» Recenzje » Magia ziemi

Magia ziemi


wersja do druku

Gdzie diabeł nie może, tam druidkę pośle

Redakcja: Jarek 'jareckr' Rusak, Aleksandra 'yukiyuki' Cyndler, Matylda 'Melanto' Zatorska

Magia ziemi
Weź duży kocioł, wrzuć do niego powieści Tolkiena, cykl o Straży Pratchetta, Upiora w operze, dodaj garść książek spod znaku urban, high i low fantasy, szczyptę warhammerowskich klimatów, dopraw sporą dozą  przygód W. Rednej  i na koniec suto okraś motywem Wybrańca. Zamieszaj i serwuj. Po taką właśnie recepturę sięgnęła Anna Małgorzata Grądzka w Magii ziemi i otrzymaną przez nią miksturę można określić mianem substancji prawie magicznej. Z dużym naciskiem na owo "prawie".

Jakież było zaskoczenie Arcydruida Eldera, gdy na progu swej chaty znalazł płaczące niemowlę. Co prawda powierzanie druidom swego potomstwa nie było w Wielkiej Puszczy niczym niezwykłym, lecz zazwyczaj czyniono to oficjalnie, nie zaś w formie pakunku o nieustalonej proweniencji, oznaczonego jedynie kunsztownie wykonaną broszą w kształcie złotej kobry owiniętej wokół rubinu. Zżymając się na ową praktykę, Elder przygarnął dziewczątko, które wychowywało się pod jego czujnym okiem do czasu, gdy osiągnęło odpowiedni wiek, by przystąpić do próby wyznaczającej jej miejsce w druidzkiej społeczności. Avea (takie miano nadał jej przybrany ojciec) wraz z dwójką przyjaciół – łobuziakiem i szaławiłą Grassem oraz piękną niczym wcielenie Atalanty i równie jak Amazonka waleczną Sarą – wykonała test mocy, w wyniku którego los wyznaczył jej rolę uzdrowicielki i następczyni Arcydruida, jej koleżance przypisał miano zaklinaczki, natomiast chłopaka zidentyfikował jako pozbawionego magicznych talentów. Intensywne szkolenie, które post factum nastąpiło, w dużej mierze pozostawione zostaje wyobraźni czytelnika. Pewnego pięknego dnia do wioski przybywa oddział straży dyscyplinarnej prowadzącej nabór do armii, ad hoc wciela do niej Grassa i, nie bacząc na protesty dziewczyny, samą Aveę. Podróż do Elmeronu, stolicy Elesmery, królestwa na którego terytorium mieści się siedziba druidycznej braci, trwa krótko i nie obfituje w spektakularne przygody, natomiast na miejscu zahukana, wioskowa uzdrowicielka wpada w samo centrum wydarzeń kluczowych dla istnienia całego opisanego na kartach powieści uniwersum.

Albowiem dowodzący oddziałem, z którym przybyła do miasta, kapitan Artur Winster, wykazuje się (prócz przekonania o swym wszechstronnym geniuszu wynikającym z samego faktu, iż w jego żyłach płynie błękitna krew, pogardy dla maluczkich oraz skrajnego rasizmu) wybitną złośliwością, przydzielając Aveę do niesławnego trzynastego pułku oddziału straży granicznej. W jego skład wchodzą przedziwne indywidua, zaś przewodzi im Orin syn Durina – krasnolud będący wcieleniem prawie wszystkich kanonicznych cech tego plemienia, zaś te, których mu zabrakło, uosabia jego młodszy brat – Toras. Nasza dzielna druidka nie mdleje na widok zakazanych krasnoludzkich gąb, lecz bardzo szybko aklimatyzuje się w nowej rzeczywistości, ba – staje się dla swego pułku mężem (a raczej żoną) opatrznościowym. Dziewczyna posiada talenty zaiste wszechstronne: włada magią rozmaitą, błyskotliwy umysł pozwala jej na dogłębną analizę każdego problemu, instynktowne wyczuwanie ukrytej pod rozlicznymi maskami prawdy umożliwia przejrzenie wszelkich, zarówno stricte fizycznych, jak i ponadnaturalnych pułapek, zdolności taktyczne i strategiczne stawiają pannę na równi z władcami, wojownikami i radą Arcymagów, et cetera… Ponadto potrafi na zasadzie deus ex machina wybrnąć z każdego niebezpieczeństwa, ratując przy okazji swych towarzyszy, ma zaprogramowaną funkcję autowskrzeszania, a jednocześnie patrzy na świat z naiwnością pensjonarki, która, wyrwawszy się z domu, wciąż na pierwszym miejscu stawia porywy serca, a smutki zalewa zakazanym do tej pory alkoholem. Ergo – Avea stanowi kolejną wersję omnipotentnego protagonisty, którego nadejście zapowiadały proroctwa, lecz wykreowana przez Grądzką „odmiana” jest trudna do akceptacji.

Potencjał dziewczęcia przeznaczenia odkrywamy stopniowo, podczas kolejnych misji, które wykonuje trzynasta drużyna – zazwyczaj za karę, gdyż członkowie tego oddziału posiadają wybitny talent do wplątywania się w kłopoty i podpadania oficerskiej wierchuszce. Owe zadania to zlepek motywów doskonale znanych każdemu miłośnikowi fantasy, klisze, zapożyczenia, by nie rzec wręcz – plagiaty, które po kosmetycznych zmianach próbują udawać, iż nie są kopiami najbardziej znanych oraz popularnych książek i filmów, czy to spod znaku magii i miecza, czy też osadzonych w paranormalnych klimatach. Ów miszmasz broniłby się jeszcze, gdyby autorka przedstawiła kolejne przygody uzdrowicielki w formie opowiadań, lecz jako zamknięta całość kompletnie ze sobą nie współgra. Trudno bowiem pogodzić ze sobą wydarzenia rozgrywające się podczas podjętej pod auspicjami odzyskania ojczyzny wyprawy do Thaigu – pradawnej siedziby krasnoludów, opanowanej przed wiekami przez niewysłowione zło, w której oprócz Avei uczestniczą Kili i Fili… znaczy się Orin i Toras, tudzież jako żywo przypominający Thorina potomek dawnego władcy tego dominium –  Uron, ze scenami będącymi zdecydowanie nieudanym naśladownictwem opisów dnia powszedniego Straży miasta Ankh Morpork. Również wydarzenia zainspirowane zarówno filmem Uwierz w ducha, jak i wyczynami Dresdena et consortes, utrzymane w poetyce horroru, szybko rozpływającej się w prozę zdecydowanie humorystyczną, w których efekcie druidka zyskuje duchowych (sic!) przewodników, gryzą się z utrzymaną w klimacie slapstickowej komedii walką protagonistki z gnieżdżącym się w gmachu lokalnej opery Upiorem. Motywem, który w zamierzeniu pisarki miał łączyć ze sobą te chaotyczne sceny, jest wielka wojna z nieumarłymi (lecz na jej temat nie dowiadujemy się praktycznie niczego – funkcjonuje jeno jako mgliste pojęcie) oraz wędrówka tajemniczego zakapturzonego mężczyzny, który wydaje się być spiritus movens toczących się wydarzeń.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Niedosyt pozostawia również kreacja powieściowego świata. To ledwo zarysowany szkielet, niewypełniony praktycznie żadną treścią. Królestwa ludzi, elfów, krasnoludów oraz przeklęta ziemia, która prócz tego, że wizualnie przypomina Mordor, nie jest w żaden sposób zdefiniowana. I non plus ultra. Dodatkowo istnieje jakieś stowarzyszenie Arcymagów, lecz zasad jego działania takoż nie poznajemy. Grądzka, kreując swoje uniwersum, w najmniejszym nawet stopniu nie sili się na oryginalność, tocząca się w nim akcja jest umiejscowiona pośród obrazów z cudzych kolekcji. Te braki autorka rekompensuje aż nazbyt szeroko opisaną galerią bohaterów. Lecz owo wrażenie charakterologicznego bogactwa błyskawicznie przemija, gdyż okazuje się, iż jej postaci stanowią zbitkę kalek, pobieżnie potraktowanych archetypów, tudzież aktualnie modnych w popkulturze wizerunków herosów i heroin. Krasnoludy są oczywiście rubaszne i bezpośrednie, kieruje nimi rodowa więź i wyśrubowany do granic możliwości honor. Elf Variel z narcystycznym przekonaniem o własnej doskonałości zdecydowanie odbiega od tolkienowskiego modelu rodem z Władcy pierścieni, natomiast jego pokrewieństwo z Legolasem jest niezaprzeczalne. Nekromanta Fabian, prócz potężnej mocy i mrocznego spojrzenia oraz niewyczerpanych pokładów cynizmu, ma również traumatyczną przeszłość i związane z nią głębokie pokładami depresji. W pakiecie otrzymujemy również Feliksa mianującego się królem złodziei i, jakże by inaczej – każdy z tych młodzieńców fascynuje Aveę. Zaskakują ukazane przez pisarkę meandry genealogiczne i genetyczne – trzech wyżej wymienionych dżentelmenów okazuje się synami króla, a elf i nekromanta bliźniakami – to dopiero są czary!

Podczas lektury Magii ziemi zastanawiałam się, czy Grądzka w pełni przemyślała koncepcję swojej powieści, czy też postanowiła wzorować się na jakże ostatnio popularnym łączeniu form literackich pozornie do siebie nieprzystających, nie do końca pojmując, na czym ów zabieg polega. Patos pomieszany z komedią, językowe lapsusy i anachronizmy (druidka nazywana "laską"), a do tego  barokowe opisy i niechlujnie prowadzona narracja wywoływały u mnie objawy idealnie zgodne z fragmentem proroctwa dotyczącego przyszłości protagonistki, czyli "płacz i zgrzytanie zębów". Pisarce zdecydowanie lepiej wychodzi konstruowanie scen podszytych humorem, które chwilami rzeczywiście potrafią rozbawić, niźli opisywanie dramatyczno-profetycznych momentów niekiedy aż nazbyt ocierających się o kicz i grafomanię.

Podsumowując – prosta filozofia inżyniera Mamonia nie zawsze się sprawdza, a literacki odpowiednik sałatki wielowarzywnej może długo zalegać w żołądku. Pozostaje nadzieja, iż kolejny tom nienazwanego do tej pory cyklu nie będzie straszył "uśmiechającym się zębami" pomiotem nieumarłych, a Grądzka  dopracuje swój warsztat skupiając się na elementach, które wychodzą jej nadspodziewanie dobrze, natomiast unikając tych budzących zażenowanie.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
4.0
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Magia ziemi
Autor: Anna Małgorzata Grądzka
Wydawca: Novae Res
Data wydania: 2015
Liczba stron: 320
Oprawa: miękka
Format: 130x210 mm
ISBN-13: 978-83-7942-743-7

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.