyższym poziomie, niż w „jedynce”. Misje poboczne nie są już tak monotonne. Tym razem do czynienia mamy z o wiele szerszym wachlarzem zadań – od zwykłej eliminacji wrogów, przez infiltracje wrogich instalacji i misje ratunkowe po wcielanie się w rolę obrońcy. Ba, Shepard ma nawet okazję wcielić się w uwodziciela! Dodatkowych zleceń jest naprawdę mnóstwo i niesamowicie wciągają. Oprócz głównego wątku, musimy zebrać drużynę do wykonania ostatecznego zadania. Tą część uważam za najlepszy fragment gry. Każda z postaci wydaje się niezwykle prawdziwa – posiada własną historię oraz powód, by dołączyć do Sheparda. W dodatku pozyskanie członka drużyny to nie wszystko – zwykle poprosi on nas o jakąś przysługę, podczas wykonywania której może ugruntować swoją lojalność, przez co zyskuje nowe możliwości bojowe. Moim faworytem był Thane, zawodowy morderca, który dołącza do nas, by odkupić swoje winy. Gdy zaczął mi opowiadać o błędach z przeszłości, o sposobie, w jaki poznał swoją żonę oraz trosce o syna, natychmiast dołączył do grona moich ulubionych postaci. Co ciekawe, niektóre z misji mogą zakończyć się porażka, a mimo to nadal możemy kontynuować rozgrywkę.

Moja ocena: 10



Plusy:


  • nadal jest to Mass Effect
  • filmowość
  • oprawa
  • wartka akcja
  • bardzo grywalna
  • wiele możliwości
  • ciekawe zadania
  • postaci
  • lokacje
  • kilka ciekawych rozwiązań
  • niskie wymagania
  • uproszczenia (dla jednych)


Minusy:

  • uproszczenia (dla drugich)
  • polonizacja
  • skanowanie planet
  • to już chyba nie do końca cRPG...



Oto nasz gameplay:


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


8.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Mass Effect 2
Producent: BioWare
Wydawca: Electronic Arts Inc.
Dystrybutor polski: Electronic Arts Polska
Data premiery (świat): 26 stycznia 2010
Data premiery (Polska): 29 stycznia 2010
Wymagania sprzętowe: Core 2 Duo 1,8 GHz, 1 GB RAM, karta grafiki 256 MB (GeForce 6800 lub lepsza), 15 GB wolnego miejsca na dysku, Windows XP / Vista / 7
Nośnik: 2 DVD
Strona WWW: masseffect.com
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 139,90 zł



Czytaj również

Mass Effect 2
- recenzja
Mass Effect 2
Nadszedł czas na samobójczą misję
- recenzja
2013: Top 5 filmów
Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku
Mass Effect 3
Pan i władca na końcu wszechświata
- recenzja

Komentarze


arakin
   
Ocena:
0
"Wrex osiągnął naprawdę wiele" - chyba, że zginął w ME1 :D
20-03-2010 12:56
Charger
   
Ocena:
0
Kolejna naprawdę niezła recenzja. Doskonale ująłeś wady i zalety ME 2. Oby tak dalej. Co do przedmiotu artykułu to mnie osobiście gra szybko znudziła i nie dał bym jej więcej, niż 7 :P
20-03-2010 13:41
~...

Użytkownik niezarejestrowany
    ...
Ocena:
0
niskie wymagania ? to chyba jakiś żart. U mnie średniej klasy kompie prawie nie chodzi.
20-03-2010 17:03
Czarny
   
Ocena:
0
U mnie:

Pentium IV 3 GHz
2,5 GB RAM
GeForce 8600GT

Gra chodzi jak złoto na niskich/średnich, mimo, że komp ma 3 lata.
20-03-2010 18:10
Deckard
   
Ocena:
+2
@Miszcz - za wyjątkiem RAMu (mam 3GB) mam dokładnie taką samą konfigurację i potwierdzam, gra hula jak ta lala na najwyższych ustawieniach.

Co do recenzji - w rpgi i quasirpgi na kompie gram niewiele, więc i wymagania mam inne (ME1 nie znam). ME2 traktuję jako przygodowy shooter i z tej perspektywy nie zawiodłem się aż do momentu, w którym jestem teraz - czyli kolejnej potyczce w jakiejśtam kolonii zaatakowanej przez Zbieraczy. Nuży mnie kolejna strzelanina, w której wyskoczy na mnie jeszcze więcej przeciwników, będzie jeszcze mniej osłon, w głośnikach non stop będzie dudniło zawołanie "assuming control" i albo przykleję się do osłony po niewłaściwej stronie, albo NPCe zostaną mi za drzwiami, aby potem zmaterializować się na środku placu boju.

Co mi się natomiast podoba:

*lokacje i koncepcja settingu - świetna sprawa, właśnie czegoś takiego mi brakowało w grach s-f,

*wątki postaci (i same postaci), czyli misje rekrutacyjne - nadawałyby się na serial,

*praworządność/egoizm w zależności od doboru opcji dialogowych a następnie możliwość wyboru zakończenia sceny,

*zbieranie odznaczeń.

W kwestii broni nie zgodzę się z tym olaniem statystyk - po prostu brak do nich dostepu, natomiast w praktyce szybko załapałem, iż handcannon ma mniej amunicji, niż pistolet, ale za to robi piękne headshoty jednym pociskiem.

Warto ściągnąć darmowe DLC i patcha 1.01, warto również zrezygnować z polskiej wersji językowej w czasie gry.
20-03-2010 21:48
Dante
   
Ocena:
0
A ja nie mogę zagrać dopóki nie wymienię karty dźwiękowej. ;(
21-03-2010 11:54
twilitekid
    @Deckard
Ocena:
+1
"W kwestii broni nie zgodzę się z tym olaniem statystyk - po prostu brak do nich dostepu, natomiast w praktyce szybko załapałem, iż handcannon ma mniej amunicji, niż pistolet, ale za to robi piękne headshoty jednym pociskiem."

Prawda, niektórym się wydaje, że skoro statystyki nie są wyciągnięte na zewnątrz, to ich nie ma. Rzekłbym, iż pod tym względem ME2 jest bardziej wymagający, ponieważ wymaga indywidualnego testowania każdej broni i wyboru odpowiedniej w zależności od preferencji.
21-03-2010 20:00
Deckard
   
Ocena:
0
@Dante:

Koniecznie odpal grę na dobrym 5.1, świetna sprawa - lepszą oprawę słyszałem tylko w BFBC2.
22-03-2010 10:36
Szarrukin
   
Ocena:
0
Gdyby ktoś tu jeszcze trafił, to z kronikarskiego obowiązku dodam, że dubbing jest świetny... jeśli gra się Shepard kobietą, jako że jedyną słabą stroną dubbingu jest Nowicki dubbingujący męską wersję Shepard. Natomiast Agnieszka Kunikowska jest ekspertką od dubbingowania i wywiązała się ze swego zadania w stu procentach.
30-08-2011 20:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.