Łowcy Kości - Steven Erikson

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Łowcy Kości - Steven Erikson
Wydarzenia prezentowane w Malazańskiej Księdze Poległych autorstwa Stevena Eriksona wciąż nabierają tempa – szósty tom tej wspaniałej sagi, zatytułowany Łowcy Kości, zawiera jeszcze więcej pojedynków i bitew, zwrotów akcji oraz sympatycznych bohaterów – czyli tego wszystkiego, za co fani na całym świecie kochają tę serię.

Już po raz trzeci zostajemy zaproszeni przez autora na świętą pustynię Raraku. Niemal wszystkie siły Jasnowidzącej zostały rozgromione w pamiętnym ataku dowodzonej przez Tavore Czternastej Armii na Oazę. Nie oznacza to jednak, że powstanie w Siedmiu Miastach należy do przeszłości: wciąż istnieją dowodzone przez Leomana od Cepów niedobitki fanatyków, zmierzające do Y'Ghatanu – miasta, które już zapisało się krwawymi zdaniami w historii Imperium. Tavore (a wraz z nią Skrzypek, Kalam i Szybki Ben) zamierza raz na zawsze zniszczyć zarzewia buntu i odpłynąć z tej przeklętej przez bogów krainy. Nie będzie to jednak proste, zwłaszcza że do sprawy, jak zwykle, zaczynają mieszać się bóstwa i ascendenci, cały kontynent zostaje opanowany przez zarazę, a Leoman ma plan, dzięki któremu zamierza ujść z życiem. Erikson nie byłby jednak sobą, gdyby do tygla fabularnego nie dorzucił jeszcze kilku postaci, by bardziej zamieszać: nieustraszony Karsa Orlong zmierza do starcia z godnym siebie przeciwnikiem, Crokus wraz z Heborikiem, przyjaznym demonem Szarą Żabą i dwiema kobietami ocalałymi z obozu Sha'ik wędrują ku Otaralowej Wyspie, a skrytobójczyni Apsalar likwiduje ludzi niewygodnych dla Tronu Cienia, który ponownie knuje coś spektakularnego z pomocą Kotyliona, w czym niezbyt chętnie pomagają Trull Sengar i Onrack Strzaskany.

Natłok bohaterów? Nie wymieniłem nawet połowy – i za to kocham tę książkę. Sposób, w jaki Erikson kreuje postacie to małe mistrzostwo świata. Praktycznie nie ma możliwości, by czytelnik nie polubił któregoś z tych ekscentryków. Karsa ewoluował z morderczego ponuraka w heroicznego socjopatę, co wbrew pozorom robi wielką różnicę. Więcej miejsca zostaje poświęcone tytułowym Łowcom Kości, czyli armii Tavore – drużyna Skrzypka (Koryk, Śmieszka, Tarcz i Flaszka) okazuje się być ciekawsza niż myślałem. Szczególnie dotyczy to Flaszki, który, moim zdaniem, odegra ogromną rolę w przyszłych tomach. Akcję śledzimy z perspektywy wielu bohaterów, między którymi autor bardzo często przeskakuje, zwłaszcza podczas bitwy o Y'Ghatan. Najważniejsze jest to, że wszyscy oni różnią się od siebie – nie ma klonów, każdy posiada unikalny charakter, cel, sposób zachowania, światopogląd.

Fabuła delikatnie różni się od poprzednich części: wcześniej co tom akcja przeskakiwała z jednej grupy bohaterów na drugą. W Łowcach Kości wątki nareszcie zaczynają się łączyć. Oprócz person rezydujących dotychczas na Raraku pojawia się garść postaci spotykanych wcześniej na Genebackis (tomy pierwszy i trzeci) oraz Letherze (tom piąty). Poznajemy również kolejny motyw przewodni serii – w pierwszych trzech tomach obserwowaliśmy zmierzch elitarnej armii, Podpalaczy Mostów, w tym zaś śledzimy narodziny nowej, Łowców Kości. Dzięki wspomnianej już wielowątkowości nie można się nudzić. Dwie najważniejsze bitwy opisane są genialnie, a pomiędzy nimi znajduje się mnóstwo miejsca na intrygi, odsłanianie kolejnych tajemnic serii i błyskotliwe dialogi. Te oczywiście stoją na najwyższym poziomie bez względu na to, czy są poważne, czy też zaprawione ironią. Dzięki nim ten tom wydaje się mieć nieco lżejszy nastrój od mrocznych Przypływów Nocy, głównie dzięki bohaterom potraktowanym odrobinę mniej serio. W końcu jak tu się nie śmiać podczas śledzenia losów małżeństwa Iskarala Krosta (szalonego kapłana szalonego boga) z Mogorą (szaloną zmiennokształtną wiedźmą), albo Szarej Żaby, demona platonicznie zakochanego w Felisin Młodszej? Wciąż pojawiają się żołnierskie przekomarzania, w których prym wiodą Kalam z Szybkim Benem. Nie oznacza to jednak, że całość zmieniła się w komedię – nic bardziej mylnego. Ginie kilku bohaterów pierwszoplanowych i mnóstwo statystów, wojna wciąż jest okrutna i nie zna litości, a Okaleczony Bóg sprowadza zamęt na świat.

Ogrom wątków łączy się ze sobą w doskonałym, pełnym napięcia finale. Mimo wszystko, ten pozostawia lekkie uczucie niedosytu, lecz tylko i wyłącznie z powodu talentu autora – moim zdaniem najlepszymi fragmentami powieści były te umiejscowione pod koniec pierwszej części Łowców... (Y'Ghatan), przez co kulminacyjne rozdziały robią nieco mniejsze wrażenie niż powinny. Nie zrozumcie mnie źle – wciąż są świetne, ale te wcześniejsze okazują się minimalnie lepsze.

Łowcy Kości to książka wypełniona po brzegi akcją, dramatyzmem, godnymi zapamiętania bohaterami, chwilami smutku i radości. Udowadnia fanom Malazańskiej..., że autor panuje nad wszystkimi wątkami, a całość zmierza ku określonemu końcowi. Jesteś fanem serii, a nie czytałeś tego tomu? Napraw ten błąd niezwłocznie – w końcu niełatwo jest znaleźć tysiąc stron tak doskonałej lektury.