» Recenzje » Lulu na moście

Lulu na moście

Lulu na moście
Wypłukany z uczuć saksofonista Izzy zostaje przypadkowo postrzelony na jednym ze swoich koncertów. Z wypadku wychodzi cało, ale jego stan fizyczny nie pozwala na kontynuowanie zawodu, który jest dla niego najważniejszy. Cała sytuacja doprowadza go do depresji - nie umie dostrzec jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. Któregoś razu, wracając do domu, natyka się na martwego mężczyznę leżącego na chodniku i postanawia zabrać neseser zmarłego. Okazuję się, że zawartość teczki to kamień i serwetka z zapisanym numerem telefonu. Izzy postanawia zadzwonić pod numer z serwetki, nie zdając sobie sprawy jak bardzo odmieni to jego los.

Młoda, dobrze rokująca aktorka Celia pracuje w restauracji. Jest osobą ambitną i dąży do kariery na wielkim ekranie. Bohaterka to wielka fanka pewnego saksofonisty. Pewnego dnia otrzymuję dziwny telefon od swojego idola i tak zaczyna się jej wielka przygoda.

Tytułowa Lulu, odegrana przez piękną Mirę Sorvino, to postać pełna witalności, determinacji i optymizmu – cech, bez których film nie miałby najmniejszego sensu. Jej rola nie była co prawda jedną z trudniejszych do zagrania, ale przyznać trzeba, że Mira wygląda jakby była do niej wprost stworzona. Potrafiła stworzyć niepowtarzalną kreację aktorską, pokazując energetyczną młodą kobietę, odpowiedzialną i zdolną kochać bezgraniczną miłością.

Warto tez zaznaczyć wielki wkład Harveya Keitela, filmowego Izzy’ego. Aktor wcielił się w rolę mężczyzny, który ma dwie - skrajnie różne - twarze. W pierwszych momentach poznajemy faceta, który doświadczył w życiu wiele smutku i goryczy, jednak od każdej kolejnej minuty filmy cały jego wizerunek ulega metamorfozie.

Zagadkowy i dwuznaczny klimat to cecha charakterystyczna tej ekranizacji.Wszystko jest jakby szaradą. Do końca nie wiadomo, co jest prawdą, a co wymysłem głównych bohaterów.

Akcja toczy się w dwóch różnych warstwach - świat realny przeplata się z omamami bohatera. Z jednej strony widzimy ból, smutek i cierpienie - znane nam z bytu ziemskiego, z drugiej zaś mamy opcję odkupienia własnych błędów oraz możliwość poznania magii i siły z jaką działa miłość.

Widz, przez cały seans, gubi się we własnych wnioskach, gdyż nie jest w stanie wyjaśnić, czyj urojony świat jest przedstawiony w filmie. Punktem kulminacyjnym jest scena końcowa, która jest zarazem kluczem do częściowego rozwiązania fabuły.

Muzyka w filmie jest zróżnicowana tak pod względem stylu, jak i klimatu - w pewnym fragmentach wpasowuje się w senny i spokojny nastrój, a w tych sensacyjnych - uspokaja.

Polecam ten film szczególnie odbiorcom, którzy nie wymagają jasnych i sensownych wniosków, konkretnej roli narratora, cenią za to tajemniczą i wyeksponowaną twórczość oraz miksowanie opowieści kryminalnej z delikatną nutką irracjonalizmu.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Mandos
   
Ocena:
0
Recka tragiczna. Nie ma wstępu. Gdzie przysnęła redakcja?

Bohaterka to wielka fanka pewnego saksofonisty. Pewnego dnia

Powtórzenie.

determinacji i optymizmu – cech, bez których film nie miałby najmniejszego sensu.

Dlaczego nie miałby sensu tego się nie dowiemy.

Jej rola nie była co prawda jedną z trudniejszych do zagrania, ale przyznać trzeba, że Mira wygląda jakby była do niej wprost stworzona.

Ależ potworek jezykowy.

kolejnej minuty filmy

Literówka.

Zagadkowy i dwuznaczny klimat to cecha charakterystyczna tej ekranizacji

Były jakieś inne? Mam sam sprawdzić?

Akcja toczy się w dwóch różnych warstwach - świat realny przeplata się z omamami bohatera. Z jednej strony widzimy ból, smutek i cierpienie - znane nam z bytu ziemskiego, z drugiej zaś mamy opcję odkupienia własnych błędów oraz możliwość poznania magii i siły z jaką działa miłość.

Ehhhhh. Czyli ból, smutek, cierpienie w "realu" a odkupienie i magia miłości w omamach? I co to jest tak "opcja" ?

Widz, przez cały seans, gubi się we własnych wnioskach, gdyż nie jest w stanie wyjaśnić, czyj urojony świat jest przedstawiony w filmie.

Syndrom Boga? Wiesz już, że widz będzie miał własne wnioski i do tego nieprawidłowe? Inaczej nie dało się tego napisać.

Punktem kulminacyjnym jest scena końcowa, która jest zarazem kluczem do częściowego rozwiązania fabuły.

Dobrze, ze punktem kulminacyjnym nie jest poczatek filmu. Co to jest "częściowe rozwiazanie fabuły"?

Muzyka w filmie jest zróżnicowana tak pod względem stylu, jak i klimatu - w pewnym fragmentach wpasowuje się w senny i spokojny nastrój, a w tych sensacyjnych - uspokaja.

Coś tutaj nie gra, albo jest zróżnicowana albo uspokaja cały czas (tak wynika z akapitu), proszę się zdecydować.

Polecam ten film szczególnie odbiorcom, którzy nie wymagają jasnych i sensownych wniosków, konkretnej roli narratora, cenią za to tajemniczą i wyeksponowaną twórczość oraz miksowanie opowieści kryminalnej z delikatną nutką irracjonalizmu.

Gwóźdź do trumny. Dlaczego widz ma wymagać jakieś wnioski (i to sensowne), chyba wolałby sam je wysnuć. Tego z "konkretną rolą narratora" oraz "wyeksponowaną twórczością" też nie pojmuję.

Tak jak wspomniałem wcześniej, teks wygląda jakby nie przeszedł redakcji. Jeden ze słabszych, opublikowanych ostatnio na Polterze.
19-05-2008 22:35

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.