» Recenzje » Louve #01: Raissa

Louve #01: Raissa


wersja do druku

Wilczyca Louve w oklepanym stylu

Redakcja: Kuba Jankowski

Louve #01: Raissa
Po całkiem udanym początku spin-offu o dzieciństwie Kriss De Valnor, przyszedł czas na pierwszy album przygód małej Louve, córki Thorgala Aegirsona. Za jego stworzenie zabrali się panowie Roman Surżenko, który odpowiadał za rysunki, oraz Yannick le Pennetier w osobie scenarzysty. Mimo sporych oczekiwań, może nawet zbyt dużych, Raissa okazała się mocnym niewypałem. W zasadzie lepiej by było aby ten album nigdy nie powstał.

Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa, a do tego całość sprawia wrażenie mocno naciąganej. Louve pod nieobecność Thorgala zaczyna się buntować i chce być taka, jak jej legendarny ojciec. Arricia jest temu oczywiście całkowicie przeciwna, gdyż doskonale pamięta koszmary i niebezpieczeństwa jakich doznała ich rodzina w przeszłości. Pewnego razu, chodząc po lesie, dziewczyna natrafia na syna wodza wioski i jego bandę, która znęca się nad uwięzionym w dole wilkiem. Oczywiście Louve, posiadająca dar rozmawiania ze zwierzętami, staje w obronie drapieżnika, przez co dochodzi do starcia między nią a chłopcami. Ci ostatecznie wrzucają małą do dziury z wilkiem i uciekają, jednak Louve zaprzyjaźnia się ze zwierzęciem, co owocuje dla niej niesamowitą przygodą oraz poznaniem wydarzeń jakie miały miejsce podczas jej narodzin.

Kto nie czytał albumu Wilczyca ten będzie miał większą przyjemność w poznawaniu historii Raissy. Pozostali przewidzą niemal połowę zeszytu zanim w ogóle zdążą poznać jego zawartość. Początkowa przewidywalność zostaje uzupełniona w drugiej połowie albumu słabą historią kina klasy C, gdzie producent dał na odczepnego trochę kasy swemu krewniakowi, mającemu aspiracje zostania reżyserem. Finał tej opowieści nie dość, że nic ciekawego nie wnosi do głównej serii, to wręcz powala głupotą. Jeśli cały spin-off będzie tak poprowadzony, to nawet zagorzali wielbiciele Thorgala i jego bliskich, zrezygnują i nie sięgną już po kolejne tomy.

Na pocieszenie zostaje graficzna strona albumu, która prezentuje bardzo wysoki poziom. Surżenko pokazał klasę. Plansze są przejrzyste, kreska giętka a kolory oraz postacie i tło nie zlewają się. Wszystko jest wyraziste, proporcjonalne oraz ma klimat fantasy, tak jak to było albumach nad którymi pracował Rosiński. W zasadzie jest to jedyna prawdziwa zaleta tego tomu, bo Yann mocno odstaje od Sente mimo, że ten drugi również geniuszem nie jest.

Czy warto kupić Raissę? Można, ale niekoniecznie trzeba, nawet jeśli jest się fanem serii. Trudniejszym pytaniem jest: czy powinny powstać kolejne odcinki tego spin-offu? Raczej nie, a jeśli już muszą, a wiadomo że tak będzie skoro go rozpoczęto, to niech lepiej za scenariusz odpowiada Sente. Może on stworzy ciekawsze postacie oraz tło fabularne dla nich, bo to, co obecnie znajdziemy na stronach komiksu, mocno trąci myszką.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


5.0
Ocena recenzenta
5
Ocena użytkowników
Średnia z 5 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 3
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Louve #01: Raissa
Scenariusz: Yann Le Pennetier
Rysunki: Roman Surzhenko
Wydawca: Egmont
Data wydania: listopad 2011
Liczba stron: 56
Format: A4
Oprawa: miękka, kolorowa
Druk: kolorowy
Cena: 22,99 zł
Wydawca oryginału: Lombard



Czytaj również

Królowa czarnych elfów
Quo vadis, Louve?
- recenzja
Louve #04: Crow
Odgrzewany kotlet
- recenzja

Komentarze


~nars

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zgadzam się.
Scenariusz słabiutki, nie ma po co czytać.
Ale Surżenko o kilka klas lepszy niż Giulio Vita - jest co pooglądać. Wolałbym, zeby to on rysował Kriss Valnor. Zobaczymy, może Giulio się jakoś odnajdzie, bo przecież własne rzeczy rysuje fajne, tylko próbując naśladować styl Rosińskiego smaruje strasznie przydko i koślawo...
09-01-2012 13:20
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
wydaje mi sie ze wlasnie tacy ludzie jak recenzent niszcza ducha fantastyki
12-01-2012 13:54
Kuba Jankowski
   
Ocena:
0
Duch fantastyki to chyba raczej byt ulotny.
12-01-2012 23:54

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.