30-11-2008 05:48
Mały Pionek a cieszy
W działach: Konwenty | Odsłony: 1
Ostatnio nadrabiam niewyrobioną normę w konwentowaniu i fandomowym socjalizowaniu się. Po Falkonie i Kuźnioconie, przyszła pora na wyjazd do Gliwic. I choć Pionek to impreza niewielka, to jak najbardziej zasługuje na to, by ją wpisywać do kalendarza, odwiedzać i chwalić.
Tym bardziej, że chyba mało jest konwentowych, z których tak duży odsetek gości wychodzi usatysfakcjonowanych.
Dla mnie to był pierwszy Pionek, ale wystarczył jeden dzień, by zadawać sobie pytanie, dlaczego w każdym większym mieście nie ma takiego mini-święta fanów planszówek. Wymagania lokalowe nie są wielkie, a do obsługi nie potrzeba hord ludzi. Polecam pojechać i zobaczyć, jak to się robi.
Gdyby istniało takie wyróżnienie, to nominowałbym jeszcze Pionka do nagrody za najlepszą nazwę konwentu. Dla mnie plasuje się w Top 3 tuż obok Pyrkonu.
Aha, byłbym zapomniał, graliśmy trochę.
Elcia i dyniek (muchos gracias za eskapadas) byli jak zawsze przygotowani, ale w ogóle nie zagraliśmy w to, do czego mieli instrukcje. Na miejscu okazało się zresztą, że wiele z dostępnych gier w ogóle nie zamieszczono w rozpisce na stronie imprezy.
Zagraliśmy więc w...
Mall of Horror, czyli a-must-play dla każdego fana horrorów z blondynkami i zombiakami w rolach głównych. Wnioskując po stopniu zużycia elementów, gra była mocno eksploatowana. Dziwnym nie jest, bo MoH to gierka idealna na konwenty i inne rodzaje (krwawych) party. Pewnie przy sześciu osobach i ostrym podrzucaniu się na żer żywym trupkom robi się wesoło.
Senji, czyli a-must-play dla każdego fana Gry o tron. Lubię gry, w których można ostro powalczyć i powbijać sobie katany w plecy. Na dodatek wszystko to, co w poczciwym starym GoT ustala się metodą "na gębę", tutaj można jeszcze potwierdzić w zasadach. Poza tym gra jest znacznie szybsza (można zapomnieć o ślęczeniu nad rozkazami). Zastanawiam się tylko nad tym, czy rozgrywka nie jest wręcz za szybka - przy czterech osobach skończyliśmy w mniej więcej godzinę - i czy walki nie są minimalnie zbyt losowe.
Z tego miejsca pozdrowienia dla Maćka. Za to, że ma fajne imię i za to, że objaśnił nam zasady (jako ich tłumacz doskonale się do tego nadawał). I także za to, że na "dzień dobry" rzuciliśmy się na niego, by się za bardzo nie rozhulał.
Pandemic, czyli a-must-play dla każdego fana gier kooperacyjnych i samozwańczych Lekarzy bez Granic. Fajna rzecz, ze szczególnie sycąco wykonanymi kartami. I nie chodzi o grafiki, lecz o sam papier, który przyjemnie trzyma się w rękach. Ot, fetysz. Rozgrywka prosta, lekka i przyjemna, przynajmniej na bazowym poziomie trudności. Mnie, po tym jak w poprzedni weekend zagrałem siedem czy osiem razy pod rząd w Ghost Stories, brakowało trochę ryzyka i indywidualnego zżycia z postacią (tu nie da się zginąć). Jak podsumowała elcia: "Tu się gra zespołem, w GS - drużyną". Amen.
Na koniec, głupawka, czyli gra o targu rybnym. Niestety, nie udało mi się znaleźć jej na BGG, więc może ktoś mnie poratuje tytułem, bo wywietrzał mi z głowy jak zapach zepsutych łososi i flądr. Licytujemy rybki jak to na targu, walimy w dzwonek kto pierwszy jak w Junglespeed, układamy sekwensy jak w Bohnanzie, sprzedajemy jak w życiu, zarabiamy w euro jak normalni Europejczycy, a na koniec wygrywa repek jak zawsze, gdy inni za bardzo kombinują.
Cztery gierki, z czego dwie bardzo zacne i godne powtórzenia. Nieźle jak na jeden dzień i trzy zeta wejściówki.
Zwłaszcza, gdy w domku czeka żonka, obiadek i butelka wina od teścia. O, czyżbym jakieś punkty zaliczył?
Tym bardziej, że chyba mało jest konwentowych, z których tak duży odsetek gości wychodzi usatysfakcjonowanych.
Dla mnie to był pierwszy Pionek, ale wystarczył jeden dzień, by zadawać sobie pytanie, dlaczego w każdym większym mieście nie ma takiego mini-święta fanów planszówek. Wymagania lokalowe nie są wielkie, a do obsługi nie potrzeba hord ludzi. Polecam pojechać i zobaczyć, jak to się robi.
Gdyby istniało takie wyróżnienie, to nominowałbym jeszcze Pionka do nagrody za najlepszą nazwę konwentu. Dla mnie plasuje się w Top 3 tuż obok Pyrkonu.
Aha, byłbym zapomniał, graliśmy trochę.
Elcia i dyniek (muchos gracias za eskapadas) byli jak zawsze przygotowani, ale w ogóle nie zagraliśmy w to, do czego mieli instrukcje. Na miejscu okazało się zresztą, że wiele z dostępnych gier w ogóle nie zamieszczono w rozpisce na stronie imprezy.
Zagraliśmy więc w...
Mall of Horror, czyli a-must-play dla każdego fana horrorów z blondynkami i zombiakami w rolach głównych. Wnioskując po stopniu zużycia elementów, gra była mocno eksploatowana. Dziwnym nie jest, bo MoH to gierka idealna na konwenty i inne rodzaje (krwawych) party. Pewnie przy sześciu osobach i ostrym podrzucaniu się na żer żywym trupkom robi się wesoło.
Senji, czyli a-must-play dla każdego fana Gry o tron. Lubię gry, w których można ostro powalczyć i powbijać sobie katany w plecy. Na dodatek wszystko to, co w poczciwym starym GoT ustala się metodą "na gębę", tutaj można jeszcze potwierdzić w zasadach. Poza tym gra jest znacznie szybsza (można zapomnieć o ślęczeniu nad rozkazami). Zastanawiam się tylko nad tym, czy rozgrywka nie jest wręcz za szybka - przy czterech osobach skończyliśmy w mniej więcej godzinę - i czy walki nie są minimalnie zbyt losowe.
Z tego miejsca pozdrowienia dla Maćka. Za to, że ma fajne imię i za to, że objaśnił nam zasady (jako ich tłumacz doskonale się do tego nadawał). I także za to, że na "dzień dobry" rzuciliśmy się na niego, by się za bardzo nie rozhulał.
Pandemic, czyli a-must-play dla każdego fana gier kooperacyjnych i samozwańczych Lekarzy bez Granic. Fajna rzecz, ze szczególnie sycąco wykonanymi kartami. I nie chodzi o grafiki, lecz o sam papier, który przyjemnie trzyma się w rękach. Ot, fetysz. Rozgrywka prosta, lekka i przyjemna, przynajmniej na bazowym poziomie trudności. Mnie, po tym jak w poprzedni weekend zagrałem siedem czy osiem razy pod rząd w Ghost Stories, brakowało trochę ryzyka i indywidualnego zżycia z postacią (tu nie da się zginąć). Jak podsumowała elcia: "Tu się gra zespołem, w GS - drużyną". Amen.
Na koniec, głupawka, czyli gra o targu rybnym. Niestety, nie udało mi się znaleźć jej na BGG, więc może ktoś mnie poratuje tytułem, bo wywietrzał mi z głowy jak zapach zepsutych łososi i flądr. Licytujemy rybki jak to na targu, walimy w dzwonek kto pierwszy jak w Junglespeed, układamy sekwensy jak w Bohnanzie, sprzedajemy jak w życiu, zarabiamy w euro jak normalni Europejczycy, a na koniec wygrywa repek jak zawsze, gdy inni za bardzo kombinują.
Cztery gierki, z czego dwie bardzo zacne i godne powtórzenia. Nieźle jak na jeden dzień i trzy zeta wejściówki.
Zwłaszcza, gdy w domku czeka żonka, obiadek i butelka wina od teścia. O, czyżbym jakieś punkty zaliczył?