» Fragmenty książek » Martwy w rodzinie

Martwy w rodzinie

Martwy w rodzinie
Marzec, pierwszy tydzień

– Mam wyrzuty sumienia, że zostawiam cię w ten sposób – jęknęła Amelia.
Powieki miała podpuchnięte, oczy zaczerwienione. Tak wyglądała niemal bez przerwy od dnia pogrzebu Traya Dawsona.
– Musisz zrobić to, co... musisz – odparłam, posyłając jej bardzo pogodny uśmiech. Wyczuwałam u niej mieszaninę potężnych emocji, na którą składały się poczucie winy, wstyd i ogromny żal. – Czuję się o wiele lepiej – uspokoiłam ją. Paplałam radośnie i chyba nie byłam w stanie przestać. – Chodzę już całkiem dobrze, a wszystkie rany w moim ciele całkiem się zasklepiły... Widzisz? Znacznie lepiej to wygląda.
Opuściłam pasek dżinsów i pokazałam jej ugryzione miejsce. Ślady po zębach prawie nie były już widoczne, chociaż skóra jeszcze niezupełnie się wygładziła i była wyraźnie bledsza niż reszta brzucha. Gdybym nie przyjęła olbrzymiej dawki wampirzej krwi, blizna zapewne kojarzyłaby się oglądającym osobom z ugryzieniem rekina.
Amelia zaledwie zerknęła w dół, a potem szybko odwróciła wzrok, jakby nie mogła znieść tego jawnego dowodu napaści na mnie.
– Chodzi tylko o to, że Octavia wciąż przysyła mi mejle, w których pisze, że muszę pojechać do domu i poddać się wyrokowi rady, czy też raczej tych czarownic, które z naszej rady pozostały – ciągnęła pośpiesznie. – I muszę dopilnować remontu oraz napraw wykonywanych w moim domu. A ponieważ do miasta znowu zjechało trochę turystów, mieszkańcy wracają i trwa odbudowa, tamta dawna przyjaciółka ponownie otworzyła sklepik ezoteryczny. Mogłabym w nim pracować na część etatu. Poza tym, chociaż bardzo lubiłam tu mieszkać z tobą, to odkąd Tray umarł...
– Wierz mi, rozumiem – ucięłam.
Przerabiałyśmy ten temat wiele razy.
– Nie obwiniam cię o nic – dodała, usiłując spojrzeć mi w oczy.
Naprawdę mnie nie winiła. Wiedziałam, że mówi prawdę, ponieważ potrafiłam wyczytać to z jej myśli.
Zresztą, nawet ja sama siebie nie winiłam, co trochę mnie zaskakiwało.
Z drugiej strony... Prawda, że wilkołak Tray Dawson, kochanek Amelii, zginął, pełniąc funkcję mojego ochroniarza. Prawda, że poprosiłam o przysłanie obrońcy najbliższe mi stado wilkołacze – groziło mi niebezpieczeństwo, a oni byli mi dłużni przysługę. Tyle że Tray Dawson zginął na moich oczach od miecza, z ręki pewnego wróża; byłam przy tym, więc wiem, kto odpowiada za jego śmierć.
Dlatego nie czuję się winna. A jednak, na myśl o odejściu Traya ogarniała mnie chandra, szczególnie że ta ­tragedia stanowiła ledwie dodatek do wszystkich innych ostatnich okropności. Moja kuzynka Claudine, pełnokrwista wróżka, także umarła w trakcie Wojny z Wróżkami, a jako że była moją prawdziwą dobrą wróżką, strasznie za nią tęskniłam. Poza tym, była w ciąży.
Odczuwałam więc ból i żal, cierpiało nie tylko moje ciało, ale również dusza.
Amelia zniosła naręcze ubrań na parter, a ja tymczasem stałam w jej sypialni i zbierałam siły. W końcu pochyliłam się i podniosłam pudło z drobiazgami kosmetycznymi. Zeszłam ostrożnie po schodach i powoli ruszyłam do samochodu przyjaciółki. Słysząc moje kroki, odwróciła się od kartonów z ubraniami, które wcześniej umieściła w bagażniku.
– Nie powinnaś tego robić! – zauważyła bardzo zaniepokojona i zatroskana. – Jeszcze nie wyzdrowiałaś.
– Nic mi nie jest.
– Nie powiedziałabym. Ilekroć ktoś wejdzie niespodziewanie do pokoju, zawsze podskakujesz nerwowo pod sufit, widzę też często, że bolą cię nadgarstki – wytknęła mi. Zabrała przyniesione przeze mnie pudło i wsunęła je na tylne siedzenie. – Ciągle wolisz obciążać lewą nogę zamiast prawej, a kiedy pada deszcz, znosisz prawdziwe męki. I wszystko to mimo całej tej wampirzej krwi.
– Już coraz mniej się denerwuję. W miarę upływu czasu nerwowość całkowicie ustąpi... gdy tylko wspomnienia nie będą już tak świeże i przestaną mnie nawiedzać – odparłam. (Jeśli telepatia czegoś mnie nauczyła, to faktu, że jeśli dać człowiekowi odpowiednio dużo czasu i zajęć, potrafi wyprzeć z pamięci najboleśniejsze i najbardziej przykre zdarzenia). – Krew nie pochodzi przecież od byle jakiego wampira. To krew Erica. Jest stara i działa potężnie. A co do nadgarstków, są w znacznie lepszym stanie.
Nie wspomniałam, że nerwy przegubów dłoni często mi drgają bez powodu i palą mnie niczym gorące węże; działo się to nawet w tym momencie. Jest tak, ponieważ nadgarstki miałam związane bardzo ciasno i przez wiele godzin. Doktor Ludwig, lekarka istot nadnaturalnych, zapewniła mnie jednak, że stan nerwów – i samych przegubów – w końcu wróci do normy.
– Tak, mówiąc o krwi... – Amelia głęboko zaczerpnęła tchu i przygotowała się na powiedzenie czegoś, o czym wiedziała, że mi się nie spodoba. Ponieważ usłyszałam jej sugestię, zanim rzeczywiście ją wypowiedziała, nie dałam się zaskoczyć. – Myślałaś o... Sookie, nie spytałaś mnie nigdy o opinię, ale uważam, że nie powinnaś przyjmować od Erica więcej krwi. Chcę powiedzieć... Wiem, że to twój facet, ale musisz myśleć o konsekwencjach. Czasami ludzie z takiego powodu dostają szału, to taki skutek uboczny. Przyjmowanie wampirzej krwi bywa groźne.
Chociaż doceniałam jej troskę o mnie, nie zamierza-łam rozwijać tej kwestii. Amelia poruszyła temat zbyt osobisty.
– Nie wymieniamy się krwią – ucięłam, po czym dodałam: – Eric najwyżej zliże kroplę z mojej ranki, wiesz, w chwilach rozkoszy.
Obecnie Eric miewał, niestety, więcej „chwil rozkoszy”, niż ja. Wciąż jednak żywiłam nadzieję, że niedługo znów będę odczuwała przyjemność z seksu. I wierzyłam, że jeśli jakiś mężczyzna potrafi uleczyć moje łóżkowe traumy, tym mężczyzną bez wątpienia jest Northman.
Amelia uśmiechnęła się, tak jak na to liczyłam.
– Przynajmniej... – Odwróciła się, nie dokończywszy zdania, wiedziałam jednak, że pomyślała: „Przynajmniej masz ochotę na seks”.
Wcale nie miałam szczególnej ochoty uprawiać seksu, sądziłam po prostu, że ciągle powinnam próbować odkryć na nowo rozkosz. Ale na pewno nie zamierzałam o tym rozmawiać! Umiejętność pozbycia się kontroli, która jest kluczem do dobrego seksu, po prostu podczas tortur jakoś mnie opuściła. Czułam się wówczas kompletnie bezsilna. Teraz mogłam jedynie mieć nadzieję, że również w tej sferze mój organizm się zregeneruje. Wiedziałam, że Eric potrafi wyczuć brak orgazmu. Wcześniej pytał mnie wiele razy, czy na pewno chcę się z nim kochać. Prawie za każdym razem odpowiadałam twierdząco, starając się przezwyciężyć traumę. To tak jak z rowerem. Tak, spadasz z roweru. Ale, tak, chcesz znów na nim jeździć.
– Więc jak się wasz związek rozwija? – spytała. – Oprócz bara-bara.
Wszystkie rzeczy Amelii znajdowały się już w jej samochodzie. Czarownica odsuwała moment pożegnania, obawiając się chwili, w której faktycznie wsiądzie do auta i odjedzie.
Jedynie duma powstrzymywała mnie przed wykrzyczeniem jej tego wszystkiego.
– Sądziłam, że całkiem dobrze się dogadujemy – stwierdziłam, z wielkim wysiłkiem siląc się na wesoły ton. – ­Chociaż wciąż nie jestem pewna, co czuję naprawdę, a jakie emocje narzuca mi nasza więź.
Całkiem przyjemna wydawała mi się możliwość rozmowy o moim nadnaturalnym związku z Erikiem, a także o starych, dobrych sprawach damsko-męskich. Nawet jeszcze zanim doznałam obrażeń podczas Wojny z Wróżkami, Erica i mnie połączyła – jak ją nazywają wampiry – więź krwi, jako że szereg razy wymieniliśmy się krwią. Od tej pory znam mniej więcej miejsce pobytu Northmana i jego nastrój, a on wie dokładnie to samo o mnie. Myśli o Ericu zawsze jakoś zaprzątały moją uwagę; mogłabym je przyrównać do cichego, monotonnego buczenia włączonego wentylatora albo filtra powietrza. (Dobrze dla mnie, że Eric przesypia cały dzień, ponieważ przynajmniej część czasu mam dla siebie. Może jego ogarnia podobna ulga, gdy kładę się w nocy do łóżka?). Nie powiedziałabym, że słyszę głosy czy coś w tym rodzaju... przynajmniej nie więcej głosów niż zwykle. A jednak, jeśli bywam szczęśliwa, zawsze muszę sprawdzić, czy nie jest to tylko szczęście Erica, które mi się po prostu udzieliło. Podobnie jest z gniewem. Choć Eric bardzo stara się nad sobą panować, czasem bywa rozgniewany, szczególnie ostatnio. Może przejął ten gniew ode mnie, bo obecnie przepełnia mnie prawdziwa złość?
Zupełnie zapomniałam o Amelii. Rozmyślałam o własnych sprawach i z wolna popadałam w depresję.
Wyrwała mnie z zadumy.
– Och, to tylko taka głupia wymówka – odparowała zgryźliwie. – Daj spokój, Sookie. Kochasz go albo nie. Starasz się o tym nie myśleć i stale zrzucasz winę na łączącą was więź. Ble, ble, ble. Jeśli tak bardzo tej więzi nienawidzisz, dlaczego do tej pory nie wybadałaś metod, dzięki którym mogłabyś się od niej uwolnić? – Oszacowała szybko wyraz mojej twarzy i irytacja opuściła ją w jednej chwili. – Chcesz, żebym spytała o to Octavię? – zasugerowała łagodniejszym tonem. – Jeśli ktoś coś na ten temat wie, tym kimś jest właśnie Octavia.
– Tak, chciałabym się dowiedzieć – przyznałam po chwili. Westchnęłam głęboko. – Przypuszczam, że masz rację. Byłam tak bardzo przygnębiona, że odsuwałam od siebie wszelkie nowe decyzje albo działania związane z tymi, które już podjęłam. Eric jest jedyny w swoim rodzaju, tyle że czasem jego osoba trochę mnie... przytłacza.
Northman ma naprawdę silną osobowość, a w dodatku jest przyzwyczajony do tego, że wszyscy traktują go jak szychę. Wie również, że czas, który ma przed sobą, jest praktycznie nieograniczony.
Mój nie.
Nie poruszył jeszcze tego tematu, lecz prędzej czy później na pewno to zrobi.
– Przytłacza mnie czy nie, kocham go – podsumowałam. Nigdy wcześniej nie złożyłam tej deklaracji na głos. – I, jak sądzę, tak brzmi konkluzja.
– Też mi się tak zdaje. – Amelia usiłowała się do mnie uśmiechnąć, ale niestety, jej próbę można by nazwać jedynie godną pożałowania. – Słuchaj... powinnaś pogłębiać tę samowiedzę. – Stała przez moment w bezruchu z miną zmrożoną w półuśmiech. – No cóż, Sookie, lepiej wyruszę w drogę. Tato na mnie czeka. Gdy wrócę do Nowego Orleanu, natychmiast wpakuje wścibski nos w moje sprawy.
Ojciec Amelii jest potężnym, bogatym biznesmenem, który w ogóle nie wierzy w moc mojej przyjaciółki. Popełnia duży błąd, nie szanując jej umiejętności. Amelia, jak każda prawdziwa czarownica, urodziła się z wielkim potencjałem mocy. Jeśli kiedyś będzie więcej ćwiczyła i narzuci sobie nieco więcej wewnętrznej dyscypliny, stanie się istotą naprawdę przerażającą – to znaczy, jeżeli celowo zechce kogoś przestraszyć, zamiast popełniać „przerażające” pomyłki. Miałam nadzieję, że jej mentorka, Octavia, wie, w jaki sposób należy szkolić Amelię i rozwijać jej talent.
Pomachałam jej, gdy zjeżdżała podjazdem, i od razu z mojej twarzy zniknął szeroki uśmiech. Usiadłam na stop­niach ganku i najnormalniej w świecie się rozpłakałam. Ostatnio nie trzeba dużo, żeby w oczach stanęły mi łzy, a odjazd ekslokatorki i przyjaciółki okazał się dostateczną ku temu przyczyną. Miałam zresztą naprawdę liczne powody do płaczu.
Moją szwagierkę, Crystal, zamordowano. Na przyjacielu mojego brata, Melu, wykonano wyrok śmierci. Tray, Claudine i wampir Clancy polegli na polu bitwy. Ponieważ zarówno Crystal, jak i Claudine były wtedy w ciąży, do listy ofiar musiałam doliczyć jeszcze dwie osoby.
Prawdopodobnie fakty te powinny sprawić, żebym pragnęła przede wszystkim spokoju. Zamiast jednak zmienić się w Gandhiego z Bon Temps, skrywam także głęboko w duszy spis istot, którym życzę śmierci. Nie jestem bezpośrednio odpowiedzialna za większość tragedii, które przydarzyły się osobom z mojego otoczenia, dręczy mnie jednak poczucie, że gdyby nie ja, żadna z tych tragedii by się nie wydarzyła. W najmroczniejszych, najbardziej ponurych chwilach – a to był jeden z takich momentów – zastanawiam się, czy moje życie warte jest ceny, którą niektórzy za nią zapłacili.

Marzec, koniec pierwszego tygodnia

Kiedy wstałam z łóżka w pochmurny, ale rześki poranek kilka dni po odjeździe Amelii, odkryłam, że na frontowym ganku siedzi kuzyn Claude. Claude nie umie tak dobrze maskować zapachu jak pradziadek Niall. Ponieważ jest wróżem, nie potrafię czytać mu w myślach, mogę wszakże powiedzieć, że – oględnie mówiąc – kuzyn o czymś myśli. Teraz mimo chłodu wyszłam na ganek z kawą, ponieważ picie na ganku pierwszego porannego kubka należało do moich ulubionych czynności przed... przed Wojną z Wróżkami.
Nie widziałam kuzyna od kilku tygodni. Dokładniej mówiąc, nie widziałam go ani razu w trakcie wojny, a od śmierci Claudine nie skontaktował się ze mną.
Przyniosłam dodatkowy kubek i wręczyłam go kuzynowi, a on przyjął go bez słowa. Brałam oczywiście pod uwagę możliwość, że rzuci mi nim w twarz. Przyznam jednak, że ta niespodziewana wizyta wytrąciła mnie z równowagi. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Nagle podmuch wiatru uniósł długie czarne włosy Claude’a i rozrzucił je wokół jego głowy jak falujące gałęzie hebanowca. Oczy w kolorze karmelu były zaczerwienione.
– Jak umarła? – spytał.
Usiadłam na najwyższym stopniu.
– Nie widziałam tego – odparłam, patrząc na swoje kolana. – Przebywaliśmy w tym starym budynku, którego doktor Ludwig używa jako szpitala. Sądzę, że Claudine starała się zatrzymać złe wróżki, żeby nie przeszły korytarzem i nie trafiły do sali, w której ukrywałam się wraz z Billem, Erikiem i Trayem. – Zerknęłam z uwagą na kuzyna, chciałam bowiem mieć pewność, że zna miejsce, o którym mówię. Skinął głową na potwierdzenie. – Jestem raczej przekonana, że zabił ją Breandan, bo kiedy w końcu wpadł do naszego pomieszczenia, z ramienia wystawał mu jeden z jej drutów do robótek.
Breandan, wróg mojego pradziadka, był, tak jak Niall, księciem wróżek. Uważał, że ludzie i duszki nie powinni się krzyżować. Wierzył w to wręcz fanatycznie. Pragnął, by wróżki całkowicie zaniechały wypadów do świata ludzi, mimo że miały duże udziały finansowe w naszym hand­lu i produkcji – szczególnie w wytwarzaniu produktów, które pomagały im wmieszać się między ludzi i ułatwiały życie w nowoczesnym świecie. Breandan szczególnie nienawidził, gdy wróżki od czasu do czasu wybierały sobie na kochanków istoty ludzkie, oddając się miłostkom, i nie cierpiał dzieci zrodzonych na skutek takich romansów. Chciał, żeby wróżki całkowicie się odseparowały i odgrodziły murem we własnym świecie, a później rozmnażały się wyłącznie między sobą.
Najbardziej zdziwiło mnie jednak to, co zrobił pradziadek po pokonaniu zwolenników segregacji rasowej – po całym tym rozlewie krwi Niall postanowił, że pokój wśród wróżek i bezpieczeństwo dla ludzi można osiągnąć jedynie... właśnie zamykając wróżki w ich świecie. Czyli ­Breandan przez własną śmierć osiągnął swój cel. W chwilach najgorszego samopoczucia myślałam, że wobec ostatniej decyzji Nialla cała ta wojna wygląda na zupełnie niepotrzebną.
– Stanęła w twojej obronie – oznajmił Claude, przywracając mnie do teraźniejszości.
Nie wychwyciłam w jego tonie żadnych emocji. Nie obwiniał mnie, nie gniewał się, nie kwestionował faktu.
– Tak – przyznałam.
Najwyraźniej Claudine musiała mnie bronić w ramach swoich obowiązków. Taki rozkaz zapewne wydał jej mój pradziadek.
Wypiłam długi łyk kawy. Kuzyn siedział obojętnie na poręczy drewnianej ławeczki wiszącej na ganku. Być może zastanawiał się, czy powinien mnie zabić. Claudine była ostatnią jego żyjącą siostrą.
– Wiedziałaś o ciąży – bąknął w końcu.
– Powiedziała mi niedługo przed swoją śmiercią.
Odstawiłam kubek i objęłam rękoma kolana. Czekałam na cios. W pierwszej chwili nie miałam nawet nic przeciw niemu, co jeszcze bardziej mnie przeraziło.
– Słyszałem – zauważył Claude – że schwytali cię Neave i Lochlan. Dlatego utykasz?
Ta nagła zmiana tematu bardzo mnie zaskoczyła.
– Tak – odparłam. – Trzymali mnie przez parę godzin. Zabili ich Niall i Bill Compton. A poza tym... Bill zabił Breandana... żelaznym rydlem mojej babci.
Chociaż rydel znajdował się w rodzinnej szopie na narzędzia od wielu dziesięcioleci, zawsze kojarzył mi się wyłącznie z babcią.
Claude przez długi czas siedział bez ruchu, piękny i pogrążony w myślach, których nie potrafiłam odczytać. Ani razu nie spojrzał wprost na mnie, nie pił też kawy. Ostatecznie wyciągnął najwidoczniej jakieś wnioski, wstał bowiem i odszedł podjazdem ku Hummingbird Road. Nie miałam pojęcia, gdzie zaparkował samochód; równie dobrze mógł przejść całą drogę z Monroe na piechotę albo przylecieć na magicznym dywanie. Weszłam do domu, tuż za drzwiami opadłam na kolana i znów zaczęłam płakać. Ręce mi się trzęsły. Przeguby dłoni bolały jak cholera.
Uprzytomniłam sobie, że przez całą naszą rozmowę czekałam na jego ruch.
A w następnej chwili uprzytomniłam sobie, że bardzo chcę żyć.

Marzec, drugi tydzień

– Sookie, podnieś ramię jak najwyżej! – polecił mi JB.
Był tak skoncentrowany, że aż zmarszczył ładną twarz. Powoli podniosłam lewą rękę, w której trzymałam dwukilogramowy ciężarek. O Jezu, jak to bolało! Zrobiłam to samo prawą.
– Okej, teraz nogi – nalegał JB.
Z wysiłku trzęsły mi się ramiona. JB du Rone nie jest licencjonowanym fizjoterapeutą, pracuje jednak jako osobisty trener, ma więc praktyczne doświadczenie, jeśli chodzi o pomoc osobom, które doznały najrozmaitszych kontuzji. Pewnie nigdy wcześniej nie spotkał się z zestawem takich obrażeń jak moje – ugryzienia, przecięcia i ślady po innego rodzaju torturach – ale nie musiałam wyjaśniać mu szczegółów, a on jakby nie zauważał, że moje problemy z trudem przypominają rany odniesione w wyniku wypadku samochodowego. Nie chciałam, żeby w Bon Temps pojawiły się domysły na temat moich kłopotów zdrowotnych, dlatego od czasu do czasu wyprawiałam się na lekarską wizytę do doktor Amy Ludwig, która podejrzanie przypominała hobbitkę, a o terapię poprosiłam JB du Rone’a, który był dobrym trenerem, ale rozumu nie miał za grosz.
Żona JB, moja przyjaciółka Tara, siedziała dziś obok nas na jednej z ławek treningowych. Czytała Czego się spodziewać, gdy spodziewasz się dziecka. Tara, prawie w piątym miesiącu ciąży, postanowiła zostać możliwie najlepszą matką. Ponieważ JB był pełen zapału, ale nie grzeszył inteligencją, przypuszczała, że będzie musiała wziąć na siebie rolę Bardziej Odpowiedzialnego Rodzica. Kiedyś, w trakcie nauki w liceum, dorabiała sobie jako opiekunka do dziecka, miała zatem pewne doświadczenie w tej kwestii. Teraz, gdy odwracała strony, marszczyła brwi i przybierała znajomą minę, którą pamiętam z naszych lat szkolnych.
– Wybrałaś już lekarza? – spytałam, gdy skończyłam ćwiczyć podnoszenie nóg.
Moje mięśnie czworogłowe błagały o litość, szczególnie ten uszkodzony w lewej nodze.
Znajdowaliśmy się w siłowni, w której JB pracował, po godzinach jego pracy, jako że nie byłam członkiem klubu. Szef du Rone’a zgodził się na ten tymczasowy układ, gdyż lubił JB. Zresztą, JB okazał się jego największym skarbem – odkąd podjął tu pracę, liczba nowych klientek klubu fitness znacząco wzrosła.
– Tak sądzę – odrzekła Tara. – W pobliżu mieliśmy do wyboru czterech, i odwiedziliśmy wszystkich. W końcu umówiłam się z doktorem Dinwiddie’em, tutaj w Clarice. Wiem, że to mały szpital, ale moja ciąża nie jest wysokiego ryzyka, a placówka znajduje się bardzo blisko.
Clarice leży zaledwie kilka kilometrów od naszego miejsca zamieszkania, czyli Bon Temps. Z klubu fitness do mojego domu można dotrzeć w niecałe dwadzieścia minut.
– Słyszałam o nim dobre rzeczy – stwierdziłam.
Ból, który czułam w mięśniach ud, przeszkadzał mi w myśleniu. Moje czoło pokryło się potem. Zawsze uważałam się za kobietę w niezłej formie i zazwyczaj bywałam radosna jak skowronek. Obecnie, niestety, zdarzały mi się dni, kiedy sił wystarczało jedynie na wstanie z łóżka i pracę.
– Sookie – powiedział JB – zerknij na te hantle.
Patrzył na mnie, szczerząc zęby w uśmiechu.
Po raz pierwszy odnotowałam, że mimo dodatkowego obciążenia na nogach udało mi się wykonać o dziesięć powtórzeń więcej niż zwykle.
Odwzajemniłam się uśmiechem. Nie był szczególnie szeroki, ale chciałam być miła.
– Może posiedzisz kiedyś z naszym dzieckiem – zasugerowała Tara. – Nauczymy je, żeby nazywało cię ciocią Sookie.
Oczywiście byłabym ciocią w sensie grzecznościowym. Tak, chętnie zajmę się kiedyś ich dzieckiem. Najwyraźniej oboje mi ufają... Odkryłam, że wreszcie zaczynam myśleć o przyszłości.
Marzec, ten sam tydzień
Następną noc spędziłam z Erikiem. Tak jak zdarzało mi się to przynajmniej trzy czy cztery razy na tydzień, obudziłam się zdyszana, przepełniona panicznym strachem, i z kompletnym mętlikiem w głowie. Przylgnęłam do Northmana, jakby był moją kotwicą, a ja statkiem, który bez tej kotwicy odpłynie porwany przez sztorm. Kiedy się obudziłam, już płakałam. Nie pierwszy raz mi się to przytrafiło, tym razem jednak Eric płakał wraz ze mną. Ronił krwawe łzy, które pozostawiały wyraźne ślady na bladej twarzy, tworząc zdumiewający efekt.
– Nie płacz – zaczęłam błagać.
W jego towarzystwie bardzo starałam się zachowywać jak dawna „ja”, choć Eric naturalnie znał prawdę. Widziałam, że podjął jakąś decyzję. Miał mi coś do powiedzenia i zamierzał to obwieścić, niezależnie od tego, czy zechcę go wysłuchać.
– Tamtej nocy czułem twój strach i ból – oznajmił zdławionym głosem. – Ale nie mogłem do ciebie przyjść.
Wreszcie poruszył kwestię szczegółów, które pragnęłam poznać i na które niecierpliwie czekałam.
– Dlaczego? – spytałam, z całych sił próbując zachować spokojny ton.
Może wam się to wydać nieprawdopodobne, lecz byłam taka słaba i w tak złej kondycji, że wcześniej nie odważyłam się zadać tego pytania wampirowi.
– Victor nie pozwolił mi odejść – dodał.
Victor Madden jest szefem Erica, odkąd Felipe de Castro, król Nevady, ustanowił go nadzorcą podbitego królestwa Luizjany.
Moją pierwszą reakcję na takie wyjaśnienie mogłabym nazwać wyłącznie gorzkim rozczarowaniem. Słyszałam już wcześniej tę historię: „Bo potężniejszy ode mnie wampir kazał mi to zrobić”. Podobnie brzmiała wymówka Billa, kiedy zdecydował się wrócić do swojej stwórczyni, Loreny.
– Jasne – mruknęłam zatem.
Odwróciłam się na bok i położyłam tyłem do Erica. Poczułam, że ogarnia mnie coraz większe rozżalenie. Postanowiłam wstać, ubrać się i pojechać z powrotem do Bon Temps. Tak, zrobię to... natychmiast gdy zbiorę siły, gdyż w chwili obecnej osłabiały mnie emocje, które wyczuwałam u Erica – napięcie, frustracja i wściekłość.
– Ludzie Victora związali mnie srebrnymi łańcuchami – tłumaczył leżący za mną kochanek. – Mam wszędzie oparzenia.
– Dosłownie – bąknęłam.
Usiłowałam nie dopuścić do głosu sceptycyzmu, który czułam.
– Tak, dosłownie. Miałem świadomość, że coś się z tobą dzieje. Victor zjawił się tamtej nocy w „Fangtasii”, jakby z góry wiedział, że powinien tam być. Kiedy Bill zatelefonował i powiedział mi, że zostałaś porwana, zdołałem zadzwonić do Nialla, ale chwilę później trzech spośród ludzi Victora znów przykuło mnie do ściany. Kiedy... zaprotestowałem... Victor powiedział, że nie może mi pozwolić, bym zajął konkretne stanowisko w Wojnie z Wróżkami. Upierał się, że bez względu na to, co ci się przydarzyło, nie mogę dać się wciągnąć w ten konflikt. – W tym momencie zalała go fala gniewu tak potężna, że aż ucichł i milczał przez długą chwilę. Mnie w tym czasie udzieliła się jego wściekłość, przetaczając się przeze mnie niczym rwący lodowaty strumień. – Ludzie Victora – podjął w końcu opowieść zdławionym głosem – schwytali i umieścili w osobnym pomieszczeniu również Pam, chociaż jej akurat nie skuli. – Pam jest zastępczynią Erica. – Billowi natomiast, ponieważ przebywał w owym czasie w Bon Temps, udało się zignorować SMS-y Victora. Niall i Compton spotkali się pod twoim domem, skąd twój pradziadek mógł rozpocząć poszukiwania po śladach. Bill słyszał wcześniej o Lochlanie i Neave. Zresztą, wszyscy o nich słyszeliśmy. Wiedzieliśmy, że czas pracuje na twoją niekorzyść...
Nadal leżałam odwrócona plecami do Erica, ale docierał do mnie nie tylko jego głos, lecz także emocje: żal, gniew, rozpacz.
– I jak się... wyrwałeś z tych łańcuchów? – rzuciłam w ciemność.
– Przypomniałem Victorowi słowa Felipe’a dotyczące zapewnienia ci ochrony. Dodałem, że król przyrzekł ci to osobiście. Victor udawał, że mi nie wierzy. – Poczułam, jak materac się ugiął, gdy Eric ponownie opadł na poduszki. – Niektóre wampiry Maddena okazały się na szczęście silne i honorowe, gdyż pamiętały o zobowiązaniach i lojalności, którą ślubowały Felipe’owi, a nie Victorowi. Chociaż nie przeciwstawiły się bezpośrednio, za plecami Maddena pozwoliły Pam zadzwonić do naszego nowego króla. Pam zatelefonowała i wyjaśniła mu, że ty i ja jesteśmy teraz małżeństwem. Potem skłoniła Victora do ­rozmowy z władcą, a on nie odważył się odmówić. No i de Castro polecił Maddenowi, by mnie uwolnił.
Felipe de Castro został królem Nevady, Luizjany i Arkansas kilka miesięcy temu. Był królem potężnym, starym i bardzo przebiegłym. Był mi też winien dużą przysługę.
– Czy Felipe ukarał Victora?
Taaa, nadzieja matką głupich.
– W tym cały sęk, niestety... – odparł Eric. W którymś momencie swego długiego życia mój kochany wiking czytał najwyraźniej dramaty Szekspira. – Victor oświadczył, że, och, chwilowo zapomniał o naszym ślubie.
Nawet jeśli sama czasami próbowałam o nim zapomnieć, ta informacja wywołała teraz we mnie gniew. Victor siedział przecież w biurze Erica wtedy, gdy wręczałam Northmanowi rytualny sztylet! Zrobiłam to zresztą z powodu absolutnej niewiedzy, że mój gest będzie oznaczał zawarcie małżeństwa w wampirzym stylu. Może ja byłam wówczas nieświadoma konsekwencji tego czynu, ale Madden na pewno nie.
– Victor powiedział naszemu królowi, że kłamię, bo staram się ocalić przed wróżkami kochankę. Upierał się, że dla ratowania istot ludzkich nie należy narażać życia wampirów. Powiedział Felipe’owi wprost, że nie uwierzył Pam i mnie, gdy zapewniałyśmy go o obietnicy Felipe’a, który rzekomo przyrzekł ci ochronę po twojej akcji ocalenia go przed Sigebertem.
Odwróciłam się i popatrzyłam na Erica. W docierającej przez okno poświacie księżycowej skóra mojego wampira wydawała się ciemnosrebrna. Spotkałam Felipe’a tylko kilka razy i na krótko, wiedziałam jednak, że ten potężny nieumarły, który od pewnego czasu posiadał naprawdę ogromną władzę, z pewnością nie był głupcem.
– Niesamowite – oceniłam. – Dlaczego de Castro nie zabił Victora?
– Wiesz... oczywiście... dużo na ten temat myślałem. Sądzę, że Felipe z jakichś powodów musi stwarzać pozory, jakoby dawał wiarę Victorowi. Chyba zdaje sobie sprawę z tego, że mianując go swoim porucznikiem zarządzającym całym stanem Luizjana, dał mu nadzieję na kolejne awanse, więc teraz pycha i aspiracje Maddena wzrosły wręcz nieprzyzwoicie.
Myśląc nad jego słowami, odkryłam, że potrafię patrzeć na niego obiektywnie. Zbytnia ufność niejednokrotnie w przeszłości sporo mnie kosztowała, i tym razem nie zamierzałam ryzykować, póki starannie nie rozważę wszystkich szczegółów. Jedna rzecz pośmiać się wraz z Erikiem albo cieszyć na nasze nocne spotkania intymne, zupełnie inna jednak zaufać mu, gdy chodzi o subtelne emocje. I nie, wcale mu na razie nie ufałam.
– Byłeś zdenerwowany, gdy przyszedłeś do szpitala – zauważyłam wymijająco.
Kiedy obudziłam się w budynku po starej fabryce, którego doktor Ludwig używała jako polowego szpitala, rany bolały mnie tak bardzo, że śmierć wydała mi się perspektywą znacznie sympatyczniejszą niż dalsze życie. Okazało się, że Bill, który wyrwał mnie z rąk moich katów, został otruty srebrem po ugryzieniu przez Neave, która miała srebrne koronki na zębach; jego los nadal pozostawał pod znakiem zapytania. Śmiertelnie ranny Tray Dawson, wilkołaczy kochanek Amelii, pożył na tyle długo, by... umrzeć od miecza, kiedy żołnierze Breandana wzięli szpital szturmem.
– W czasie, gdy Neave i Lochlan cię torturowali, cierpiałem wraz z tobą – zapewnił mnie Eric, patrząc mi prosto w oczy. – Czułem ten sam ból, tak samo się wykrwawiałem... Nie tylko dlatego, że jesteśmy połączeni więzią, lecz także z powodu uczucia miłości, które do ciebie żywię.
Uniosłam sceptycznie brew. Nie mogłam się powstrzymać przed tym gestem, chociaż wiedziałam, że Northman mówi poważnie. Naprawdę chciałam wierzyć, że gdyby tylko mógł, przybyłby mi na pomoc o wiele szybciej. Byłam też skłonna uwierzyć, że kiedy wróżki mnie torturowały, on czuł się równie paskudnie.
Wtedy jednak cierpiałam sama. To był mój ból, moja krew i mój strach. Może Eric coś wówczas odczuwał, ale był tak daleko!
– Przypuszczam, że zjawiłbyś się, gdybyś mógł – powiedziałam, zdając sobie sprawę, jak cicho mówię. – Naprawdę tak uważam. Wiem, że pozabijałbyś ich wszystkich.
Oparł się na jednym łokciu, drugą ręką mocno przycisnął moją głowę do swojej klatki piersiowej.
Nie mogłam zaprzeczyć, że odkąd zmusił się do tego wyznania, poczułam się lepiej. A jednak nie czułam się tak dobrze, jak miałam na to nadzieję; mimo że teraz wiedziałam, dlaczego nie zjawił się, kiedy go przywoływałam. Potrafiłam nawet zrozumieć, dlaczego tak długo zwlekał z tym wyznaniem. Bezsilność to stan, którego nieczęsto doświadczał. Eric jest wszak istotą nadnaturalną, a w dodatku jest niesamowicie potężny. Wielki też z niego wojownik. Nie jest jednak superbohaterem i nie udałoby mu się pokonać licznych zdeterminowanych członków własnej rasy. Uprzytomniłam sobie jeszcze jedno – Eric dał mi dużo swojej krwi, mimo że w tamtym okresie najwyraźniej sam też jej potrzebował, gdyż goiły się jego rany po kontakcie ze srebrnymi łańcuchami.
W końcu przemówiła do mnie logiczność całej historii i ogarnął mnie spokój. Naprawdę uwierzyłam Northmanowi, nie tylko sercem, lecz także umysłem.
Czerwona łza spadła na moje nagie ramię i spłynęła po nim. Przesunęłam palcem w górę, po czym wsunęłam go wampirowi w usta. Nie chciałam, że cierpiał. Dość miałam własnego cierpienia.
– Myślę, że musimy zabić Victora – oznajmiłam twardo i popatrzyliśmy sobie w oczy.
Tak, tak, wreszcie udało mi się zaskoczyć Erica North­mana.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.