Lobo. Wyzwolony #4-5

Szanowny Panie Lobo...

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

Lobo. Wyzwolony #4-5
Piszę do Pana w bardzo nietypowej sprawie, choć mam świadomość, że takich listów jak ten otrzymał Pan już w swojej karierze wiele. Na niedobór fanów nie może Pan przecież narzekać, a i ja – przyznaję – należę do grona pańskich wielbicieli. Muszę w tym miejscu jednakże wyznać, iż nie zawsze tak było. Gdy moi kumple w liceum (wie Pan, taki rodzaj szkoły, której Pan wspaniałomyślnie nie zaszczycił swoją obecnością) zachwycali się pierwszymi przygodami Ważniaka, mnie jeszcze kręciły problemy z trądzikiem Petera Parkera. A gdy toczył się epicki bój z Maską, ja na jakiś czas odpuściłem sobie komiksy w ogóle.

Nie ma co ukrywać – po prostu nie był Pan moim faworytem. Zrozumienie przyszło znacznie później. Pojąłem Pana rolę w historii komiksowego medium i doceniłem wkład w odbrązowienie wizerunku przypakowanych superbohaterów, którzy – jak się okazało – nie muszą być grzecznymi chłopcami z powiewającą flagą w tle. Pana imię budziło postrach współmieszkańców kadrów, na których pojawiał się osławiony haczyk, a czytelnikom gwarantowało chwilę oddechu o typowych trykociarzy. W tamtych czasach myślało się "Wolność", a mówiło "Lobo".

Jakże wielka zapanowała więc radość, gdy po upadku Fun Media, który zwiastował trudne czasy dla serii z logo wilka w tytule, złapał Pan kontrakt na Mandragorę i postanowił wystąpić w serii pod niezwykle obiecującym podtytułem: Wyzwolony. Pierwsze zeszyty przyjąłem ze spokojem i powiedziałem sobie, że Ważniak zawsze musi mieć kilka stron, by rozpędzić swój motor. Tymczasem mijały miesiące, a Ostatni Czarnianin zamiast wrzucać turbodoładowanie, raczej zwalniał.

Napisałem, że kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, musiałem poczekać na zrozumienie. Obecnie sytuacja zdaje się powtarzać. Znów żyję nadzieją, że coś z tego wszystkiego w końcu zrozumiem. I to lepiej wcześniej niż później. Albowiem do tej pory można odnieść wrażenie, iż Pan sam szuka sensu komiksu, w którym występuje. Problemu nie stanowi tu fakt, że ktoś wodzi Ważniaka za nos, bo i drzewiej tak bywało, a efektem podobnych działań było kilka trupów więcej. Szkopuł w tym, iż obecnie Pan zajmuje się urokami życia, a fabuła przesuwa się w tle, jak drugi plan kreskówki spod znaku Hanna-Barbera. Co to zresztą za tło?

Odkąd pamiętam za Pana plecami rozpościerało się prawdziwe uniwersum, w którym wytrwały czytelnik mógł szperać do woli, odnajdując coraz to nowe smaczki i drobne żarciki. Z takim krajobrazem bohater był prawdziwym bohaterem.

Klasę twardziela Pana pokroju poznaje się również po przeciwnikach. Wiadomo, że przy określonym statusie poniżej pewnego poziomu się nie schodzi. Z kim wszelako walczy "wyzwolony"? Z facetem o przerośniętych genitaliach i łowcami napletków... Na bouga! Pan to widzi Panie Lobo i nie grzmi? Cały koncept z trudem ratują wice autotematyczne i ciekawa graficznie koncepcja zmiany stylu w zależności o tego, czy akcja dotyczy Pana czy Robcia Przyczajki.

W związku z powyższym, odwołując się do pańskiego poczucia godności komiksowego drania, zlecam Panu kontrakt na panów Keitha Giffena (niby ojciec, ale chyba nie ma Pan kompleksu Edypa) i Alexa Horleya (rykoszetem). Niech Haczyk pójdzie w ruch, a przelew w postaci w pełni pozytywnej recenzji wpłynie na Pana konto przy okazji premiery kolejnego zeszytu.

Tymczasem, do przeczytania, z wyrazami szacunku
- anonimowy wielbiciel