25-09-2007 22:42
Mapa Poznania v. 1
W działach: Poznań, samo życie | Odsłony: 7
Gdy tak zachwalam klimaty dolnośląskie, można by pomyśleć, że do Poznania zawlekli mnie siłą i kazali pracować. Otóż nie. Bardzo lubię Poznań. Jest czysty, przestronny i czuję się w nim bezpiecznie. Na tyle, na ile może się czuć bezpiecznie osoba gotowa na pandemię zombiaków i nieustanne ataki demonów (na szczęście mój kot ma umiejętność wyczuwania demonów i rozrywa wszystkie na kawałki).
Wracając do Poznania. Były tu dwie knajpy godne uwagi.
Pierwsza to Klub u Bazyla
Nasz kumpel, Łukasz, ją wyczaił. Bywał tam częściej niż my (polegało na tym, ze korzystając z wolnej chaty lądowaliśmy w łóżku lub... graliśmy na jego kompie w Cywilizację lub Baldursów jedynkę). Łukasz często wracał o świcie, lub - co lepiej oddaje jego stan - bywał odwożony przez Bazyla. bo sam nie nadawał się do wypuszczenia go na zewnątrz (wiecie, zombiaki).
Klub u Bazyla mieścił się wówczas nieopodal Akademii Ekonomicznej, wtajemniczeni wiedzieli, na które podwórko wejść, przejść obok parkingu, śmietnika i po schodach przeciwpożarowych na górę. Z czułością wspominam bal przebierańców, zapaćkany bar, wielkie zdezelowane kanapy, na których nierzadko leżał Bazyl bełkocząc: spierdalajcie stąd wszyscy..., nawet zdezelowane toalety, na widok których odzywał się odruch wymiotny. No i to niepasteryzowane piwo za 2 zeta. Kiedyś zabrałam tam moją bardzo-poznańską-koleżankę-pannę-z-dobrej-rodziny. Rozlewała piwo po stoliku i wrzeszczała na barmana jak inni.
Pewnej nocy dobiliśmy do Bazyla i... okazało się, ze to impreza pożegnalna. Było wino (!!!), smutne miny i "kiedyś się zobaczymy."
Ale zło nie umiera: Klub u Bazyla został reaktywowany na ulicy św. Wojciecha. Jest porządniej, jest czyściej i są fajne rysunki na ścianach. Piwo jest droższe, ale nie rzyga się po nim jakby wyrostek robaczkowy chciał policzyć nasze zęby.
Po kilku imprezach, koncertach i grzecznych spotkaniach zaczęliśmy podejrzewać, że Bazyl i jego klub stał się grzeczny. No cóż, czasem jest, a czasem zjawiamy się na ul. S. Wojciecha, w bramie z napisem: GINEKOLOG, a Bazyl ryczy z kanapy: spierdalać!, czasem jest reage, a czasem to nas wyrzucają na ulicę nad ranem, bo skaczemy do upadłego (Mój Mężczyzna niszczy salę przy Roots, Boloody Roots).
Zatem: może knajpa nie jest taka sama, ale i my się ostro zmieniliśmy.
Czasem terroryzujemy naszych znajomych i zabieramy ich tam. Mam nadzieję, ze Malta i Norman odebrali przyjaźnie smak Czarnej Fortuny (kultowe piwo z Wielkopolski). Drozdal i Luke co prawda byli abstynentami (tfu, tfu, satanas..) ale i tak ich tam zawlekliśmy. Bo Klub u Bazyla jest fajny.
Unreal
Czas na wspomnienie pośmiertne. To moja ulubiona-ever-knajpa. Zamknęli ją w tamtym roku w marcu.
Była w piwnicy (plus), miała czarną fortunę (plus), miała reprodukcje Frazetty na ścianach(plus), chodziłam tam na pogaduchy z przyjaciółkami, na imprezy z przyjaciółmi i romantyczne wieczory z moim ukochanym(gigaplus).
Wypiłam tam mnóstwo piwa, spędziliśmy wiele godzin na grze w karcianki. Kiedyś zawlokłam tam kumpla, Łukasza O. na piwo - najlepsze piwo w mieście, poznaj Poznań! - a odbierając piwo od barmana usłyszałam: jutro zamykamy knajpę. To było zrządzenie losu. Naprawdę lubiłam tą knajpę. Dziś już takich nie robią.
Wracając do Poznania. Były tu dwie knajpy godne uwagi.
Pierwsza to Klub u Bazyla
Nasz kumpel, Łukasz, ją wyczaił. Bywał tam częściej niż my (polegało na tym, ze korzystając z wolnej chaty lądowaliśmy w łóżku lub... graliśmy na jego kompie w Cywilizację lub Baldursów jedynkę). Łukasz często wracał o świcie, lub - co lepiej oddaje jego stan - bywał odwożony przez Bazyla. bo sam nie nadawał się do wypuszczenia go na zewnątrz (wiecie, zombiaki).
Klub u Bazyla mieścił się wówczas nieopodal Akademii Ekonomicznej, wtajemniczeni wiedzieli, na które podwórko wejść, przejść obok parkingu, śmietnika i po schodach przeciwpożarowych na górę. Z czułością wspominam bal przebierańców, zapaćkany bar, wielkie zdezelowane kanapy, na których nierzadko leżał Bazyl bełkocząc: spierdalajcie stąd wszyscy..., nawet zdezelowane toalety, na widok których odzywał się odruch wymiotny. No i to niepasteryzowane piwo za 2 zeta. Kiedyś zabrałam tam moją bardzo-poznańską-koleżankę-pannę-z-dobrej-rodziny. Rozlewała piwo po stoliku i wrzeszczała na barmana jak inni.
Pewnej nocy dobiliśmy do Bazyla i... okazało się, ze to impreza pożegnalna. Było wino (!!!), smutne miny i "kiedyś się zobaczymy."
Ale zło nie umiera: Klub u Bazyla został reaktywowany na ulicy św. Wojciecha. Jest porządniej, jest czyściej i są fajne rysunki na ścianach. Piwo jest droższe, ale nie rzyga się po nim jakby wyrostek robaczkowy chciał policzyć nasze zęby.
Po kilku imprezach, koncertach i grzecznych spotkaniach zaczęliśmy podejrzewać, że Bazyl i jego klub stał się grzeczny. No cóż, czasem jest, a czasem zjawiamy się na ul. S. Wojciecha, w bramie z napisem: GINEKOLOG, a Bazyl ryczy z kanapy: spierdalać!, czasem jest reage, a czasem to nas wyrzucają na ulicę nad ranem, bo skaczemy do upadłego (Mój Mężczyzna niszczy salę przy Roots, Boloody Roots).
Zatem: może knajpa nie jest taka sama, ale i my się ostro zmieniliśmy.
Czasem terroryzujemy naszych znajomych i zabieramy ich tam. Mam nadzieję, ze Malta i Norman odebrali przyjaźnie smak Czarnej Fortuny (kultowe piwo z Wielkopolski). Drozdal i Luke co prawda byli abstynentami (tfu, tfu, satanas..) ale i tak ich tam zawlekliśmy. Bo Klub u Bazyla jest fajny.
Unreal
Czas na wspomnienie pośmiertne. To moja ulubiona-ever-knajpa. Zamknęli ją w tamtym roku w marcu.
Była w piwnicy (plus), miała czarną fortunę (plus), miała reprodukcje Frazetty na ścianach(plus), chodziłam tam na pogaduchy z przyjaciółkami, na imprezy z przyjaciółmi i romantyczne wieczory z moim ukochanym(gigaplus).
Wypiłam tam mnóstwo piwa, spędziliśmy wiele godzin na grze w karcianki. Kiedyś zawlokłam tam kumpla, Łukasza O. na piwo - najlepsze piwo w mieście, poznaj Poznań! - a odbierając piwo od barmana usłyszałam: jutro zamykamy knajpę. To było zrządzenie losu. Naprawdę lubiłam tą knajpę. Dziś już takich nie robią.