Mamma Mia!

ABBA takes it all...

Autor: Marigold

Mamma Mia!
Jaki jest najlepszy przepis na sukces? Wrzucić do jednego kotła wielkie i powszechnie znane przeboje, kilka gwiazd i garść pięknych widoczków, następnie zamieszać i wypuścić na ekrany kin całego świata. I już. Wyniki kasowe i wielce pozytywne recenzje, jakie zbiera Mamma Mia! udowadniają, że połączenie powyższych elementów w zupełności wystarczy.

Honey Honey I’m still waitin’

Fabuła w musicalu jest chyba najmniej istotna, ma za zadanie stanowić wyłącznie interesujący przerywnik pomiędzy świetnymi piosenkami. Historia opowiedziana w Mamma Mia do specjalnie głębokich nie należy. Młode blondwłose dziewczę zakochuje się i postanawia wyjść za mąż za miłego i przystojnego chłopaka. Na pięknej greckiej wyspie, gdzie odbędzie się wesele, mają stawić się wszyscy znajomi i przyjaciele, ale rodzinę panny młodej reprezentować będzie tylko matka, jako że tatuś zniknął z pola widzenia jeszcze przed narodzinami dziecka. Kwestia ta stanowi tabu w okrojonej rodzinie, ale dziewczyna znajduje rozwiązanie, a raczej los wpycha je jej w ręce wraz z pamiętnikiem matki z lat szalonej młodości. Dowiadujemy się, że hipotetycznych tatusiów jest trzech. Przyszła panna młoda postanawia ich ocenić na żywo i zaprasza wszystkich na swoje wesele. Pomysł ten rodzi mniej lub bardziej zabawne konsekwencje. Nasi bohaterowie będą jednak stawiać czoło wszelkim problemom w rytm nieśmiertelnych przebojów ABBY, więc nie może być źle!

I can still recall Our Last Summer

Przyznaję, że trochę się obawiałam, czy Mamma Mia! nie będzie zbyt groteskowa, przerysowana, na siłę zabawna, ale już pierwsze minuty rozwiały wszelkie lęki. Bawiłam się przednie za każdym razem (a byłam w kinie już trzykrotnie). Zasługa w tym niewątpliwa znakomicie wplecionych w fabułę piosenek (a raczej piosenek przeplatanych fabułą) oraz świetnych aktorów, którzy zagrali z ogromnym dystansem tak do siebie samych, jak i prezentowanych postaci. Najsłabiej wypada pan młody (Dominic Cooper), który jest odrobinę drewniany i właściwie się o nim po seansie zapomina. Owszem, ma jedną solówkę, w Lay All Your Love on Me, która wypadła całkiem zadowalająco, ale poza tym jest na ekranie wyłącznie dodatkiem do dużo zdolniejszych i bardziej uznanych kolegów po fachu. Dużo lepiej zaprezentowała się natomiast jego narzeczona (Amanda Seyfried), którą dotychczas kojarzyłam wyłącznie z roli zamordowanej przyjaciółki tytułowej bohaterki serialu Weronika Mars. Dziewczę wygląda dokładnie tak jak prezentować się powinno – jest młoda, niewinna, radosna, odrobinę "cielęca" i słodka. Pokuszę się o stwierdzenie, że w taki sposób wyobrażam sobie idealną pannę młodą, która patrzy z uśmiechem i nadzieją w przyszłość. Na plus aktorce zapisać muszę, że na dodatek potrafi całkiem nieźle śpiewać. Poza nimi twórcy zaprezentowali nam dwa aktorskie ”pakiety” – damski i męski (równowaga płci jak najbardziej zachowana!).

Gimme! Gimme! Gimme! a man after midnight!

Przedstawicielami Marsa są: Pierce Brosnan, Colin Firth i Stellan Skarsgard. Każdy reprezentuje inne środowisko, zawód czy podejście do życia i muszę się szczerze przyznać, że moje serce podzieliło się po seansie Mamma Mia! na trzy równe części – po jednej dla każdego z nich. Do agenta 007 na emeryturze żywiłam szczerą niechęć, potrafiłam docenić tylko tytułową rolę w serialu Remington Steele, a poza tym uważałam Brosnana za drewnianego i pozbawionego talentu aktora. Tym razem jednak okazał się absolutnie rewelacyjny. Nie tylko potrafi śpiewać i świetnie wygląda bez koszuli, ale w sposób niezwykle przekonujący udało mu się wykreować postać ujmującego faceta po pięćdziesiątce, który wiedzie spokojną i w pełni ustabilizowaną egzystencję, ale w życiu brakuje mu szaleństw młodości i po prostu życia… Dla odmiany od dłuższego już czasu cenię pozostałą dwójkę i po raz kolejny mnie nie zawiedli. Colina Firtha kocham miłością wielką od czasów serialu BBC – Duma i uprzedzenie. W Mamma Mia! po raz kolejny pokazał ogromną klasę i udowodnił, że ma do siebie wielki dystans. Jego Harry (w czasach dzieci kwiatów zwany ”Wzmacniaczem”) jest niezwykle pogodny, otwarty, życzliwy, odrobinę ciapowaty, niezwykle romantyczny i na wskroś brytyjski – z typowym dla tej nacji poczuciem humoru (które bardzo cenię). Stabilny życiowo Angol, który zachował jednak odrobinę młodzieńczej spontaniczności. Męskie trio uzupełnia Stellan Skarsgard (Piraci z Karaibów czy Buntownik z wyboru), który nie dość, że jak zawsze znakomicie zagrał, to na dodatek zafundował widzom (w tym zachwyconej ich żeńskiej części) znakomite ujęcia swoich kolan i pośladków. Jego Bill to podróżnik, niespokojna dusza, samotny wilk, który kocha żeglować po akwenach całego świata. Każdy z panów jest uroczy, a razem tworzą wybuchową mieszankę, której nie sposób nie pokochać!

Super Trouper

Wspaniałym mężczyznom dzielnie stawiają czoła przedstawicielki płci pięknej. Pierwsze skrzypce gra niewątpliwie fantastyczna Meryl Streep. Wypadła znakomicie, a mnie zaimponowała kondycją – tańczyła się i ruszała tak, że kiedy osiągnę jej wiek, chciałabym mieć choć dziesiątą część jej siły. Przez pół filmu kręciła biodrami, cały czas w ruchu, przewodniczyła układom tanecznym na kilkadziesiąt osób! Prawdziwa Dancing Queen. Okazuje się, że Streep jest także uzdolniona muzycznie – The Winner Takes It All robi ogromne wrażenie. Jej Donna to mamuśka-hippiska, którą życie zmusiło do ciężkiej pracy – prowadzenia nieco zrujnowanego hotelu na pięknej greckiej wyspie. Chociaż zapewnia, że samotność to świetna sprawa, w głębi duszy tęskni za miłością i jedynym facetem, którego tak naprawdę pokochała. W trudnej chwili, gdy jej ukochana jedynaczka wychodzi za mąż, do małego raju przybywają dwie przyjaciółki – Rosie (Julie Walters) i Tanya (Chrstine Baranski). Pierwsza z nich napisała bestseller i żyje w sposób, na jaki ma ochotę. Jest totalnie wyluzowana, zadziorna i piekielnie złośliwa. Ominęła ją chyba tylko miłość, ale może i ona zapuka do jej serca na wyspie Afrodyty? Kto wie, w końcu przebywa na niej także inny nieskrępowany i samotny wilk… Walters jest jak zawsze znakomita, bardzo lubię oglądać ją na ekranie, w Mamma Mia! po raz kolejny możemy podziwiać jej ogromne poczucie humoru. Ponaciągana przez chirurgów plastycznych Tanya to bogata żona trzech byłych mężów, którzy zafundowali jej nie tylko kolejne upiększające zabiegi, lecz także swobodne, spokojne i bardzo dostatnie życie. Baranski jest absolutnie genialna w piosence Does Your Mother Know – jest lepiej wygimnastykowana niż cała rzesza młodszych od niej o ponad dwie dekady panienek. Znakomicie śpiewa, tańczy, wręcz błyszczy na ekranie – wspaniale uzupełniła duet Streep-Walters. Bardzo dobrym posunięciem ze strony twórców było uzupełnienie obsady chórem, jakby żywcem wyjętym z greckiego dramatu. W znakomity sposób komentował frazy aktorów, popisując się chociażby przy Money Money Money, gdy Baranski i Streep wyśpiewują: "A man like that is hard to find. But I can’t get him off my mind", chór dodaje: "Ain’t it sad…" z ogromnym politowaniem w głosie…

Honey, I’m still free Take a Chance on Me

Jak już wspominałam, Mamma Mia! to nie tylko popis gwiazd Hollywood, lecz także (a może przede wszystkim) dwadzieścia siedem piosenek nieśmiertelnego zespołu Abba. Szwedzki kwartet chyba w najśmielszych marzeniach nie spodziewał się, że ktoś wpadnie na pomysł najpierw stworzenia musicalu opartego na jego piosenkach, a potem nakręcenia filmu w tej konwencji. Okazuje się, że ten pomysł przypada do gustu nie tylko pokoleniu, które pamięta czasy, gdy Abba królowała na szczytach list przebojów. Z kina zachwyceni wychodzą także ludzie młodzi, którzy – jak kiedyś ich rodzice – zakochują się w prostych i wpadających w ucho kawałkach. Rozrywkę widzom zapewniają gwiazdy, które przez niemal dwie godziny lekko fałszując (co ma jednak swój urok!) przypominają wielkie przeboje szwedzkiego zespołu. Do moich faworytów należą przede wszystkim wspomniane już Money Money Money (popis Streep plus idealny montaż), panowie we wdzięcznym tercecie (przy małym udziale Seyfried) wyśpiewujący Our Last Summer, idealnie zaśpiewana i zatańczona Dancing Queen, rewelacyjne Take a Chance zaśpiewane przez duet Walters-Skarsgard i wyżej opisana Baranski w Does Your Mother Know. Kilka utworów może się poszczycić znakomitą choreografią – największe brawa z mojej strony dla Lay All Your Love on Me – grupa panów wdzięcznie podryguje na pomoście.

The Winner Takes It All

Mamma Mia! zapewniło mi porcję znakomitej rozrywki, naprawdę świetnie się bawiłam i z niecierpliwością czekam na wydanie DVD. Mam zamiar sięgać po nie co jakiś czas dla poprawienia nastroju. Film spowodował, iż rośnie liczba fanów Abby – pojawiają się pomysły na imprezy i podrygiwanie w rytm jej piosenek. Namawiam z całych sił wszystkich, którzy lubią musicale, Abbę, któregokolwiek z aktorów czy choćby nieskrępowaną rozrywkę, czyli chyba prawie każdego na pójście do kina. Będziecie się naprawdę nieźle bawić, nucąc pod nosem kolejne przeboje i przytupując nogą. Nie martwcie się – nikt nie zauważ, ponieważ każdy będzie postępował tak samo. Polecam Mamma Mia!, gdyż to bardzo ciepły film, idealny na koniec lata. Na prawie dwie godziny przeniesiecie się na gorącą grecką wyspę. Nie zdziwcie się jednak, jeśli po seansie przyśni Wam się raj, a aniołki będą podrygiwać przy Waterloo – po takim seansie wszystko jest możliwe!

P.S. Kochany Mikołaju! Na gwiazdkę poproszę w pakiecie Firtha, Skarsgarda i Brosnana!