- Słuchaj mnie uważnie, gnojku. Zanim zostaniesz złodziejem, musisz się jeszcze trochę nauczyć. A że Pan Metzger kazał mi się tobą opiekować, póki ci tyłek nie opierzeje, bacz co ci każę. Jasne? - splunął.
Chudzielec w spłowiałym płaszczu kiwnął nieznacznie głową, nie okazując specjalnego szacunku swojemu rozmówcy.
Stary złodziej przeklął w duchu zarówno swojego pana jak i szczeniaka, z którym musiał się teraz użerać, ale po chwili zaczął swój ochrypły monolog - W sumie, najważniejsze już wiesz, ale nie zawadzi ci przypomnieć. Mądrze żeś zrobił, że nim wyciągnąłeś swą brudną łapę po choćby najlichsze jabłko ze straganu, przywlekłeś swoje dupsko przed oblicze Pana Metzgera, bo inaczej jego ludzie odrąbaliby ci ją, zanim zdążyłbyś się zeszczać w gacie. Spróbuj coś zrobić w mieście na własną rękę, a będziesz musiał nauczyć obywać się bez niej. Żaden gang nie pozwoli by ktoś się pałętał po jego terenie bez pozwolenia.
I niech ci się nie wydaje, żeś już je dostał - rzucił, widząc obojętny wzrok pryszczatego podrostka. - Pan Metzger dopiero zastanawia się czym mógłbyś okupić swoje przystąpienie do nas.
- Dobra gnojku. Coś tam o tobie jednak słyszałem, więc zakładam, że uda ci się do nas przystać. Nie wiem kim zostaniesz na początek, ale taki wymoczek jak ty do wymuszeń się nie nadaje, więc na zbyt wiele nie licz. Może będziesz okradał stragany, albo gwałcił stare próchna - zadrwił starzec, odsłaniając szereg dziur po wybitych zębach- A może pozwolą ci się zająć porządnym złodziejstwem. Wiesz jaką wesz będziesz musiał sobie wtedy znaleźć?
- Pasera? - po raz pierwszy od wejścia do szynku odezwał się szpakowaty.
- Pasera właśnie. Może i coś jeszcze z ciebie wyrośnie. A teraz słuchaj uważnie: jak już cię przyciśnie i będziesz musiał się zadawać z paserami, pośrednikami i całą resztą tych szczurów, to miej oczy zawsze na parszywych łapskach takiej gnidy, a ręce na broni, bo inaczej orżnie cię to paskudztwo na pniu - mówiąc to wiekowy zbir mimowolnie zsunął wzrok na pas rozmówcy i aż rozszerzył oczy ze zdumienia - Co ty masz u pasa, gnojku?
- Sakie...
- Nie przerywaj mi! Wydaje ci się szczeniaku, że możesz tak sobie paradować po mieście bez żadnej broni? Myślisz, że mieszkasz w pałacach zamkowych, czy gdzie?! Gdzie twój sztylet?
- W pokoju, w karczmie. I nie żaden sztylet, tylko miecz obosieczny - z wyższością w głosie zaznaczył podrostek.
- A to ci się może wydaje, że ty jaśniepaństwo jesteś, coo? Widziałeś ty kiedyś złodzieja z mieczem? Niee? Nie bardzo? A wiesz dlaczego? Domyślasz się może, hrabio od siedmiu boleści?
Młokos po drugiej stronie stołu wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć ukrył twarz za resztą piany kiepskiego piwa.
- Miecz to nie jest zabawka, którą można sobie wywijać w ciasnych zaułkach, albo po cichu podrzynać nią ludziom gardła. A jak wszędzie dokoła będzie biegać straż węsząc kto zarżnął jakiego psa w rynsztoku, to co zrobisz z ostrzem? Do gaci se je wsadzisz? A może zaczniesz zwiewać, co? I bardzo dobrze, ale ciekawe jak – z kilkukilogramowym żelastwem pod pachą? Jak chcesz się bawić w niegrzecznego chłopca to lepiej odeślij to, siusiumajtku, do mamusi i spraw sobie dobry, wąski sztylet z przyciemnianej stali. Albo garotę. Tym się posługują złodzieje. Nie obosiecznymi mieczami – ciągnął zaperzony staruch. - Fechtunku mu się zachciało. Złodziej ma wiedzieć jak machać pałką i zakładać kastety, a nie wywijać bastardem, kmiocie.
Stary złodziej osuszył szybko resztkę kufla i wstał od stołu.
- A ty, na co czekasz? – szczeknął na zaskoczonego młokosa. - Zaproszenie mam ci wysłać? Rusz parchate litery, myślałeś, że ci wszystko przy piwie wyłożę? Idziemy w miasto.
Kilka minut później stali już otoczeni przez rozkrzyczane przekupki na targu mięs i warzyw.
- Wiesz gdzie teraz jesteśmy, szczeniaku?
- Na Okrągłym Rynku – skrzekliwym głosem odpowiedział młodzik.
- No, trudne to to nie było. A teraz mi powiedz, jak stąd dojść do Żółtej Bramy? Wiesz czy nie wiesz?! - starzec rzucił groźnie widząc spłoszony wzrok uczniaka. - A do Żylastej Karczmy? Do Starego Młyna? Pod Gildię Rzemieślników? A gdzie własną dupę masz, to wiesz? Jak chcesz okradać mieszczuchów nie znając miasta jak własnych dziur w portkach? Myślisz, że wsuniesz takiemu łapę do sakiewki i w długą? Tak chcesz zwiewać? Równie dobrze, możesz od razu zapytać o drogę do Strażnicy Miejskiej. Jak chcesz gdzieś kraść, to masz znać ten teren lepiej niż maminego sutka. Na przyszłość jak cię zapytam jak od Małej Dzwonnicy dojść do Zamtuzu Mamy Nutte, to pytasz czy przez Szarych Apostołów, czy Stary Rynek, jasne? Nie waż się nigdy obrabiać na nieznanym terenie, to może ci potem Straż Miejska kulasów nie połamie.
- No dobra, nie szczaj mi tu w gacie, tylko słuchaj – ciągnął dalej starzec – jak już mówiłeś jesteśmy na Okrągłym Rynku. Stąd wszystko na południe aż do murów miasta, a na zachodzie do większej części dzielnicy kupców, jest pod naszą jurysdykcją. W okolicy poza nami panoszą się jeszcze Martwe Króliki i żółtki Kitaju. Wejdź którymś z tych psów w drogę poza naszym terenem a będziesz miał szczęście jak wyjdziesz z tego tylko z głosem wyższym o parę oktaw. Zresztą i pan Metzger w ma w swoim holu zawieszonych kilka par króliczych uszu– wyszczerzył resztki zębów starzec.
- Dobra, cycku. Nie będę tu tak z tobą stał i zabawiał cię cały dzień. Muszę coś odebrać od alchemika Suchtigera. Idziesz ze mną, ale odezwij się przypadkiem jak będziemy na miejscu, a będę się musiał tłumaczyć panu Metzgerowi, co ci się stało ze szczęką.
- Wiesz po co w ogóle włóczyć spróchniały zadek do jakiegoś suszajkonowała?
- Po truciznę albo prochy.
- Prochy. Tym razem. A jak chcesz skądś załatwić prochy to albo sprowadzasz je z samej stolicy albo szukasz sobie alchemika i wykładasz takiemu do czerepa, że chce dla ciebie pracować. A niektórzy mają zadziwiająco twarde i niepojętne łby. No, ale pan Metzger ma dar przekonywania – stary zbir uśmiechnął się paskudnie – Suchtiger zresztą nie był wcale taki głupi, żeby się specjalnie opierać, ale trochę zbyt często sam sięga po te swoje utarte żabie jądra i wywar ze szczurzych bobków.
Obaj mężczyźni skręcili w wąską, zatęchłą uliczkę i po chwili stanęli przed niskimi, wypaczonymi drzwiami z dębowego drzewa. Starzec zapukał zaciśniętą pięścią dwa razy w blat drewna, a gdy usłyszeli czyjeś kroki za drzwiami stuknął raz jeszcze, tym razem w futrynę. Skobel po drugiej stornie odskoczył głośno i w drzwiach ukazała się poplamiona twarz alchemika.
- Co to za kot? – rzucił bez przywitania Suchtiger.
- Nie twoja sprawa. Masz? – zbir wyciągnął żylastą rękę w stronę rozmówcy. Alchemik bez słowa wręczył mu niedużą paczkę owiniętą w marne płótno. – I powiedz panu Metzgerowi by na przyszłość dostarczył więcej żółtorybia – dodał jeszcze i zatrzasnął drzwi.
- Idziemy – rzucił twardo złodziej – Wiesz gdzie to trafi?– zapytał, starannie chowając zawiniątko za pazuchą brudnego płaszcza – Do kwiatu naszego miasta, podrosłych synalków okolicznego jaśniepaństwa. Ciężko się do gnojków dostać, bo tatusiowie wszędzie posyłają za nimi najęte psy do pilnowania, ale szczeniaki płacą czystym złotem.
- O, dzień dobry, panie władzo – stary zbir skłonił się nisko przechodzącemu strażnikowi, który także zgiął się do samej ziemi. – Pan Metzger bardzo dba o dobre stosunki ze strażą. – rzucił w kierunku ogłupiałego wyrostka - Nie wychodzi to tanio, ale dużo lepiej usypać trochę trzosa niż gnić ze szczurami w lochu albo dyndać na miejskiej szubienicy. Nie licz jednak gnojku, że będziesz mógł sobie w biały dzień grzebać w spódnicach staruszkom na rogu. Chłopcy muszę przecież dbać o pozory, ale dobrze wiedzą gdzie i kiedy ma ich nie być. Zresztą jak im dobrze zapłacić, to i do tępienia tych cholernych kitajczyków są całkiem przydatni.
- Muszę to teraz zanieść do Ślepego Szczura – poklepał się po wybrzuszeniu za płaszczem starzec. – Wprawdzie większa część i tak pójdzie na szlacheckich bękartów, ale przyda się też na dzisiejsze walki najemników.
- Walki najemników ? – spytał dziobaty.
- Taa, najemników. Chociaż dłużnicy Pana Metzgera też walczą.– dodał wykrzywiając usta w nieprzyjemnym uśmiechu. – Ciekawe walki można czasem obejrzeć w piwnicach pod Ślepym Szczurem. Prawo widzi coś zbereźnego w takiej rozrywce, więc trzeba się cholernie kryć, ale lepszej działki ze świecą szukać. Pewne miejsce, opłaceni goryle, patrole straży, dziewki dla gości, dobrzy wojownicy... – wyliczał z dokładnością zdradzającą doświadczenie w zawodzie.
- Wszystko trzeba zawczasu opłacić. Jak już odbębniłeś całą bandę, to możesz się wziąć za szukanie widowni. Tylko żadnych zasyfionych obdartusów z rynsztoka. Na walki zaprasza się tylko pewnych i bogatych gości. Zresztą ucz się od pana Metzgera. W piątkowe wieczory gromadzi pod piwnicami większość śmietanki miasta.
- Ach, gnojku – zaczął po chwili przerwy zbir jednocześnie wyciągając skądś zakopconą fajkę. - Tak na wszelki wypadek, jakbyś się kiedyś miał ochotę zapomnieć. Pan Metzger nie ma za złe tym, którzy go zdradzą parchatym Królikom czy zasyfionym żółtkom. Tych tylko wiesza. Ale cholernie nie lubi, gdy któryś z jego podopiecznych dojdzie do wniosku, że jednak odczuwa uczciwe pobudki i zacznie donosić Straży.
- Przecież mówiłeś, że macie Straż na garnuszku.
- Nie całą przecież, fajfusie. Niektórym się wydaje, że pracują z poczucia obowiązku. Cholerne psy kapitana. I nie przerywaj mi na przyszłość, bo będziesz nosił język w woreczku na szyi. – zbir nabił fajkę – Ostatniego takiego wypierdka, który zdecydował się łasić do Straży, Wydoga, pan Metzger zabrał na spacer po co ciekawszych zakątkach miasta. I wszędzie zostawił go po kawałeczku. A potem zajął się jego rodziną. Bliższą i dalszą. Zapamiętaj to sobie lepiej, siusiumajtku.
Zatrzymali się przed wejściem do Ślepego Szczura. Starzec stuknął w drzwi sękatą pięścią. Klapka w okutym drewnie odskoczyła, a w niewielkim otworze ukazała się zalana twarz. Odźwierny ledwo zauważył starca, a drzwi odskoczyły z łoskotem. Silna ręka odźwiernego zastąpiła drogę dziobatemu młodzikowi, gdy ten chciał przejść do sieni.
- A tobie co się wydaje, gnojku? – zaśmiał się rubasznie stary zbir. – Ledwoś mamie drobne spod łóżka gwizdnął i myślisz, że pan Metzger wpuści cię do meliny? Za wysokie progi. Może jak się kiedyś przysłużysz. Odźwierny wypchnął młodzika z wejścia i z łoskotem zatrzasnął drzwi. – Przyjdź jutro w południe na rynek – nieopierzony złodziej usłyszał jeszcze przytłumiony rozkaz swojego nauczyciela.